Tym razem przedstawienie tego jak szanownemu Donaldowi T. udaje się realizacja planu wprowadzania na polskie stadionu zachodnich standardów i o tym jak nas odbiera ten "cywilizowany" zachód.
Dla leniwych pogrubiłem najważniejsze fragmenty.
TAK WIEM, zanim zaczniecie prawić swoje mądrości o tym, że kibole to mordercy, gwałciciele, dilerzy, pedofile, małpy, przygłupy bez zawodówki, że powinno się ich zamknąć albo powybijać, bla bla bla, przeczytajcie najpierw jak z takimi samymi ludźmi radzą sobie na zachodzie.
Przedstawiciele klubów Ekstraklasy słuchali niedawno prelekcji sekretarza generalnego EPFL, Europejskiego Stowarzyszenia Lig Zawodowych, zrzeszającego 46 lig. Jair Bertoni, syn Daniela, byłego wybitnego argentyńskiego piłkarza, mistrza świata z 1978 roku, stwierdził jednoznacznie: w Polsce obowiązują restrykcje nigdzie w Europie nie spotykane. Za swoje słowa wziął pełną odpowiedzialność, zbadał ten problem, w Polsce bywa często.
Bertoni informował, że w ostatnich latach w Europie incydenty na stadionach wzrosły kilkusetkrotnie. Nie dotyczy to dwóch tylko krajów: Albanii i Słowacji, gdzie w najgorszym razie nieprawidłowości nie przybyło. To nie znaczy, że nagle stadiony zaczęły ociekać krwią, że rośnie agresja. Na statystykę wpłynęło zakwalifikowanie pirotechniki do kategorii przestępstw lub incydentów. W szczególny sposób dotyczy to Polski, gdzie poza odpalaniem rac prawie nie spotyka się zabronionych czynów.
Wydawałoby się, że krajem, gdzie chuligaństwo skutecznie opanowano, jest Anglia. Tymczasem w sezonie 2010/2011, w czterech zawodowych ligach, zanotowano tam 8 przypadków odpalenia pirotechniki, a sezon później – 146 przypadków. Zdarzały się tam także przypadki wtargnięcia kibiców na boisko, pobicia piłkarzy. Incydenty zdarzają się nawet na stadionach Premier League, prelegent prezentował zdjęcia bójek ze stadionu Aston Villi. Spokoju nie mają także w Niemczech. Na stadionie Eintrachtu Frankfurt race odpalano nieprzerwanie od 1 do 70 minuty. Lada chwila może zapaść decyzja o wykluczeniu Dynama Drezno z 2 Bundesligi, w związku z chuligańskimi wybrykami, z którymi nie można sobie poradzić. Nikomu tam jednak nie przychodzi do głowy, by na kibiców wszystkich klubów nakładać drakońskie ograniczenia.
A Polska? Gdyby w statystykach nie uwzględniać pirotechniki, byłby to jeden z najspokojniejszych piłkarsko krajów. Nie ma tu groźnych incydentów, przypadki stadionowego chuligaństwa można liczyć na palcach jednej ręki. – Wszędzie powinniście być stawiani jako wzór. Tymczasem wmawiają wam, że nie panujecie nad waszymi stadionami, że trzeba je u was zamykać. Mamy do czynienia z paradoksem. W tym czasie cała Europa nie tylko na potęgę odpala race i petardy, ale i musi sobie radzić z bójkami z policją i ochroną, czyli z tym, czego u was nie ma – mówił Jair Bertoni.
Karty kibiców wprowadzili Holendrzy próbujący zapanować nad incydentami podczas meczów nienawidzących się klubów, szczególnie Ajaksu i Feyenoordu. Za ich przykładem poszli sąsiedzi – Belgowie. Potem Włosi, gdy na stadionach i w ich pobliżu zdarzało się, że zginął policjant. Holendrzy już się z tego wycofali uznając, że te przepisy są nieżyciowe. Belgowie właśnie się wycofują. We Włoszech, gdzie karty obowiązują od kilku lat, podniosła się fala protestu przeciwko nim. Całe społeczeństwo mówi jednym głosem: nie chcemy, by osoba wchodząca na stadion traktowana była jak potencjalny bandyta. Nie chcemy ujawniania swoich personaliów i swego wizerunku.
– We Włoszech odbiór tego, jak traktowani są tamtejsi kibice, jest zdecydowanie negatywny. Nikt nie lubi być prześwietlany, namierzany, ścigany. Karty kibica idą tam do naturalnego upadku. I tylko wy mocno się trzymacie tego, co jest bezsensowne, idiotyczne, niczemu nie służy – mówił mieszkający we Włoszech Jair Bertoni. Podkreślił, że nawet w Serbii, gdzie dochodziło do groźnych incydentów, przepisy są łagodzone. Nietrudno przecież spostrzec, że opresyjność władzy rodzi po drugiej stronie jeszcze większą agresję.
Zamykanie polskich stadionów to dla kibiców z Europy zachodniej wydarzenia z pogranicza fantastyki. W krajach, gdzie szanuje się prawo, taki przejaw stosowania odpowiedzialności zbiorowej by nie przeszedł, politycy skompromitowaliby się raz na zawsze. W Niemczech zakaz, a raczej ograniczenie może dotyczyć tylko kibiców gości. Przysługuje im 10 procent miejsc na stadionie, czyli zwykle od 4 do 6 tysięcy. Jeżeli spodziewany jest przyjazd ekipy wsławionej rozróbami, gospodarze w trosce o własną skórę zmniejszają gościom limit do tysiąca, czy dwóch. Jedyny niemiecki stadion z restrykcjami to obiekt w Monachium, gdzie jednak polegają one na zakazie wnoszenia kanapek, napojów, megafonów, dużych flag. U naszych zachodnich sąsiadów federalny rząd nie ustala drobiazgowych przepisów dotyczących wszystkich stadionów. Obowiązuje prawo lokalne, kluby mają osobne regulaminy.
Prelegent wypowiadał się na temat pirotechniki. Podkreślił, że na żadnym stadionie nie zdarzyło się, by ktokolwiek ucierpiał od odpalonej racy. Oczywiście gdyby ktoś chciał celowo zrobić komuś krzywdę, nie miałby z tym problemów, ale do tego nie potrzeba nawet racy. Groźne może być rzucanie racami, a także odpalanie petard hukowych. Były już przypadki okaleczeń przez "achtungi". Kibicowskie stowarzyszenia z Niemiec i innych krajów deklarują unikanie tego rodzaju pirotechniki.