18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
Główna Poczekalnia (1) Soft (2) Dodaj Obrazki Dowcipy Popularne Losowe Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 11:41
📌 Konflikt izrealsko-arabski Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: 2024-11-02, 21:59
Artykuł o tym czego uczy się w szkołach.

Stefan Chwin: Jak nie masz sukcesu, jesteś nikim. Tego, niestety, uczymy w szkole.



- W szkole powinny być lekcje, na których uczniowie dowiadywaliby się, co to znaczy nieudane małżeństwo, co się może w takiej sytuacji zdarzyć i jak z tym żyć - mówi Stefan Chwin, pisarz i nauczyciel akademicki.
Dorota Karaś: Mówi pan, że polska szkoła bezkrytycznie ulega tyranii optymizmu, karmi uczniów złudzeniami...

Stefan Chwin: Nie tylko polska. Kiedy jakiś czas temu napisałem o tej sprawie, natychmiast pojawiły się przekłady mojego tekstu na różne języki. W internecie chodzi ostatnio przekład węgierski, jest też tłumaczenie japońskie, niemieckie, szwedzkie, litewskie. Wygląda więc na to, że dotknąłem jakiejś sprawy ogólniejszej, która może dotyczy całej zachodniej cywilizacji. Chodzi o to, że wszędzie oszukujemy nasze dzieci.

Ale zauważył pan to w Polsce?

- Kiedy któregoś dnia zaproszono mnie do prywatnego, ekskluzywnego liceum w Lublinie. Wszystko tam było niezwykle eleganckie. Uczniowie zamiast w ławkach, zasiedli wokół mnie w fotelach. Patrząc na salę pełną młodych ludzi, nagle uświadomiłem sobie, że oni się nakręcają najzupełniej fałszywą nadzieją, którą nauczyciele jeszcze ją w nich podsycają. Powtarzają sobie nieśmiertelne zaklęcie cywilizacji liberalnej, które odmawia jak mantrę cała Unia Europejska: "Nauka to potęgi klucz. Jak się będziesz dobrze uczył, to osiągniesz sukces". Pięknie, tylko co to ma wspólnego z rzeczywistością? Bo przecież w każdej klasie tylko paru uczniów jest skazanych na sukces. Reszta może się tylko oblizać nadzieją na wygraną. Większość na sto procent pójdzie na zasiłek albo przez całe życie będzie miało fatalnie nieciekawą pracę. Mówi o tym po prostu statystyka.

To znaczy?

- Któregoś dnia w jednym z supermarketów zobaczyłem osobę, która wydała mi się do kogoś podobna. Zajmowała się rozkładaniem puszek na półkach. Po chwili okazało się, że to znajoma maturzystka z gdańskiego liceum.

Może to był tylko moment w jej życiu, potem zajęła się czymś innym.

- Możliwe. Oczywiście, to nie jest żadna tragedia, jeśli pracuje się przy rozkładaniu puszek. W końcu ktoś musi przecież to robić. Chodzi jednak o filozofię, którą się pcha do głowy młodym ludziom. Ta filozofia brzmi: Musisz mieć sukces. Bez sukcesu będziesz niczym. Ucz się, to sukces odniesiesz.

Kto tę filozofię propaguje? Szkoła czy rodzice?

- I szkoła, i rodzice. Żeby żyć, trzeba oszukiwać siebie i innych.

Uważamy, że dobra edukacja, staranne wykształcenie to najbardziej wartościowa rzecz, jaką możemy dać dzieciom. To chyba normalne.

- Ależ ja nie widzę niczego złego w tym, jeśli rodzice zachęcają dziecko do tego, żeby się uczyło! Przeciwnie, niech zachęcają! I sam nikogo nie wzywam, żeby nie uczył się, bo i tak nic z tego nie wyniknie. Problem jest zupełnie innego rodzaju - chodzi o orientację naszej kultury, która wmawia nam, że jedynym wartościowym życiem jest życie z sukcesem. Jak nie masz sukcesu, jesteś nikim. Przecież dzisiaj ludzie są gotowi publicznie przyznawać się do swoich najintymniejszych spraw, ale większość wstydzi się przyznać do tego, że nie ma w życiu właściwie żadnego sukcesu. Powszechne jest odgrywanie komedii przed znajomymi. Widziałem na różnych przyjęciach, jak to rodzice opowiadają kompletnie fikcyjne życiorysy swoich dzieci, przekonując wszystkich, że synowi czy córce świetnie się powodzi.

Zastanawiał się pan, dlaczego to robią?

- Idea jest taka: My jesteśmy OK, bo nasze dzieci odniosły sukces. Jak dzieci nie odnoszą sukcesu, to my jesteśmy do niczego. Czasem te opowieści fikcyjne są opowiadane nawet w dobrej woli - rodzice sami chcą wierzyć, że dziecko wygrało więcej niż oni. Ale są też rodziny, w których gdy dzieci przychodzą z informacją, że nie odniosły sukcesu, dochodzi do rozmaitych represyjnych akcji wobec nich.

Na przykład jakich?

- Złośliwych docinków, lekceważenia. "Karcę cię za to, że masz nieudane życie" - uważam, że to straszna rzecz, jeśli matka czy ojciec mówi coś takiego do swojego dziecka. Niestety, widziałem takie sytuacje na własne oczy. Sukcesów od dziecka domagają się rodzice, którzy sami ich nie odnoszą, są rozwiedzeni, sfrustrowani, słabo zarabiają. Podobnie z nauczycielami.

Trudno się przyznać do nieudanego życia. Miłosz, w swoje 90. urodziny zapytany o to, czy miał szczęśliwe życie, powiedział krótko: "Nie".

- Ale on był w luksusowej sytuacji. Z jednej strony kategorycznie twierdził, że ma nieudane życie osobiste, a równocześnie miał wielki światowy sukces, więc jako noblista mógł sobie na takie wyznanie pozwolić. W tym wszystkim chodzi jednak o bardzo poważną sprawę - jak ustawić wychowanie szkolne, przedszkolne, które zwykle jest wyłącznie wychowaniem do sukcesu. Nie mamy dotąd żadnej innej alternatywy. Szkoła wpaja przymus sukcesu. Jeśli ci się nie uda - nie masz pomysłu na życie.

To okłamywanie dzieci?

- Absolutnie. Jako nauczyciel powiem coś, o czym nie chcą słyszeć ani rodzice, ani nauczyciele. Mam już takie oko, że kiedy wchodzę do sali szkolnej, potrafię natychmiast wyłowić tych, którzy nie są skazani na sukces.

Po czym ich pan poznaje?

- Nie wiem. Wyczuwam. W jednej chwili. Mam też doświadczenia innego rodzaju. Bardzo rzadko student, który na pierwszym roku nie radzi sobie, wyfrunie na znakomitego studenta na roku piątym. Wiem, że to jest dość pesymistyczne stwierdzenie, bo nikt z nas nie chce słyszeć, że swojego losu człowiek nie przeskoczy.

Szkoła o tym powinna mówić?

- Nie wolno tego mówić. To jest zakazany język. Wyobraża sobie pani nauczyciela, który mówi do uczniów: "Tylko pięć procent z was odniesie realny sukces w życiu. Reszta z was jest skazana na klęskę"?. Nauczyciel ma twierdzić coś zupełnie innego: Jesteś kowalem swojego losu. Ucz się i pracuj jak pszczółka, a jak ci się nie powiedzie w życiu - to twoja wina, bo się nie nauczyłeś, czego powinieneś się nauczyć. Oczywiście, to jest nieprawda, bo nasz los jest zależny od mechanizmów zewnętrznych, np. sytuacji na rynku pracy, na którą nie mamy kompletnie żadnego wpływu. Znam ludzi o bardzo wielkich kompetencjach zawodowych, np. w zakresie informatyki, którzy też szukają pracy. Rynek pracy nie jest studnią bez dna. Nie pochłonie wszystkich chętnych. Dlatego szkoła, obok zachęt do nauki i mamienia szansą na sukces, powinna też uczyć, jak żyć w klęsce, w poczuciu przegranego życia osobistego, zawodowego. I powinna mówić, że klęska jest niezbywalnym elementem życia i że jakoś trzeba sobie z nią poradzić. Ja wiem, że to brzmi fatalnie, ale w końcu ktoś musi to powiedzieć.

Jak szkoła może uczyć życia w klęsce?

- Nie wiem, ale uważam, że trzeba młodych ludzi przygotowywać na przykład do takiej alternatywy, że będą mieli nieudane małżeństwo. Bo statystyka mówi, że znaczny procent małżeństw to są małżeństwa nieudane. Problem polega na tym, że młodzi ludzie zawierają związki z poczuciem obowiązku odniesienia sukcesu, a potem następuje zderzenie czołowe z życiem. Podsyca to telewizja.

W telewizji nie brakuje informacji o nieudanych związkach, głośnych rozwodach.

