Zrzutka na serwery i rozwój serwisu
Witaj użytkowniku sadistic.pl,Od czasu naszej pierwszej zrzutki minęło już ponad 7 miesięcy i środki, które na niej pozyskaliśmy wykorzystaliśmy na wymianę i utrzymanie serwerów. Niestety sytaucja związana z niewystarczającą ilością reklam do pokrycia kosztów działania serwisu nie uległa poprawie i w tej chwili możemy się utrzymać przy życiu wyłącznie z wpłat użytkowników.
Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Ja jestem z centrum Polski, i zaraz po zakupie roweru, zrobiłem ponad 210 jednego dnia. (10h), wierzę, że mogę przy dobrych wiatrach podwoić tę odległość w ciągu doby. Chętnie znajdę kogoś kto chcę się dołączyć do takiego tripa, zastrzegam sobie, że żaden ze mnie pasjonat, zwyczajnie lubię czasem wyjebać w teren.
Koło 200 km jednego dnia, to, moim zdaniem, już jest ładne osiągnięcie - w końcu na takie dystanse zwykle jeździ się albo z sakwami, albo z załadowanym plecakiem. Chyba, że jeździsz ze znajomym, który ci rzeczy targa w samochodzie . Serio chciałbyś wyciągnąć koło 400 jednego dnia? Taki wyczyn byłby już naprawdę godny podziwu.
Kiedyś ze znajomymi postanowiliśmy dojechać na hel w dzień, góra dwa, by nie pierdolić się z bagażem - oczywiście z kimś w samochodzie do asekuracji... Pomysł powstał po Tripie na hel w 4 dni - cztery, bo nie byliśmy do końca przygotowani... Nie dość, że rowery załadowane po 20 kg w sakwach, do tego problemy w moim rowerze z hamulcami, znajomemu zniszczyła się opona, później musieliśmy co chwila przez to łatać mu w różnych miejscach dętkę (no, trzy razy; takie przerwy w rytmie jazdy się zawsze przedłużały...) i jeszcze innemu znajomemu rozpieprzyła się przyczepka i przez DHLa musieliśmy odsyłać do domu jego rzeczy... Początki tripowania bywają trudne .
Oczywiście ważne jest też to, czy jeździ się samemu, czy z kimś - bowiem zmiana na prowadzeniu oszczędza sporo sił.
Koło 200 km jednego dnia, to, moim zdaniem, już jest ładne osiągnięcie - w końcu na takie dystanse zwykle jeździ się albo z sakwami, albo z załadowanym plecakiem. Chyba, że jeździsz ze znajomym, który ci rzeczy targa w samochodzie . Serio chciałbyś wyciągnąć koło 400 jednego dnia? Taki wyczyn byłby już naprawdę godny podziwu.
Kiedyś ze znajomymi postanowiliśmy dojechać na hel w dzień, góra dwa, by nie pierdolić się z bagażem - oczywiście z kimś w samochodzie do asekuracji... Pomysł powstał po Tripie na hel w 4 dni - cztery, bo nie byliśmy do końca przygotowani... Nie dość, że rowery załadowane po 20 kg w sakwach, do tego problemy w moim rowerze z hamulcami, znajomemu zniszczyła się opona, później musieliśmy co chwila przez to łatać mu w różnych miejscach dętkę (no, trzy razy; takie przerwy w rytmie jazdy się zawsze przedłużały...) i jeszcze innemu znajomemu rozpieprzyła się przyczepka i przez DHLa musieliśmy odsyłać do domu jego rzeczy... Początki tripowania bywają trudne .
Oczywiście ważne jest też to, czy jeździ się samemu, czy z kimś - bowiem zmiana na prowadzeniu oszczędza sporo sił.
Taa myśl o 400km przyszła niedawno, w sumie czy na północ czy na południe to ta sama odległość, przy czym wiem, że nad morze mam w miarę łatwą drogę, lecz góry kuszą mnie dodatkową "motywacją". Te 200km to zrobiłem z kolegą, z Grodziska Mazowieckiego do Łodzi. Kolegę kryzys dopadł na jakimś 80km w pierwszą stronę i z Łodzi wracał już pociągiem, a ja zostałem bez towarzysza, w dodatku musiałem oszczędzać baterię w telefonie (na czarną godzinę), a wiadomo, że z muzyką jedzie się łatwiej. Inna sprawa to prowiant, tabliczka czekolady, 4 banany, chyba dwie pół litrowe butelki wody, i dwa izotoniki... to wszystko w plecaku. W dodatku start zapowiadany na 05:00 się opóźnił bo zaspałem - plaskacz kolegi mnie obudził. Ruszyłem bez śniadania, tylko na wspomnianym prowiancie do samiutkiej Łodzi. W Łodzi jakiś fastfood (zostawmy to bez komentarza), a z powrotem... tylko na wodzie i truskawkach z "dzierżawy". Jakieś 20 km przed grodziskiem dopadł mnie kryzys, ale zacisnąłem zęby i jakoś dojechałem. Jak już na miejscu zsiadłem z roweru to ledwie trzymałem się na nogach. Teraz przynajmniej wiem, że na takie podróże bez odpowiedniego ekwipunku nie ma co się porywać, lecz jestem pewien, że te 400km jest do zrobienia, tylko muszę pamiętać o śniadaniu. Aha, ja codziennie dojeżdżam do pracy oddalonej o 24km, więc zaprawiam się chcąc nie chcąc, ale waga trzyma poziom. Nic nie spada... na szczęście Pozdrawiam.
W swoim dorobku mają inny teledysk
vimeo.com/48756378
swoją droga minął pierwszy tydzień touru i już 2 projekty zrobili
w takim tempie do końca wyścigu nagrają płytę
Call me Maybe jest z zeszłego roku.
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów