Popkulturowy obraz inkwizycji jest mało zachęcający – banda ponurych siepaczy, którzy torturowanie w zimnych kazamatach przerywają tylko po to, by ogrzać się przy cieple stosu z płonącym heretykiem. Problem w tym, że nie ma to wiele wspólnego z prawdą. Gdy zamiast do stereotypów sięgniemy po konkrety, okaże się, że w działaniach inkwizytorów próżno szukać morza krwi i łuny bijącej od palonych czarownic.
Banda sadystów czy klub dyskusyjny?
Inkwizycja zazwyczaj przedstawiana jest z dwóch punktów widzenia. Pierwszy i chyba popularniejszy prezentuje ją jako siedlisko fanatyzmu, okrucieństwa i głupoty, rodzaj średniowiecznej hybrydy Gestapo z NKWD, a przy tym narzędzie w rękach okrutnych papieży, którym skąpali we krwi pół Europy.
Na drugim biegunie znajdziemy opinie ludzi, którzy krytykę inkwizycji utożsamiają z atakiem na swoją wiarę. Broniąc tej instytucji, przedstawiają ją niemal jako średniowieczny klub dyskusyjny, w którym w atmosferze szacunku i zrozumienia wiedziono teologiczne spory.
Problem w tym, że ani jeden, ani drugi obraz nie mają wiele wspólnego z faktami. Czy prawda leży pośrodku? Aby się o tym przekonać, najlepiej sięgnąć nie do obiegowych opinii, ale do starych źródeł i danych.
Inkwizycja, ale jaka?
Początki inkwizycji toną w pomroce dziejów, jednak za umowną datę jej powstania przyjmuje się rok 1233, kiedy to papież wyznaczył dominikanom prowadzenie w południowej Francji śledztw dotyczących herezji. Dlaczego papież musiał mianować specjalnych śledczych?
Przecież od wieków za porządek w swojej diecezji odpowiadał lokalny biskup i to do niego należało przeciwdziałanie poglądom stojącym w sprzeczności z nauką kościoła. Problem polegał na tym, że lokalne struktury kościelne mogły, z różnych względów, nie być zainteresowane aktywnym przeciwdziałaniem herezji. Do tego dochodziła kwestia kompetencji i wiedzy teologicznej, których miejscowemu duchowieństwu mogło po prostu brakować.
Papiescy inkwizytorzy byli natomiast ludźmi spoza lokalnego układu, a jednocześnie, przynajmniej w teorii, elitą intelektualną swoich czasów. Co więcej, z czasem pojawił się wymóg, by byli to ludzie z doświadczeniem życiowym, mający co najmniej 40 lat. Ich zadaniem było przede wszystkim rozpoznanie, czy poglądy, które zostały poddane osądowi, rzeczywiście stanowią herezję, oraz skłonienie grzesznika do pogodzenia się z kościołem.
Nawracanie, a nie represje
Dlatego po przybyciu na tereny, gdzie szerzyła się herezja, ogłaszali tzw. czas łaski. Jeśli przed upływem wyznaczonego terminu heretyk dobrowolnie zgłaszał się, wyrzekał herezji i wyrażał skruchę, ponosił jedynie symboliczną karę. Mogła to być pielgrzymka, odmawianie modlitw albo np. datek na rzecz ubogich.
Jeśli heretycy nie ujawnili się dobrowolnie, następował kolejny etap, czyli proces inkwizycyjny. Wielu krytyków inkwizycji może zdziwić to, że to właśnie na nim wzoruje się współczesne sądownictwo. Dlaczego? Proces inkwizycyjny był jak na swój czas niezwykle postępowy i racjonalny. Zakładał, że aby orzec o winie, konieczny jest wiarygodny dowód, a osoba oskarżona ma prawo do obrony, podważenia oskarżeń i uniewinnienia.
Rozsądnie brzmiąca teoria często była jednak daleka od praktyki. Pojawienie się inkwizytorów wyzwalało w ludziach najgorsze instynkty i bywało okazją do załatwienia miejscowych porachunków. Sprzyjał temu fakt, że w niektórych przypadkach osoby uczestniczące w procesie, w tym również składające obciążające zeznania, nabywały prawo do części majątku heretyka.
