18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia (3) Soft (4) Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 22:48
📌 Konflikt izrealsko-arabski - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 4:40
🔥 Śmierć na tankowcu - teraz popularne
Artykuł o tym czego uczy się w szkołach.

Stefan Chwin: Jak nie masz sukcesu, jesteś nikim. Tego, niestety, uczymy w szkole.



- W szkole powinny być lekcje, na których uczniowie dowiadywaliby się, co to znaczy nieudane małżeństwo, co się może w takiej sytuacji zdarzyć i jak z tym żyć - mówi Stefan Chwin, pisarz i nauczyciel akademicki.
Dorota Karaś: Mówi pan, że polska szkoła bezkrytycznie ulega tyranii optymizmu, karmi uczniów złudzeniami...

Stefan Chwin: Nie tylko polska. Kiedy jakiś czas temu napisałem o tej sprawie, natychmiast pojawiły się przekłady mojego tekstu na różne języki. W internecie chodzi ostatnio przekład węgierski, jest też tłumaczenie japońskie, niemieckie, szwedzkie, litewskie. Wygląda więc na to, że dotknąłem jakiejś sprawy ogólniejszej, która może dotyczy całej zachodniej cywilizacji. Chodzi o to, że wszędzie oszukujemy nasze dzieci.

Ale zauważył pan to w Polsce?

- Kiedy któregoś dnia zaproszono mnie do prywatnego, ekskluzywnego liceum w Lublinie. Wszystko tam było niezwykle eleganckie. Uczniowie zamiast w ławkach, zasiedli wokół mnie w fotelach. Patrząc na salę pełną młodych ludzi, nagle uświadomiłem sobie, że oni się nakręcają najzupełniej fałszywą nadzieją, którą nauczyciele jeszcze ją w nich podsycają. Powtarzają sobie nieśmiertelne zaklęcie cywilizacji liberalnej, które odmawia jak mantrę cała Unia Europejska: "Nauka to potęgi klucz. Jak się będziesz dobrze uczył, to osiągniesz sukces". Pięknie, tylko co to ma wspólnego z rzeczywistością? Bo przecież w każdej klasie tylko paru uczniów jest skazanych na sukces. Reszta może się tylko oblizać nadzieją na wygraną. Większość na sto procent pójdzie na zasiłek albo przez całe życie będzie miało fatalnie nieciekawą pracę. Mówi o tym po prostu statystyka.

To znaczy?

- Któregoś dnia w jednym z supermarketów zobaczyłem osobę, która wydała mi się do kogoś podobna. Zajmowała się rozkładaniem puszek na półkach. Po chwili okazało się, że to znajoma maturzystka z gdańskiego liceum.

Może to był tylko moment w jej życiu, potem zajęła się czymś innym.

- Możliwe. Oczywiście, to nie jest żadna tragedia, jeśli pracuje się przy rozkładaniu puszek. W końcu ktoś musi przecież to robić. Chodzi jednak o filozofię, którą się pcha do głowy młodym ludziom. Ta filozofia brzmi: Musisz mieć sukces. Bez sukcesu będziesz niczym. Ucz się, to sukces odniesiesz.

Kto tę filozofię propaguje? Szkoła czy rodzice?

- I szkoła, i rodzice. Żeby żyć, trzeba oszukiwać siebie i innych.

Uważamy, że dobra edukacja, staranne wykształcenie to najbardziej wartościowa rzecz, jaką możemy dać dzieciom. To chyba normalne.

- Ależ ja nie widzę niczego złego w tym, jeśli rodzice zachęcają dziecko do tego, żeby się uczyło! Przeciwnie, niech zachęcają! I sam nikogo nie wzywam, żeby nie uczył się, bo i tak nic z tego nie wyniknie. Problem jest zupełnie innego rodzaju - chodzi o orientację naszej kultury, która wmawia nam, że jedynym wartościowym życiem jest życie z sukcesem. Jak nie masz sukcesu, jesteś nikim. Przecież dzisiaj ludzie są gotowi publicznie przyznawać się do swoich najintymniejszych spraw, ale większość wstydzi się przyznać do tego, że nie ma w życiu właściwie żadnego sukcesu. Powszechne jest odgrywanie komedii przed znajomymi. Widziałem na różnych przyjęciach, jak to rodzice opowiadają kompletnie fikcyjne życiorysy swoich dzieci, przekonując wszystkich, że synowi czy córce świetnie się powodzi.

Zastanawiał się pan, dlaczego to robią?

- Idea jest taka: My jesteśmy OK, bo nasze dzieci odniosły sukces. Jak dzieci nie odnoszą sukcesu, to my jesteśmy do niczego. Czasem te opowieści fikcyjne są opowiadane nawet w dobrej woli - rodzice sami chcą wierzyć, że dziecko wygrało więcej niż oni. Ale są też rodziny, w których gdy dzieci przychodzą z informacją, że nie odniosły sukcesu, dochodzi do rozmaitych represyjnych akcji wobec nich.

Na przykład jakich?

- Złośliwych docinków, lekceważenia. "Karcę cię za to, że masz nieudane życie" - uważam, że to straszna rzecz, jeśli matka czy ojciec mówi coś takiego do swojego dziecka. Niestety, widziałem takie sytuacje na własne oczy. Sukcesów od dziecka domagają się rodzice, którzy sami ich nie odnoszą, są rozwiedzeni, sfrustrowani, słabo zarabiają. Podobnie z nauczycielami.

Trudno się przyznać do nieudanego życia. Miłosz, w swoje 90. urodziny zapytany o to, czy miał szczęśliwe życie, powiedział krótko: "Nie".

- Ale on był w luksusowej sytuacji. Z jednej strony kategorycznie twierdził, że ma nieudane życie osobiste, a równocześnie miał wielki światowy sukces, więc jako noblista mógł sobie na takie wyznanie pozwolić. W tym wszystkim chodzi jednak o bardzo poważną sprawę - jak ustawić wychowanie szkolne, przedszkolne, które zwykle jest wyłącznie wychowaniem do sukcesu. Nie mamy dotąd żadnej innej alternatywy. Szkoła wpaja przymus sukcesu. Jeśli ci się nie uda - nie masz pomysłu na życie.

To okłamywanie dzieci?

- Absolutnie. Jako nauczyciel powiem coś, o czym nie chcą słyszeć ani rodzice, ani nauczyciele. Mam już takie oko, że kiedy wchodzę do sali szkolnej, potrafię natychmiast wyłowić tych, którzy nie są skazani na sukces.

Po czym ich pan poznaje?

- Nie wiem. Wyczuwam. W jednej chwili. Mam też doświadczenia innego rodzaju. Bardzo rzadko student, który na pierwszym roku nie radzi sobie, wyfrunie na znakomitego studenta na roku piątym. Wiem, że to jest dość pesymistyczne stwierdzenie, bo nikt z nas nie chce słyszeć, że swojego losu człowiek nie przeskoczy.

Szkoła o tym powinna mówić?

- Nie wolno tego mówić. To jest zakazany język. Wyobraża sobie pani nauczyciela, który mówi do uczniów: "Tylko pięć procent z was odniesie realny sukces w życiu. Reszta z was jest skazana na klęskę"?. Nauczyciel ma twierdzić coś zupełnie innego: Jesteś kowalem swojego losu. Ucz się i pracuj jak pszczółka, a jak ci się nie powiedzie w życiu - to twoja wina, bo się nie nauczyłeś, czego powinieneś się nauczyć. Oczywiście, to jest nieprawda, bo nasz los jest zależny od mechanizmów zewnętrznych, np. sytuacji na rynku pracy, na którą nie mamy kompletnie żadnego wpływu. Znam ludzi o bardzo wielkich kompetencjach zawodowych, np. w zakresie informatyki, którzy też szukają pracy. Rynek pracy nie jest studnią bez dna. Nie pochłonie wszystkich chętnych. Dlatego szkoła, obok zachęt do nauki i mamienia szansą na sukces, powinna też uczyć, jak żyć w klęsce, w poczuciu przegranego życia osobistego, zawodowego. I powinna mówić, że klęska jest niezbywalnym elementem życia i że jakoś trzeba sobie z nią poradzić. Ja wiem, że to brzmi fatalnie, ale w końcu ktoś musi to powiedzieć.

Jak szkoła może uczyć życia w klęsce?

- Nie wiem, ale uważam, że trzeba młodych ludzi przygotowywać na przykład do takiej alternatywy, że będą mieli nieudane małżeństwo. Bo statystyka mówi, że znaczny procent małżeństw to są małżeństwa nieudane. Problem polega na tym, że młodzi ludzie zawierają związki z poczuciem obowiązku odniesienia sukcesu, a potem następuje zderzenie czołowe z życiem. Podsyca to telewizja.

W telewizji nie brakuje informacji o nieudanych związkach, głośnych rozwodach.

