Jako osoba pochodząca z Suwalszczyzny, która była niegdyś ziemią Jaćwigów, kultywuje ich wiarę, składając pokłony olbrzymim głazom narzutowym. Ów wielki głaz można znaleźć na 35 metrach w jeziorze Hańcza. Jednakowoż głazy pojawiają się już na głębokości 12-14 metrów, będąc uciechą dla wszelakiej maści nurków, jednak mój głaz jest wyjątkowy. Nurkując w dół, w czerń i zimno jeziora, czuję zawsze dreszcze. Być może to właśnie dziś, będzie ten dzień. Będąc już pod wodą, w kompletnej ciszy, zmąconej tylko przepływającymi rybami, płynę do swojego podwodnego ołtarza. Nikt nie wie o jego istnieniu. Rozbijam swój obóz z dala od popularnych brzegów Hańczy. Tam również zbieram, odpowiednie kamienie, mchy i porosty, modląc się do Żeminy - Pani Ziemi.
Moja 3600 Lumenowa latarka, widzi już zarys głazu. Wyrównuje poziom w "Jacketecie" i zwisam swobodnie na przeciwko kolosa. Głaz jest ogromny, wielkości dużego samochodu. Składam w końcu ofiary z mchu i kamienia, zebranych wcześniej, wzywając imię Perkuna - Pan nieba. Czasem prócz bąbelków z aparatury nurkowej, spod głazu wydobywają się inne bąbelki. Właśnie dzisiaj jest ten dzień. Zwłaszcza nurkując w zimie, gdy woda ma najwyższą klarowność, sam Perkun daje o sobie znać, tworząc taniec kolorowych bąbelków wydobywających się spod głazu. To jest oczywisty znak, prośba o próbę walki, której muszę się poddać. Czuję nagle w sobie niezwykłą moc i nie zważając na nic, płynę do magicznej bariery 50 metrów. Zatrzymuję się na głębokości 60 metrów i czekam...
Wtedy azot będący pod ciśnieniem, uderza we mnie niczym młot Boga Nieba. Wyłączam latarkę i pochłania mnie mrok. Zrelaksowany i ogłupiony w kompletnej ciszy i mroku, dotykam jądra jestestwa. Niczym duszący się człowiek dokonujący samogwałtu, balansujący na granicy śmierci, zdaję sobie sprawy z niebezpieczeństwa tej zabawy. Azot coraz szybciej zaczyna krążyć w żyłach, ciśnienie któremu poddawane jest moje ciało, wyzwala coraz to silniejsze doznania. Czuję skurczę w stopach i zawroty głowy. Odurzony coraz bardziej, włączam laterkę. Doznaję wizji i halucynacji, niczym szaman żujący grzyby. Zlepek obrazów wypełnia pustkę wody Zaczynam tracić świadomość i osuwam się na piasek. Z tego letargu budzi mnie nagle dźwięk komputera, który oznajmia powolny ubytek tlenu, mego narkotyku, mego azotu pod ciśnieniem. Modląc się cały czas do Perkuna, proszę o siłę, by nie stracić świadomości i nie zasnąć w objęciach jeziora. Zaczynam się powoli wynurzać. Komputer pokazuję dokładne głębokości przystanków dekompresyjnych i czas pobytu na nich. Z całych sił staram się nie stracić świadomości, gdy organizm powoli oczyszcza się z azotu. Wraca powoli racjonalnej myślenie, sprawność i brak odrętwienia. Pompując delikatnie powietrzem z butli Jacket, sunę ku górze. 8 metrów, ostatni przystanek, uspokajam się. Gdy przebijam głową wodę, doznaję prawdziwego katharsis.
Wychodzę na brzeg, zrzucam sprzęt nurkowy, po czym siadam na pniaku, dziękując Perkunowi za życie. O to mój bóg, moja dola, mój żywot. O to moja walka, mój bakcyl, mój narkotyk. Wiem, że kiedyś skończę jako kolejny nurek na dnie jeziora. Kiedyś bóg Perkun, nie da mi siły i nie pokonam zabójczego azotu, który wprowadzi mnie sen z którego nie ma odwrotu. Jeno wiem, że obudzić może mnie wtedy tylko mój Bóg. Zasiądę wtedy koło Niego na głazie, wśród mchów i kamieni. Będę dumą narodu Jaćwieskiego, który nie przetrwał ze swoją religią, rozdeptany przez stopę walecznego żołdaka z krzyżem na piersi. Po tym wielkim plemieniu, zostały tylko strzępy informacji i kurhany w lasach. Ludzie zapomnieli, ale nie ja.
Moja 3600 Lumenowa latarka, widzi już zarys głazu. Wyrównuje poziom w "Jacketecie" i zwisam swobodnie na przeciwko kolosa. Głaz jest ogromny, wielkości dużego samochodu. Składam w końcu ofiary z mchu i kamienia, zebranych wcześniej, wzywając imię Perkuna - Pan nieba. Czasem prócz bąbelków z aparatury nurkowej, spod głazu wydobywają się inne bąbelki. Właśnie dzisiaj jest ten dzień. Zwłaszcza nurkując w zimie, gdy woda ma najwyższą klarowność, sam Perkun daje o sobie znać, tworząc taniec kolorowych bąbelków wydobywających się spod głazu. To jest oczywisty znak, prośba o próbę walki, której muszę się poddać. Czuję nagle w sobie niezwykłą moc i nie zważając na nic, płynę do magicznej bariery 50 metrów. Zatrzymuję się na głębokości 60 metrów i czekam...
Wtedy azot będący pod ciśnieniem, uderza we mnie niczym młot Boga Nieba. Wyłączam latarkę i pochłania mnie mrok. Zrelaksowany i ogłupiony w kompletnej ciszy i mroku, dotykam jądra jestestwa. Niczym duszący się człowiek dokonujący samogwałtu, balansujący na granicy śmierci, zdaję sobie sprawy z niebezpieczeństwa tej zabawy. Azot coraz szybciej zaczyna krążyć w żyłach, ciśnienie któremu poddawane jest moje ciało, wyzwala coraz to silniejsze doznania. Czuję skurczę w stopach i zawroty głowy. Odurzony coraz bardziej, włączam laterkę. Doznaję wizji i halucynacji, niczym szaman żujący grzyby. Zlepek obrazów wypełnia pustkę wody Zaczynam tracić świadomość i osuwam się na piasek. Z tego letargu budzi mnie nagle dźwięk komputera, który oznajmia powolny ubytek tlenu, mego narkotyku, mego azotu pod ciśnieniem. Modląc się cały czas do Perkuna, proszę o siłę, by nie stracić świadomości i nie zasnąć w objęciach jeziora. Zaczynam się powoli wynurzać. Komputer pokazuję dokładne głębokości przystanków dekompresyjnych i czas pobytu na nich. Z całych sił staram się nie stracić świadomości, gdy organizm powoli oczyszcza się z azotu. Wraca powoli racjonalnej myślenie, sprawność i brak odrętwienia. Pompując delikatnie powietrzem z butli Jacket, sunę ku górze. 8 metrów, ostatni przystanek, uspokajam się. Gdy przebijam głową wodę, doznaję prawdziwego katharsis.
Wychodzę na brzeg, zrzucam sprzęt nurkowy, po czym siadam na pniaku, dziękując Perkunowi za życie. O to mój bóg, moja dola, mój żywot. O to moja walka, mój bakcyl, mój narkotyk. Wiem, że kiedyś skończę jako kolejny nurek na dnie jeziora. Kiedyś bóg Perkun, nie da mi siły i nie pokonam zabójczego azotu, który wprowadzi mnie sen z którego nie ma odwrotu. Jeno wiem, że obudzić może mnie wtedy tylko mój Bóg. Zasiądę wtedy koło Niego na głazie, wśród mchów i kamieni. Będę dumą narodu Jaćwieskiego, który nie przetrwał ze swoją religią, rozdeptany przez stopę walecznego żołdaka z krzyżem na piersi. Po tym wielkim plemieniu, zostały tylko strzępy informacji i kurhany w lasach. Ludzie zapomnieli, ale nie ja.