Skądinąd napisał/a:
Zaraz mnie zjedzą, ale sposób pisania jej książki... No, cóż - może to kwestia tłumaczenia (stawiam na to, że tłumaczenia dokonała grupa starszaków Krasnali z przedszkola miejskiego w Skarżysku-Kamiennej), ale język prozy Martina to niestety tragedia Tyle słyszałam o tej sadze, wreszcie udało mi się dorwać w ręce i... pożałowałam. Zmęczyłam 80 stron tylko dlatego, że nie miałam nic innego do roboty w kolejce do lekarza. Co do kreacji bohaterów i reszty ewentualnych walorów prozy Martina, nie wypowiadam się, bo niewiele zdążyłam doświadczyć.
Jestem za to ogromną fanką serialu i z utęsknieniem wyczekuję marca, kiedy to zaczyna się 3. sezon!
Tak mnie to co napisałaś zaciekawiło, że porównałam pierwszą część po polsku (pdf) i po angielsku (kieszonkowe wydanie 1996). Normalnie czytam te książki w oryginale, bo tylko do takich mam dostęp na papierze, a pdf czytać bardzo nie lubię. Jak to dobrze, że chociaż angielski znam jako tako. Jestem w połowie drugiej części i nie mam żadnych pretensji co do stylu pisania pana Martina. I nawet oponowałabym stwierdzeniu, że to jest czytadło. No ale może właśnie wynika to z różnicy w tłumaczeniu. Tak więc wzięłam z pierwszej części, z obu wydań, pierwszy rozdział o Daenerys. I jeśli przyjąć, że w obiegu znajduje się tylko jedno polskie tłumaczenie to nie dziwię się nikomu, kto czułby się z lekka zażenowany stylem pisania. Polskie tłumaczenie jest tak beznadziejnie dosłowne, że aż zęby cierpną. Nawet mi do głowy przychodzą lepsze zwroty i dobór słownictwa
Kilka przykładów (tylko z tego jednego rozdziału, dalej nawet nie brnę, tylko bym się wkurwiła):
wersja polska
Dany nic nie odpowiedziała. Magister Illyrio zajmował się handlem przyprawami
korzennymi, smoczą kością oraz innymi, mniej szlachetnymi towarami. Podobno miał
przyjaciół we wszystkich Dziewięciu Wolnych Miastach, a nawet jeszcze dalej, w Vaes
Dothrak czy w legendarnych krainach za Jadeitowym Morzem. Mówiono też, że nie ma dla
niego przyjaciela, którego by nie sprzedał z uśmiechem na ustach za odpowiednią cenę. Dany
uważnie słuchała, co mówią ludzie na ulicach, ale wiedziała, że nie należy wypytywać brata,
który tka swoją sieć z marzeń. Dobrze znała jego gniew. Sam Viserys mawiał, że rozgniewać
go, to jak obudzić smoka.
wersja angielska (oryginał, pierwsze wydanie z 1996)
Dany said nothing. Magister Illyrio was a dealer in spices,
gemstones, dragonbone, and other, less savory things. He had friends in all of the Nine Free Cities, it was said, and even beyond, in Vaes Dothrak and the fabled lands beside the Jade Sea. It was also said that he'd never had a friend he wouldn't cheerfully sell for the right price. Dany listened to the talks in the streets, and she heard these things, but she knew better than to question her brother when he wove his webs of dream. His anger was a terrible thing when roused. Viserys called it 'waking the dragon'.
wersja polska
Wciąż się garbisz. Stań prosto. – Odciągnął jej ramiona do tyłu. – Niech zobaczę twoją
kobiecą sylwetkę. – Przesunął dłonią po jej kwitnących dopiero piersiach i uszczypnął ją
lekko w
sutkę. (serio? wtf?
)
wersja angielska
'You still slouch. Straighten yourself'. He pushed back her shoulders with his hands. 'Let them see that you have a woman's shape now'. His fingers brushed lightly over her budding breasts and tightened on a nipple.
Dragonstone zostało przetłumaczone jako Smocza Wyspa.
Dalej jest tylko gorzej...
wersja polska
Woda okazała się bardzo gorąca, lecz Daenerys nawet nie drgnęła. Było jej przyjemnie. Poczuła się czysta. Brat
zawsze jej powtarzał, że dla Tangaryenki woda nigdy nie jest za gorąca. – Dom smoka jest
naszym domem – mawiał. – Mamy ogień w żyłach.
wersja angielska
The water was scalding hot, but Daenerys did not flinch or cry out. She liked the heat. It made her feel clean. Besides, her brother had often told her that it was never too hot for a Targaryen. 'Ours is the house of the dragon', he would say. 'The fire is in our blood'.
Nie muszę chyba podkreślać bzdur w tłumaczeniu. Jestem pewna, że im dalej w opowieść, tym więcej jeszcze gorszych bomb. Przeczytałam, że akurat w tym wydaniu tłumaczenia dokonał niejaki Paweł Kruk. Średnio jest mu za co dziękować
Nie to, że jest ono karygodnie błędne (chociaż te żyły zamiast krwi mnie dobiły
) ale jest po prostu zbyt dosłowne - jakby dziecka ze słownikiem. Przeinacza ton wypowiedzi, rujnuje nastrój. Nawet najlepsze arcydzieło literatury światowej przetłumaczone w ten sposób nikogo by nie zainteresowało a co dopiero zachwyciło