Część I
SYNOWIE LEGIONU
Legia Cudzoziemska bez sekretów.
Reportaż był opublikowany przez magazyn Komandos (numery 3 i 4 w roku 2003).
Dochodzi czwarta nad ranem. Za oknem atramentowa czerń. Pora najgłębszego snu. Za jakieś dwie godziny zacznie świtać. Kopnięte wojskowym buciorem drzwi dwudziestoosobowej sypialni z łomotem uderzają o ścianę. Potężnie zbudowany, łysy caporal-chef, z pochodzenia Bułgar wpada do sali:
- Wstawać! Wszyscy wstawać, ruszać się! Allez allez!!! Za dziesięć minut wszyscy na zewnątrz!
Nakrzyczał, i już go nie ma, pobiegł do następnej sali. Pobudka.
Z piętrowych, metalowych łóżek zwlekają się na wpół przytomni, rozespani młodzi mężczyźni. Klnąc na czym świat stoi wciągają szorty i czarne podkoszulki z logiem francuskich wojsk lądowych. Budzą tych nielicznych kolegów, których nie wybiły ze snu krzyki kaprala, potem pospiesznie ustawiają się w kolejce do łazienki. Ci, którzy nie zrobili tego przed zaśnięciem, gorączkowo porządkują zawartość szafek.
Potem, po zakończeniu pospiesznej rannej toalety wybiegają na korytarz, i schodami w dół - przed budynek. Wszystko idzie sprawnie, choć w takt przekleństw w kilkunastu językach świata.
Jedyną rzeczą, ktora otrzeźwia o takiej porze jest adrenalina, której wydzielanie powoduje postać zbliżającego się, miotającego okrzykami kaprala-szefa. Lepiej nie wpaść mu w oko. Wszyscy boją się tak naprawde tylko jednego: Że jeszcze adnotacja pójdzie do papierów i witaj cywilne życie. A tu nikt, poza nielicznymi wyjątkami, nie chce wracać do cywila.
10 po czwartej wszyscy ochotnicy sa już na zewnątrz. Cienkie koszulki nie dają ochrony przed przenikliwym chłodem. W całkowitych ciemnościach ochotnicy zbijają sie w narodowe grupki. Niektórzy zaczynają ćwiczenia fizyczne, próbując się w ten sposób rozgrzać.
Niektórzy desperaci są tak zmęczeni, że próbują spać na ziemi. Zwinięci w kłębek, dygocząc, i szczękając zębami.
Większość kryje się przed wiatrem w załomach murów koszar, kucają lub stoją, palą papierosy na spółkę, tupią nerwowo w ziemię.
Tak spędzą nastepną godzinę. Właśnie godzina dzieli ich od śniadania. Tak jest każdego dnia. Około 200 młodych ludzi dygoce z zimna, szczęka zębami i spogląda na zegarki. Nieliczni rozmawiają półgłosem, lecz większość nie ma nastroju. Nie ma też ciekawych tematów. Jedyną rządzą jest chęć odpoczynku.
To najbardziej znienawidzona przez nich pora dnia. Pierwsza godzina każdego dnia w ośrodku selekcyjnym to godzina, w której nie muszą robić nic. Teoretycznie - nic. Bo praktycznie, własnie wtedy nachodzą ich myśli. Zżerają ich wątpliwości.
"Czy tego oczekiwałem? Wszyscy mówią, że tu, podczas selekcji, jest lekko, że prawdziwa szkoła zacznie się dopiero w Castel. A jak będzie dalej? Przez następne 5 lat? I co potem? Czy każdego dnia będę budził się zmęczony, niewyspany,i z bólem głowy tylko po to, aby wykonywać idiotyczne rozkazy? Chciałem przygody, walki, egzotycznych krajów. Gdzie to wszystko? Jeszcze mogę sie wycofać, jeszcze mogę wrócić do cywila. Potem będzie już za późno."
Między czwartą a piątą rano wśród angages volontaires (zaangażowanych ochotników) nie ma mocnych. Każdy szuka odpowiedzi na pytanie: Co mnie tu przywiodło? Dlaczego do cholery wstąpiłem do Legii Cudzoziemskiej?
OJCZYZNA Z WYBORU:
Z brudnych, zaśmieconych ulic Marsylii wjeżdżam na autostradę biegnącą równolegle do wybrzeża Morza Środziemnego. Kilkanaście kilometrów za Marsylią skręcam w zjazd, prowadzący do małego, prowincjonalnego miasteczka Aubagne.
Niepozorny drogowskaz z napisem "Legion Etrangere" nakazuje mi jednak ruszyć w kierunku pofalowanych wzgórz zarośniętych kolczastymi krzewami.
Po niespełna minucie jestem na miejscu. Kilkunastometrowej szerokości żelazna brama rozsuwa się w bok, a pilnujący uzbrojony strażnik daje mi sygnał do przejazdu. Jestem w Quartier Vienot, kwaterze głównej Legii Cudzoziemskiej.
Kompleks zabudowań koszarowych, magazynów, biur, parkingów i strażnic ciągnie się na olbrzymim obszarze. Punktem centralnym jest plac defilad wielkości boiska piłkarskiego. Na środku wznosi sie posąg z brązu, przedstawiający kulę ziemską, otoczoną przez czterech legionistów w mundurach i z bronią z różnych epok ponad 170-letniej historii tej armii.
Jedną z granic placu wytycza mur muzeum Legii. Na murze wypolerowane litery z brązu tworzą napis - fundamentalne hasło formacji - "Legio Patria Nostra". Legia naszą ojczyzną. Czy ono jest kluczem do zrozumienia psychologii legionisty?
REKRUTACJA:
We Francji jest kilkanaście punktów werbunkowych Legii. Każdego roku do punktów tych trafia ok. 10 tysięcy młodych ludzi.
Z czasem istnienia Legii zmieniały się mundury, broń i liczebność armii. Niezmienne pozostawalo jedno: powód wstąpienia. Zawsze byla nim chęć całkowitej odmiany swojego życia. To, co dla jednych jest odebraniem wolności, wystawieniem się na niebezpieczeństwa i niepotrzebne ryzyko, to dla innych jest obietnicą lepszej i ciekawszej egzystencji. Życia według twardych, lecz jasnych zasad, i prawdopodobnie też wciąż nowych przygód. Jest szansą na zobaczenie świata, ucieczkę od szarej codzienności, od biedy i braku perspektyw w rodzinnym kraju.
Czy te marzenia mają szansę się spełnić w Legion Etrangere? Z tym bywa już różnie. Każdy ochotnik inaczej sobie Legię wyobraża, i każdy inaczej potem odbiera zastaną rzeczywistość. Jedni wychodzą rozczarowani, dla innych staje się domem na całe życie. Ale każdy z weteranów niesie w sobie dumę z lat spędzonych w doborowej formacji.
W dzisiejszych czasach Legia Cudzoziemska jest jedną z wciąż funkcjonujacych legend, wabiących stereotypowym wyobrażeniem ostoi romantyzmu i bohaterstwa.
Większość Polaków (jak i pozostałych mieszkańców Europy Wschodniej) swoją przygodę rozpoczyna w punkcie werbunkowym w Strasburgu. Pierwszy legionista z którym rozmawiałem, Paweł B., przyjechał tam wczesną wiosną. Leżący nad Renem, na odludnym przedmieściu punkt werbunkowy ma wspólną siedzibę z koszarami regularnej armii francuskiej.
Paweł podszedł do drzwi, i nacisnął przycisk dzwonka. Otworzył mu potężny Jugosłowianin w białym kepi. Przejrzał paszport, zadał po rosyjsku kilka pytań, i zaprosił do środka.
Wstępna selekcja jest łagodna. Wystarczy wyglądać na zdrowego, trzeźwego, i w wieku poniżej 35 lat. Wbrew obiegowej opinii, przy zaciagu trzeba posiadać dokumenty. Legia od dawna nie przyjmuje już ludzi znikąd.
Paweł został zaprowadzony do osobnego pokoju, i podoficer dał mu do obejrzenia film. Godzinna kaseta wideo, pokazująca życie legionistów i warunki kontraktu. Jeśli chętny nie rozmyśli się po obejrzeniu filmu, odbiera mu się paszport i cywilne rzeczy, daje w zamian wojskowe dresy, i miejsce w ośrodku. Tu, na zamiataniu, zmywaniu garów, i wstępnych badaniach lekarskich mija kilka dni. Codziennie do ośrodka przybywają nowi ochotnicy.
Przed upływem tygodnia wszyscy transportowani są pod eskortą podoficerów na południe Francji, do ośrodka selekcyjnego w Aubagne. Tam zaczyna się ostra gra. Jeden na każdych dziesięciu kandydatów w wyniku selekcji otrzyma szansę zostania legionistą. Pozostali po wypłaceniu skromnego żołdu bedą mogli wrócić do domu bez szansy powrotu.
SELEKCJA:
Ośrodek selekcyjny. Środek dnia. Słońce pali nieznośnie. Aż trudno uwierzyć, że w nocy byl taki ziąb.
Za budynkiem ośrodka jest piaszczysty plac okolony kępami gęstych krzaków. Krzaki maskują wysoki płot, odgradzający angages volontaires od świata cywilów.
Plotka niesie, że kilka miesięcy wcześniej jakiś ochotnik Francuz zatęsknił za domem, sforsował płot, i wrócił piechotą do domu w Marsylii. Wszyscy śmieją się z głupoty Francuza, ponieważ w Aubagne nikt nikogo nie trzyma na siłę. Każdego wieczora podczas zbiórki mogą zgłosić się ci, którzy postanowili zrezygnować z dalszego ubiegania się o tytuł legionisty. Czasem podoficer pomaga niezdecydowanym w wyborze zamęczając ich pompkami.
Niezadowolonych jest mało, zwykle ujawniają sie w ciągu kilku pierwszych dni. Reszta - zrobi wszystko, by pozwolono im zostać. Dla niektórych Legia to ostatnia szansa na sukces w życiu.
Ciszę południowej pory ostro przerywa wycie syreny. Syrena oznacza sygnał do natychmiastowej zbiórki. Syrena wyje przez 30 sekund, po czym milknie. Zanim sie odezwała, plac zbiórki był pusty. Teraz, po 30 sekundach - w pięcioszeregu stoi na baczność kilkuset angages volontaires. Wszystkie oczy wpatrzone są w drzwi koszar.
Z budynku wolnym krokiem wychodzi kapral. Mundur polowy, zielony beret, pewna siebie mina. Na opalonych przedramionach widoczne spod mankietów podwiniętych rękawów tatuaże.
- Repoz! - daje komendę na spocznij. Odpowiada mu nierówny trzask składanych na plecach rąk i tupot zmienianej pozycji nóg. Kapral nie martwi się tym, że ochotnicy nie nabrali jeszcze drylu. W Castel ich nauczą. Wszystkiego ich tam nauczą.
Kapral wyciąga świeżo wydrukowaną listę. Lista odwzorowuje postępy każdego ochotnika w selekcji. Lista mówi, kto właśnie dziś ma odpaść, kto idzie na jakie badania dodatkowe, kto do jakich prac, a kto - to spotyka tylko kilkunastu szczęśliwców na tydzień - został już zakwalifikowany.
W zależności od humoru i usposobienia kaprala, przed lub po czytaniu listy mogą zostać zaordynowane dodatkowe "atrakcje" - najczęściej pompki lub musztra.
Kapral wyczytuje nazwiska. Często musi je powtarzać, jeśli nikt się nie zgłasza. Powodem jest to, że ochotnicy zaciągając się zmieniają swoje nazwiska, a potem co niektórzy... Zapominają o tym.
Selekcja to kilkutygodniowa, precyzyjnie określona seria testów, weryfikacji i sprawdzianów. Podczas nich rośnie teczka danych z osiągami każdego kandydata. Ci, którzy przejdą przez wszystkie progi, nie zrezygnują w międzyczasie i ostatecznie otrzymają akceptację oficera dowodzącego ośrodkiem, wchodzą na tzw. "rouge". Marzy o tym każdy ochotnik. Udaje się to osiagnąć - statystycznie jednemu na dziesięciu.
Co decyduje o tym, że ktoś nadaje się na Legionistę?
W ciągu pierwszych dni odbywają sie testy na inteligencję i model osobowościowy. Testy ochotnicy wykonują na papierze, w języku ojczystym. Odpadają po nich niezrównoważeni psychicznie i idioci.
Badania lekarskie - początkowo ogólne, z czasem aż do bardzo szczegółowych. Ochotnik musi być zdrowy, musi też wykazać, że w cywilu uprawiał sporty.
Dodatni wynik testu na narkotyki, wszelkie blizny świadczace o samookaleczeniach, lub poważnych przebytych operacjach i wypadkach, duża ilość tatuaży, czy jakiekolwiek niedyspozycje fizyczne dyskwalifikują badanego.
Tak samo za nieodpowiednie zachowanie. Pyskowanie przełożonym, uchylanie się od pracy, rasistowska odzywka czy udział w bójce kończy się natychmiastowym wyrzuceniem.
Bieg średniodystansowy jest świetnym miernikiem kondycji człowieka. Aby przejść sprawdzian biegowy, należy przebiec dystans 2800 metrów w ciągu 12 minut. Bieg udaje sie zaliczyć mniej więcej połowie podchodzących. Kto na nim odpadnie, zostaje wyrzucony, lecz może wrócić po trzech miesiącach i poprawieniu kondycji.
Ostatni - jednocześnie najtrudniejszy próg to "gestapo". Kilkukrotne przesłuchania przez oficerów wywiadu wojskowego, podczas których wyławia się motywację do służby, oraz najskrytsze tajemnice z przeszłości kandydata. Legia to nie klub dla ministrantów - trafiają się różni ludzie. Nieodpowiadający standartom Legii są usuwani jeszcze tego samego dnia.
Czas pomiędzy badaniami i testami nie jest bynajmniej przeznaczony na relaks. Angages volontaires wykorzystywani są do pracy przy koszarowych kuchniach, zamiataniu, sprzątaniu magazynów. Praca jest ciężka i wielogodzinna. Bardziej zaawansowani "w nagrodę" wysyłani są do pracy w połcywilnych ośrodkach Legii w Marsylii, La Ciotat, czy w domu weterana w Paloubier. Całodzienna charówka przy zmywaniu naczyń lub przekopywaniu dziedzińca to dla wielu zapora nie do przebycia. Rzeczywistość filmów akcji i przygodowych książek odarta zostaje z romantyzmu. Zamiast karabinu na "dzień dobry" dostaje się miotłę i szmatę. Tak wygląda pierwszy odsiew.
KONTRAKT:
Kilkanaście arkuszy kredowego papieru, wsadzonych do teczki. Na okładce teczki narodowość ochotnika, jego nowe imię i nazwisko.
Kontrakt, który podpisuje każdy kandydat na legionistę już w kilka dni od wstąpienia.
Na arkuszach spisane są podstawowe zasady umowy pomiędzy Legią Cudzoziemską, a osobą, która chce w niej służyć. Najważniejsze paragrafy są przetłumaczone na język ojczysty kandydata.
Do złożenia kilkanaście podpisów. Jedne prawdziwym imieniem i nazwiskiem, inne - wymyślonymi personaliami pod którymi służy się jako najemnik.
Rzecz jednak najważniejsza - kontrakt pozostaje bezwartościowym zbiorem makulatury do czasu, gdy nie podpisze go generał dowodzący Legią. Generalski podpis dostają ci, którzy przejdą przez całą selekcję.
Pierwszy kontrakt wiąże ochotnika z Legią na okres 5 lat. Na ten czas każdy zobowiązuje sie służyc Francji z "wiernością i honorem".
Zmiana tożsamości jest obowiązkowa na najbliższe lata służby. Po trzech latach można wrócić do swojego pierwotnego nazwiska.
Zasady kontraktu są twarde. Legionista nie może mieć żony, ani dzieci. Przez pierwsze 5 lat służby nie może mieć żadnej własności (oprócz osobistej) - nie może kupić sobie samochodu ani mieszkania.
Po 5 latach służby może otrzymać stały pobyt we Francji, a po 15 - wojskową emeryturę. Procent jednak cudzoziemców, którzy dosłużyli się emerytury w Legii jest znikomy. Tak długo mało kto jest w stanie wytrzymać.
POLACY IDĄ DO LEGII:
Szósta wieczorem, pora posiłku. Przestronna wojskowa jadalnia, stuosobowa na oko kolejka do lady, przy której kucharz wydaje tace z obiadem. Ochotnicy w czarnych koszulkach czekają cierpliwie, Legioniści w mundurach polowych mogą wchodzić poza kolejnością. Ci, którzy dostali już swoje porcje, siadają przy stołach, i zabierają się za jedzenie.
Jadalnia to przyjemne miejsce. Na ścianach zdjęcia z egzotycznych krajów. Palmy, czarnoskóre kobiety i trenujący, uzbrojeni po zęby żołnierze to dominująca tematyka zdjęć.
W tle dudni francuska muzyka pop. Przy stolikach rozmowy. Chwila relaksu, lecz nie za długa. Gdy podoficer dowodzący sekcją zje swój posiłek, daje sygnał do wyjścia i zbiórki przed budynkiem. Wtedy wszyscy (oprócz tych, co dopiero przyjechali i jeszcze nie połapali sie w realiach) pospiesznie wychodzą. Maruderów czeka łapanka do pracy przy zmywaniu naczyń, a tego nikt nie lubi. W końcu nie z tym się kojarzy służba legionisty.
Łatwo znajduję stół Polaków. Już z daleka słychać często powtarzające się w rozmowach słowo "kurwa''.
S., ciemnowłosy warszawiak, jest w Aubagne najdłużej z ośmiu Polaków - 3 tygodnie. Do selekcji podchodzi drugi raz. Próbowal już rok wcześniej - przeszedł wszystkie etapy, lecz został odrzucony z braku miejsc, i wrócił do Polski z odroczeniem na minimum 6 miesięcy. Po tym czasie miał możliwość kolejnej próby. Skorzystał. Jest zdecydowany zostać Legionistą, i prawdopodobnie tym razem mu sie uda. Za dwa dni sie to okaże, lecz już mu mówiono, że ma 95 procent szans.
- Od dziecka interesowałem się wojskiem - mówi S. - w Polsce skończyłem liceum o profilu wojskowym, potem służylem w wojsku przez 1,5 roku. Ale szans na karierę w polskiej armii dla siebie nie widziałem. Spróbowałem w Legii, ale z braku miejsc dostałem odroczkę. Wróciłem do Polski, w Warszawie znalazłem pracę w firmie. 3 tysiące złotych na rękę, samochód i komórka gratis. Nie było źle. Niejeden rodak by pozazdrościł, co? Ale to nie było to, co chcę w życiu robić. Wziąłem urlop, przyjechałem spróbować jeszcze raz w Aubagne. Mam nadzieję, że w tym tygodniu sie rozstrzygnie czy mnie biorą, czy nie, bo mi się niedługo urlop w Polsce kończy. Czego szukam w Legii? Na pewno nie pieniędzy. W Legii pieniędzy nie ma. Po prostu odpowiada mi styl życia, jaki Legia oferuje. Siła Legii nie leży w tym, że ma świetny sprzęt i szkolenia, a w twardości żolnierzy. W tym, że legioniście każą przejść 600 kilometrów, i on przejdzie, i na końcu wejdzie do walki tak pełen sił i zapału, jakby dopiero co wrócił z urlopu. To mi sie właśnie podoba. To chcę robić. I chcę szybko awansować.
A., 24-latek o sympatycznej twarzy i specyficznej mowie - "kurwa" to co drugie jego słowo.
- Mój brat jest w Legii od 9 lat. Na początku był komandosem w 2REP, ale teraz to już zupełnie co innego - awansował, mieszka poza jednostką, ma żonę i dziecko. Nie jest już w "Combacie" (jednostce bojowej), tylko w ekipie od spraw technicznych, taki mechanik. Dla niego Legia to jak normalna praca, idzie o 8:00, wraca o 16:00 na obiad do domu. Żadne tam Rambo ani nic takiego. A ja? Ze mną to jakby tradycja rodzinna. Chcę trafić do "Combatu", zrobić tu karierę. A potem to się zobaczy.
H., na oko miłośnik sportów siłowych, 100 kilo wagi, jest tu od tygodnia, ale już ma dość. Zaciągnął się trochę przypadkiem, po drodze gdy wracał z wakacji w Hiszpanii. Znalazł punkt werbunkowy w Marsylii. Z budki telefonicznej naprzeciwko zadzwonił do Polski, i pożegnał się z dziewczyną.
- Jak to baba, płakała - mówi z uśmiechem, mieszając widelcem frytki z sosem - ale się zdziwi, jak za tydzień wrócę do domu.
- Dlaczego chcesz wrócić?
SYNOWIE LEGIONU
Legia Cudzoziemska bez sekretów.
Reportaż był opublikowany przez magazyn Komandos (numery 3 i 4 w roku 2003).
Dochodzi czwarta nad ranem. Za oknem atramentowa czerń. Pora najgłębszego snu. Za jakieś dwie godziny zacznie świtać. Kopnięte wojskowym buciorem drzwi dwudziestoosobowej sypialni z łomotem uderzają o ścianę. Potężnie zbudowany, łysy caporal-chef, z pochodzenia Bułgar wpada do sali:
- Wstawać! Wszyscy wstawać, ruszać się! Allez allez!!! Za dziesięć minut wszyscy na zewnątrz!
Nakrzyczał, i już go nie ma, pobiegł do następnej sali. Pobudka.
Z piętrowych, metalowych łóżek zwlekają się na wpół przytomni, rozespani młodzi mężczyźni. Klnąc na czym świat stoi wciągają szorty i czarne podkoszulki z logiem francuskich wojsk lądowych. Budzą tych nielicznych kolegów, których nie wybiły ze snu krzyki kaprala, potem pospiesznie ustawiają się w kolejce do łazienki. Ci, którzy nie zrobili tego przed zaśnięciem, gorączkowo porządkują zawartość szafek.
Potem, po zakończeniu pospiesznej rannej toalety wybiegają na korytarz, i schodami w dół - przed budynek. Wszystko idzie sprawnie, choć w takt przekleństw w kilkunastu językach świata.
Jedyną rzeczą, ktora otrzeźwia o takiej porze jest adrenalina, której wydzielanie powoduje postać zbliżającego się, miotającego okrzykami kaprala-szefa. Lepiej nie wpaść mu w oko. Wszyscy boją się tak naprawde tylko jednego: Że jeszcze adnotacja pójdzie do papierów i witaj cywilne życie. A tu nikt, poza nielicznymi wyjątkami, nie chce wracać do cywila.
10 po czwartej wszyscy ochotnicy sa już na zewnątrz. Cienkie koszulki nie dają ochrony przed przenikliwym chłodem. W całkowitych ciemnościach ochotnicy zbijają sie w narodowe grupki. Niektórzy zaczynają ćwiczenia fizyczne, próbując się w ten sposób rozgrzać.
Niektórzy desperaci są tak zmęczeni, że próbują spać na ziemi. Zwinięci w kłębek, dygocząc, i szczękając zębami.
Większość kryje się przed wiatrem w załomach murów koszar, kucają lub stoją, palą papierosy na spółkę, tupią nerwowo w ziemię.
Tak spędzą nastepną godzinę. Właśnie godzina dzieli ich od śniadania. Tak jest każdego dnia. Około 200 młodych ludzi dygoce z zimna, szczęka zębami i spogląda na zegarki. Nieliczni rozmawiają półgłosem, lecz większość nie ma nastroju. Nie ma też ciekawych tematów. Jedyną rządzą jest chęć odpoczynku.
To najbardziej znienawidzona przez nich pora dnia. Pierwsza godzina każdego dnia w ośrodku selekcyjnym to godzina, w której nie muszą robić nic. Teoretycznie - nic. Bo praktycznie, własnie wtedy nachodzą ich myśli. Zżerają ich wątpliwości.
"Czy tego oczekiwałem? Wszyscy mówią, że tu, podczas selekcji, jest lekko, że prawdziwa szkoła zacznie się dopiero w Castel. A jak będzie dalej? Przez następne 5 lat? I co potem? Czy każdego dnia będę budził się zmęczony, niewyspany,i z bólem głowy tylko po to, aby wykonywać idiotyczne rozkazy? Chciałem przygody, walki, egzotycznych krajów. Gdzie to wszystko? Jeszcze mogę sie wycofać, jeszcze mogę wrócić do cywila. Potem będzie już za późno."
Między czwartą a piątą rano wśród angages volontaires (zaangażowanych ochotników) nie ma mocnych. Każdy szuka odpowiedzi na pytanie: Co mnie tu przywiodło? Dlaczego do cholery wstąpiłem do Legii Cudzoziemskiej?
OJCZYZNA Z WYBORU:
Z brudnych, zaśmieconych ulic Marsylii wjeżdżam na autostradę biegnącą równolegle do wybrzeża Morza Środziemnego. Kilkanaście kilometrów za Marsylią skręcam w zjazd, prowadzący do małego, prowincjonalnego miasteczka Aubagne.
Niepozorny drogowskaz z napisem "Legion Etrangere" nakazuje mi jednak ruszyć w kierunku pofalowanych wzgórz zarośniętych kolczastymi krzewami.
Po niespełna minucie jestem na miejscu. Kilkunastometrowej szerokości żelazna brama rozsuwa się w bok, a pilnujący uzbrojony strażnik daje mi sygnał do przejazdu. Jestem w Quartier Vienot, kwaterze głównej Legii Cudzoziemskiej.
Kompleks zabudowań koszarowych, magazynów, biur, parkingów i strażnic ciągnie się na olbrzymim obszarze. Punktem centralnym jest plac defilad wielkości boiska piłkarskiego. Na środku wznosi sie posąg z brązu, przedstawiający kulę ziemską, otoczoną przez czterech legionistów w mundurach i z bronią z różnych epok ponad 170-letniej historii tej armii.
Jedną z granic placu wytycza mur muzeum Legii. Na murze wypolerowane litery z brązu tworzą napis - fundamentalne hasło formacji - "Legio Patria Nostra". Legia naszą ojczyzną. Czy ono jest kluczem do zrozumienia psychologii legionisty?
REKRUTACJA:
We Francji jest kilkanaście punktów werbunkowych Legii. Każdego roku do punktów tych trafia ok. 10 tysięcy młodych ludzi.
Z czasem istnienia Legii zmieniały się mundury, broń i liczebność armii. Niezmienne pozostawalo jedno: powód wstąpienia. Zawsze byla nim chęć całkowitej odmiany swojego życia. To, co dla jednych jest odebraniem wolności, wystawieniem się na niebezpieczeństwa i niepotrzebne ryzyko, to dla innych jest obietnicą lepszej i ciekawszej egzystencji. Życia według twardych, lecz jasnych zasad, i prawdopodobnie też wciąż nowych przygód. Jest szansą na zobaczenie świata, ucieczkę od szarej codzienności, od biedy i braku perspektyw w rodzinnym kraju.
Czy te marzenia mają szansę się spełnić w Legion Etrangere? Z tym bywa już różnie. Każdy ochotnik inaczej sobie Legię wyobraża, i każdy inaczej potem odbiera zastaną rzeczywistość. Jedni wychodzą rozczarowani, dla innych staje się domem na całe życie. Ale każdy z weteranów niesie w sobie dumę z lat spędzonych w doborowej formacji.
W dzisiejszych czasach Legia Cudzoziemska jest jedną z wciąż funkcjonujacych legend, wabiących stereotypowym wyobrażeniem ostoi romantyzmu i bohaterstwa.
Większość Polaków (jak i pozostałych mieszkańców Europy Wschodniej) swoją przygodę rozpoczyna w punkcie werbunkowym w Strasburgu. Pierwszy legionista z którym rozmawiałem, Paweł B., przyjechał tam wczesną wiosną. Leżący nad Renem, na odludnym przedmieściu punkt werbunkowy ma wspólną siedzibę z koszarami regularnej armii francuskiej.
Paweł podszedł do drzwi, i nacisnął przycisk dzwonka. Otworzył mu potężny Jugosłowianin w białym kepi. Przejrzał paszport, zadał po rosyjsku kilka pytań, i zaprosił do środka.
Wstępna selekcja jest łagodna. Wystarczy wyglądać na zdrowego, trzeźwego, i w wieku poniżej 35 lat. Wbrew obiegowej opinii, przy zaciagu trzeba posiadać dokumenty. Legia od dawna nie przyjmuje już ludzi znikąd.
Paweł został zaprowadzony do osobnego pokoju, i podoficer dał mu do obejrzenia film. Godzinna kaseta wideo, pokazująca życie legionistów i warunki kontraktu. Jeśli chętny nie rozmyśli się po obejrzeniu filmu, odbiera mu się paszport i cywilne rzeczy, daje w zamian wojskowe dresy, i miejsce w ośrodku. Tu, na zamiataniu, zmywaniu garów, i wstępnych badaniach lekarskich mija kilka dni. Codziennie do ośrodka przybywają nowi ochotnicy.
Przed upływem tygodnia wszyscy transportowani są pod eskortą podoficerów na południe Francji, do ośrodka selekcyjnego w Aubagne. Tam zaczyna się ostra gra. Jeden na każdych dziesięciu kandydatów w wyniku selekcji otrzyma szansę zostania legionistą. Pozostali po wypłaceniu skromnego żołdu bedą mogli wrócić do domu bez szansy powrotu.
SELEKCJA:
Ośrodek selekcyjny. Środek dnia. Słońce pali nieznośnie. Aż trudno uwierzyć, że w nocy byl taki ziąb.
Za budynkiem ośrodka jest piaszczysty plac okolony kępami gęstych krzaków. Krzaki maskują wysoki płot, odgradzający angages volontaires od świata cywilów.
Plotka niesie, że kilka miesięcy wcześniej jakiś ochotnik Francuz zatęsknił za domem, sforsował płot, i wrócił piechotą do domu w Marsylii. Wszyscy śmieją się z głupoty Francuza, ponieważ w Aubagne nikt nikogo nie trzyma na siłę. Każdego wieczora podczas zbiórki mogą zgłosić się ci, którzy postanowili zrezygnować z dalszego ubiegania się o tytuł legionisty. Czasem podoficer pomaga niezdecydowanym w wyborze zamęczając ich pompkami.
Niezadowolonych jest mało, zwykle ujawniają sie w ciągu kilku pierwszych dni. Reszta - zrobi wszystko, by pozwolono im zostać. Dla niektórych Legia to ostatnia szansa na sukces w życiu.
Ciszę południowej pory ostro przerywa wycie syreny. Syrena oznacza sygnał do natychmiastowej zbiórki. Syrena wyje przez 30 sekund, po czym milknie. Zanim sie odezwała, plac zbiórki był pusty. Teraz, po 30 sekundach - w pięcioszeregu stoi na baczność kilkuset angages volontaires. Wszystkie oczy wpatrzone są w drzwi koszar.
Z budynku wolnym krokiem wychodzi kapral. Mundur polowy, zielony beret, pewna siebie mina. Na opalonych przedramionach widoczne spod mankietów podwiniętych rękawów tatuaże.
- Repoz! - daje komendę na spocznij. Odpowiada mu nierówny trzask składanych na plecach rąk i tupot zmienianej pozycji nóg. Kapral nie martwi się tym, że ochotnicy nie nabrali jeszcze drylu. W Castel ich nauczą. Wszystkiego ich tam nauczą.
Kapral wyciąga świeżo wydrukowaną listę. Lista odwzorowuje postępy każdego ochotnika w selekcji. Lista mówi, kto właśnie dziś ma odpaść, kto idzie na jakie badania dodatkowe, kto do jakich prac, a kto - to spotyka tylko kilkunastu szczęśliwców na tydzień - został już zakwalifikowany.
W zależności od humoru i usposobienia kaprala, przed lub po czytaniu listy mogą zostać zaordynowane dodatkowe "atrakcje" - najczęściej pompki lub musztra.
Kapral wyczytuje nazwiska. Często musi je powtarzać, jeśli nikt się nie zgłasza. Powodem jest to, że ochotnicy zaciągając się zmieniają swoje nazwiska, a potem co niektórzy... Zapominają o tym.
Selekcja to kilkutygodniowa, precyzyjnie określona seria testów, weryfikacji i sprawdzianów. Podczas nich rośnie teczka danych z osiągami każdego kandydata. Ci, którzy przejdą przez wszystkie progi, nie zrezygnują w międzyczasie i ostatecznie otrzymają akceptację oficera dowodzącego ośrodkiem, wchodzą na tzw. "rouge". Marzy o tym każdy ochotnik. Udaje się to osiagnąć - statystycznie jednemu na dziesięciu.
Co decyduje o tym, że ktoś nadaje się na Legionistę?
W ciągu pierwszych dni odbywają sie testy na inteligencję i model osobowościowy. Testy ochotnicy wykonują na papierze, w języku ojczystym. Odpadają po nich niezrównoważeni psychicznie i idioci.
Badania lekarskie - początkowo ogólne, z czasem aż do bardzo szczegółowych. Ochotnik musi być zdrowy, musi też wykazać, że w cywilu uprawiał sporty.
Dodatni wynik testu na narkotyki, wszelkie blizny świadczace o samookaleczeniach, lub poważnych przebytych operacjach i wypadkach, duża ilość tatuaży, czy jakiekolwiek niedyspozycje fizyczne dyskwalifikują badanego.
Tak samo za nieodpowiednie zachowanie. Pyskowanie przełożonym, uchylanie się od pracy, rasistowska odzywka czy udział w bójce kończy się natychmiastowym wyrzuceniem.
Bieg średniodystansowy jest świetnym miernikiem kondycji człowieka. Aby przejść sprawdzian biegowy, należy przebiec dystans 2800 metrów w ciągu 12 minut. Bieg udaje sie zaliczyć mniej więcej połowie podchodzących. Kto na nim odpadnie, zostaje wyrzucony, lecz może wrócić po trzech miesiącach i poprawieniu kondycji.
Ostatni - jednocześnie najtrudniejszy próg to "gestapo". Kilkukrotne przesłuchania przez oficerów wywiadu wojskowego, podczas których wyławia się motywację do służby, oraz najskrytsze tajemnice z przeszłości kandydata. Legia to nie klub dla ministrantów - trafiają się różni ludzie. Nieodpowiadający standartom Legii są usuwani jeszcze tego samego dnia.
Czas pomiędzy badaniami i testami nie jest bynajmniej przeznaczony na relaks. Angages volontaires wykorzystywani są do pracy przy koszarowych kuchniach, zamiataniu, sprzątaniu magazynów. Praca jest ciężka i wielogodzinna. Bardziej zaawansowani "w nagrodę" wysyłani są do pracy w połcywilnych ośrodkach Legii w Marsylii, La Ciotat, czy w domu weterana w Paloubier. Całodzienna charówka przy zmywaniu naczyń lub przekopywaniu dziedzińca to dla wielu zapora nie do przebycia. Rzeczywistość filmów akcji i przygodowych książek odarta zostaje z romantyzmu. Zamiast karabinu na "dzień dobry" dostaje się miotłę i szmatę. Tak wygląda pierwszy odsiew.
KONTRAKT:
Kilkanaście arkuszy kredowego papieru, wsadzonych do teczki. Na okładce teczki narodowość ochotnika, jego nowe imię i nazwisko.
Kontrakt, który podpisuje każdy kandydat na legionistę już w kilka dni od wstąpienia.
Na arkuszach spisane są podstawowe zasady umowy pomiędzy Legią Cudzoziemską, a osobą, która chce w niej służyć. Najważniejsze paragrafy są przetłumaczone na język ojczysty kandydata.
Do złożenia kilkanaście podpisów. Jedne prawdziwym imieniem i nazwiskiem, inne - wymyślonymi personaliami pod którymi służy się jako najemnik.
Rzecz jednak najważniejsza - kontrakt pozostaje bezwartościowym zbiorem makulatury do czasu, gdy nie podpisze go generał dowodzący Legią. Generalski podpis dostają ci, którzy przejdą przez całą selekcję.
Pierwszy kontrakt wiąże ochotnika z Legią na okres 5 lat. Na ten czas każdy zobowiązuje sie służyc Francji z "wiernością i honorem".
Zmiana tożsamości jest obowiązkowa na najbliższe lata służby. Po trzech latach można wrócić do swojego pierwotnego nazwiska.
Zasady kontraktu są twarde. Legionista nie może mieć żony, ani dzieci. Przez pierwsze 5 lat służby nie może mieć żadnej własności (oprócz osobistej) - nie może kupić sobie samochodu ani mieszkania.
Po 5 latach służby może otrzymać stały pobyt we Francji, a po 15 - wojskową emeryturę. Procent jednak cudzoziemców, którzy dosłużyli się emerytury w Legii jest znikomy. Tak długo mało kto jest w stanie wytrzymać.
POLACY IDĄ DO LEGII:
Szósta wieczorem, pora posiłku. Przestronna wojskowa jadalnia, stuosobowa na oko kolejka do lady, przy której kucharz wydaje tace z obiadem. Ochotnicy w czarnych koszulkach czekają cierpliwie, Legioniści w mundurach polowych mogą wchodzić poza kolejnością. Ci, którzy dostali już swoje porcje, siadają przy stołach, i zabierają się za jedzenie.
Jadalnia to przyjemne miejsce. Na ścianach zdjęcia z egzotycznych krajów. Palmy, czarnoskóre kobiety i trenujący, uzbrojeni po zęby żołnierze to dominująca tematyka zdjęć.
W tle dudni francuska muzyka pop. Przy stolikach rozmowy. Chwila relaksu, lecz nie za długa. Gdy podoficer dowodzący sekcją zje swój posiłek, daje sygnał do wyjścia i zbiórki przed budynkiem. Wtedy wszyscy (oprócz tych, co dopiero przyjechali i jeszcze nie połapali sie w realiach) pospiesznie wychodzą. Maruderów czeka łapanka do pracy przy zmywaniu naczyń, a tego nikt nie lubi. W końcu nie z tym się kojarzy służba legionisty.
Łatwo znajduję stół Polaków. Już z daleka słychać często powtarzające się w rozmowach słowo "kurwa''.
S., ciemnowłosy warszawiak, jest w Aubagne najdłużej z ośmiu Polaków - 3 tygodnie. Do selekcji podchodzi drugi raz. Próbowal już rok wcześniej - przeszedł wszystkie etapy, lecz został odrzucony z braku miejsc, i wrócił do Polski z odroczeniem na minimum 6 miesięcy. Po tym czasie miał możliwość kolejnej próby. Skorzystał. Jest zdecydowany zostać Legionistą, i prawdopodobnie tym razem mu sie uda. Za dwa dni sie to okaże, lecz już mu mówiono, że ma 95 procent szans.
- Od dziecka interesowałem się wojskiem - mówi S. - w Polsce skończyłem liceum o profilu wojskowym, potem służylem w wojsku przez 1,5 roku. Ale szans na karierę w polskiej armii dla siebie nie widziałem. Spróbowałem w Legii, ale z braku miejsc dostałem odroczkę. Wróciłem do Polski, w Warszawie znalazłem pracę w firmie. 3 tysiące złotych na rękę, samochód i komórka gratis. Nie było źle. Niejeden rodak by pozazdrościł, co? Ale to nie było to, co chcę w życiu robić. Wziąłem urlop, przyjechałem spróbować jeszcze raz w Aubagne. Mam nadzieję, że w tym tygodniu sie rozstrzygnie czy mnie biorą, czy nie, bo mi się niedługo urlop w Polsce kończy. Czego szukam w Legii? Na pewno nie pieniędzy. W Legii pieniędzy nie ma. Po prostu odpowiada mi styl życia, jaki Legia oferuje. Siła Legii nie leży w tym, że ma świetny sprzęt i szkolenia, a w twardości żolnierzy. W tym, że legioniście każą przejść 600 kilometrów, i on przejdzie, i na końcu wejdzie do walki tak pełen sił i zapału, jakby dopiero co wrócił z urlopu. To mi sie właśnie podoba. To chcę robić. I chcę szybko awansować.
A., 24-latek o sympatycznej twarzy i specyficznej mowie - "kurwa" to co drugie jego słowo.
- Mój brat jest w Legii od 9 lat. Na początku był komandosem w 2REP, ale teraz to już zupełnie co innego - awansował, mieszka poza jednostką, ma żonę i dziecko. Nie jest już w "Combacie" (jednostce bojowej), tylko w ekipie od spraw technicznych, taki mechanik. Dla niego Legia to jak normalna praca, idzie o 8:00, wraca o 16:00 na obiad do domu. Żadne tam Rambo ani nic takiego. A ja? Ze mną to jakby tradycja rodzinna. Chcę trafić do "Combatu", zrobić tu karierę. A potem to się zobaczy.
H., na oko miłośnik sportów siłowych, 100 kilo wagi, jest tu od tygodnia, ale już ma dość. Zaciągnął się trochę przypadkiem, po drodze gdy wracał z wakacji w Hiszpanii. Znalazł punkt werbunkowy w Marsylii. Z budki telefonicznej naprzeciwko zadzwonił do Polski, i pożegnał się z dziewczyną.
- Jak to baba, płakała - mówi z uśmiechem, mieszając widelcem frytki z sosem - ale się zdziwi, jak za tydzień wrócę do domu.
- Dlaczego chcesz wrócić?