- To prawda, telewizja karmi się też klęskami małżeńskimi. To ulubiony temat tabloidów. Chodzi o to, żebyśmy wszyscy odnaleźli się we wspólnocie tych, którym się nie udało. Czerpiemy z tego satysfakcję, że wielkiej gwieździe rozleciała się rodzina. Ale ja "Panią Bovary" Flauberta uważałbym za obowiązkową książkę dla młodych ludzi na poziomie licealnym, bo opisuje fenomen kobiety niespełnionej w małżeństwie. Problemem, jak żyć w sytuacji niespełnienia, to jest bardzo poważna sprawa, ale w szkole nikt się tym nie zajmuje. Założenie jest przecież takie: "Głowa do góry! Optymizm to nasz obowiązek. Jak się postaramy, wszyscy musimy odnieść i odniesiemy sukces". Kompletna bzdura - na 30 uczniów czy studentów sukces odniesie może pięciu. W szkole powinny być lekcje, na których uczniowie dowiadywaliby się, co to znaczy nieudane małżeństwo, co się może w takiej sytuacji zdarzyć i jak z tym żyć, kiedy są na przykład dzieci i ludzie nie decydują się na rozwód.

Może trzeba by też tłumaczyć, że w nieszczęśliwym związku nie trzeba tkwić.

- Nie jestem przeciwko rozwodom. Nie udało się, trudno, próbujemy dalej. Zwykle jednak w nowym związku wszystko powtarza się od nowa. Szkoła jednak przyjmuje, że nie wolno nam mówić młodym ludziom, że bardzo wielu ludzi żyje w stanie klęski - zawodowej, rodzinnej, w relacji dzieci z rodzicami. Szkoła bardzo mało mówi o tym, co naprawdę dzieje się w rodzinie. I wcale nie pomaga uczniom rozumieć przyczyny rodzinnych klęsk.

Jakie jeszcze lektury powinni czytać uczniowie?

- Inna mądra książka to "Cudzoziemka" Kuncewiczowej, która opowiada o fenomenie trudnej matki. Ilu z nas dotyczy przecież ten problem! Wiersze Szymborskiej, Julii Hartwig - to wiersze mądrych kobiet. Ironia Szymborskiej nie ułatwia życia, ale zachęca do poważnego myślenia o życiu. Nie jestem oczywiście aż tak naiwny, żeby wierzyć, że literatura wszystko rozwiąże, że jeśli ktoś przeczyta "Panią Bovary" czy "Cudzoziemkę", będzie miał złote życie. Niemniej jednak takie książki uczą poważnego myślenia o życiu - a deficyt takiego myślenia charakteryzuje młodych ludzi, szczególnie teraz. Oni dowiadują się z telewizji, kolorowych gazet, że mają obowiązek być szczęśliwymi ludźmi sukcesu, którymi w większości nie będą nigdy. Powinni czytać więcej książek i oglądać więcej filmów, w których byłaby mowa na przykład o tym, jakie kłopoty psychologiczne pojawiają się w relacjach między matką i córką, co to jest związek toksyczny z partnerem, jak rodzi się kryzys przyjaźni między ojcem i synem, czym jest dla pracownika utrata zajęcia, dla dziecka śmierć rodziców czy przewlekła choroba kogoś bliskiego. Mądry nauczyciel powinien rozmawiać z młodymi ludźmi także o takich sprawach, bo prawdziwa szkoła powinna ich przygotować na zderzenie czołowe z życiem.

Może to nie szkoła, tylko rodzina powinna uczyć życia.

- Pewnie, że powinna - ale dzisiaj? W wielu rodzinach bardzo mało się rozmawia. Telewizor gra, każdy sobie osobno żyje, o czymś się gada, ale nie ma prawdziwej rozmowy. U nas jeszcze tego nie widać, ale tyrania sukcesu na przykład w Japonii prowadzi do wielu samobójstw licealistów. Młodzi ludzie nie wytrzymują tego reżimu, traktują klęskę w karierze jako ostateczną katastrofę. Wolą się zabić, niż o klęsce powiedzieć komukolwiek.

Skąd się w nas wzięło taka tyrania optymizmu i sukcesu? Polacy lubią roztrząsać swoje klęski i niepowodzenia.

- Ale najchętniej zbiorowe, swoje własne - już nie za bardzo. Uważam, że przyspieszyła to zmiana ustrojowa. Kult sukcesu jest paliwem kapitalizmu, bez tego system by nie działał. Podsyca to kultura masowa, serial "Dynastia", którego bohaterami są ludzie sukcesu, kolorowe pisma, fascynacja karierą "z chłopa król". Klasa polityczna, która korzysta z owoców transformacji, wzywa: Trzeba narodowi pokazywać wzorce ludzi sukcesu! Tymczasem tego rodzaju retoryka jest bardzo źle przyjmowana przez większość, która na sukces raczej nie ma co liczyć. To po prostu wzburza ludzi. Może taka retoryka dobrze działa np. na kandydatów do elity, wybitnych studentów i uczniów. Ale cała reszta - małe miasta, wsie polskie - gdy ludzie słyszą coś takiego, to im się gotuje krew w żyłach. Mówienie o tym, że w każdej dziedzinie można odnieść sukces, jest odbierane jako kpina. Człowiek, który słyszy: "Załóż sklep z używaną odzieżą i na tym polu również możesz osiągnąć prawdziwy sukces", czuje w tych słowach po prostu szyderstwo. Widzi różnicę między sobą a prawdziwą elitą sukcesu.

Gorzko pan ocenia ludzi. Twierdzi pan, że nie potrafimy cieszyć się z małych osiągnięć. Sukces oznacza tylko wielką rzecz?

- Nie wierzę w opowieści o tym, że w jakichś społeczeństwach na widok osoby, która osiągnęła sukces, wszyscy szeroko się uśmiechają, biją brawo i ściskają jej ręce. Mitologizujemy w ten sposób dojrzały kapitalizm. Naprawdę tak nie jest. Raniące poczucie różnic społecznych występuje nawet w bardzo rozwiniętych społeczeństwach.

Co pan sądzi o posyłaniu sześciolatków do szkoły?

- Nie wiem, czy w tej dyskusji chodzi o chęć uczynienia dobra dziecku, czy w grę wchodzą raczej kwestie ekonomiczne. Ja sam wolałbym nie iść do szkoły w wieku lat sześciu. Przejście do szkoły było dla mnie bardzo silną traumą, środowisko szkolne wspominam jako dżunglę i busz - takie żelazne prawa obowiązują na szkolnym korytarzu. Opowiadanie o tym, że sześcioletnie dziecko poradzi sobie w buszu, przypomina szaloną fantazję.

Słyszałam o teorii, według której dziecko osiąga dojrzałość szkolną, gdy traci mleczne zęby i wyrastają mu stałe.

- Pomysł, żeby bezzębne dziecko oddawać do szkoły, jest szalony. W szkole trzeba mieć nie zęby, lecz kły. Szkoła, nawet najbardziej "przyjazna", to miejsce traumatyczne. Jednostka jest tam zagrożona, bo następuje zagęszczenie szczególnie energetycznych istot, które się ze sobą zderzają. Nie wierzę, że nauczyciele nad tym panują. Wszystkie szkolne przerwy wspominam jako pandemonium i trening wzajemnej brutalności.

Szkoła przypomina upiorną wyspę z "Władcy Much" Goldinga?

- Oczywiście. Sześcioletnie dziecko wpuszczone do takiej przestrzeni wystawia się na niebezpieczeństwo fizycznego i psychicznego urazu. Taka jest rzeczywistość, chyba że tworzymy idealny obraz szkoły, gdzie wszystkie dzieci spacerują jak w Wersalu, uśmiechając się do siebie i zapraszając do dialogu młodsze niebożęta. Szkoła jest miejscem, które uczy brutalności - nie dlatego, że niewłaściwie funkcjonują tam nauczyciele, tylko przez sam fakt skupienia w jednym miejscu setek zderzających się ze sobą dzieci. Uczeń, który nie potrafi się bić, jest w szkole narażony na bardzo niebezpieczne sytuacje. Musi umieć używać pięści, żeby się obronić przed tymi, którzy chcą mu zabrać pieniądze, długopis albo drugie śniadanie. Wiem, że nauczyciele zwykle mówią: W naszej szkole nic takiego się nie dzieje! Częste są w próby porządkowania tego chaosu, powodują one jednak w dzieciach frustrację. Okropną dla mnie rzeczą było wędrowanie w kółko po korytarzu w czasie przerwy. Pani też wędrowała?

Nigdy, na przerwach wszyscy biegali w różne strony.

- W mojej szkole wprowadzono zasadę, że wszyscy mają krążyć parami po korytarzu. Chodziło o to, aby ujarzmić tłum, który po dzwonku wylewał się z klas i zaczynał się naparzać. To wyzwalało we mnie jeszcze większą agresję niż bitki z uczniami i dziki wrzask na przerwach. I pchać w to wszystko sześciolatka, który gubi mleczaki? Ja bym wszystkich, którzy mają takie pomysły, przemienił w małe dzieci bez mlecznych jedynek i wepchnął w tłum uczniów kłębiący się na korytarzu. Niech na własnej skórze poczują, jaka to kształcąca przyjemność przebywać w takim miejscu.

źródło: trojmiasto.gazeta.pl
Zgłoś
Avatar
zorbak5 2013-06-26, 18:56 2
Z jednym z tego artykułu się zgodzę: w Polsce edukacja kuleje, na każdym etapie. Mam teraz siostrę w podstawówce i wcale to lepiej nie wygląda niż w liceum, czy na studiach. No ale to inny temat, mimo że ludzie się na tym w komentarzach skupili.

Cała reszta to pierdolenie potrzaskanago: Gość mówi, że powinniśmy uczyć ludzi przegrywać. Akceptować porażkę, jako coś naturalnego, codziennego. To chore. To jest w ogóle zaprzeczenie podstaw cywilizacji europejskiej, czy logiki. Od zawsze ci powtarzali: "Kto pierwszy ten lepszy". Jeżeli będziemy gloryfikować poddawanie się, to nastąpi stagnacja: ludzie nie będą chcieli wygrać, być lepszymi, bo przecież są wspaniali jacy są. Śmiało można by powiedzieć, ze gdyby ludzie masowo wyznawali taką ideologię, nie mielibyśmy połowy wynalazków, co mamy teraz. Mało kto doszedł do sukcesu, do odkrycia, za pierwszym razem. Gdyby po porażce stwierdził: "Dobra, starałem się, nie wyszlo, trudno, nic nie poradzę", to rzeczywiście skończyłby jako nikt.
Tak... Nie ważne kto wygra, liczą się chęci. Zapytaj się pierwszego, lepszego menela z pod mostu, jakie on miał chęci.
Nie chodzi mi o to, żeby kogoś gnoić, bo coś mu sie nie udało tak długo aż popełni samobójstwo, ale po prostu pokazać mu, że stać go na więcej, ze może lepiej. A nie: "Zostaw, już lepiej nie dasz rady".
Zgłoś
Avatar
Bartsone92 2013-06-26, 18:58
BongMan napisał/a:

Wczoraj kumpel wygłosił bardzo mądrą myśl. Mianowicie zostaliśmy oszukani przez system. Od początku edukacji nauczyciele wbijali nam do głów, że nauka jest najważniejsza, trzeba mieć jak najlepsze oceny i koniecznie iść do liceum, a potem na studia. Ewentualnie technikum obejdzie, ale na sam dźwięk tego słowa się nauczycielki krzywiły. Broń boże do zawodówki. Po zawodówce jesteś nikim. Tak mówili. Słowo "zawodówka" było niemal bluźnierstwem i synonimem przegranego życia już na starcie. Te same bzdury gadali naszym rodzicom na zebraniach. Tak długo, aż uwierzyli i zaczęli ten misterny plan realizować. Prawie całe kurwa pokolenie poszło na studia. Czas to zweryfikował. Ci, którzy olewali, wyszli na tym najlepiej. Każdy ma stałą, dobrze płatną pracę albo nawet więcej - dochodowe zajęcie, które jest odzwierciedleniem jego pasji. Studentów było w chuj, a ludzi po zawodówkach mało. Dlatego absolwent wyższej uczelni jest w dupie, a gość po zwykłej szkole, który umie robić cokolwiek i ma na to papier, dostaje pracę bez problemu. Najważniejsze pytanie: Jaki, kurwa, jebany chuj napędził ten cały posrany boom na studiowanie? Po co? Dlaczego?



sadistic.pl/jak-skutecznie-zniewolic-narod-vt147250.htm
Punkt 45.
Zgłoś
Avatar
ćwiartek 2013-06-26, 19:45
BongMan napisał/a:

Wczoraj kumpel wygłosił bardzo mądrą myśl. Mianowicie zostaliśmy oszukani przez system. Od początku edukacji nauczyciele wbijali nam do głów, że nauka jest najważniejsza, trzeba mieć jak najlepsze oceny i koniecznie iść do liceum, a potem na studia. Ewentualnie technikum obejdzie, ale na sam dźwięk tego słowa się nauczycielki krzywiły. Broń boże do zawodówki. Po zawodówce jesteś nikim. Tak mówili. Słowo "zawodówka" było niemal bluźnierstwem i synonimem przegranego życia już na starcie. Te same bzdury gadali naszym rodzicom na zebraniach. Tak długo, aż uwierzyli i zaczęli ten misterny plan realizować. Prawie całe kurwa pokolenie poszło na studia. Czas to zweryfikował. Ci, którzy olewali, wyszli na tym najlepiej. Każdy ma stałą, dobrze płatną pracę albo nawet więcej - dochodowe zajęcie, które jest odzwierciedleniem jego pasji. Studentów było w chuj, a ludzi po zawodówkach mało. Dlatego absolwent wyższej uczelni jest w dupie, a gość po zwykłej szkole, który umie robić cokolwiek i ma na to papier, dostaje pracę bez problemu. Najważniejsze pytanie: Jaki, kurwa, jebany chuj napędził ten cały posrany boom na studiowanie? Po co? Dlaczego?



Otóż Twój kolega nie miał do końca racji. Problemem jest to, że system edukacji kształci "bezmyślnych" pracowników zabijając przejawy kreatywności. W dzisiejszych czasach niestety (lub stety) kreatywność to coś, co zapewnia pracę.
Nie ma bezrobocia, jest tylko kara za poddanie się systemowi.
Mi nadal brzmią w uszach słowa "jeśli nie ma pracy, to sam musisz ją sobie stworzyć". Niestety dzisiejsze szkolnictwo bazując na PRL-owskich standardach kształci bezmózgich pracowników. Problemem w tym jest to, że to już nie komuna, gdzie każdy, kto chciał miał tą pracę.
Zgłoś
Avatar
Tekwondo 2013-06-26, 21:04
@BongMan przecież wiesz! nauka wyższa to zajebisty biznes dla uczelni i o to chodzi! teraz trzeba uważać bo nasze pokolenie po studiach zacznie wysylac do zawodowek swoje dzieci. dlatego trzeba je wyslac znowu na studia bo wszyscy beda mieli zawodowki porobione ; D
Zgłoś
Avatar
polip.pl 2013-06-26, 21:54 1
gonzo3211 napisał/a:

Jestem nikim...

Kurwa ja też, po przeczytaniu tego artu i komci oczy otworzyły mi sie szerzej i..nic tu po mnie - kula w łeb..zero perspektyw, przegrałem życie, pociesz sie gorzej być nie może...nadzieja na lepsze jutro w PL umarła
(Ps. szukam pracy w uk pliss jak co kto wie na pW)
Zgłoś
Avatar
hyzioo 2013-06-26, 22:10
BongMan napisał/a:


Wczoraj kumpel wygłosił bardzo mądrą myśl. Mianowicie zostaliśmy oszukani przez system. Od początku edukacji nauczyciele wbijali nam do głów, że nauka jest najważniejsza, trzeba mieć jak najlepsze oceny i koniecznie iść do liceum, a potem na studia. Ewentualnie technikum obejdzie, ale na sam dźwięk tego słowa się nauczycielki krzywiły. Broń boże do zawodówki. Po zawodówce jesteś nikim. Tak mówili. Słowo "zawodówka" było niemal bluźnierstwem i synonimem przegranego życia już na starcie. Te same bzdury gadali naszym rodzicom na zebraniach. Tak długo, aż uwierzyli i zaczęli ten misterny plan realizować. Prawie całe kurwa pokolenie poszło na studia. Czas to zweryfikował. Ci, którzy olewali, wyszli na tym najlepiej. Każdy ma stałą, dobrze płatną pracę albo nawet więcej - dochodowe zajęcie, które jest odzwierciedleniem jego pasji. Studentów było w chuj, a ludzi po zawodówkach mało. Dlatego absolwent wyższej uczelni jest w dupie, a gość po zwykłej szkole, który umie robić cokolwiek i ma na to papier, dostaje pracę bez problemu. Najważniejsze pytanie: Jaki, kurwa, jebany chuj napędził ten cały posrany boom na studiowanie? Po co? Dlaczego?



Kto? Ryży kutas
Po co? Żeby zrzucić masę ludzi z rynku pracy, podnieść sobie słupki... nawet Cejrowski o tym mówił - w końcu student to nie bezrobotny
Zgłoś
Avatar
!Timon 2013-06-26, 23:14 1
@zorbak5

Porażka to jest coś złego i niefajnego samo w sobie i każdy doskonale o tym wie. Oczywiście, że lepiej jest pracować tam gdzie byśmy chcieli, zarabiać dużo pieniędzy mieć zajebistą żonę i kumate dzieciaki.
Taki scenariusz jest niewykonalny dla 99% społeczeństwa a nieosiągnięcie któregoś z tych celów powoduje ból sam w sobie. Chodzi o to, żeby społeczeństwo jeszcze nie dopierdalało ekstra poczucia winy.
Dlaczego?
Żeby ludzi szli dalej a nie użalali się nad sobą i popadali w depresję. Nie chodzi o gloryfikowanie nieudaczników ale o NIEKOPANIE leżącego. Jeśli mam głupie dzieci albo chujową żonę to może skupię się na pracy skoro mi dobrze idzie? Jeśli mam chujową pracę ale spoko żonę to może skupimy się na zajebistym wychowaniu dzieci?
Dzisiaj mówią Ci, że wszystko ma być "jak z żurnala" i ludzie zamiast brnąć w to w czym są dobrzy skupiają się na wątkach pobocznych.
Zgłoś
Avatar
wudun 2013-06-26, 23:41
miszcz310 napisał/a:

Tego też nie rozumiem. Jak ktoś skończył studia to takie egzaminy zawodowe (na gazownika, spawacza, elektryka) to nie jest nic trudnego (przynajmniej dla mnie). Nie czarujmy się to nie jest trudne. Wystarczy przeczytać ze dwie książki i trochę potrenować, tyle.



