Raz po raz coś zatapiało kły w ciało krzyczącej dziewczyny, nawet wtedy, gdy trzymał ją policjant. Ale nikt nie wiedział, co to było. I nikt tego nie wie do dziś.
Noc 10 maja 1951 roku w Manili była ciepła i spokojna aż do momentu, gdy policja przywiozła do swego głównego biura tę histeryzującą dziewczynę.
Lekarz sądowy wciągnął kapelusz na głowę i sapnął: Nonsens! Nonsens! Wyciągacie mnie z łóżka w środku nocy, żebym obejrzał dziewczynę w ataku epilepsji.
Burmistrz Manili nic nie powiedział. Patrzył zaskoczony to na rozdrażnionego lekarza, to na krzyczącą dziewczynę. Na jej ramieniu widział pręgi i ślady zębów. Czy naprawdę sama się tak okaleczyła w paroksyzmie ataku epilepsji, czy też zostały one okrutnie zrobione na jej ciele przez coś... lub kogoś, kto zaatakował ją w zamkniętej celi, jak twierdziła?
Burmistrz Arsenie Lacson nie wiedział, co o tym myśleć, jednakże sprawa była tak dziwna, że wezwano naczelnika policji, a on z kolei wezwał lekarza sądowego. Razem poszli do więzienia, aby zbadać przyczynę zdenerwowania osiemnastoletniej Clarity Villaneuva - jednej z niezliczonych bezdomnych, młodych dziewcząt, które wojna zostawiła na bruku. Policja znalazła ją w centrum małego zbiegowiska ludzi na rogu ulicy: krzyczała, że jest atakowana i gryziona. Gapie, w większości męty z okolicznych szynków, dodawali jej otuchy i porozumiewawczo mrugali do siebie, dając do zrozumienia, że dziewczyna jest obłąkana.
Może narkotyki? Albo absynt? Cokolwiek to było, policjanci zostawili to komu innemu do ustalenia. Chwycili szamoczącą się dziewczynę i zabrali ją do celi.
Szlochając, Clarita upadła na podłogę, gdy drzwi się za nią zatrzasnęły. Policja zignorowała jej prośby, aby obejrzeć osiem śladów zębów, gdzie, jak twierdziła, to Coś ją ugryzło. Coś? Ale co? Clarita potrafiła powiedzieć tylko, że to Coś przypominało człowieka, który miał wyłupiaste oczy i nosił czarną pelerynę, a także wydawał się unosić w powietrzu, gdy tego chciał.
Po chwili znów zaczęła krzyczeć, że to Coś nadchodzi przez kraty.
Zirytowany policjant otworzył drzwi celi i wprowadził do sali wrzeszczącą nieludzko dziewczynę. Jego oczom ukazały się nowe ślady zębów na jej ramionach i barkach... sine ślady otoczone czymś, co przypominało ślinę. Oficer pobiegł po kapitana,.. a kapitan wezwał naczelnika.
Kiedy lekarz poszedł już do domu, burmistrz i naczelnik policji osobiście obejrzeli ślady na ciele dziewczyny. Sama je sobie zrobiła? Śmieszne, stwierdzili obaj: nikt nie byłby w stanie ugryźć się samemu w kark lub w barki z tyłu na plecach. Było w tym naprawdę coś dziwnego!
Clarita Villaneuva spędziła resztą nocy na ławce we frontowym pomieszczeniu komisariatu policji w Manili, gdzie w końcu szlochając, usnęła.
Następnego dnia rano, gdy policja przygotowywała się, aby ją doprowadzić do sądu w celu oskarżenia o włóczęgostwo, dziewczyna znów zaczęła krzyczeć. To Coś wróciło i gryzło ją. Dwóch silnych policjantów chwyciło ją mocno - każdy za jedną rękę - i na ich zdziwionych oczach oraz na oczach dziennikarzy i lekarza sądowego głębokie ślady zębów pojawiły się na jej ramionach, dłoniach i szyi. Atak ten trwał co najmniej pięć minut, aż dziewczyna zemdlała i osunęła się na podłogę. Lekarz sądowy, Mariana Lara, zbadała ją ponownie i zmieniła swe orzeczenie. Ta dziewczyna wcale nie miała ataku epilepsji. Ugryzienia były prawdziwe, ale to nie ona sama się pogryzła. Lekarz poprosił o natychmiastowe wezwanie burmistrza i arcybiskupa.
Upłynęło około pół godziny, zanim przybył burmistrz. Do tego czasu Clarita odzyskała przytomność. Ugryzienia na jej ramionach spuchły, a dłoń jednej ręki zgrubiała i pośmiała w miejscu, gdzie ślady zębów były bardzo głębokie. Gdy burmistrz i lekarz sądowy towarzyszyli jej w drodze do szpitala więziennego, Ciarita zaczęła ponownie krzyczeć, że to Coś znów ją goni: tym razem ma pomocnika - długie stworzenie o oczach robaka.
Burmistrz Lacson zeznał później, że na jego oczach nagryzienia pojawiły się na jej karku i na palcu wskazującym, zaś na ręce dziewczyny, nawet w chwili, gdy sam ją trzymał, także pojawiły się głębokie ślady zębów.