- To prawda, telewizja karmi się też klęskami małżeńskimi. To ulubiony temat tabloidów. Chodzi o to, żebyśmy wszyscy odnaleźli się we wspólnocie tych, którym się nie udało. Czerpiemy z tego satysfakcję, że wielkiej gwieździe rozleciała się rodzina. Ale ja "Panią Bovary" Flauberta uważałbym za obowiązkową książkę dla młodych ludzi na poziomie licealnym, bo opisuje fenomen kobiety niespełnionej w małżeństwie. Problemem, jak żyć w sytuacji niespełnienia, to jest bardzo poważna sprawa, ale w szkole nikt się tym nie zajmuje. Założenie jest przecież takie: "Głowa do góry! Optymizm to nasz obowiązek. Jak się postaramy, wszyscy musimy odnieść i odniesiemy sukces". Kompletna bzdura - na 30 uczniów czy studentów sukces odniesie może pięciu. W szkole powinny być lekcje, na których uczniowie dowiadywaliby się, co to znaczy nieudane małżeństwo, co się może w takiej sytuacji zdarzyć i jak z tym żyć, kiedy są na przykład dzieci i ludzie nie decydują się na rozwód.

Może trzeba by też tłumaczyć, że w nieszczęśliwym związku nie trzeba tkwić.

- Nie jestem przeciwko rozwodom. Nie udało się, trudno, próbujemy dalej. Zwykle jednak w nowym związku wszystko powtarza się od nowa. Szkoła jednak przyjmuje, że nie wolno nam mówić młodym ludziom, że bardzo wielu ludzi żyje w stanie klęski - zawodowej, rodzinnej, w relacji dzieci z rodzicami. Szkoła bardzo mało mówi o tym, co naprawdę dzieje się w rodzinie. I wcale nie pomaga uczniom rozumieć przyczyny rodzinnych klęsk.

Jakie jeszcze lektury powinni czytać uczniowie?

- Inna mądra książka to "Cudzoziemka" Kuncewiczowej, która opowiada o fenomenie trudnej matki. Ilu z nas dotyczy przecież ten problem! Wiersze Szymborskiej, Julii Hartwig - to wiersze mądrych kobiet. Ironia Szymborskiej nie ułatwia życia, ale zachęca do poważnego myślenia o życiu. Nie jestem oczywiście aż tak naiwny, żeby wierzyć, że literatura wszystko rozwiąże, że jeśli ktoś przeczyta "Panią Bovary" czy "Cudzoziemkę", będzie miał złote życie. Niemniej jednak takie książki uczą poważnego myślenia o życiu - a deficyt takiego myślenia charakteryzuje młodych ludzi, szczególnie teraz. Oni dowiadują się z telewizji, kolorowych gazet, że mają obowiązek być szczęśliwymi ludźmi sukcesu, którymi w większości nie będą nigdy. Powinni czytać więcej książek i oglądać więcej filmów, w których byłaby mowa na przykład o tym, jakie kłopoty psychologiczne pojawiają się w relacjach między matką i córką, co to jest związek toksyczny z partnerem, jak rodzi się kryzys przyjaźni między ojcem i synem, czym jest dla pracownika utrata zajęcia, dla dziecka śmierć rodziców czy przewlekła choroba kogoś bliskiego. Mądry nauczyciel powinien rozmawiać z młodymi ludźmi także o takich sprawach, bo prawdziwa szkoła powinna ich przygotować na zderzenie czołowe z życiem.

Może to nie szkoła, tylko rodzina powinna uczyć życia.

- Pewnie, że powinna - ale dzisiaj? W wielu rodzinach bardzo mało się rozmawia. Telewizor gra, każdy sobie osobno żyje, o czymś się gada, ale nie ma prawdziwej rozmowy. U nas jeszcze tego nie widać, ale tyrania sukcesu na przykład w Japonii prowadzi do wielu samobójstw licealistów. Młodzi ludzie nie wytrzymują tego reżimu, traktują klęskę w karierze jako ostateczną katastrofę. Wolą się zabić, niż o klęsce powiedzieć komukolwiek.

Skąd się w nas wzięło taka tyrania optymizmu i sukcesu? Polacy lubią roztrząsać swoje klęski i niepowodzenia.

- Ale najchętniej zbiorowe, swoje własne - już nie za bardzo. Uważam, że przyspieszyła to zmiana ustrojowa. Kult sukcesu jest paliwem kapitalizmu, bez tego system by nie działał. Podsyca to kultura masowa, serial "Dynastia", którego bohaterami są ludzie sukcesu, kolorowe pisma, fascynacja karierą "z chłopa król". Klasa polityczna, która korzysta z owoców transformacji, wzywa: Trzeba narodowi pokazywać wzorce ludzi sukcesu! Tymczasem tego rodzaju retoryka jest bardzo źle przyjmowana przez większość, która na sukces raczej nie ma co liczyć. To po prostu wzburza ludzi. Może taka retoryka dobrze działa np. na kandydatów do elity, wybitnych studentów i uczniów. Ale cała reszta - małe miasta, wsie polskie - gdy ludzie słyszą coś takiego, to im się gotuje krew w żyłach. Mówienie o tym, że w każdej dziedzinie można odnieść sukces, jest odbierane jako kpina. Człowiek, który słyszy: "Załóż sklep z używaną odzieżą i na tym polu również możesz osiągnąć prawdziwy sukces", czuje w tych słowach po prostu szyderstwo. Widzi różnicę między sobą a prawdziwą elitą sukcesu.

Gorzko pan ocenia ludzi. Twierdzi pan, że nie potrafimy cieszyć się z małych osiągnięć. Sukces oznacza tylko wielką rzecz?

- Nie wierzę w opowieści o tym, że w jakichś społeczeństwach na widok osoby, która osiągnęła sukces, wszyscy szeroko się uśmiechają, biją brawo i ściskają jej ręce. Mitologizujemy w ten sposób dojrzały kapitalizm. Naprawdę tak nie jest. Raniące poczucie różnic społecznych występuje nawet w bardzo rozwiniętych społeczeństwach.

Co pan sądzi o posyłaniu sześciolatków do szkoły?

- Nie wiem, czy w tej dyskusji chodzi o chęć uczynienia dobra dziecku, czy w grę wchodzą raczej kwestie ekonomiczne. Ja sam wolałbym nie iść do szkoły w wieku lat sześciu. Przejście do szkoły było dla mnie bardzo silną traumą, środowisko szkolne wspominam jako dżunglę i busz - takie żelazne prawa obowiązują na szkolnym korytarzu. Opowiadanie o tym, że sześcioletnie dziecko poradzi sobie w buszu, przypomina szaloną fantazję.

Słyszałam o teorii, według której dziecko osiąga dojrzałość szkolną, gdy traci mleczne zęby i wyrastają mu stałe.

- Pomysł, żeby bezzębne dziecko oddawać do szkoły, jest szalony. W szkole trzeba mieć nie zęby, lecz kły. Szkoła, nawet najbardziej "przyjazna", to miejsce traumatyczne. Jednostka jest tam zagrożona, bo następuje zagęszczenie szczególnie energetycznych istot, które się ze sobą zderzają. Nie wierzę, że nauczyciele nad tym panują. Wszystkie szkolne przerwy wspominam jako pandemonium i trening wzajemnej brutalności.

Szkoła przypomina upiorną wyspę z "Władcy Much" Goldinga?

- Oczywiście. Sześcioletnie dziecko wpuszczone do takiej przestrzeni wystawia się na niebezpieczeństwo fizycznego i psychicznego urazu. Taka jest rzeczywistość, chyba że tworzymy idealny obraz szkoły, gdzie wszystkie dzieci spacerują jak w Wersalu, uśmiechając się do siebie i zapraszając do dialogu młodsze niebożęta. Szkoła jest miejscem, które uczy brutalności - nie dlatego, że niewłaściwie funkcjonują tam nauczyciele, tylko przez sam fakt skupienia w jednym miejscu setek zderzających się ze sobą dzieci. Uczeń, który nie potrafi się bić, jest w szkole narażony na bardzo niebezpieczne sytuacje. Musi umieć używać pięści, żeby się obronić przed tymi, którzy chcą mu zabrać pieniądze, długopis albo drugie śniadanie. Wiem, że nauczyciele zwykle mówią: W naszej szkole nic takiego się nie dzieje! Częste są w próby porządkowania tego chaosu, powodują one jednak w dzieciach frustrację. Okropną dla mnie rzeczą było wędrowanie w kółko po korytarzu w czasie przerwy. Pani też wędrowała?

Nigdy, na przerwach wszyscy biegali w różne strony.

- W mojej szkole wprowadzono zasadę, że wszyscy mają krążyć parami po korytarzu. Chodziło o to, aby ujarzmić tłum, który po dzwonku wylewał się z klas i zaczynał się naparzać. To wyzwalało we mnie jeszcze większą agresję niż bitki z uczniami i dziki wrzask na przerwach. I pchać w to wszystko sześciolatka, który gubi mleczaki? Ja bym wszystkich, którzy mają takie pomysły, przemienił w małe dzieci bez mlecznych jedynek i wepchnął w tłum uczniów kłębiący się na korytarzu. Niech na własnej skórze poczują, jaka to kształcąca przyjemność przebywać w takim miejscu.

