Dzisiaj przy obiedzie z rodziną usłyszałem dość ciekawą historię. A więc:
Niedawno mój najmłodszy brat miał swoją pierwszą komunię świętą. Tydzień po tym wydarzeniu musiał chodzić codziennie do kościoła (biały tydzień czy jakoś tak) aby przyjmować opłatek i tam słuchać co ksiądz ma do powiedzenia. Ale do sedna. Na ostatnim spotkaniu ksiądz rozdał jakieś badziewnie książeczki a w nich koperta i mówi.
"Drogie dzieci. Te książeczki są dla was. Jak wrócicie do domu to z pieniążków, które dostaliście na komunie weźcie sobie z 100 do 200 zł a resztę włóżcie do koperty i przynieście do mnie"
Jak wiadomo dzieciaki w dzisiejszych czasach nie dostają na komunie 300 zł, tylko z 1000 minimum co po krótkich obliczeniach wychodzi, że księżulo dostanie 800-900 w najgorszym wypadku.
Oczywiście dzieci nie chodziły na spotkania z księdzem same...w ostatnich rzędach siedzieli rodzice , którzy byli już cali czerwoni po usłyszeniu słów "posłannika Boga".
A co szanowni rodziciele zrobili po usłyszeniu kazania naszego "skromnego" księżulka? Każdy włożył do koperty co łaska czyli, 2 zł, 5 zł, najwięcej co ktoś dał to z 10 zł było bodajże. Podobno tak się wkurwił po zobaczeniu swojego "co łaska", że się pokłócił z rodzicami.
Brak mi słów...ale dobrze tak chujowi