Możliwe, że nie każdy to przeczyta, ale chciałbym się podzielić sytuacją, gdzie samobójcy uratowałem życie.
Będzie długo, ale myślę że warto będzie poświęcić tej historii może z 5 minut.
Było po godzinie 1:00 w nocy, puste ulice, most Jana Pawła II w Gdańsku cisza i spokój, jechałem autem i jakimś cudem zobaczyłem osobę stojącą na krawędzi mostu. Stanąłem na awaryjnych i zastanawiałem się co zrobić. Nie zadzwoniłem na 112, nie zgłaszałem nic. Byłem w podobnym stanie psychicznym co ten człowiek, życie mi się zawaliło. Rak, narzeczona zostawiła, utrata pracy, całkowity reset życia dostałem w 4 miesiące. Depresja mnie dojebała.
Zrozumiałem, że potrzebuje on pomocy, ale od osoby, która rozumie ten stan.
Wysiadłem, bo byłem świadomy tego, że bezpośredni skok do wody z ok 20m w ciemności skończyłby się utopieniem.
-Zacząłem rozmowę, jak się nazywasz? Tak naturalnie, po prostu. Spojrzał na mnie i nie odpowiedział. Powiedziałem, że też byłem na skraju i wróciłem na dobrą ścieżkę, zawsze jest nadzieja. Podszedłem bliżej i zapytałem raz jeszcze jak ma na imię, kazał mi się odsunąć lecz nie odpuszczałem. Opowiedziałem o swojej historii, rozpoczęlismy interakcję. Zapytałem raz jeszcze jak ma na imię, odpowiedział... Tomek. Reszta rozmowy potoczyła się w napięciu lecz w wspólnym zrozumieniu.
Po całej sytuacji poprosiłem go abyśmy weszli do auta i pojechaliśmy, zapytałem się go gdzie mieszka, ale mimo wszystko i tak pojechałem z Tomkiem do siebie.
Morał jest taki, że Tomek jest moim najlepszym przyjacielem, mamy kochające żony i dzieci.
Nie wiem co by się z nim stało, gdyby mnie tam nie było. Ale wiem jedno, że dzięki tej sytuacji zdobyłem przyjaciela na całe życie.
Starajcie się zawsze pomagać, nigdy nie ignorujcie takich sytuacji. Empatia potrafi zdziałać cuda.