Trwająca kwadrans droga do szpitala więziennego była koszmarem dla burmistrza Manili, lekarza sądowego, dziewczyny i kierowcy samochodu. Gdy już się tam znaleźli, ataki skończyły się i stan Clarity zaczął się poprawiać. Już nigdy więcej nie przeżyła czegoś podobnego. To jest coś, czego nie da się wyjaśnić - powiedział burmistrz Lacson, zaś lekarz sądowy, dr Mariana Lara, stwierdziła: Byłam po prostu śmiertelnie przerażona.
Powyższy przypadek nie jest bynajmniej odosobniony. Kroniki medyczne notują podobne wypadki, kiedy to na ciele pojawiają się różnego rodzaju ślady lub rany. Jednym z bardziej znanych jest historia kobiety o nazwisku Chris Sizemore, która będąc małą dziewczynką, przeżyła silny wstrząs na skutek zapalenia się na niej ubrania. To koszmarne przeżycie pozostawiło w jej psychice tak silny uraz, że jeszcze w wieku pięćdziesięciu lat doznała ataku, podczas którego na jej ciele wystąpiły ślady poparzeń, a stara blizna zaczerwieniła się krwawo. Poparzone niegdyś ramię zrobiło się tak gorące, że wprost parował przyłożony doń mokry ręcznik.
Inny wypadek dotyczy pewnego oficera armii brytyjskiej i opisany został w fachowym czasopiśmie medycznym "Lancet" w 1946 roku przez londyńskiego psychiatrę dr. Roberta Moody'ego. Jego pacjent przebywał w swoim czasie w szpitalu w Indiach, gdzie leczony był z powodu drobnego zakażenia, a ponieważ był lunatykiem, pielęgniarki wiązały go podczas snu.
Z powodu lunatyzmu i agresywnego zachowania po kilku latach leczenie kontynuowano w Woodside Hospital w Londynie. Pewnej nocy zauważono, jak miotał się, próbując rozerwać nieistniejące więzy. Kiedy dr Moody zapalił światło, na obu przedramionach chorego widniały wyraźne pręgi po sznurach, a po krótkim czasie zaczęła sączyć się z nich krew.
W obu ostatnich przypadkach ślady na ciele wystąpiły na skutek autentycznych przeżyć. Prawdziwość przeżyć nie jest jednak niezbędnym warunkiem wystąpienia śladów lub ran. Możliwe jest pojawianie się śladów także na skutek przeżyć urojonych, jak zdarzyło się to Ciaricie -dziewczynie, w której ciele zatapiał kły ktoś będący jedynie produktem jej wyobraźni.
Noc 10 maja 1951 roku w Manili była ciepła i spokojna aż do momentu, gdy policja przywiozła do swego głównego biura tę histeryzującą dziewczynę.
Lekarz sądowy wciągnął kapelusz na głowę i sapnął: Nonsens! Nonsens! Wyciągacie mnie z łóżka w środku nocy, żebym obejrzał dziewczynę w ataku epilepsji.
Burmistrz Manili nic nie powiedział. Patrzył zaskoczony to na rozdrażnionego lekarza, to na krzyczącą dziewczynę. Na jej ramieniu widział pręgi i ślady zębów. Czy naprawdę sama się tak okaleczyła w paroksyzmie ataku epilepsji, czy też zostały one okrutnie zrobione na jej ciele przez coś... lub kogoś, kto zaatakował ją w zamkniętej celi, jak twierdziła?
Burmistrz Arsenie Lacson nie wiedział, co o tym myśleć, jednakże sprawa była tak dziwna, że wezwano naczelnika policji, a on z kolei wezwał lekarza sądowego. Razem poszli do więzienia, aby zbadać przyczynę zdenerwowania osiemnastoletniej Clarity Villaneuva - jednej z niezliczonych bezdomnych, młodych dziewcząt, które wojna zostawiła na bruku. Policja znalazła ją w centrum małego zbiegowiska ludzi na rogu ulicy: krzyczała, że jest atakowana i gryziona. Gapie, w większości męty z okolicznych szynków, dodawali jej otuchy i porozumiewawczo mrugali do siebie, dając do zrozumienia, że dziewczyna jest obłąkana.
Może narkotyki? Albo absynt? Cokolwiek to było, policjanci zostawili to komu innemu do ustalenia. Chwycili szamoczącą się dziewczynę i zabrali ją do celi.
Szlochając, Clarita upadła na podłogę, gdy drzwi się za nią zatrzasnęły. Policja zignorowała jej prośby, aby obejrzeć osiem śladów zębów, gdzie, jak twierdziła, to Coś ją ugryzło. Coś? Ale co? Clarita potrafiła powiedzieć tylko, że to Coś przypominało człowieka, który miał wyłupiaste oczy i nosił czarną pelerynę, a także wydawał się unosić w powietrzu, gdy tego chciał.
Po chwili znów zaczęła krzyczeć, że to Coś nadchodzi przez kraty.
