O jaki czytelny sygnał chodzi?
Czy nie o taki przypadkiem, że Polska to ustabilizowana kolonia w sercu Europy, kraj bezpiecznego wyzysku i totalnej wolnej amerykanki dla zagranicznego kapitału? Oczywiście niczego takiego wprost nikt nie powie. Zamiast tego Polakom mydli się oczy obietnicami inwestycji, nowymi miejscami pracy które są tuż tuż… a jednak jakimś cudem pomimo „sukcesu” specjalnych stref ekonomicznych nie widać ani spadku poziomu bezrobocia, ani bogacenia się społeczeństwa. Jak to się dzieje?
Dzieje się to bardzo prosto. Nieopodatkowany zagraniczny kapitał bardzo chwali sobie współpracę z Polską, ale bynajmniej nie współpracuje z Polską dla dobra Polaków. Ma swoje interesy, swoje cele i traktuje Polskę – jak wszystkie zagraniczne rynki i obszary swego działania – przedmiotowo, drąc ile się da, wymuszając tyle zwolnień podatkowych ile tylko się da i napychając swój portfel cudzym wysiłkiem i krwią. Dla naszych rządzących nie istnieje inny model gospodarki. Ekonomia kapitalizmu, ekonomia neoliberalizmu po prostu już tak ma.
Społeczeństwo idzie za to na rzeź, nieświadome niczego, licząc i marząc już tylko o cudownym wskrzeszeniu na stadionie narodowym tuż po swojej śmierci z przepracowania.
Sytuacja Polski jest wybitnie fatalna. Nie dość, że sami pracując za grosze działamy na szkodę europejskich pracowników (obniżając rynkową cenę siły roboczej), nie dość, że rządzą i rządzić pewnie długo jeszcze będą nami partie o wybitnie neoliberalnych strategiach gospodarczych to i brak nam już nawet elementarnej godności. Polacy przyzwyczaili się już do tego, że życie powinno dawać po mordzie. Że żyje się wtedy, kiedy wisi się pomiędzy pracą poza granicami, niespłaconym kredytem a groźbą eksmisji… Tak żyje dziś mnóstwo Polaków, także młodych… dla nich jest to normalka, sympatyczna codzienność, w której radość odnajdują wtedy, kiedy uda się zebrać parę groszy na piwo lub wyskoczyć gdzieś na mniej lub bardziej darmowe „balety”…
O organizowaniu się, o oporze, o buncie nie myśli prawie nikt. Wszystko połknięte i przeżute zostało przez najtańszy oportunizm rodem z lokalnego dyskontu. Często odnoszę wręcz wrażenie, że dopóki choćby i wiór i żużel był ładnie zapakowany i podany jako konsumencka gratka to nikomu w Polsce nie zechce się protestować… nie mówiąc już o nawet o jakimś wychodzeniu na ulicę.
Polską trójcą świętą upodlenia jest 1) upokarzająca praca na emigracji 2) wieczne mieszkanie nie na swoim lub u rodziny (bo mieszkania stały się dobrem dziedzicznym) 3) brak stałego zawodu. Do wyjazdów do pracy przyzwyczaili się wszyscy. „Polska B” dzięki nim wyludniła się prawie zupełnie. Polacy wyjeżdżają bo inaczej nie są w stanie zarobić. To nie skłania jednak nikogo do walki o Polskę. W tak – pozornie – patriotycznie zadętym kraju, uważa się, że nie nikt pluje nam w twarz jeśli Polska w ogóle jest jeszcze na mapach. O kształt tej Polski, o warunki życia nie pytają nawet najodważniejsi narodowcy. Dla nich, dla prawicowego oszołomstwa, liczy się krzyż (na grobie) i walka z ruskim najeźdźcą (tu akurat deficyt… ale wielu nadal marzy o inwazji Putina na Polskę).
Wieczne stały się mieszkania w postprlowskich blokach (które ostatnio media rehabilitują, bo okazuje się, że co Gierek zbudował to III RP nie potrafi wybudować przez ponad 20 lat). Bloki z okresu Polski Ludowej nagle stały się czymś pozytywnym nawet dla panujących nam neoliberałów. Oczywiście to nie oni chcą mieszkać w blokach, kisić w nich chcą lud. I kompletnie nie przejmują się tym, że użyteczność bloków właśnie się kończy a od dawna nie buduje się dla społeczeństwa praktycznie niczego. Bloki będą uzdrawiane tak, jak nieświeże ryby i zgniłe warzywa przez właścicieli nadmorskich lokali.
Jeśli chodzi o stały zawód to w Polsce taka kategoria przestała już praktycznie istnieć. Wszyscy pracują i żyją coraz bardziej śmieciowo. Nie ma znaczenia, że zaawansowane gospodarki stawiają na coraz większą specjalizację. W Polsce – szczególnie absolwenci uczelni wyższych – przyzwyczajeni już są do tego, że zatrudnienia szukać powinni w zawodach od kucharza po rozwoziciela pizzy, dostarczyciela ulotek, czy mięsnego dodatku do narzędzi i wyposażenia biura. Pracownika się w Polsce upycha jak niechciane futro do szafy. Na własne życie pracownik nie tylko nie może mieć żadnej nadziei, ale i żadnych pieniędzy.
Specjalne strefy ekonomiczne to przy specjalnej strefie upodlenia, jaką stała się Polska – małe piwo.
Nam, degenerującym się śmieciorobotnikom zamieszkałym w 60-letnich uzdrawianych blokach, absolwentom uniwersytetów zatrudnionym w szwalniach i na ulicy nie wolno już nawet marzyć. Działkę cudów okupuje ze swoim domniemanym, skromnym bo pojedynczym, uzdrowieniem Jan Paweł II. Wielki nasz rodak, który uniknął mieszkania w bloku, bo blok ten straszny i komunistyczny zamienił on na Watykan. Pośród innych polskich herosów naszych czasów jest jeszcze: Agnieszka Radwańska, rozważająca rozbieraną sesję w gazecie; Robert Lewandowski, który zastanawia się nad wyborem któregoś z niemieckich pracodawców i cała plejada gwiazd ‚o polskich korzeniach’, którymi w niewolnych chwilach mamy się emocjonować. Marzenia za nas dostarcza nam więc cały ten syfiaty system. Wzory są też zagraniczne… ot choćby taka Księżna Kate, której Polacy strugają łóżko dla dziecka… przyczyniając się tym samym walnie do trwania rodu królewskiego bratniego narodu brytyjskiego.
Upodlenie to więc nie tylko życie za trzy grosze, życie do pierwszego, liczenie złotówek w portfelu.
Żyć biednie można z godnością. Żyć biednie można razem, dzieląc się trudami, walcząc o poprawę swojego losu, o lepszy świat przyszłości.
My tego nie mamy. Poza bezpieczeństwem odebrano nam właśnie przede wszystkim godność. A wszystkie szanse na jej odzyskanie oczernia się na okrągło, snując mit wielkiej II RP i ‚Polaków odnoszących sukces za granicą’. Sukces za granicą? W to jestem jeszcze skłonna uwierzyć. W sukces w Polsce: nie.