Nieemitowany w telewizorni kawał, największego figlarza w dziejach Polski. Program to familiada jak coś. Proszę zwrócić uwagę, na spotaniczną reakcję widowni. Dziękuję za uwagę.
📌
Wojna na Ukrainie
- ostatnia aktualizacja:
Dzisiaj 8:10
📌
Konflikt izrealsko-arabski
- ostatnia aktualizacja:
Wczoraj 20:41
#biznes
Zrzutka na serwery i rozwój serwisu
Witaj użytkowniku sadistic.pl,Od czasu naszej pierwszej zrzutki minęło już ponad 7 miesięcy i środki, które na niej pozyskaliśmy wykorzystaliśmy na wymianę i utrzymanie serwerów. Niestety sytaucja związana z niewystarczającą ilością reklam do pokrycia kosztów działania serwisu nie uległa poprawie i w tej chwili możemy się utrzymać przy życiu wyłącznie z wpłat użytkowników.
Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Dlaczego żaden bank nie chce mi udzielić kredytu na rozkręcenie biznesu?
Z tego co wiem to w Izraelu nie ma zbyt wielu firm sprzedających kotły gazowe.
Zajebane.
Z tego co wiem to w Izraelu nie ma zbyt wielu firm sprzedających kotły gazowe.
Zajebane.
Obstaję przy swoim - płaćcie ludziom więcej.
Po felietonie “Zanim znowu wyśmiejecie związkowców” przeczytałem, że jestem socjalistą. Mam na to całkiem kapitalistyczną odpowiedź.
Eryk Stankunowicz, I zastępca redaktora naczelnego magazynu ''Forbes''.
Tydzień temu, kiedy na ulicach Warszawy zaczynali się gromadzić demonstranci, popełniłem felieton "Zanim znów wyśmiejecie związkowców", w którym delikatnie zwróciłem uwagę, że chóralne z nich drwiny niekoniecznie mają sens, bo główny problem jaki sygnalizują - niskie zarobki - jest też problemem całej polskiej gospodarki. A więc również pośrednio przedsiębiorców i menedżerów, podstawowej grupy czytelniczej Forbesa, do których tym samym zwróciłem się z zachętą podnoszenia płac, gdy pozwalają na to rosnące zyski firm, którymi zarządzają.
Trafiłem w jakiś czuły punkt, na co wskazuje natężenie komentarzy pod tekstem i ponad 2 tysiące lajków na Facebook’u. Dowiedziałem się m.in, że jestem socjalistą, wspieram mentalność ofiar, ewentualnie nie rozumiem problemów polskich przedsiębiorców. Tak czy owak nie powinienem pracować w wolnorynkowym Forbesie, tym bardziej jako redaktor.
Przez kolejne dni teza zawarta w tekście rezonowała też mediach. We wtorek na przykład z “niektórych publicystów”, którzy widzą związek między zwiększaniem udziału wynagrodzeń w PKB a gospodarczą koniunkturą pokpiwał w Gazecie Wyborczej Witold Gadomski. W środę wsparł go Leszek Balcerowicz nazywając administracyjne pomysły z podnoszeniem płac naiwnym ultralewicowym keynesizmem.
Cenię sobie zdanie Leszka Balcerowicza oraz zazwyczaj mądrą i wnikliwą publicystykę Witolda Gadomskiego. I zgadzam się z nimi, że nie należy podnosić płac na polityczny rozkaz. Ale też uważam - co im chyba wydaje się herezją - że w Polsce AD 2013 różnica między wzrostem wydajności pracy a wzrostem kosztów pracy jest już na tyle znacząca, że zwiększanie płac, tam gdzie to możliwe, dobrze by gospodarce zrobiło. Zwiększyłoby konsumpcję, która jako że odpowiada za 2/3 PKB, najszybciej przełożyłaby się na wzrost gospodarczy. Dobrze byłoby o tym porozmawiać bez uprzedzeń zamiast ograniczać się do haseł czy erystycznych chwytów.
Kiedy zatem Witold Gadomski jako argument w obronie naszego płacowego status quo przywołuje przykład Grecji, którą podwyżki wynagrodzeń doprowadziły do utraty konkurencyjności, to sprowadzając rzecz do absurdu popełnia myślowe nadużycie. W Grecji - że posłużę się jego własnymi słowami - po wstąpieniu do Unii płace przez wiele lat rosły szybciej niż wydajność. A czy ja się domagam, żebyśmy wszyscy zarabiali nagle dwa razy więcej? Zwracam jedynie uwagę, że wydajność pracy rośnie w Polsce dość szybko, ale płace już nie.
