baronturbina napisał/a:
Najtwardsi kończą na Powązkach.
Miałem kiedyś taki okres.
Kasy w chuj, firma sama działa, wszystko w rodzinie poukładane. Wstawałem sobie o 9-tej zrobić kawę. Wszystko git.
Po jakimś czasie wstawałem po 10-tej, a potem mi się już nawet nie chciało wychodzić z łóżka. Jak mnie już żona wyganiała, kręciłem się po mieście beż celu. Mogłem zrobić, kupić wszystko, a nic mi się nie chciało. Jak mijałem cmentarz, to pierwszą myślą było, że chciałbym tam już leżeć i odpocząć. Wszedłem do Decarhlonu, na widok kolorowych linek do wspinaczki przyszło mi do głowy, że taka zielona byłaby najlepsza do powieszenia. W galerii handlowej podszedłem do szklanej barierki i pomyślałem, że za nisko, nie zabiję się po skoku. Kurwa, to było silniejsze ode mnie. Bałem się podchodzić do barierek, bo bałem się, że to będzie impuls... Nawet wczoraj siedząc w samochodzie w korku, zobaczyłem tory tramwajowe zarośnięte trawą i moją pierwszą myślą było, że można na nich położyć głowę i zapomnieć o wszystkim... Kilka sekund później zza zakrętu wyjechał tramwaj z dużą prędkością. Na bank nie zdążyłby wyhamować.
Jestem normalnym, tylko mocno zmęczonym człowiekiem, który osiągnął wszystko, co zaplanował. Niczego mi nie brakuje. Jednak takie myślą czasem się pojawiają. Są silniejsze ode mnie.
Moje wnioski są takie, że nikt nie planuje samobójstwa, nikt nie odlicza dłoni i godzi. To jest bardziej jakiś niespodziewany impuls, jakiś odruch, którym organizm chce się bronić przed cierpieniem. Jest niezależny od nas.
Dlatego cieszmy się życiem, róbmy wszystko dla zabawy, nie przejmujmy się tym światem. Myślny kategoriami tu i teraz, jak masz ochotę na kawę na mieście to ją kup, a nie przeliczaj czy cię na nią stać. Bierzmy przykład że zwierząt, one mamą więcej mądrości, niż nam się wydaje.
Bądźmy dobrzy dla ludzi, nawet tych, co są dla nas niemili, bo nie wiemy, kto jest na granicy...