Załóżmy, że jakimś cudem Korwin ze swoją partią złożoną z ludzi znikąd wygrywa wybory. Załóżmy, że zdobywa tyle głosów, by móc samodzielnie sformować rząd, przepychać ustawy w sejmie i że prezydent mu tych ustaw nie zawetuje, a jesli zawetuje to, że będzie mógł liczebnościa swoich posłów to weto odrzucić. Załóżmy, że wprowadza swoich ludzi do wszystkich ministerstw i kontroluje całą administrację publiczną. Załóżmy, że krok po kroku wprowadza w życie wszystkie swoje te mniej i te bardziej niedorzeczne pomysły. Załóżmy wreszcie, że po drodze nikt mu z partii nie zdezerteruje, że w partii nie powstaną odłamy i że nikt nie będzie kopał dołków pod wodzem (co przyznacie jest normą na prawicy). I teraz, po spełnieniu się wymienionego przeze mnie szeregu cudów, czy NAPRAWDĘ sądzicie, że Polakom żyłoby się lepiej? Że zniknęłyby plagi toczace ten kraj, że ludzie staliby się zamożniejsi, lepsi, szczęśliwsi po prostu?
Na ile ta wasza niezrozumiała dla mnie fascynacja Korwinem jest rezultatem głębokiego przekonania o słuszności głoszonych przez niego tez, a na ile gimbusiarskiego pocisku na "lewactwo", "pedalstwo" i komunistów? Przejrzyjcie na oczy. Korwin ze swoją kanapową partyjką może i się do sejmu dostanie, ale na cuda nie liczcie.