Jak pokazują dane Eurostatu przez ostatnie 12 lat jednostkowe koszty pracy w Polsce wzrosły o prawie 14 procent, a realna wydajność pracy przypadającą na jednego zatrudnionego wzrosła o prawie 44 procent (dane OECD). Szybszy wzrost wydajności pracy niż realnych jednostkowych kosztów pracy jest oczywiście zjawiskiem prorozwojowym, ale my tu mamy dwie zmienne, które zamiast podążać za sobą, się oddalają. W Niemczech, choć z silnymi wahaniami w tym samym okresie było to odpowiednio 9 i 8 procent, czyli po tyle samo wzrosły koszty pracy co wydajność. Bardzo możliwe, że w Polsce są też inne zmienne, które podrażają koszty pracodawcom – widać to choćby w rankingach swobody działalności gospodarczej, gdzie Niemcy są dużo wyżej od Polski.
Może więc czas na refleksję dokąd nas to zjawisko prowadzi, bo jednym z jego efektów może być efekt wypychania zatrudnienia do sektora publicznego ze średnią płacą wyższą niż sektor prywatny. Jakiego więc modelu społeczeństwa i Polski chcemy? Niwelacji klasy średniej? Kolejnych fal emigracji? Rozrostu sektora publicznego, w tym biurokracji?
Ja wiem, że w gospodarce opartej na wiedzy, technologiach i innowacjach będzie potrzeba coraz więcej wyspecjalizowanych pracowników, a coraz mniej prostej siły roboczej, zarówno fizycznej jak i biurowej. Już w połowie lat 90. sugestywnie opisali ten proces politolodzy jak Toffler (Trzecia fala) czy Rifkin (“Koniec Pracy”). W najbliższym wydaniu Forbesa nawiążemy do tego tematu tekstem “Koniec świata Białych Kołnierzyków”. Tytuł mówi sam za siebie, więc gdy Gadomski tytułuje swój pamflet na roszczenia płacowe słowami “Związki bronią starego świata” zgadzam się, że luksusu w miarę stałej pracy, zwłaszcza w przemyśle nie da się utrzymać.
Warto jednak przy okazji zastanowić się co zrobić z pracownikami z tego starego świata, nie wszyscy przecież zostaną wysoko wykwalifikowanymi specjalistami, nie dla każdego znajdzie się zajęcie w usługach (i popyt na nie). Skoro ekonomia jest nauką społeczną, to porozmawiajmy o ludziach, którzy są jej podmiotem, także o ich zarobkach. Żaden wstyd. Nawet dla osoby deklarującej poglądy liberalne.
A skoro już o etykietach i poglądach. Każdy ma swoje doświadczenie pokoleniowe. Dla tzw. “pokolenia 68” były to marcowe strajki i Dworzec Gdański, co dziś widać np. po sposobie filtrowania rzeczywistości w Gazecie Wyborczej, którą ludzie dojrzewający w tamtym czasie nadal kierują. Dla odmiany 20-30 latków z “pokolenia Y” pochłania dziś udział w globalizacji i alternatywna rzeczywistość internetu, zwłaszcza Facebooka.
Ja przeżywałem najgłębiej końcówkę lat 80. stojącą pod znakiem starań o odzyskanie przez nasz kraj niepodległości i zmianę ustroju politycznego, co potem socjologowie nazwali “doświadczeniem Solidarności”. Dlatego choć w życiu osobistym stawiam na indywidualną zaradność, nie zapominam, że jestem częścią większej wspólnoty, której jestem winien solidaryzm, mający tyle wspólnego z socjalizmem, że jest na “s”.
Wróćmy jednak do faktów i zastanówmy się co konkretnie można zrobić, żeby - trawestując klasyka – firmy rosły w siłę i ludzie żyli dostatniej. Jeden z komentatorów pod poprzednim moim tekstem zwrócił uwagę, że małe i średnie firmy wypracowując ok. 75 proc. PKB i zatrudniając 70 proc. pracowników w Polsce płacą tyle, ile mogą. I że, cytuję: “podnosząc pracownikowi wynagrodzenie o 100 zł dodatkowo ok. 60 zł trzeba zapłacić państwu”. Oczywiście zdaję sobie z tego sprawę, jak i z innych powodów administracyjnych oraz makroekonomicznych, które powstrzymują firmy od inwestowania, zatrudniania nowych pracowników i płacenia więcej.
