Surowe, szpitalne łóżko,
na nim stary, skurczony, człowiek.
Łzy po policzku płyną strużka,
wymykają się, w ciszy, spod powiek.
Pamięć różne podsyła obrazy,
dni minione, twarze uśmiechnięte.
Już nie liczą się żadne nakazy.
zda się , wszystko jest zamknięte...
Co zostało po życiu bogatym?
Odebrana uroda i godność.
Strzęp człowieka, niewiele poza tym.
Jest cierpienie, smutek i samotność.
Leży , patrzy "ślepymi" oczami.
Delikatnie biorę go za rękę.
Bezgłośnie poruszając wargami,
proszę: Boże oddal tą udrękę
Na nic słowa o raju, nadziei.
Na nic wszystkie maksymy nadęte.
Odejdziemy wszyscy, po kolei.
Umieranie wcale nie jest święte.
Czy zatęsknię później za nami ?
Zauważą, gdy już nas nie będzie ?
Wątpię. Swymi zajęci sprawami,
będą gonić czas , jak w owczym pędzie.
W końcu sami, "ślepi" i "głusi",
gdy ich droga będzie zakończona,
zrozumieją, że to tak być musi,
że nikt za nas , tego, nie dokona...
Kończę. Nie chcę patosem szafować,
ani, niczym , czarna wrona, krakać.
Żyjmy, by niczego nie żałować,
lecz, by nikt nie musiał przez nas płakać...