Zirytowany policjant otworzył drzwi celi i wprowadził do sali wrzeszczącą nieludzko dziewczynę. Jego oczom ukazały się nowe ślady zębów na jej ramionach i barkach... sine ślady otoczone czymś, co przypominało ślinę. Oficer pobiegł po kapitana,.. a kapitan wezwał naczelnika.
Kiedy lekarz poszedł już do domu, burmistrz i naczelnik policji osobiście obejrzeli ślady na ciele dziewczyny. Sama je sobie zrobiła? Śmieszne, stwierdzili obaj: nikt nie byłby w stanie ugryźć się samemu w kark lub w barki z tyłu na plecach. Było w tym naprawdę coś dziwnego!
Clarita Villaneuva spędziła resztą nocy na ławce we frontowym pomieszczeniu komisariatu policji w Manili, gdzie w końcu szlochając, usnęła.
Następnego dnia rano, gdy policja przygotowywała się, aby ją doprowadzić do sądu w celu oskarżenia o włóczęgostwo, dziewczyna znów zaczęła krzyczeć. To Coś wróciło i gryzło ją. Dwóch silnych policjantów chwyciło ją mocno - każdy za jedną rękę - i na ich zdziwionych oczach oraz na oczach dziennikarzy i lekarza sądowego głębokie ślady zębów pojawiły się na jej ramionach, dłoniach i szyi. Atak ten trwał co najmniej pięć minut, aż dziewczyna zemdlała i osunęła się na podłogę. Lekarz sądowy, Mariana Lara, zbadała ją ponownie i zmieniła swe orzeczenie. Ta dziewczyna wcale nie miała ataku epilepsji. Ugryzienia były prawdziwe, ale to nie ona sama się pogryzła. Lekarz poprosił o natychmiastowe wezwanie burmistrza i arcybiskupa.
Upłynęło około pół godziny, zanim przybył burmistrz. Do tego czasu Clarita odzyskała przytomność. Ugryzienia na jej ramionach spuchły, a dłoń jednej ręki zgrubiała i pośmiała w miejscu, gdzie ślady zębów były bardzo głębokie. Gdy burmistrz i lekarz sądowy towarzyszyli jej w drodze do szpitala więziennego, Ciarita zaczęła ponownie krzyczeć, że to Coś znów ją goni: tym razem ma pomocnika - długie stworzenie o oczach robaka.
Burmistrz Lacson zeznał później, że na jego oczach nagryzienia pojawiły się na jej karku i na palcu wskazującym, zaś na ręce dziewczyny, nawet w chwili, gdy sam ją trzymał, także pojawiły się głębokie ślady zębów.
Trwająca kwadrans droga do szpitala więziennego była koszmarem dla burmistrza Manili, lekarza sądowego, dziewczyny i kierowcy samochodu. Gdy już się tam znaleźli, ataki skończyły się i stan Clarity zaczął się poprawiać. Już nigdy więcej nie przeżyła czegoś podobnego. To jest coś, czego nie da się wyjaśnić - powiedział burmistrz Lacson, zaś lekarz sądowy, dr Mariana Lara, stwierdziła: Byłam po prostu śmiertelnie przerażona.
Powyższy przypadek nie jest bynajmniej odosobniony. Kroniki medyczne notują podobne wypadki, kiedy to na ciele pojawiają się różnego rodzaju ślady lub rany. Jednym z bardziej znanych jest historia kobiety o nazwisku Chris Sizemore, która będąc małą dziewczynką, przeżyła silny wstrząs na skutek zapalenia się na niej ubrania. To koszmarne przeżycie pozostawiło w jej psychice tak silny uraz, że jeszcze w wieku pięćdziesięciu lat doznała ataku, podczas którego na jej ciele wystąpiły ślady poparzeń, a stara blizna zaczerwieniła się krwawo. Poparzone niegdyś ramię zrobiło się tak gorące, że wprost parował przyłożony doń mokry ręcznik.
Inny wypadek dotyczy pewnego oficera armii brytyjskiej i opisany został w fachowym czasopiśmie medycznym "Lancet" w 1946 roku przez londyńskiego psychiatrę dr. Roberta Moody'ego. Jego pacjent przebywał w swoim czasie w szpitalu w Indiach, gdzie leczony był z powodu drobnego zakażenia, a ponieważ był lunatykiem, pielęgniarki wiązały go podczas snu.
Z powodu lunatyzmu i agresywnego zachowania po kilku latach leczenie kontynuowano w Woodside Hospital w Londynie. Pewnej nocy zauważono, jak miotał się, próbując rozerwać nieistniejące więzy. Kiedy dr Moody zapalił światło, na obu przedramionach chorego widniały wyraźne pręgi po sznurach, a po krótkim czasie zaczęła sączyć się z nich krew.
W obu ostatnich przypadkach ślady na ciele wystąpiły na skutek autentycznych przeżyć. Prawdziwość przeżyć nie jest jednak niezbędnym warunkiem wystąpienia śladów lub ran. Możliwe jest pojawianie się śladów także na skutek przeżyć urojonych, jak zdarzyło się to Ciaricie -dziewczynie, w której ciele zatapiał kły ktoś będący jedynie produktem jej wyobraźni.