Zawsze jak ktoś mówi o przyjaźni polsko-rosyjskiej i o czerwonoarmistach wyzwalających Polskę przypomina mi się fragment z Blaszanego Bębenka G.Grassa:
Pokój Oliwski. Jak to ładnie i pokojowo brzmi. Wielkie mocarstwa spostrzegły wtedy po raz pierwszy, że kraj Polaków cudownie nadaje się do podziału. Szwedzi, Szwedzi, jeszcze raz Szwedzi - szwedzki półmisek, szwedzkie pijaństwo, szwedzka gimnastyka. Potem przyszli Rosjanie i Sasi, bo w mieście schronił się nieszczęsny król polski Stanisław Leszczyński. Z powodu jednego jedynego króla zniszczono tysiąc osiemset domów, a gdy nieszczęsny Leszczyński uciekł do Francji, bo tam mieszkał jego zięć Ludwik, obywatele miasta musieli wybulić milion.
Potem Polska została trzykrotnie podzielona. Prusacy przyszli nie wołani i na wszystkich bramach miejskich polskiego orła królewskiego zamalowali swoim ptakiem. Ledwie bakałarz Falk zdążył napisać kolędę O, radosna..., przyszli Francuzi. Generał napoleoński nazywał się Raap i po uciążliwym oblężeniu wydusił z gdańszczan dwadzieścia milionów franków. Że czasy francuskie były straszne, tego nie należy podawać w wątpliwość. Ale trwały tylko siedem lat. Potem przyszli Rosjanie i Prusacy i bombardowaniem artyleryjskim podpalili Wyspę Spichrzów. Skończyło się wolne miasto, które wymyślił sobie Napoleon. Prusacy ponownie znaleźli okazję, żeby wszystkie bramy miejskie zapaćkać swoim ptakiem, zajęli się też tym gorliwie i na sposób pruski ulokowali w mieście 4 pułk grenadierów, 1 brygadę artylerii, 1 batalion saperów i 1 pułk huzarów przybocznych. [...] Teraz można by wyliczać, jak nazywały się te wszystkie jednostki, które od dziewięćset trzydziestego dziewiątego do dziewięćset czterdziestego piątego stacjonowały w Gdańsku i okolicach albo zostały w Gdańsku zaokrętowane i wysłane na front białomorski. Oskar jednak da temu spokój i powie po prostu: potem, jak się dowiedzieliśmy, przyszedł marszałek Rokossowski. Ten na widok nietkniętego miasta przypomniał sobie o swoich wielkich międzynarodowych poprzednikach i z miejsca podpalił wszystko bombardowaniem artyleryjskim, żeby ci, co przyszli po nim, mogli wyszaleć się w odbudowie.