Dlatego uważam za bardzo szkodliwe pomysły zwiększania obciążeń firm, w tym - postulowanego przez związki zawodowe - podniesienia składek na ZUS. Składki i podatki w Polsce są już za wysokie - kraje Europy Zachodniej, gdy były na naszym obecnym poziomie rozwoju gospodarczego, zabierały ludziom znacznie mniej. “Gdyby gospodarka polska była bardziej atrakcyjna i elastyczna, czyli tworzyła więcej różnych miejsc pracy, to konkurencja o pracowników zmuszałaby do racjonalnego podnoszenia płac w sektorze prywatnym, wraz ze wzrostem wydajności. Ale nasi politycy nie chcą uwolnić gospodarki, więc pracodawcy prywatni nie będą ryzykować przeinwestowania i nie ruszą oszczędności firm” - zwraca mi uwagę ekonomista Rafał Antczak, wiceprezes Deloitte, który chciał kiedyś w Polsce wprowadzić podatek liniowy.
Pełna zgoda, rząd powinien dążyć do maksymalnego ułatwienia działalności gospodarczej - domagamy się tego w Forbesie od lat (jak chcecie to sprawdźcie na przykład co pisaliśmy ostatnio o państwowych kontrolach). Nie oczekuję, że pracodawcy rozwiążą problemy makroekonomiczne. Od tego są rząd i inne agendy państwa jak NBP.
Przypominam raz jeszcze, że mój tekst stanowił ZACHĘTĘ do płacenia więcej, tak jak robił to Henry Ford, żeby pracownicy mieli za co kupować u niego samochody. Wszyscy jedziemy na jednym wózku. A to, że gospodarka w Polsce kuleje i może nie pokonać pułapki średniego poziomu rozwoju gospodarczego, staje się realnym zagrożeniem. Wtedy przykłady Argentyny, czy Grecji rzeczywiście będą adekwatne dla każdego Polaka mądrego po szkodzie.
źródło: forbes.pl/stankunowicz-obstaje-przy-swoim-placcie-ludziom-wiecej,artyk...
Po felietonie “Zanim znowu wyśmiejecie związkowców” przeczytałem, że jestem socjalistą. Mam na to całkiem kapitalistyczną odpowiedź.
Eryk Stankunowicz, I zastępca redaktora naczelnego magazynu ''Forbes''.
Tydzień temu, kiedy na ulicach Warszawy zaczynali się gromadzić demonstranci, popełniłem felieton "Zanim znów wyśmiejecie związkowców", w którym delikatnie zwróciłem uwagę, że chóralne z nich drwiny niekoniecznie mają sens, bo główny problem jaki sygnalizują - niskie zarobki - jest też problemem całej polskiej gospodarki. A więc również pośrednio przedsiębiorców i menedżerów, podstawowej grupy czytelniczej Forbesa, do których tym samym zwróciłem się z zachętą podnoszenia płac, gdy pozwalają na to rosnące zyski firm, którymi zarządzają.
Trafiłem w jakiś czuły punkt, na co wskazuje natężenie komentarzy pod tekstem i ponad 2 tysiące lajków na Facebook’u. Dowiedziałem się m.in, że jestem socjalistą, wspieram mentalność ofiar, ewentualnie nie rozumiem problemów polskich przedsiębiorców. Tak czy owak nie powinienem pracować w wolnorynkowym Forbesie, tym bardziej jako redaktor.
Przez kolejne dni teza zawarta w tekście rezonowała też mediach. We wtorek na przykład z “niektórych publicystów”, którzy widzą związek między zwiększaniem udziału wynagrodzeń w PKB a gospodarczą koniunkturą pokpiwał w Gazecie Wyborczej Witold Gadomski. W środę wsparł go Leszek Balcerowicz nazywając administracyjne pomysły z podnoszeniem płac naiwnym ultralewicowym keynesizmem.
Cenię sobie zdanie Leszka Balcerowicza oraz zazwyczaj mądrą i wnikliwą publicystykę Witolda Gadomskiego. I zgadzam się z nimi, że nie należy podnosić płac na polityczny rozkaz. Ale też uważam - co im chyba wydaje się herezją - że w Polsce AD 2013 różnica między wzrostem wydajności pracy a wzrostem kosztów pracy jest już na tyle znacząca, że zwiększanie płac, tam gdzie to możliwe, dobrze by gospodarce zrobiło. Zwiększyłoby konsumpcję, która jako że odpowiada za 2/3 PKB, najszybciej przełożyłaby się na wzrost gospodarczy. Dobrze byłoby o tym porozmawiać bez uprzedzeń zamiast ograniczać się do haseł czy erystycznych chwytów.
Kiedy zatem Witold Gadomski jako argument w obronie naszego płacowego status quo przywołuje przykład Grecji, którą podwyżki wynagrodzeń doprowadziły do utraty konkurencyjności, to sprowadzając rzecz do absurdu popełnia myślowe nadużycie. W Grecji - że posłużę się jego własnymi słowami - po wstąpieniu do Unii płace przez wiele lat rosły szybciej niż wydajność. A czy ja się domagam, żebyśmy wszyscy zarabiali nagle dwa razy więcej? Zwracam jedynie uwagę, że wydajność pracy rośnie w Polsce dość szybko, ale płace już nie.
Jak pokazują dane Eurostatu przez ostatnie 12 lat jednostkowe koszty pracy w Polsce wzrosły o prawie 14 procent, a realna wydajność pracy przypadającą na jednego zatrudnionego wzrosła o prawie 44 procent (dane OECD). Szybszy wzrost wydajności pracy niż realnych jednostkowych kosztów pracy jest oczywiście zjawiskiem prorozwojowym, ale my tu mamy dwie zmienne, które zamiast podążać za sobą, się oddalają. W Niemczech, choć z silnymi wahaniami w tym samym okresie było to odpowiednio 9 i 8 procent, czyli po tyle samo wzrosły koszty pracy co wydajność. Bardzo możliwe, że w Polsce są też inne zmienne, które podrażają koszty pracodawcom – widać to choćby w rankingach swobody działalności gospodarczej, gdzie Niemcy są dużo wyżej od Polski.
Może więc czas na refleksję dokąd nas to zjawisko prowadzi, bo jednym z jego efektów może być efekt wypychania zatrudnienia do sektora publicznego ze średnią płacą wyższą niż sektor prywatny. Jakiego więc modelu społeczeństwa i Polski chcemy? Niwelacji klasy średniej? Kolejnych fal emigracji? Rozrostu sektora publicznego, w tym biurokracji?
Ja wiem, że w gospodarce opartej na wiedzy, technologiach i innowacjach będzie potrzeba coraz więcej wyspecjalizowanych pracowników, a coraz mniej prostej siły roboczej, zarówno fizycznej jak i biurowej. Już w połowie lat 90. sugestywnie opisali ten proces politolodzy jak Toffler (Trzecia fala) czy Rifkin (“Koniec Pracy”). W najbliższym wydaniu Forbesa nawiążemy do tego tematu tekstem “Koniec świata Białych Kołnierzyków”. Tytuł mówi sam za siebie, więc gdy Gadomski tytułuje swój pamflet na roszczenia płacowe słowami “Związki bronią starego świata” zgadzam się, że luksusu w miarę stałej pracy, zwłaszcza w przemyśle nie da się utrzymać.
Warto jednak przy okazji zastanowić się co zrobić z pracownikami z tego starego świata, nie wszyscy przecież zostaną wysoko wykwalifikowanymi specjalistami, nie dla każdego znajdzie się zajęcie w usługach (i popyt na nie). Skoro ekonomia jest nauką społeczną, to porozmawiajmy o ludziach, którzy są jej podmiotem, także o ich zarobkach. Żaden wstyd. Nawet dla osoby deklarującej poglądy liberalne.
A skoro już o etykietach i poglądach. Każdy ma swoje doświadczenie pokoleniowe. Dla tzw. “pokolenia 68” były to marcowe strajki i Dworzec Gdański, co dziś widać np. po sposobie filtrowania rzeczywistości w Gazecie Wyborczej, którą ludzie dojrzewający w tamtym czasie nadal kierują. Dla odmiany 20-30 latków z “pokolenia Y” pochłania dziś udział w globalizacji i alternatywna rzeczywistość internetu, zwłaszcza Facebooka.
Ja przeżywałem najgłębiej końcówkę lat 80. stojącą pod znakiem starań o odzyskanie przez nasz kraj niepodległości i zmianę ustroju politycznego, co potem socjologowie nazwali “doświadczeniem Solidarności”. Dlatego choć w życiu osobistym stawiam na indywidualną zaradność, nie zapominam, że jestem częścią większej wspólnoty, której jestem winien solidaryzm, mający tyle wspólnego z socjalizmem, że jest na “s”.
Wróćmy jednak do faktów i zastanówmy się co konkretnie można zrobić, żeby - trawestując klasyka – firmy rosły w siłę i ludzie żyli dostatniej. Jeden z komentatorów pod poprzednim moim tekstem zwrócił uwagę, że małe i średnie firmy wypracowując ok. 75 proc. PKB i zatrudniając 70 proc. pracowników w Polsce płacą tyle, ile mogą. I że, cytuję: “podnosząc pracownikowi wynagrodzenie o 100 zł dodatkowo ok. 60 zł trzeba zapłacić państwu”. Oczywiście zdaję sobie z tego sprawę, jak i z innych powodów administracyjnych oraz makroekonomicznych, które powstrzymują firmy od inwestowania, zatrudniania nowych pracowników i płacenia więcej.
