Kilka dni temu Francuzi wybrali sobie nowego prezydenta, socjalistę Françoisa Hollande’a. O czym świadczy ten wybór? Podczas gdy większość komentatorów politycznych mówi o znużeniu Sarkozym, nauka raczej zdaje się tu punktować wysoką inteligencję francuskich wyborców. Nad Sekwaną przegrała bowiem prawica, a więc kierunek – w kręgach akademickich – coraz częściej utożsamiany z wątłym intelektem i ciemnogrodem. Liczba raportów potwierdzających tę tezę szybko przyrasta, dodatkowo ją cementując. Więcej, zdarzało się nawet, że niektórzy – być może nazbyt pewni swego – akademicy uderzali w hazard, „obstawiając” na podstawie ilorazów inteligencji wybranych dzieci, jak wyrostki głosować będą w przyszłości, już jako dorośli. I trafiali. Ci słabiej uposażeni przez los darem rozumu wybierali z reguły prawicę.
W czym niedomaga prawa strona?
Jak podaje „Time”, jedno z najbardziej reprezentatywnych badań amerykańskiego społeczeństwa, „National Longitudinal Study of Adolescent Health”, śledzące życie ponad 20 000 jednostek na przestrzeni kilku dekad dowodzi, że IQ mocnych konserwatystów wynosi średnio 95 i jest statystycznie o 11 punktów niższe od wyników zdecydowanych liberałów. Biorąc pod uwagę fakt, że norma to 100 punktów, różnica rzędu 11 oczek to sporo. Podobnie, opublikowany na portalu LiveScience artykuł przedstawiający ostatnie dokonania doktora Gordona Hodsona z Brock University w Ontario również dowodzi, że liberałowie są światlejsi. Tak samo zresztą twierdzi Satoshi Kanazawa z London School of Economics and Political Science, który swoje ustalenia zamieścił w „Social Psychology Quarterly”. A więc, co z tą prawicą?
„Nie twierdzę, że konserwatyści są przeważnie głupi. Chodzi mi raczej o to, że głupi ludzie zazwyczaj przystępują do partii konserwatywnej”, napisał w jednym ze swoich listów John Stuart Mill, osiemnastowieczny ekonomista, filozof i politolog. I chociaż słowa te liczą sobie już dobrze ponad dwa stulecia, kryje się w nich sporo prawdy – a dokładniej esencja problemu: konserwatywne poglądy, charakterystyczne właśnie dla prawej strony sceny politycznej są najmniej wymagające. Wystarczy kurczowo złapać się teraźniejszości i nie dopuszczać do siebie niczego, co nowe, nieznane i „straszne”. Jak twierdził inny, tym razem już bardziej współczesny ekonomista, Murray Rothbard, „konserwatyzm nie ma nic do zaoferowania poza sterylną obroną status quo”. Tym samym wszystko sprowadza się do optyki świata – na prawicy ciężej ją zmienić.
Niewygodna prawda
Oczywiście to, co dla jednych wydaje się wadą, dla innych jest już zaletą. I tak, fakt, że konserwatyzm nie wymaga od człowieka wysiłku, by ten próbował zrozumieć zmiany, jakie nieustannie zachodzą wokół, bo jego światopogląd zakłada akceptowanie wyłącznie określonego, odgórnie przyjętego koszyka wartości, bywa przydatny. Szczególnie w przypadku, kiedy w komputerze brakuje mocy obliczeniowych. Przykładów nie trzeba daleko szukać, żyjemy przecież w kraju dosłownie rozdartym pomiędzy dwie partie – prawicową i bardziej prawicową. Jak wygląda tutejsza debata publiczna? Najczęściej to seria niepowiązanych ze sobą, laickich tyrad politycznych, w dużej mierze zdominowanych przez język nienawiści, przeorany treściami ksenofobicznymi, etc. A merytorycznie? Dość powiedzieć, że argumenty typu „tak jest, ale nie powiem czemu” wykorzystywane są przez polskich polityków z wielką lubością. Wypowiedziom brakuje treści, zaś „nowinki” pokroju zapłodnienia in vitro, związków homoseksualnych, antykoncepcji, czy eutanazji odrzucane są z marszu, bez żadnego dialogu, jako z gruntu złe.
Błysk intelektu w wykonaniu prawicy...
źródło : (PAP)