źródło: trojmiasto.gazeta.pl

______________

O sobie leniwy,czasem arogancki chociaż bywam uprzejmy i pomocny.Interesuje się historią i fantasy.
Zgłoś
Avatar
rksrobert 2013-06-26, 14:30 2
Ja skończyłem technikum. Po zakończeniu edukacji 2 tygodnie przeleżałem, chciałem odpocząć. Po tym czasie ruszyłem na poszukiwania pracy. W jeden dzień zgłosiłem się do firmy X(ogromna firma ze światową renomą) , a już następnego dnia byłem na rozmowie kwalifikacyjnej. Po powrocie do domu dostałem telefon, że jestem przyjęty, skierowali mnie na badani i zacząłem pracę. Jest świetnie, delegacje za granicę ( cały świat) prawdziwe pieniądze i przyjemność z wykonywanej pracy. Firma skierowała mnie na studia, wszystko opłaciła i jestem inżynierem. Z racji tytułu przenieśli mnie wyżej i teraz muszę tylko przyjść do pracy i pić kawę, za co płacą mi kolosalne pieniądze.
Mam znajomego który robił zawodówkę (mechanik samochodowy), ale jej nie skończył, nie chciało mu się. Sam dłubał w samochodzie i teraz potrafi zrobić z nimi wszystko. Pracuje w warsztacie i dostaje równie dobre pieniądze.
Znajomi po liceum pracują za 850 zł/mc. Wybrali kierunki studiów, które nigdy się nie przydadzą. A dlaczego poszli do liceum? Jedni bo rodzice im kazali, drudzy bo chcieli mieć dupeczki w klasie, a inni bo nie myśleli o przyszłości.
Polecam młodym sadystom technikum i zawodówki. Nie słuchajcie pajaców, którzy będą się śmiać, że idziecie do "zetki". Po dwóch latach będziecie mieć robotę od razu, pewnie w firmie w której mieliście praktyki.
Zgłoś
Avatar
Noktowizor 2013-06-26, 14:33
BongMan napisał/a:

Jaki, kurwa, jebany chuj napędził ten cały posrany boom na studiowanie? Po co? Dlaczego?



jakim jebanym chujkiem trzeba byc aby sluchac sie innych ludzi i ukladac swoje zycie na opinii innych? Zrobilem mature w Niemczech i powiem wam ze tu byl taki zapierdol aby mature zdac, ze wiekszosc osob ktore sie nie nadawaly poprostu odpadaly jak liscie z drzew na jesieni, taka selekcja byla. A w Polsce zdac mature i dostac sie na studia moze kazdy mongol, material ktory macie na maturze rowna sie z 9 klasa w Niemczech, Polskim gimnazjum. Wiele osob poprostu nie nadaje sie na studia, a i tak tam sie dostaje. Polskie szkoly nie ucza nawet jak byc samodzielnym, wystarczy wykuc sie na pamiec tego, co nauczyciel wam powie i starczy. Pozniej takie osoby udaja sie na studia, a po studiach sie budza i nagle trzeba sobie jakos radzic, tylko jak, skoro caly czas ktos decydowal za nich?
Zgłoś
Avatar
Hillsenn 2013-06-26, 14:37 3
Kiedyś Cejrowski o tym mówił, z resztą był i o tym materiał tutaj. Otóż pan tusk zachęcał każdego młodego poszukującego sukcesu, aby ten poszedł na studia. Pootwierali szkoły i tym sposobem znaczną część młodych ludzi wykluczył z rynku pracy na 5 lat i miał luz. Ci, zaćmieni ideą edukacji za 5 lat przejrzeli na oczy, gdy pakowali kotlet do mojego big Mac'a.
Zgłoś
Avatar
_AdA_ 2013-06-26, 14:38 4
Dobrze powiedziane. Właśnie teraz mam kryzys dotyczący takiej sytuacji. Całe życie wpaja się dzieciom: trzeba się uczyć. Oczywiście jako dziecko nie widziałam w tym sensu, ale w liceum zrozumiałam, że muszę się przyłożyć, żeby dostać się na dobre studia i mieć fajną pracę (pomijam to, że nie ma pracy). No to się uczyłam. Szło mi ogólnie dobrze. W tygodniu nie wychodziłam z domu, bo się uczyłam. No i stwierdziłam, że pójdę na kosmetologię (proszę nie komentować, jedyny kierunek związany z moimi zainteresowaniami, teraz i tak zmieniłam zdanie). złożyłam papiery, wszystko ładnie, pięknie. Do liceum się dostałam, maturę zdałam, to co, na takie studia się nie dostanę? A tu dupa. zabrakło mi 3 pkt., bo zrobili tylko jedną grupę. I co teraz? Gdy się z tym pogodziłam, stwierdziłam, że nie będę szła na byle jakie studia. Poszłam na studium wizażu i stylizacji., z zamiarem poprawienia matury w przyszłym roku. przeprowadziłam się do Wrocławia. pracę znalazłam po pół roku. Po znajomości. Dokładniej staż. 816 zł/miesiąc, z tego 470 idzie na szkołę. Zakwaterowanie na szczęście funduje urząd pracy. w międzyczasie oboje rodzice stracili pracę. ale nawet jakby ją mieli, to nie było by mnie stać na studia dzienne. Bardzo chciałabym być wizażystką, wiem, że akurat w tym jestem dobra. I tak miałam zamiar iść do takiej szkoły po studiach. Szkołę kończę za tydzień i co potem? okazało się, że ze studiami dziennymi mogę się pożegnać, bo mnie najzwyczajniej nie stać. Rodzice mówili żebym się uczyła, ale po co, skoro nawet nie mogą mi zapewnić studiów? taki mały zgrzyt. Oczywiście jestem im wdzięczna, że pomagają mi się utrzymać i wgl. Ale i tak jest mi przykro, jak patrzę na innych, którzy dostają kasę za to że się uczą i olewają studia, (oczywiście nie wszyscy) a ja będę musiała zapieprzać cały tydzień, żeby pójść na zaoczne studia. Na stypendium się nie zaliczam. Teoretycznie, gdybym była biedniejsza, to by mnie było stać na te studia. To nie było by takie złe, gdyby właśnie nie ta presja sukcesu. Cały czas sobie myślę, że przecież na zaoczne, to każdy głupi może iść. no i jeszcze mam do wyboru studium charakteryzacji, ale właśnie "to tylko studium"... Smutno, że moje marzenie w postaci studiów dziennych, coś na co tyle lat czekałam, przejdzie koło nosa. Erasmus, Juwenalia, wakacje... Wiem, że nie jestem jedyna, inni mają gorzej, ale jednak - inni mają lepiej. A póki mam pracę, to wolę nie szukać znów tyle czasu takiej, która pozwoliłaby na studiowanie dzienne.

Być może spamuję, ale chciałam się podzielić moim wkurwieniem.
Zgłoś
Avatar
Trzyzet 2013-06-26, 14:52 2
Dokładnie, sam jestem po technikum, pracuję jako elektronik (technikum też elektroniczne) i w pierwszej pracy zarabiam bardzo przyzwoicie. Ludzie robią wielkie oczy jak dowiadują się że nie studiuję, niezrozumiałe to dla mnie... Traktują takich ludzi jak "odrzuty", serio.. A to do mnie wydzwaniają żeby mi dać złotą kartę, nie do nich
Zgłoś
Avatar
sanger 2013-06-26, 15:04 3
Ja wam powiem skąd się wziął ten trend. Wszystko ma swoje początki w przeszłości. Otóż naszym rodzicom te same mądrości powtarzali dziadkowie, bo kiedyś mało było osób wykształconych a to oni zajmowali poważne stanowiska. Mało kto ze wsi mógł się wykształcić, moja babcia jako pierwsza ze wsi poszła na studia po wojnie. Pokolenie naszych rodziców nie mogło zweryfikować ich mądrości w żaden sposób - w komunie był obowiązek pracy, zawsze jakoś się znalazłeś na rynku, z reguły jak się wykształciłeś to łapłeś przyjemniejszą robótkę, ale po upadku komuny cały system się zawalił. Studia były dla wszystkich, przyjmowano każdego i tak się to eldorado skończyło.
Zgłoś
Avatar
Yasiu99 2013-06-26, 15:09 1
@Noktowizor

Ty też najbystrzejszy nie jesteś skoro nawet płci nie umiesz sobie dobrze w profilu ustawić.

Btw. Poszedłem kiedyś studiować. Zaocznie to zaocznie. 10 dni to 10 dni ale chodziłem na te bzdurne zajęcia (już pracując na własną rękę) i zrezygnowałem bo za dużo było roboty żeby studia ogarnąć. Zdziwiło mnie jakimi samochodami profesorowie i rektorzy pod uczelnie przyjeżdżali. Każdy miał jakąś działalność i każdy zgarniał dobry pieniądz. Przecież dla nich to czysta kasa za nicnierobienie. Przyjdą popierdolą jakieś bzdury, które każdy sam może sobie znaleźć i się samemu dowiedzieć i bilon w kieszeni. A jeszcze płacącego za to studenta traktują wyraźnie z góry. To ci właśnie ludzie napędzają to jebaną modę na papierek.
Zgłoś
Avatar
kosa2221 2013-06-26, 15:12 1
Co do studiów to problem jest w tym, że uczelnie mają tak niski poziom, że na studia dostaje się byle kto, zdaje studia byle jak i po 5 latach ląduje na bezrobociu. Studentów jest stanowczo za dużo a niski poziom powoduje, że gówniani z nich magistry.
Jedynym wyjątkiem są kierunki techniczne, gdzie jak ktoś jest naprawdę zdolny i ambitny to jako tako ma szanse na karierę.

Powinno być jak było za komuny, że na studia dostawała się wąska i ambitna grupa ludzi a reszta kończyła technika i zawodówki. Wtedy inżynier był inżynierem, technik technikiem a majster majstrem.

Co do humanistycznych i ekonomicznych kierunków studiów, to znam ludzi którzy 5 lat kończyli takie kierunki po czym nie ma pracy i lądują w wieczorowych zawodówkach górniczych. Takie tam zderzenie z losem.
Zgłoś
Avatar
srakakloaka 2013-06-26, 15:22 2
BongMan napisał/a:

Wczoraj kumpel wygłosił bardzo mądrą myśl. Mianowicie zostaliśmy oszukani przez system. Od początku edukacji nauczyciele wbijali nam do głów, że nauka jest najważniejsza, trzeba mieć jak najlepsze oceny i koniecznie iść do liceum, a potem na studia. Ewentualnie technikum obejdzie, ale na sam dźwięk tego słowa się nauczycielki krzywiły. Broń boże do zawodówki. Po zawodówce jesteś nikim. Tak mówili. Słowo "zawodówka" było niemal bluźnierstwem i synonimem przegranego życia już na starcie. Te same bzdury gadali naszym rodzicom na zebraniach. Tak długo, aż uwierzyli i zaczęli ten misterny plan realizować. Prawie całe kurwa pokolenie poszło na studia. Czas to zweryfikował. Ci, którzy olewali, wyszli na tym najlepiej. Każdy ma stałą, dobrze płatną pracę albo nawet więcej - dochodowe zajęcie, które jest odzwierciedleniem jego pasji. Studentów było w chuj, a ludzi po zawodówkach mało. Dlatego absolwent wyższej uczelni jest w dupie, a gość po zwykłej szkole, który umie robić cokolwiek i ma na to papier, dostaje pracę bez problemu. Najważniejsze pytanie: Jaki, kurwa, jebany chuj napędził ten cały posrany boom na studiowanie? Po co? Dlaczego?

Zapewne ryży, aby wyzbyć się nas za jego kadencji z rynku pracy.

Konto specjalnie założyłem by Ci odpowiedzieć... Wina ryżego ch**a jest oczywista...tak sobie to tłumacze-wyż demograficzny z lat 80-tych spowodował, iż od zajebania byłoby młodych bezrobotnych po szkole w wieku 19-20 lat... pokażę na swoim przykładzie jestem 88 kończę liceum w 2007, najchujowszy czas na szukanie pracy bo kryzys itd. Ryży zaprasza na studia od kurwy, jak grzybów po deszczu, wypierdala prywatnych wyższych uczelni lansu i bansu i innego gówna... po maturze od razu pojechałem za granicę coś zarobić, pech padł patem dostałem się na studia, wróciłem... nie wiem po co... skończyłem studia i od roku nie mogę znaleźć pracy w zawodzie... (jakby kto pytał to nie kończyłem filozofii, europeistyki czy innego gówna)

Dlaczego ryży posłał na studia??? Żeby ku**a przesunąć bezrobocie o 5 lat... nachapać się, zwalić winę i spierdolić... tyle
Zgłoś
Avatar
stud3nt 2013-06-26, 15:23 1
@BongMan:

To, co opisałeś, ma swoją socjologiczną nazwę. Oszukane Pokolenie.

Na szczęście nie studiowałem socjologii. Tylko historię. Bo tak się rodzicom zamarzyło, 'bo musisz synku mieć papiera'. Rzuciłem to w chuj i poświęciłem się swojej pasji - komputerom i programowaniu. W rezultacie, chociaż nie mam żadnego papierka, przychodzą do mnie po rade informatycy po studiach i z doświadczeniem.

