na pierwszym roku każdych studiów każdy wykładowca-ekonomista mówi że większe podatki powodują zmniejszenie popytu bo ludzie mniej mają w kieszeniach. Ludzie zaczynają oszczędzać czyli powodują mniejszy popyt a to z kolei oznacza konieczność zwiększenia cen, zmniejszenia produkcji i/lub zwolnienia pracowników a dalej spowolnienie gospodarki a docelowo NĘDZĘ obywatela.
Co się dzieje w Polsce dzisiaj? Zwiększa się podatki, wprowadza nowe, zwiększa się opłaty pod pretekstem "UE kazało bo mamy zbyt tanio".
A dzisiaj w TV słyszałem z drugiego pokoju (bo nie oglądam) jak to jajogłowi się kłócili o wysokość płacy minimalnej. Doszli do wniosku że zwiększenie minimum będzie oznaczało "pogorszenie i katastrofę" dla gospodarki oraz "masowe zwolnienia ludzi bez kwalifikacji". Ta ich logika opiera się na "BO TAK KURWA!" "BO KRYZYS" "BO DZIURA BUDŻETOWA!"
tak tak.
Niech nam zabiorą najlepiej wszystko poprzez podatki, kto wie - może kiedyś będziemy dopłacać do naszej wypłaty bo cała będzie szła na podatki i inne zusy... Skąd wtedy brać pieniądze? A co ich to kurwa obchodzi? Dzisiaj mają w dupie najwyraźniej wszystkich i nie zanosi się na zmiany.