Właściciel małego studia muzycznego na obrzeżach Warszawy here. Biznes rodzinny, fucha po ojcu, jednakże nie mogę narzekać, gdyż lubię tę robotę. Niestety od lat kilku w biznesie jest coraz ciężej i nie mam pojęcia dlaczego. Wiem jednak jedno - ja i mój portfel nie zapomnimy przebiegu wydarzeń pewnego wiosennego dnia z 2009 roku.
Siedziałem w studiu tak jak zwykle, testując sprawność swojego sprzętu i ton wątpliwej jakości kabli Made In China. Kurwa, mówię wam, te jebane grube czarne skurwysyny kiedyś mnie wykończą. Niby kilka centymetrów średnicy, a i tak się zaplączą czy połamią w środku. Ale do rzeczy - dostałem telefon od jakiegoś młodego gnojka, na ucho tak z 17 lat, mówi, że chce z kumplami nagrać kilka kawałków w ramach mixtape'a dla koleżanki na urodziny. Mówię no im jacha wbijajcie, studio dzisiaj wolne calutki dzień. Na to on że hehehe no oki to wpadniemy za trzy godzinki. Cieszyłem się jak pojebany, bo od dwóch dni nie miałem żadnego klienta. Odłożyłem słuchawkę od stacjonarnego. Wtedy właśnie zdarzyło się coś kompletnie niespodziewanego. Idealnie w momencie położenia jej usłyszałem pukanie do drzwi. Pewien dziwnie znajomy niski głos zapytał zza drzwi:
Otwarte? Jest tam kto?
Podbiegłem więc aby przywitać niespodziewanego gościa i dowiedzieć się, skąd do cholery wydaje się on tak dziwnie bliski. Otworzyłem drzwi. Z promieni oślepiającego światła wyłoniła mi się wysoka, potężnie zbudowana sylwetka w okularach przeciwsłonecznych, cierpiąca na absolutny brak włosów. TO BYŁ ON!…
Tak! To był on! Przez moje skromne, niemalże amatorskie progi przeszedł artysta wielu pokoleń, ikona polskiej popkulury - STACHURSKY!
Pytam go więc, czemu zawdzięczam wizytę tak znanej osobowości w moim studiu. A on do mnie, że spierdolił reszcie grupy bo chce nagrać kilka tanecznych kawałków solo a oni mieli o to srogi ból dupy, bo w końcu inny podział pieniążkami - sprawa typowa dla komercyjnych zespołów. Cała jego historia delikatnie mnie zdziwiła, ale klient nasz pan. Zaprowadziłem go do wyizolowanej sali nagraniowej. Gwiazdor zasiadł przy mikrofonie i dał znak, że mogę już nagrywać. Upewniając się, że poziomy głośności są w normie, kliknąłem duży, stereotypowy wręcz przycisk RECORD. Oczekiwałem, że zacznie śpiewać swoje miłosne ballady od razu, on jednak wyciągnął jakieś małe płaskie pudełeczko i kartkę. „Taki poważny muzyk a z kartki śpiewa?” - pomyślałem, jednak srogo się myliłem. W pudełeczku znajdował się jakiś biały proszek. Kartka zaś została zwinięta w rulonik i posłużyła jako narzędzie do wciągania owego proszku. Moje zdziwienie sięgnęło apogeum, a przynajmniej tak w tamtym momencie uważałem. Jestem jednak świadomy tego, że artyści wiele rzeczy robią pod wpływem, więc przymknąłem na to oko i kontynuowałem oczekiwanie na partię wokalną. Widziałem, jak mój dawny idol otworzył usta i zaczął śpiewać:
KURWAAAA!
Momentalnie podskoczyłem z krzesła przy moim mikserze. Zamurowało mnie. Czas zatrzymał się, a ja patrzyłem jak na idiotę. Jaki był powód tak srogiego i tłusto brzmiącego zamiennika przecinka w naszym ojczystym języku? Myślałem, że coś go zirytowało, jednak chwilę potem stało się dla mnie jasne, że to jednak tekst piosenki…
JAZDAAA!
AMOOK!
CHŁOSTA!
Nie wiedziałem kompletnie co się dzieje. Czy on zwariował? Pojebało go do reszty? Co on tam kurwa wciągnął, lek na paradontozę? Nagle skurwysyn zaczął się telepać, upadł na ziemię i dostał ataku przypominającego padaczkę. Rzuciłem swoje studyjne słuchawki w kąt i pobiegłem do sali. Trzymam go za ramiona widząc pianę pojawiającą się na jego ustach. „Jaceeek! Wszystko w porządku!?? Jaaaceeek!” On jednak otworzył oczy, ostatkami sił złapał mikrofon i zaczął śpiewać dalej:
I DOSKO SIĘ CZUJĘ
I WSZYSTKO KAPUJĘ
I NA LEKKIEJ FAZIE
WCIĄŻ TRYBIĘ I JARZĘ!
Chciałem podać mu wody, którą przygotowuję w szklankach dla wokalistów w celu oczyszczenia gardła przed wykonywaniem partii wokalnych, jednak nie było takowej nigdzie w pobliżu, gdyż jak już wspomniałem klientów jak na lekarstwo. Miałem przy sobie jednak trochę Coli Original z biedro. „Jacek? Chcesz kolę?”
O JA CIĘ PINDOLĘ
Spanikowałem, zalany zimnym potem. Puściły mi nerwy i krzyknąłem - „Kurwa Jacek pij tę kolę!” On jednak odpierdał bonanzę dalej:
A JA CHCE NERWOSOOOL!
Były to jego ostatnie słowa przed zapadnięciem w krótki, aczkolwiek głęboki sen. Nie wiem co działo się ze mną przez kolejne piętnaście minut. Wiem natomiast, że zdążył w tym czasie obudzić się i wstać. Rzucił mi z portfela pięć tysięcy i mówi, żebym mu ten wokal wypalił na płytkę.
”Kurwa Jacek, prawie umarłeś, jakie ty wokale chcesz?”
”Nagrywaj nie pierdol”
Wypaliłem mu więc płytkę z jękami niczym z otchłani piekieł. Uśmiechnął się, podziękował i wyszedł, mówiąc „Jam jest Czterysta Czterdzieści… i Cztery.”. A ja przez dwie kolejne godziny próbowałem zrozumieć, co właściwie się stało. Tych młodych od mixtape’a nie wpuściłem. Bałem się otwierać drzwi do studia przez kolejny tydzień. Tak było.
Siedziałem w studiu tak jak zwykle, testując sprawność swojego sprzętu i ton wątpliwej jakości kabli Made In China. Kurwa, mówię wam, te jebane grube czarne skurwysyny kiedyś mnie wykończą. Niby kilka centymetrów średnicy, a i tak się zaplączą czy połamią w środku. Ale do rzeczy - dostałem telefon od jakiegoś młodego gnojka, na ucho tak z 17 lat, mówi, że chce z kumplami nagrać kilka kawałków w ramach mixtape'a dla koleżanki na urodziny. Mówię no im jacha wbijajcie, studio dzisiaj wolne calutki dzień. Na to on że hehehe no oki to wpadniemy za trzy godzinki. Cieszyłem się jak pojebany, bo od dwóch dni nie miałem żadnego klienta. Odłożyłem słuchawkę od stacjonarnego. Wtedy właśnie zdarzyło się coś kompletnie niespodziewanego. Idealnie w momencie położenia jej usłyszałem pukanie do drzwi. Pewien dziwnie znajomy niski głos zapytał zza drzwi:
Otwarte? Jest tam kto?
Podbiegłem więc aby przywitać niespodziewanego gościa i dowiedzieć się, skąd do cholery wydaje się on tak dziwnie bliski. Otworzyłem drzwi. Z promieni oślepiającego światła wyłoniła mi się wysoka, potężnie zbudowana sylwetka w okularach przeciwsłonecznych, cierpiąca na absolutny brak włosów. TO BYŁ ON!…
Tak! To był on! Przez moje skromne, niemalże amatorskie progi przeszedł artysta wielu pokoleń, ikona polskiej popkulury - STACHURSKY!
Pytam go więc, czemu zawdzięczam wizytę tak znanej osobowości w moim studiu. A on do mnie, że spierdolił reszcie grupy bo chce nagrać kilka tanecznych kawałków solo a oni mieli o to srogi ból dupy, bo w końcu inny podział pieniążkami - sprawa typowa dla komercyjnych zespołów. Cała jego historia delikatnie mnie zdziwiła, ale klient nasz pan. Zaprowadziłem go do wyizolowanej sali nagraniowej. Gwiazdor zasiadł przy mikrofonie i dał znak, że mogę już nagrywać. Upewniając się, że poziomy głośności są w normie, kliknąłem duży, stereotypowy wręcz przycisk RECORD. Oczekiwałem, że zacznie śpiewać swoje miłosne ballady od razu, on jednak wyciągnął jakieś małe płaskie pudełeczko i kartkę. „Taki poważny muzyk a z kartki śpiewa?” - pomyślałem, jednak srogo się myliłem. W pudełeczku znajdował się jakiś biały proszek. Kartka zaś została zwinięta w rulonik i posłużyła jako narzędzie do wciągania owego proszku. Moje zdziwienie sięgnęło apogeum, a przynajmniej tak w tamtym momencie uważałem. Jestem jednak świadomy tego, że artyści wiele rzeczy robią pod wpływem, więc przymknąłem na to oko i kontynuowałem oczekiwanie na partię wokalną. Widziałem, jak mój dawny idol otworzył usta i zaczął śpiewać:
KURWAAAA!
Momentalnie podskoczyłem z krzesła przy moim mikserze. Zamurowało mnie. Czas zatrzymał się, a ja patrzyłem jak na idiotę. Jaki był powód tak srogiego i tłusto brzmiącego zamiennika przecinka w naszym ojczystym języku? Myślałem, że coś go zirytowało, jednak chwilę potem stało się dla mnie jasne, że to jednak tekst piosenki…
JAZDAAA!
AMOOK!
CHŁOSTA!
Nie wiedziałem kompletnie co się dzieje. Czy on zwariował? Pojebało go do reszty? Co on tam kurwa wciągnął, lek na paradontozę? Nagle skurwysyn zaczął się telepać, upadł na ziemię i dostał ataku przypominającego padaczkę. Rzuciłem swoje studyjne słuchawki w kąt i pobiegłem do sali. Trzymam go za ramiona widząc pianę pojawiającą się na jego ustach. „Jaceeek! Wszystko w porządku!?? Jaaaceeek!” On jednak otworzył oczy, ostatkami sił złapał mikrofon i zaczął śpiewać dalej:
I DOSKO SIĘ CZUJĘ
I WSZYSTKO KAPUJĘ
I NA LEKKIEJ FAZIE
WCIĄŻ TRYBIĘ I JARZĘ!
Chciałem podać mu wody, którą przygotowuję w szklankach dla wokalistów w celu oczyszczenia gardła przed wykonywaniem partii wokalnych, jednak nie było takowej nigdzie w pobliżu, gdyż jak już wspomniałem klientów jak na lekarstwo. Miałem przy sobie jednak trochę Coli Original z biedro. „Jacek? Chcesz kolę?”
O JA CIĘ PINDOLĘ
Spanikowałem, zalany zimnym potem. Puściły mi nerwy i krzyknąłem - „Kurwa Jacek pij tę kolę!” On jednak odpierdał bonanzę dalej:
A JA CHCE NERWOSOOOL!
Były to jego ostatnie słowa przed zapadnięciem w krótki, aczkolwiek głęboki sen. Nie wiem co działo się ze mną przez kolejne piętnaście minut. Wiem natomiast, że zdążył w tym czasie obudzić się i wstać. Rzucił mi z portfela pięć tysięcy i mówi, żebym mu ten wokal wypalił na płytkę.
”Kurwa Jacek, prawie umarłeś, jakie ty wokale chcesz?”
”Nagrywaj nie pierdol”
Wypaliłem mu więc płytkę z jękami niczym z otchłani piekieł. Uśmiechnął się, podziękował i wyszedł, mówiąc „Jam jest Czterysta Czterdzieści… i Cztery.”. A ja przez dwie kolejne godziny próbowałem zrozumieć, co właściwie się stało. Tych młodych od mixtape’a nie wpuściłem. Bałem się otwierać drzwi do studia przez kolejny tydzień. Tak było.