Dlatego uważam za bardzo szkodliwe pomysły zwiększania obciążeń firm, w tym - postulowanego przez związki zawodowe - podniesienia składek na ZUS. Składki i podatki w Polsce są już za wysokie - kraje Europy Zachodniej, gdy były na naszym obecnym poziomie rozwoju gospodarczego, zabierały ludziom znacznie mniej. “Gdyby gospodarka polska była bardziej atrakcyjna i elastyczna, czyli tworzyła więcej różnych miejsc pracy, to konkurencja o pracowników zmuszałaby do racjonalnego podnoszenia płac w sektorze prywatnym, wraz ze wzrostem wydajności. Ale nasi politycy nie chcą uwolnić gospodarki, więc pracodawcy prywatni nie będą ryzykować przeinwestowania i nie ruszą oszczędności firm” - zwraca mi uwagę ekonomista Rafał Antczak, wiceprezes Deloitte, który chciał kiedyś w Polsce wprowadzić podatek liniowy.
Pełna zgoda, rząd powinien dążyć do maksymalnego ułatwienia działalności gospodarczej - domagamy się tego w Forbesie od lat (jak chcecie to sprawdźcie na przykład co pisaliśmy ostatnio o państwowych kontrolach). Nie oczekuję, że pracodawcy rozwiążą problemy makroekonomiczne. Od tego są rząd i inne agendy państwa jak NBP.
Przypominam raz jeszcze, że mój tekst stanowił ZACHĘTĘ do płacenia więcej, tak jak robił to Henry Ford, żeby pracownicy mieli za co kupować u niego samochody. Wszyscy jedziemy na jednym wózku. A to, że gospodarka w Polsce kuleje i może nie pokonać pułapki średniego poziomu rozwoju gospodarczego, staje się realnym zagrożeniem. Wtedy przykłady Argentyny, czy Grecji rzeczywiście będą adekwatne dla każdego Polaka mądrego po szkodzie.
źródło: forbes.pl/stankunowicz-obstaje-przy-swoim-placcie-ludziom-wiecej,artyk...
Na taki mistrzowski trolling trafiłem dziś przeglądając fb. Nie zmienia, to oczywiście faktu, że SGH rzeczywiście jest mocno zadłużona, ale nie straciła pieniędzy oczywiście na inwestowaniu w złoto. Swoją drogą, to ciekawe, że uczelnia mająca kształcić ekonomistów i kadrę menadżerską sama doprowadziła się do stanu zadłużenia.
ukradłem stąd: aszdziennik.wordpress.com/2013/09/16/sgh-na-skraju-bankructwa-profesor...
ukradłem stąd: aszdziennik.wordpress.com/2013/09/16/sgh-na-skraju-bankructwa-profesor...
Najlepszy komentarz (41 piw)
Frycoslaw
• 2013-09-17, 2:58
Gdyby ludzie znający się na ekonomi naprawdę mieli zarabiać pieniądze w biznesie, nie siedzieli by w szkole i nie "kształcili" by biznesmenów
Jak znasz się na biznesie to morda w kubeł i zarabiaj sam a nie mów innym jak zarobić.
Jak znasz się na biznesie to morda w kubeł i zarabiaj sam a nie mów innym jak zarobić.
Rekin giełdowy atakuje! Może jeszcze nie jest grubą rybą, ale każdy kiedyś był leszczem
... w pewnej restauracji.
* Materiał własny.
* Materiał własny.
Najlepszy komentarz (118 piw)
J................S
• 2013-08-12, 11:32
fejk jak chuj, stara ci w domu takie coś powiesiła, bo pewnie zawsze szczasz i srasz na deskę
Biuro Polityczne ChRL zapowiedziało, zaprzestanie pobierania podatków od małych skośnych biznesmenów i biznesłómenów prowadzących małe skośne firmy. Takowych małych firm wedle chińskiego GUSu jest ok. 6mln. Od sierpnia tego roku z podatku zwolnione będą wszystkie te firmy, kryterium zwalniającym z płacenia podatku jest obracanie sumą mniejszą od 20tys ¥, co trochę ponad 10tys PLN.
Nigdy nie myląca się i wszechwiedząca ciocia Wikipedia mówi że ich CIT wynosi 25%. Czyli możemy z czystym sumieniem powiedzieć że ten chory, okrutny, komunistyczny, krwiożerczy, chiński rząd wprowadził nową opresję na swoich obywateli pozwalając im zostawić w swojej kieszeni dodatkowe 5tys ¥ / 2,5tys PLN przy granicznych wysokich obrotach. Wątpiąc że "małe chińskie firmy" są o wiele większe od naszych małych firm, mogę poiwedzieć że nawet dzieląc to na 5 pracowników daje to dodatkowe spore sumy.