M. in. branża IT odzwierciedla to bardzo dobrze - tutaj wśród programistów prawie nikt nie wymaga papierka - liczą się umiejętności poparte jakimiś realizacjami. Wśród ludzi, z którymi pracuję, ok. 60% studiów na oczy nie widziało, dwóch to nawet szkoły średniej nie ukończyło - a piszą zajebisty kod. W swojej karierze zawodowej poprawiałem wiele bubli pisanych przez kretynów z dyplomami. Do dziś pamiętam jeden taki projekt, który pisał facet z doktoratem i imponującą listą języków w CV - całość nadawała się tylko do wypierdolenia i napisania od nowa. Koszt projektu - 30 tysięcy.

Nie wiem, jak jest z innymi dziedzinami - budownictwem, inżynierią etc., ale pewnie podobnie.
Zgłoś
Avatar
Lorteck91 2013-06-26, 15:26
@Up Bongman
Pracuje w Mac'u za najniższą krajową, mam 22 lata, jestem po "zecie" (gastronomia). Pracy innej nie ma. Kucharzy przyjmą do 25 lat najlepiej z 20 letnią praktyką. Mam nawet maturę bo skończyłem średnią po tym i co?... Penis. Nie czuję się pewniej od tych, którzy za kilka lat dostaną posadę w rodzinnej firmie tatusia.
Zgłoś
Avatar
Światłocień 2013-06-26, 15:33 2
Litrowy kufel zimnego regionalnego piwa za ten tekst.
Zgłoś
Avatar
miszcz310 2013-06-26, 16:49
Łoł. Widzę strasznie monopolarne wypowiedzi w tym temacie.
Moim zdaniem to nie jest problem samego systemu jak tutaj mówicie. To nie jest tak, że jak wszyscy pójdą do zawodówek to będzie lepiej. Problem jest w tym, że jest po prostu cała banda tumanów, która myśli, że za papier wszystko można. Tak było na począku lat 90-tych a nie teraz. Moim zdaniem jest tak, że telewizja zabiła wszelkie pasje o których tytaj mówicie. Dodatkowo dzisiejsi rodzice mają "kompleks ciemnogrodu". Ludzie dorośli nie znają się na fejsbukach, tabletach, internetach ani na komputerach więc jak widzą swoje dzieci które z tego korzystają bez problemu dochodzą do wniosku, że oni nic nie umieją a ich dzieci już wszystko wiedzą to znaczy co ja tam mu będe pokazywał jak to się traktor naprawia, albo dach kładzie. Nikomu się nic nie chce po prostu.

Co do tych "debili co poszli na studia". Tego też nie rozumiem. Jak ktoś skończył studia to takie egzaminy zawodowe (na gazownika, spawacza, elektryka) to nie jest nic trudnego (przynajmniej dla mnie). Nie czarujmy się to nie jest trudne. Wystarczy przeczytać ze dwie książki i trochę potrenować, tyle. Sam mam kilka dodatkowych papierów, co prawda z nich nie miałem za wiele okazji korzystać bo nie miałem czasu przez studia, ale serio jak ktoś ma minimalną ogładę ze sprawami technicznymi to serio nie jest to trudne.

Ja tam poszedłem na studia (kierunek dość elitarny, to znaczy zaczyna w wuj ludzi kończy garstka, u mnie zaczynało 97, kończy może z 10). Teraz kończę studia, we wrześniu jadę na staż do kraju kwitnącej wiśni. Dostaję mieszkanie służbowe i pensję taką, jak nasze dwie średnie krajowe (jak nawet nie więcej), więc bardzo proszę nie piernicznie, że na studia idą głąby i debile. Tylko to jest tak jak ze wszystkim. tzn. "Jak sobie pościelesz tak się wyśpisz".

Pozdro dla myślących.
Zgłoś
Avatar
g................1 2013-06-26, 17:30
Jestem nikim...
Zgłoś
Avatar
cannabis7777 2013-06-26, 18:35
BongMan napisał/a:

Najważniejsze pytanie: Jaki, kurwa, jebany chuj napędził ten cały posrany boom na studiowanie? Po co? Dlaczego?



Donald T. żeby mu spadł procent bezrobocia na najbliższe 5 lat. Witam w rzeczywistości

______________

Jak Ryszard Siwiec płonę byś myślał.
Zgłoś
Przejdź to ostatniego posta w temacie  
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zobligowała nas do oznaczania kategorii wiekowych materiałów wideo wgranych na nasze serwery. W związku z tym, zgodnie ze specyfikacją z tej strony oznaczyliśmy wszystkie materiały jako dozwolone od lat 16 lub 18.

Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:

  Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów