witam. chciałbym z wami się podzielić pewnym artykułem o ludziach (prawdopodobnie bezdomnych, z ciężką sytuacją materialną itd itd. who cares? ) którzy mają problemy z higieną osobistą, a nastepnie trafiają do pobliskich szpitali w celu ogarnięcia ich do jako takiego stanu. Bez zbędnego pierdolenia skąd to mam. Tak, wiem. Polityka. Chuj z tym. Fajnie sie czyta
Kloszarda znaleźć, umyć, wyleczyć
Instrukcja mycia leżaka:
Każdy szpital ma swoją salę dekontaminacyjną. Mówiąc po ludzku – łaźnię. Obsługuje pacjentów – kloszardów.
Słownik personelu sochaczewskiego szpitala jest soczysty. Odgradza, buduje dystans. Więc najgorsze są dni – szyszki w dupie, czyli dni spiętrzenia, gdy znajdowanych w rowach leżaków (kloszard śpiący) w dużych ilościach przywożą ruchacze (policja drogowa). W metaforze szyszki chodzi o to, że wysadzić kloszarda pod szpitalem jest łatwo, podobnie jak wsadzić sobie szyszkę – gorzej z wyjęciem. Potem ruchacze i szpital licytują się w pisemnych skargach do starosty, kto komu i dlaczego nierefundowanych podrzuca na próg.
Drudzy po ruchawce są wrażliwi spacerowicze, wzywający karetki do mijanych leżaków – nad rzeką Bzurą, na torach, na dworcu. Zamiast spróbować ich obudzić, szturchając lekko nogą lub ręką, dzwonią na dyspozytornię (raczej żeńskie głosy), że tam człowiek leży. Skoro leży, dr Paweł Piątkiewicz, szef Szpitalnego Oddziału Ratunkowego, musi wyjechać na kogucie.
Zwykle trafia na dziedzica (leżak, który wymaga gruntownej higienicznej obsługi). A gdy kładzie go na nosze, mieszkające na dziedzicu robactwo, oszołomione światłem karetki, rozpierzcha się w każdą stronę.
Niżej od dziedziców są dziedzice w bryczesach (kloszard niekontrolujący się z kałem w nogawkach spodni). Są znani z imienia, nazwiska i numer PESEL, gdyż zabawa z nimi trwa latami.
Czasem sąsiedzi dzwonią, że coś niepokojąco śmierdzi. To oznacza, że dziedzic umarł na swojej melinie. Wszystko byłoby dobrze, gdyby przed zgonem otworzył okno i zrobiłby się z niego faraon (nie rozłożyłby się).
Raz w miesiącu dr Paweł notorycznie wyjeżdża pod pocztę, gdzie dziedzice stoją w kolejce po rentę socjalną, a ponieważ są niedopici, dostają drgawek.
Najwyżej w skali kloszardzkiej plasują się korzystający z ośrodka opieki na sochaczewskim Trojanowie, gdzie można co tydzień oddać do utylizacji brudne łachy, wziąć prysznic i pobrać nowe, to znaczy te, które nie zeszły w sieci second hand – od butów do krawata.
Wyższa półka to pan Franek. Jako absolwent szkoły papieskiej na Bielanach i zakonnik w Niepokalanowie z 30-letnim stażem został obdarzony przez Boga prawdziwym darem żebrania (jego niezgodę na zakonne reguły opisywały nawet gazety). Honor pana Franka polega na tym, że od 10 lat pilnuje, by długość jego brody nie sięgnęła za jabłko Adama, a brud na rękawach za łokcie. Jeśli akurat zaniesie Franka w tę sochaczewską okolicę, a dostanie zapalenia skóry lub czyraczności, dekontaminują go kulturalnie w szpitalnej łaźni na koszt państwowy, po czym wychodzi na świeże powietrze i ma czas na następne 180 dni dookoła Polski.
Jest wezwanie na tory. Dr Paweł najpierw musi pochylić się nisko nad leżakiem: – Halo, szanowny panie, jak się pan nazywa? To klasyczny słonik (wypatroszone przez złodziei kieszenie przypominają uszy słonia). Leżak wybudza się: – A o co panu chodzi? W zależności od tego, jakie wybełkoce nazwisko, żartuje się z nim adekwatnie. Na przykład: – Panie Batory, ale pan popłynął. Dmuchnie pan w alkomat? – Nie potrzebuję, ja mam zawsze alkohol w sobie. – A coś pana boli? – Tylko sumienie, panie doktorze. – A co ta głowa tak opada na jeden bok? – Bo ja, panie doktorze, byłem skrzypkiem. – Co pan pił? Na pewno spożywcze? Wydolny krążeniowo, w kontakcie logicznym.
Jeśli piłby ruski spirytus, należy go zabrać i obserwować, żeby go lisy w tym rowie nie zjadły. Status społeczny leżaka widać po kołnierzyku od wewnętrznej strony szyi – czy o jego koszule dba jakaś kobieta, czy też nie. Ten konkretny pan Batory jest prawdopodobnie pracujący. Typowa ofiara naszej narodowej tragedii, czyli wprowadzenia do sklepów szczeniaczków z wódką w małych pojemnościach, które – opróżnione – zasypują nasze polskie rowy i trawniki. Tym – w opinii doktora – zabija się społeczeństwo. Nie półlitrówką, ale setą i ćwiartką. Potem społeczeństwo zasypia na torach po robocie. Niektórzy mają pecha i nie przeżywają masażu pociągiem.
Jeśli pojawia się wątpliwość, że dzie- dzic nie przeżyje mycia, bo ma na przykład obrzęk płuc, niewydolność krążeniową, udar, otwarte złamanie – usuwanie brudu schodzi na plan dalszy. Reanimuje się na gorąco w karetce. Usta-usta. Lekarz nie może odmówić argumentując odrazą. Nawet kiedy upojonemu pacjentowi puszczają zwieracze. Nie ma przepisu regulującego podjęcie czynności ratunkowych ze względu na stan higieniczny. Obowiązkiem jest podjęcie. Zawsze. Z czym nie polemizuje dr Paweł, bo to są, kurwa, jednak ludzie. Czasem nawet szlachetni. Ostatnio jechał do takiego kloszarda, który nie chciał żebrać na ulicy, zaklinował się w śmietniku przed hipermarketem. Odgiął kratę, ale nie mógł wyjść; poddusiła go i umarł.
Zdaniem dr. Pawła, gorsze są caryce (żeński odpowiednik dziedzica). Od jednej podczas reanimacji doktor złapał wszy łonowe. Normalnie – ona leżała sobie w karetce, on siadł nad jej głową na rozkładanym stołeczku, nachylił się, ta głowa zawsze jest między nogami. Proste?
Mundurki służbowe pierze w domu. W osobnej pralce. Jednak jest odraza, że w szpitalu mogą uprać je z prześcieradłem po dziedzicu. Kupuje sobie zegarki po 50 zł. Zarzyganego nie szkoda wyrzucić.
Doktora szczepią tylko od żółtaczki typu B, nie na smród i liczne siedliska bakteryjno-wirusowe. Można się nie przyzwyczaić, zatrudnić – na przykład – w lodziarni i też ubierać się na biało.
Po kontakcie usta-usta z dziedzicem zostają liczne traumy. Na przykład taka: doktor nigdy nie zje sałatki z zawartością ananasa (ratując życie otrzymał ją w treści żołądka). Od kilku lat są co prawda dostępne foliowe maseczki z ustnikiem dla lekarzy mających zahamowania natury estetycznej.
Na oddział wjeżdża caryca, lat 22. Od razu na OIOM. Sześć tygodni zapijała zapalenie płuc, 2,1 promila alkoholu we krwi, więc nie ma czasu na łaźnię. Wszy i świerzb zabezpieczy się na łóżku, w trakcie reanimacji. Zostaje położona obok pana Kazika. O takich jak Kazik mówi się pacjent z lasu. Musiał iść boso przez świat. A ponieważ jest ciągle w stanie zagrażającym życiu, od ośmiu dni codziennie rano personel obmywa mu czarne stopy w pozycji leżącej. Szpitalna recydywa. Jest już krótszy o rękę i kilka odmrożonych palców, usuniętych na oddziale chirurgicznym (rekonwalescencja po każdym odciętym członku pana Kazika trwała na koszt państwa kilka tygodni). Podleczą i wróci jak zwykle ze ślimakiem (charakterystyczny cuchnący osad w pachwinach).
Czasami nic więc dziwnego, że część personelu szpitalnego robi wielką łaskę przy wypełnianiu swoich obowiązków. Nie bronie ich. JSZ na 100%!
zródło polityka.pl/spoleczenstwo/reportaze/1520000,1,kloszarda-znalezc-umyc-w...
[pełna treść dostępna dla abonentów] - chuj wie ocb
to tagach nie znalazłem
Kloszarda znaleźć, umyć, wyleczyć
Instrukcja mycia leżaka:
Każdy szpital ma swoją salę dekontaminacyjną. Mówiąc po ludzku – łaźnię. Obsługuje pacjentów – kloszardów.
Słownik personelu sochaczewskiego szpitala jest soczysty. Odgradza, buduje dystans. Więc najgorsze są dni – szyszki w dupie, czyli dni spiętrzenia, gdy znajdowanych w rowach leżaków (kloszard śpiący) w dużych ilościach przywożą ruchacze (policja drogowa). W metaforze szyszki chodzi o to, że wysadzić kloszarda pod szpitalem jest łatwo, podobnie jak wsadzić sobie szyszkę – gorzej z wyjęciem. Potem ruchacze i szpital licytują się w pisemnych skargach do starosty, kto komu i dlaczego nierefundowanych podrzuca na próg.
Drudzy po ruchawce są wrażliwi spacerowicze, wzywający karetki do mijanych leżaków – nad rzeką Bzurą, na torach, na dworcu. Zamiast spróbować ich obudzić, szturchając lekko nogą lub ręką, dzwonią na dyspozytornię (raczej żeńskie głosy), że tam człowiek leży. Skoro leży, dr Paweł Piątkiewicz, szef Szpitalnego Oddziału Ratunkowego, musi wyjechać na kogucie.
- Na ogół jest im dobrze, bo mruczą. Ale zdarza się pobudzony, niegodzący się zmywać tego, co też uważa za własność, gdyż pracował na swój brud kilka miesięcy.
Zwykle trafia na dziedzica (leżak, który wymaga gruntownej higienicznej obsługi). A gdy kładzie go na nosze, mieszkające na dziedzicu robactwo, oszołomione światłem karetki, rozpierzcha się w każdą stronę.
Niżej od dziedziców są dziedzice w bryczesach (kloszard niekontrolujący się z kałem w nogawkach spodni). Są znani z imienia, nazwiska i numer PESEL, gdyż zabawa z nimi trwa latami.
Czasem sąsiedzi dzwonią, że coś niepokojąco śmierdzi. To oznacza, że dziedzic umarł na swojej melinie. Wszystko byłoby dobrze, gdyby przed zgonem otworzył okno i zrobiłby się z niego faraon (nie rozłożyłby się).
Raz w miesiącu dr Paweł notorycznie wyjeżdża pod pocztę, gdzie dziedzice stoją w kolejce po rentę socjalną, a ponieważ są niedopici, dostają drgawek.
Najwyżej w skali kloszardzkiej plasują się korzystający z ośrodka opieki na sochaczewskim Trojanowie, gdzie można co tydzień oddać do utylizacji brudne łachy, wziąć prysznic i pobrać nowe, to znaczy te, które nie zeszły w sieci second hand – od butów do krawata.
Wyższa półka to pan Franek. Jako absolwent szkoły papieskiej na Bielanach i zakonnik w Niepokalanowie z 30-letnim stażem został obdarzony przez Boga prawdziwym darem żebrania (jego niezgodę na zakonne reguły opisywały nawet gazety). Honor pana Franka polega na tym, że od 10 lat pilnuje, by długość jego brody nie sięgnęła za jabłko Adama, a brud na rękawach za łokcie. Jeśli akurat zaniesie Franka w tę sochaczewską okolicę, a dostanie zapalenia skóry lub czyraczności, dekontaminują go kulturalnie w szpitalnej łaźni na koszt państwowy, po czym wychodzi na świeże powietrze i ma czas na następne 180 dni dookoła Polski.
- Nie ma przepisu regulującego podjęcie czynności ratunkowych ze względu na stan higieniczny. Obowiązkiem jest podjęcie. Zawsze.
Jest wezwanie na tory. Dr Paweł najpierw musi pochylić się nisko nad leżakiem: – Halo, szanowny panie, jak się pan nazywa? To klasyczny słonik (wypatroszone przez złodziei kieszenie przypominają uszy słonia). Leżak wybudza się: – A o co panu chodzi? W zależności od tego, jakie wybełkoce nazwisko, żartuje się z nim adekwatnie. Na przykład: – Panie Batory, ale pan popłynął. Dmuchnie pan w alkomat? – Nie potrzebuję, ja mam zawsze alkohol w sobie. – A coś pana boli? – Tylko sumienie, panie doktorze. – A co ta głowa tak opada na jeden bok? – Bo ja, panie doktorze, byłem skrzypkiem. – Co pan pił? Na pewno spożywcze? Wydolny krążeniowo, w kontakcie logicznym.