Dodatkowo:
• Politbiuro pracuje nad ułatwieniem dostępu szarych(raczej żółtych) Chińczyków do handlu zagranicznego, chcą to zrobić za pomocą uproszczenia procedur celnych i zmniejszenia opłat za nie.
• Oraz za nie długo nastąpi zmiana w prawie która pozwoli zagranicznym inwestorom wpompować pieniądze w rynek kolei w środkowych i zachodnich Chinach, czyli uważanych za te zacofane i biedne. Taki nasz odpowiednik Wschodnich wojewódz które zostału przez UE w chuje zrobione z handlem na wschód poza UE...
Źródło: wmeritum.pl/chiny-zawieszaja-pobor-podatkow-od-przedsiebiorstw/
A teraz gwódż programu...
Pytanie skierowane do naszych portalowych ekonomów opiewających sukces socjalizmu na przykładzie socjalizmu chińskiego. Gdzie wy go widzicie w tym kraju?
6mln rzekomych małych firm? Nie brzmi to jak centralnie planowane rządkowe firmy, bo te zwykle tworzą molochy.
Obniżanie podatków, przez całkowitą likwidację...? Upraszczanie prawa...? Otwieranie rynku dla inwestorów zza granicy...?
PS. To nie jest temat POLITYCZNY tylko EKONOMICZNY. Nikt tu się nie będzie przerzucał na wyborcze hasła Kaczora, Krula, Tuska, Palikota, tylko raczej będzie musiał przedstawić fakty. Więc z łaski swojej i bez urazy ale niech żaden głupi chuj z komendą "banuj" nie wrzuca tego w dział Polityka i Religie.
Po 5 latach mają dość. Firma z Bydgoszczy prosi, by zmienili jej urząd kontroli skarbowej. Na dowolny w Polsce
Takie prośby rzadko się zdarzają, ale zarząd handlującej złomem firmy Drop doszedł najwyraźniej do skraju wytrzymałości.
"Spółka złożyła wniosek do Generalnego Inspektora Kontroli Skarbowej o przeniesienie kontroli z Urzędu Kontroli Skarbowej w Bydgoszczy do dowolnego Urzędu Kontroli Skarbowej w Polsce" - czytamy w piątkowym komunikacie.
Kilka dni temu Drop odebrał zastrzeżenia bygdoskiej skarbówki co do rozliczeń podatkowych. Cała lista liczy ponad 2 tys. stron.
- W tej chwili około 30 proc. naszego czasu poświęcamy na sprawy podatkowe - mówił w maju Marek Suchowolec, przewodniczący rady nadzorczej Drop SA, cytowany przez PAP. Właśnie w maju Drop wygrał swój pierwszy proces ze skarbówką: Wojewódzki Sąd Administracyjny uznał, że fiskus nie miał racji naliczając firmie podatek i karne odsetki za rzekomo błędne rozliczenie VAT. Tyle, że chodzi jedynie o rozliczenie podatkowe za... 2005 rok.
Jesienią Drop będzie miał kolejną rozprawę, ale za rok 2006 r. A w toku wciąż są sprawy dotyczące rozliczeń za lata: 2007, 2008, 2009, 2010...
Kontrole w Drop zaczęły się w 2008 r. i od tamtego czasu kontrolerzy regularnie nachodzą spółkę. Firma pozwała urząd do prokuratury, toczy się śledztwo. I dlatego Drop złożył wniosek, by zmienić mu urząd skarbowy. "W ocenie Spółki, ze względu na prowadzone postępowanie przez Prokuraturę Okręgową w Gdańsku w związku z niezgodnymi z prawem działaniami pracowników Urzędu Kontroli Skarbowej w Bydgoszczy, wszelkie działania Urzędu Kontroli Skarbowej w Bydgoszczy wobec DROP S.A. pozostają sprzeczne z prawem" - czytamy w komunikacie.
Ale Drop ma przejścia nie tylko z bygdoskimi kontrolerami - np. we wrześniu 2010 r. warszawski UKS stwierdził, że jeden z dostawców firmy źle wystawił faktury i uznał, że Drop ma zapłacić 360 tys. zł podatku plus karne odsetki. W sumie ponad 600 tys. zł. Firma protestowała, ale świadków, którzy zeznawali na korzyść Drop, fiskus nie wysłuchał. Za to uwierzył zeznaniom dostawcy, który - co podkreślał Drop - był już karany za składanie fałszywych zeznań.
biztok.pl
Takie prośby rzadko się zdarzają, ale zarząd handlującej złomem firmy Drop doszedł najwyraźniej do skraju wytrzymałości.
"Spółka złożyła wniosek do Generalnego Inspektora Kontroli Skarbowej o przeniesienie kontroli z Urzędu Kontroli Skarbowej w Bydgoszczy do dowolnego Urzędu Kontroli Skarbowej w Polsce" - czytamy w piątkowym komunikacie.
Kilka dni temu Drop odebrał zastrzeżenia bygdoskiej skarbówki co do rozliczeń podatkowych. Cała lista liczy ponad 2 tys. stron.
- W tej chwili około 30 proc. naszego czasu poświęcamy na sprawy podatkowe - mówił w maju Marek Suchowolec, przewodniczący rady nadzorczej Drop SA, cytowany przez PAP. Właśnie w maju Drop wygrał swój pierwszy proces ze skarbówką: Wojewódzki Sąd Administracyjny uznał, że fiskus nie miał racji naliczając firmie podatek i karne odsetki za rzekomo błędne rozliczenie VAT. Tyle, że chodzi jedynie o rozliczenie podatkowe za... 2005 rok.
Jesienią Drop będzie miał kolejną rozprawę, ale za rok 2006 r. A w toku wciąż są sprawy dotyczące rozliczeń za lata: 2007, 2008, 2009, 2010...
Kontrole w Drop zaczęły się w 2008 r. i od tamtego czasu kontrolerzy regularnie nachodzą spółkę. Firma pozwała urząd do prokuratury, toczy się śledztwo. I dlatego Drop złożył wniosek, by zmienić mu urząd skarbowy. "W ocenie Spółki, ze względu na prowadzone postępowanie przez Prokuraturę Okręgową w Gdańsku w związku z niezgodnymi z prawem działaniami pracowników Urzędu Kontroli Skarbowej w Bydgoszczy, wszelkie działania Urzędu Kontroli Skarbowej w Bydgoszczy wobec DROP S.A. pozostają sprzeczne z prawem" - czytamy w komunikacie.
Ale Drop ma przejścia nie tylko z bygdoskimi kontrolerami - np. we wrześniu 2010 r. warszawski UKS stwierdził, że jeden z dostawców firmy źle wystawił faktury i uznał, że Drop ma zapłacić 360 tys. zł podatku plus karne odsetki. W sumie ponad 600 tys. zł. Firma protestowała, ale świadków, którzy zeznawali na korzyść Drop, fiskus nie wysłuchał. Za to uwierzył zeznaniom dostawcy, który - co podkreślał Drop - był już karany za składanie fałszywych zeznań.
biztok.pl
Najlepszy komentarz (36 piw)
masaq
• 2013-07-05, 20:19
Dam browara, sam prowadzę małą firmę i wiem jak jest z tymi kurwami
Mówienie o żydowskich korzeniach staje się w Polsce modne, a liczba osób deklarujących się jako Żydzi wzrosła w ciągu ostatniej dekady ośmiokrotnie – pisze tygodnik "Wprost".
Do Żydowskiego Instytutu Historycznego coraz częściej przychodzą ludzie, którzy nie mają wprawdzie żadnych racjonalnych podstaw, by sądzić, że są Żydami, lecz proszą, by odnaleźć im żydowskich przodków.
- Powołują się na przykład na zwyczaje pielęgnowane od pokoleń w domu. Chociażby, że babcia w domu oddzielała mleko od mięsa albo że w sobotę w domu było wyjątkowo cicho. Czasem dowodem ma być to, że w domu nie było antysemityzmu – wylicza Anna Przybyszewska-Drozd z Działu Genealogicznego ŻIH.
Według najnowszego spisu powszechnego aż 52 proc. polskich Żydów ma wyższe wykształcenie, 83,3 proc. – co najmniej średnie. Jest to wynik nieporównywalny z jakąkolwiek inną mniejszością.
Dlatego też, jak pisze "Wprost", dla wielu ludzi marzenie o byciu Żydem staje się odtrutką na pospolitość i daje poczucie przynależności do elity. Motywacje są jednak zróżnicowane.
Malka Kafka, restauratorka, nie ukrywająca swoich żydowskich korzeni, uważa, że żydowskie fascynacje Polaków są odpowiedzią na silną potrzebę duchowości, która nie jest obciążona instytucją religijną.
- Katolicyzm i protestantyzm kładą nacisk na pokorę. Judaizm – na budowanie pewności siebie – tłumaczy.
Izraelska socjolożka Paulina Celnik wskazuje natomiast, że "moda na bycie Żydem" nie zmienia tego, że polski antysemityzm ma się dobrze.
- Macie trend na Żydów, jak na całym świecie. Uczycie się kabały, słuchacie klezmerów, celebryci fascynują się naszą muzyką. Mam jednak poważne wątpliwości, czy jest to głęboka zmiana społecznej mentalności, czy powierzchowna tendencja – stwierdza.
