Oto fragment Pamiętnika Mordercy - wspomnień psychopaty publikowanych przez redagującego je dziennikarza (info z opisu strony).
W dni takie takie jak ten, wstaję i wspominam moje największe osiągnięcia. Pamiętam, gdy bawiłem się niczym Makłowicz, czy inny Okrasa, na molo. Ustawiłem stolik, ułożyłem na nim kucharski ekwipunek i przyodziałem ulubiony fartuszek. Kiedy ostrze noża ochoczo ślizgało się po osełce, rzuciłem okiem na twarze zgromadzonej publiczności.
Ile pięknych odcieni strachu i przerażenia wyrażały ich oczy, gdy tak siedzieli na krzesłach zakneblowani, skrępowani i z rękami sklejonymi szarą taśmą klejącą. Podniosłem nóż, wskazałem na jednego i tytułując go rybką stwierdziłem, że nadszedł jego czas.
Chwilę później wziąłem się za filetowanie. Wyobraźcie sobie, ile kosztowało mnie to wysiłku. Gnojek udowodnił, że nie pomyliłem się w moim wyborze. Wił się jak piskorz, gdy wprawnymi ruchami zdzierałem mu skórę z całego ciała.
Najlepiej szło mi z twarzą, gdyż krótki zarost dawał lekkie tarcie, które można było porównać do tego stwarzanego przez małe łuski. Fakt, że przy obieraniu z nich nie jest się oblepionym pryskającymi kawałkami ciała, no ale czasem trzeba zapłacić cenę za swoje nowatorskie pomysły. Po pobieżnym obraniu z wierzchniej warstwy musiałem obudzić posiłek, który w międzyczasie odpłynął w odmęty nieświadomości.
Użyłem do tego świeżej morskiej wody. Ta, dzięki zawartości soli, dała rybce porządnego kopa do działań. Znów podskakiwał, puszczał pianę z ust i wył mimo znajdującego się w ustach knebla.
Publiczność była zachwycona, a przynajmniej tak odbierałem ich wytrzeszczone oczy i poszerzone źrenice. Postanowiłem przed ucztą dla ciała, dostarczyć im małą ucztę dla duszy i unaocznić jedną z historycznych ciekawostek. (…)
Więcej: TUTAJ
W dni takie takie jak ten, wstaję i wspominam moje największe osiągnięcia. Pamiętam, gdy bawiłem się niczym Makłowicz, czy inny Okrasa, na molo. Ustawiłem stolik, ułożyłem na nim kucharski ekwipunek i przyodziałem ulubiony fartuszek. Kiedy ostrze noża ochoczo ślizgało się po osełce, rzuciłem okiem na twarze zgromadzonej publiczności.
Ile pięknych odcieni strachu i przerażenia wyrażały ich oczy, gdy tak siedzieli na krzesłach zakneblowani, skrępowani i z rękami sklejonymi szarą taśmą klejącą. Podniosłem nóż, wskazałem na jednego i tytułując go rybką stwierdziłem, że nadszedł jego czas.
Chwilę później wziąłem się za filetowanie. Wyobraźcie sobie, ile kosztowało mnie to wysiłku. Gnojek udowodnił, że nie pomyliłem się w moim wyborze. Wił się jak piskorz, gdy wprawnymi ruchami zdzierałem mu skórę z całego ciała.
Najlepiej szło mi z twarzą, gdyż krótki zarost dawał lekkie tarcie, które można było porównać do tego stwarzanego przez małe łuski. Fakt, że przy obieraniu z nich nie jest się oblepionym pryskającymi kawałkami ciała, no ale czasem trzeba zapłacić cenę za swoje nowatorskie pomysły. Po pobieżnym obraniu z wierzchniej warstwy musiałem obudzić posiłek, który w międzyczasie odpłynął w odmęty nieświadomości.
Użyłem do tego świeżej morskiej wody. Ta, dzięki zawartości soli, dała rybce porządnego kopa do działań. Znów podskakiwał, puszczał pianę z ust i wył mimo znajdującego się w ustach knebla.
Publiczność była zachwycona, a przynajmniej tak odbierałem ich wytrzeszczone oczy i poszerzone źrenice. Postanowiłem przed ucztą dla ciała, dostarczyć im małą ucztę dla duszy i unaocznić jedną z historycznych ciekawostek. (…)
Więcej: TUTAJ