Jesteś debilem i tyle;D Jak myślisz że spawania nauczysz się po przeczytaniu książki to jesteś w błędzie i to wielkim. Spawaczem można się nazwać po 20 latach pracy z elektrodą.

Mimo że mam w domu miga i zwykłą spawarkę a dzięki ojcu pierwszy raz spawałem elektrodą w wieku lat 12 to spawaczem nazwać siebie nie mogę(ojca bym obraził

Wszystko na co nas stać wynosimy z domu. Mój ojciec nie zabraniał mi latać za nim z jego wiertarką tak samo ja nie zabraniam mojemu 6-letniemu synowi. Ostatnio nawet zadziwił mnie bo przy cięciu wyrzynarką(po płatnicę leń mnie nie puścił syn(6 lat) stwierdził że płatnicą będzie mi łatwiej.

Rośnie nam coraz więcej debili bo wszyscy młodych tak traktują. Skaleczy się to do lekarza, kichnie to szalik na szyję, 50 telefonów na godzinę gdzie jest i co robi a potem pretensję o to że trzyma tele w ręce. Tato pomogę ci - nie bo się skaleczysz.
Zgłoś
Avatar
filipsworks 2013-06-27, 0:29
BongMan napisał/a:

Wczoraj kumpel wygłosił bardzo mądrą myśl. Mianowicie zostaliśmy oszukani przez system. Od początku edukacji nauczyciele wbijali nam do głów[...] ten cały posrany boom na studiowanie? Po co? Dlaczego?



Piwko poszło. Głupota rodziców, że dali się wrobić jak dzieci. Ja też dałem się złapać na liceum, ale na szczęście istnieje coś takiego jak tech uzupełniające...
Zgłoś
Avatar
wykidajka 2013-06-27, 1:12
Wielkie Boom na studiowanie powstało, ponieważ państwo nie miało miejsc pracy dla młodych ludzi. Zakłady były prywatyzowane, kapitał wysprzedawany na zachód. Rząd obiecał stworzenie nowych miejsc pracy w ciągu najbliższych kilku lat. Więc wysłali ludzi na studia, otworzono nowe uczelnie wyższe. A miejsc pracy jak nie było tak dalej nie ma. Dla byłego rządu było o tyle dobrze, że zamiast dać ludziom pracę, dali im wykształcenie oraz obietnice, że po studiach znajdą świetną pracę. Mówiono wówczas, żeby się kształcić, bo potrzebujemy inżynierów, magistrów, doktorów itd. my jako naród Polski. Świat idzie do przodu, z postępem, człowiek będzie zastępowany przez maszyny, komputery. Wszech globalna cyfryzacja. Trzeba się kształcić. Trzeba studiować. A teraz jesteśmy narodem wykształciuchów w dalszym ciągu bez miejsc pracy.

Ale z drugiej strony... jeśli ktoś chce pracować to będzie pracował. W obecnej sytuacji na rynku pracy trzeba być elastycznym i potrafić się w mgnieniu oka "przebranżowić" jak to pięknie pracodawcy określają. Sama nie mam zawodu, ukończyłam liceum, maturę, dwa lata studiów i mnie wygnało na jakiś czas z polski, lecz wróciłam. Mam 26lat. Otworzyłam własną działalność, którą prowadzę. Jest to praca niemalże po 10-12 godzin dziennie, ale jestem z tego dumna, że potrafię to robić i sprawia mi to przyjemność. I tak się zastanawiam czasami, czy zrobiłam błąd nie idąc na studia typu filologia, europeistyka itp twory, tak tylko żeby zdobyć wykształcenie wyższe. Myślę, że nie. Mam wykształcenie średnie. Z własnej działalności mam w porywach do 4500 tyś brutto dla siebie, niewiele bo niewiele, ale pracuję nad tym, żeby poszerzyć własną działalność na dalsze rynki, poza lokalny. Czasem mi głupio się robi, gdy podjeżdżam własnym samochodem pod McDrive'a po Colę i osoba po studiach z wykształceniem wyższym mnie obsługuję za 1500 brutto miesięcznie. Mam jakiś w sobie niewielki kompleks z tego powodu. No fajnie by było wpisać w rubryce wykształcenie: wyższe. No ale swoją drogą, jak ktoś wybrał kierunek studiów z którym kompletnie nie wiąże się z zawodów, to niech teraz jest zły sam na siebie że musi nalewać Colę na McDrive'ie, albo robić kebaby do 2giej w nocy na mieście... No nie?
Zgłoś
Avatar
!Timon 2013-06-27, 2:10
@wykidajka

Wykształcenie wyższe ma być drogą do osiągnięcia celu a nie celem samym w sobie. Aby uchodzić za człowieka mądrego nie potrzebujesz papierka tylko czytać książki/gazety i wymieniać poglądy z różnymi ludźmi.
Wielu ludzi postrzega wykształcenie wyższe jako cel sam w sobie dlatego lądują w przysłowiowym mac'u za 1200 miesięcznie.