Nowoczesny proces
Nadrzędnym celem procesu było dotarcie do prawdy, czy oskarżony rzeczywiście jest heretykiem. W miarę możliwości starano się przy tym wykluczyć pomówienia i fałszywe oskarżenia. Osoba, której zarzucano herezję, miała prawo do sporządzenia listy osób, z którymi była w konflikcie.
Miało to na celu wykluczenie z procesu świadków, którzy np. ze względu na osobiste animozje mogliby składać fałszywe zeznania. Co więcej, podczas przesłuchania oskarżony miał prawo zapoznać się ze stawianymi mu zarzutami, a z czasem pojawiła się również instytucja obrońcy.
Z drugiej strony starano się chronić również tożsamość świadków, a dzięki protokolantowi notującemu wszystko, co zostało powiedziane na procesie, jego przebieg był udokumentowany. Podstawą do wydania wyroku było przyznanie się oskarżonego – jeśli ten twierdził, że jest niewinny, do podważenia tej opinii potrzebne były zeznania dwóch wiarygodnych świadków.
Tortury
Jedną z najbardziej kontrowersyjnych kwestii są inkwizycyjne tortury i wymuszanie zeznań. Tortury, choć były stosowane, stanowiły – wbrew obiegowej opinii – rzadkość. Wynikało to z prostego faktu: zdawano sobie sprawę, że torturowany człowiek powie wszystko, byle tylko zakończyć swoje cierpienia.
Procedura inkwizycyjna zakładała, że tortury nie spowodują śmierci ani trwałych uszkodzeń ciała. Można było zastosować je tylko raz, choć aby obejść ten zakaz, uciekano się do różnych sztuczek prawnych. Tortury nie mogły być wynikiem zachcianki inkwizytora – decyzję o ich rozpoczęciu podejmował cały skład sędziowski i musiała ona zostać zatwierdzona przez zewnętrznego konsultanta – najczęściej przedstawiciela lokalnych struktur kościelnych.
W świetle istniejących dokumentów torturowanie podczas procesów było jednak rzadkością – inkwizycja stosowała je rzadziej niż ówczesne władze świeckie, a o sposobie traktowania oskarzonych dobitnie świadczy fakt, że ci woleli być więzieni i przesłuchiwani przez inkwizytorów, niż przez świeckich stróżów prawa. Co więcej, zeznania wyciągnięte podczas tortur nie mogły być podstawą orzeczenia o winie. Z inkwizycją nie miały również nic wspólnego tzw. ordalia, czyli sąd boży, podczas których oskarżony dowodził swojej niewinności, np. chwytając rozpalone do czerwoności żelazo.
Stosy z płonącymi czarownicami
Kolejnym mitem związanym z inkwizycją jest łączenie jej z masowym paleniem na stosie i organizowaniem polowań na czarownice. Pierwszą pomyłką jest łączenie stosów ze średniowieczem, gdy w rzeczywistości na większą skalę zaczęły płonąć po jego zakończeniu. Na kraje, w których działała inkwizycja, przypadało zaledwie około 10 proc. egzekucji związanych z procesami o czary.
Przykładem mogą być choćby dane, jakie przytacza William Monter, profesor z uniwersytetu Princeton, specjalizujący się w historii inkwizycji. Według niego między XV i XVIII wiekiem w Europie stracono około 38 tys. czarownic, z czego 4 tys. w krajach katolickich. Skąd zatem skojarzenie łączące stosy z inkwizycją? Spory udział ma w tym przypadku skuteczna propaganda prowadzona w czasach wojen religijnych przez protestantów, przypisujących własne zbrodnie swojemu przeciwnikowi, co zostało dość bezkrytycznie powtórzone przez badaczy przeszłości z XIX wieku.
Na tym niezgodnym z prawdą obrazie bazuje również popkultura. Dobitnym przykładem jest choćby „Imię róży” Umberta Eco, które może zachwycać wielbicieli literatury, ale historyków zamiast o zachwyt przyprawi raczej o ból zębów. Sporo na rzecz utrwalenia nieprawdziwego obrazu zrobili również sami inkwizytorzy. To właśnie jeden z nich, Heinrich Kramer, odpowiada za dzieło „Malleus Maleficarum”, czyli „Młot na czarownice”, pełne bzdur dotyczących sposobów rozpoznawania czarownic i opisów ich niecnych praktyk.