Więcej w najnowszym numerze tygodnika "Wprost".
Źródło
Bauman wygwizdany na UWr
watch?feature=player_embedded&v=QVIFnMbre3g#at=489]
Poszedłem nagrać Baumana - zadyma i terror okiem blogera.
watch?annotation_id=annotation_476820&feature=iv&src_vid=QVIFnMbre3g&v=L_LAGLzMkxk]
Judeopolonia
Coś z tymi "Polakami" nie tak.
Albo jest to zwykła nieprawda.
Albo promowanie narodu przyklapniętego.
Ps. linki do YT są ucięte, serwer nie chciał ich przyjąć.
Do Żydowskiego Instytutu Historycznego coraz częściej przychodzą ludzie, którzy nie mają wprawdzie żadnych racjonalnych podstaw, by sądzić, że są Żydami, lecz proszą, by odnaleźć im żydowskich przodków.
- Powołują się na przykład na zwyczaje pielęgnowane od pokoleń w domu. Chociażby, że babcia w domu oddzielała mleko od mięsa albo że w sobotę w domu było wyjątkowo cicho. Czasem dowodem ma być to, że w domu nie było antysemityzmu – wylicza Anna Przybyszewska-Drozd z Działu Genealogicznego ŻIH.
Według najnowszego spisu powszechnego aż 52 proc. polskich Żydów ma wyższe wykształcenie, 83,3 proc. – co najmniej średnie. Jest to wynik nieporównywalny z jakąkolwiek inną mniejszością.
Dlatego też, jak pisze "Wprost", dla wielu ludzi marzenie o byciu Żydem staje się odtrutką na pospolitość i daje poczucie przynależności do elity. Motywacje są jednak zróżnicowane.
Malka Kafka, restauratorka, nie ukrywająca swoich żydowskich korzeni, uważa, że żydowskie fascynacje Polaków są odpowiedzią na silną potrzebę duchowości, która nie jest obciążona instytucją religijną.
- Katolicyzm i protestantyzm kładą nacisk na pokorę. Judaizm – na budowanie pewności siebie – tłumaczy.
Izraelska socjolożka Paulina Celnik wskazuje natomiast, że "moda na bycie Żydem" nie zmienia tego, że polski antysemityzm ma się dobrze.
- Macie trend na Żydów, jak na całym świecie. Uczycie się kabały, słuchacie klezmerów, celebryci fascynują się naszą muzyką. Mam jednak poważne wątpliwości, czy jest to głęboka zmiana społecznej mentalności, czy powierzchowna tendencja – stwierdza.
Więcej w najnowszym numerze tygodnika "Wprost".
Źródło
Bauman wygwizdany na UWr
watch?feature=player_embedded&v=QVIFnMbre3g#at=489]
Poszedłem nagrać Baumana - zadyma i terror okiem blogera.
watch?annotation_id=annotation_476820&feature=iv&src_vid=QVIFnMbre3g&v=L_LAGLzMkxk]
Judeopolonia
Coś z tymi "Polakami" nie tak.
Albo jest to zwykła nieprawda.
Albo promowanie narodu przyklapniętego.
Ps. linki do YT są ucięte, serwer nie chciał ich przyjąć.
Jako, że młodzi z ogromną determinacją szukają pomysłu na idealny biznes, spieszę z pomysłem, który prawdopodbnie nie osiągnie sukcesu na światowym rynku.
Najlepszy komentarz (29 piw)
stery_srh
• 2013-02-16, 15:41
longlong7 napisał/a:
kto za to dał piwo?
Służę pomocą - na chwilę obecną są to następujący użyszkodnicy:
Nenillo, pohenix, Suty_dziobaka, norek911, tomkill, uzbek23, kaiel, Anders Breivik, precel55, szymek61, mp5, Raficzek, 19ahmed22, xesad96, ewenon, johniewalker, luk248, chłop_małorolny, Brutus182, MArcin911, etirzep6, maddox1983, ooo44wo, maciekawski, dziadek24, SeleremJesteem, Bakusqad
Nie dziękuj.
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zobligowała nas do oznaczania kategorii wiekowych
materiałów wideo wgranych na nasze serwery. W związku z tym, zgodnie ze specyfikacją z tej strony
oznaczyliśmy wszystkie materiały jako dozwolone od lat 16 lub 18.
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
- Męczy mnie już moja praca, nie zniosę tego dłużej.
- A co robisz?
- Czyszczę kible na lotnisku.
- To rzuć tą robotę i znajdź inną.
- Odejść z lotnictwa? Nigdy!