W dobie internetu takie studia jak np. socjologia czy politologia same w sobie nic nie wnoszą. Jak ktoś chce się biegle poruszać w tym temacie wystarczą mu książki, bycie na bieżąco z prasą i dyskusje z ludźmi. Oczywiście do tego, żeby wiedzieć o czym się czyta są potrzebne komentarze ale tych w sieci jest pełno.
Niestety tą metodą nie da się otrzymać świstka papieru który będzie niepodważalnie potwierdzał Twoją biegłość w temacie.
Zgłoś
Avatar
miszcz310 2013-06-27, 8:55
wudun napisał/a:

miszcz310 napisał/a:

Tego też nie rozumiem. Jak ktoś skończył studia to takie egzaminy zawodowe (na gazownika, spawacza, elektryka) to nie jest nic trudnego (przynajmniej dla mnie). Nie czarujmy się to nie jest trudne. Wystarczy przeczytać ze dwie książki i trochę potrenować, tyle.

Jesteś debilem i tyle;D Jak myślisz że spawania nauczysz się po przeczytaniu książki to jesteś w błędzie i to wielkim. Spawaczem można się nazwać po 20 latach pracy z elektrodą.

Mimo że mam w domu miga i zwykłą spawarkę a dzięki ojcu pierwszy raz spawałem elektrodą w wieku lat 12 to spawaczem nazwać siebie nie mogę(ojca bym obraził



Sam jesteś debilem. Napisałem, że zdanie egzaminu zawodowego takiego jak w zawodówkach albo technikach nie jest trudne. Jak sam łaskawie zauważyłeś to nie czyni od razu spawaczem. Co do tych książek, to tak jak przeczytasz kilka w tej tematyce (najlepiej takich z lat 60-70 wbrew pozorom) to tam masz przedstawione techniki spawalnicze, także z pomocą tych książek nie jest trudno opanować podstawy niezbędne do bezproblemowego zdania tych egzaminów. Oczywiście należy też się liczyć, że trzeba mieć trochę doświadczenia, ale na Boga. Spawacz to nie jest jakiś operator lotów kosmicznych. To jest normalny zawód, który wbrew pozorom nie wymaga zbyt dużych kwalifikacji. Nie wiem czemu mnie obrażasz. Może dlatego legenda tatusia została zachwiana? Trudno takie jest życie...
Zgłoś
Avatar
G................4 2013-06-27, 10:31
@BongMan
Po co wysłano całe pokolenie na studia?

Żeby opóźnić wejście tych ludzi na rynek pracy, a w efekcie uniknąć wskaźnika bezrobocia, które mogłoby spowodować baaaaardzo duże niezadowolenie społeczne (argentyna, grecja czy coś w tym stylu).

A teraz, po 5-10 latach się opowiada bajki dla kretynów, że bezrobotny absolwent jest sam sobie winny bo nie wybrał właściwego kierunku, albo nie jest wystarczająco dobry.

Może to i prawda, ale odpowiedzialność za to ponosi rząd, a nie ludzie. To rząd ma tak kierować oświatą, gospodarką i sprawować kontrolę nad rynkiem pracy, żeby ludzie mieli robotę. Naprawdę, jak się dobrze zastanowić, to rząd kurwa nic nie musi robić, tylko dbać żeby miejsca pracy były. A dalej to już sobie ludzie radę dadzą.
Zgłoś
Avatar
dizzydom 2013-06-28, 13:51
@Wiercik
Taki mały tip od osoby, która chciała iść do WSOWL (czyli oczywiście mnie) : niech młody przyłoży się do sprawnościówki (drążek), biegania na 1km i 10x10, to jest podstawa. druga sprawa, MATURA - nie mając postawionego wojskowego w rodzinie jedynie sprawnościówka i matura ciebie ratują.
@BongMan
Myślę, że 'zawodówka' powodowała i powoduje obrzydzenie (teraz już mniejsze) z tego powodu, że idzie tam duża liczba spadów patologicznych, którzy byli przepychani w gimnazjum, a więc wyobraź sobie klasę, w której 80% uczniów ledwo co czyta i dodaje przeciw pozostałym 20% które chcą się czegoś nauczyć i szkołę zawodową wybierają dlatego, aby mieć zawód.
Zgłoś