Jeśli piłby ruski spirytus, należy go zabrać i obserwować, żeby go lisy w tym rowie nie zjadły. Status społeczny leżaka widać po kołnierzyku od wewnętrznej strony szyi – czy o jego koszule dba jakaś kobieta, czy też nie. Ten konkretny pan Batory jest prawdopodobnie pracujący. Typowa ofiara naszej narodowej tragedii, czyli wprowadzenia do sklepów szczeniaczków z wódką w małych pojemnościach, które – opróżnione – zasypują nasze polskie rowy i trawniki. Tym – w opinii doktora – zabija się społeczeństwo. Nie półlitrówką, ale setą i ćwiartką. Potem społeczeństwo zasypia na torach po robocie. Niektórzy mają pecha i nie przeżywają masażu pociągiem.
- Dworzec Centralny w Warszawie, ludzie śpiący na holu głównym.
Jeśli pojawia się wątpliwość, że dzie- dzic nie przeżyje mycia, bo ma na przykład obrzęk płuc, niewydolność krążeniową, udar, otwarte złamanie – usuwanie brudu schodzi na plan dalszy. Reanimuje się na gorąco w karetce. Usta-usta. Lekarz nie może odmówić argumentując odrazą. Nawet kiedy upojonemu pacjentowi puszczają zwieracze. Nie ma przepisu regulującego podjęcie czynności ratunkowych ze względu na stan higieniczny. Obowiązkiem jest podjęcie. Zawsze. Z czym nie polemizuje dr Paweł, bo to są, kurwa, jednak ludzie. Czasem nawet szlachetni. Ostatnio jechał do takiego kloszarda, który nie chciał żebrać na ulicy, zaklinował się w śmietniku przed hipermarketem. Odgiął kratę, ale nie mógł wyjść; poddusiła go i umarł.
Zdaniem dr. Pawła, gorsze są caryce (żeński odpowiednik dziedzica). Od jednej podczas reanimacji doktor złapał wszy łonowe. Normalnie – ona leżała sobie w karetce, on siadł nad jej głową na rozkładanym stołeczku, nachylił się, ta głowa zawsze jest między nogami. Proste?
Mundurki służbowe pierze w domu. W osobnej pralce. Jednak jest odraza, że w szpitalu mogą uprać je z prześcieradłem po dziedzicu. Kupuje sobie zegarki po 50 zł. Zarzyganego nie szkoda wyrzucić.
Doktora szczepią tylko od żółtaczki typu B, nie na smród i liczne siedliska bakteryjno-wirusowe. Można się nie przyzwyczaić, zatrudnić – na przykład – w lodziarni i też ubierać się na biało.
Po kontakcie usta-usta z dziedzicem zostają liczne traumy. Na przykład taka: doktor nigdy nie zje sałatki z zawartością ananasa (ratując życie otrzymał ją w treści żołądka). Od kilku lat są co prawda dostępne foliowe maseczki z ustnikiem dla lekarzy mających zahamowania natury estetycznej.
Na oddział wjeżdża caryca, lat 22. Od razu na OIOM. Sześć tygodni zapijała zapalenie płuc, 2,1 promila alkoholu we krwi, więc nie ma czasu na łaźnię. Wszy i świerzb zabezpieczy się na łóżku, w trakcie reanimacji. Zostaje położona obok pana Kazika. O takich jak Kazik mówi się pacjent z lasu. Musiał iść boso przez świat. A ponieważ jest ciągle w stanie zagrażającym życiu, od ośmiu dni codziennie rano personel obmywa mu czarne stopy w pozycji leżącej. Szpitalna recydywa. Jest już krótszy o rękę i kilka odmrożonych palców, usuniętych na oddziale chirurgicznym (rekonwalescencja po każdym odciętym członku pana Kazika trwała na koszt państwa kilka tygodni). Podleczą i wróci jak zwykle ze ślimakiem (charakterystyczny cuchnący osad w pachwinach).
Czasami nic więc dziwnego, że część personelu szpitalnego robi wielką łaskę przy wypełnianiu swoich obowiązków. Nie bronie ich. JSZ na 100%!
zródło polityka.pl/spoleczenstwo/reportaze/1520000,1,kloszarda-znalezc-umyc-w...
[pełna treść dostępna dla abonentów] - chuj wie ocb
to tagach nie znalazłem