Ofiary inkwizycji
Rzekoma krwiożerczość inkwizytorów również nie ma wiele wspólnego z faktami. Formalnie nie mieli oni prawa skazywać nikogo na śmierć – gdy w czasie procesu ustalili, że oskarżony jest heretykiem i że nie chce odstąpić od swoich przekonań, przekazywali go władzy świeckiej, co w praktyce było zazwyczaj równoznaczne wyrokowi śmierci. Jak wiele takich decyzji podjęli inkwizytorzy?
Za najbardziej krwawego z nich uważany jest Bernard Gui, sportretowany we wspomnianym już „Imieniu róży” jako fanatyczny typ, dla którego dzień bez stosu był dniem straconym. Zachowane dokumenty przeczą jednak tej opinii: Gui w ciągu całej swojej kariery wydał 41 wyroków śmierci, z czego 31 dotyczyło recydywistów. Przy okazji wprowadził kolejne, pożyteczne udoskonalenie – analizował zebrane dowody również pod kątem choroby psychicznej oskarżonego, a w przypadku jej stwierdzenia odstępował od procesu.
Z drugiej strony warto pamiętać, że inkwizycja i oskarżenia o herezję często były poręcznym sposobem pozwalającym na usunięcie niewygodnych osób czy przeciwników politycznych. Do szczególnych nadużyć dochodziło przede wszystkim tam, gdzie inkwizytorzy stawali się narzędziem walki politycznej, czego przykładem może być choćby słynąca z brutalności hiszpańska inkwizycja.
Proces Galileusza
Jedną z najbardziej znanych ofiar inkwizycji jest Galileusz, którego proces często przywołuje się jako dowód, że była to instytucja tępiąca wszelką wolną myśl i badania naukowe. Choć głoszone przez niego tezy o heliocentrycznej budowie wszechświata zostały na pewien czas uznane za heretyckie, warto pamiętać, że w czasie procesu Galileusz nie potrafił ich udowodnić i hipotezę (która okazała się częściowo prawdziwa) przedstawił jako naukowy pewnik.
Karą za herezję był areszt domowy w doskonałych warunkach – Galileusz mieszkał m.in. pałacu arcybiskupa i miał zapewnioną swobodę kontaktów ze swoimi gośćmi i innymi naukowcami. Areszt ten nastepnie uchylono, a drugą częścią sankcji była konieczność odmawiania przez trzy lata raz w tygodniu siedmiu psalmów. Tę część swojej kary Galileusz praktykował z własnej woli nawet po jej wygaśnięciu.
Nie taka inkwizycja straszna, jak ją malują?
Próbując odpowiedzieć na pytanie o prawdziwe oblicze inkwizycji, warto odwołać się do realiów epoki. Jednym z podstawowych błędów przy ocenie takich instytucji jest komentowanie dawnych czasów z dzisiejszego punktu widzenia, a w takiej sytuacji gwarantowane jest wyciągnięcie błędnych wniosków. Trzeba również pamiętać o roli religii, która była wówczas nie tylko kwestią indywidualnych wierzeń i przekonań, ale przede wszystkim fundamentem, na którym opierał się ład społeczny i struktury władzy.
Wystąpienie przeciwko zasadom wiary oznaczało więc nie tylko manifestację własnych przekonań, ale było też zamachem na porządek rzeczy. Gdyby porównywać to do naszych czasów, niektóre herezje można uznać za coś w rodzaju zamachu stanu – nic zatem dziwnego, że zwalczały ją zarówno władza świecka, jak i kościelna.
Dobitnym przykładem takiej współpracy może być np. spustoszenie Langwedocji – krainy w południowej Francji, gdzie przez pewien czas dużą popularnością cieszyła się herezja katarów. Nie była to jednak norma – choć z dzisiejszego punktu widzenia metody mogą wydawać się nieludzkie, a cele wątpliwe, to inkwizycja nie była bardziej fanatyczna czy brutalna niż epoka, w której przyszło jej działać.
tekst w całości skopiowany z http://gadzetomania.pl/