Dzień dobry,
jak wielu z was zapewne wie, niedawno swoją światową premierę miała druga odsłona popularnej drugowojennej strategii Company of Heroes. Jedną z różnic między nią a poprzednikiem jest osadzenie - tym razem zamiast walczyć w Normandii, Francji czy też Holandii przenosimy się na front wschodni. Siłą rzeczy główną siłą, jaką steruje gracz jest Armia Czerwona. Dla wielu byłby to pewnie impuls do olania gry. Jednakże, jak się okazuje, Rosjanom i lewakom gra się
NIE PODOBA! Oskarżają oni twórców o "fałszowanie historii" czy "zbyt silną przesadę". A o co poszło?
W dużej mierze o kampanię dla pojedynczego gracza. Według wielu recenzentów ukazana jest tam wojna w pełnej mierze - widać m.in sceny rozstrzeliwania dezerterów (zgodnie z rozkazem "Ani kroku wstecz"), zastosowania taktyki "spalonej ziemi" czy zabijania jeńców wojennych. Jednym z głównych bohaterów jest komisarz polityczny, szafujący życiem podwładnych i posyłający ich na śmierć bez mrugnięcia okiem.
Inną ciekawą rzeczą jest ukazanie procesu "wyzwalania" ziem spod okupacji Niemiec. W jednej z późniejszych misji do wojsk radzieckich zgłasza się z ofertą pomocy... oddział Armii Krajowej pod dowództwem "Ani". Za zapasy i uzbrojenie ma on za zadanie zinfiltrowanie niemieckiego obozu wojskowego, eliminację oficerów i uwolnienie informatora. Po zakończeniu misji jesteśmy za to uraczeni filmikiem, w którym Rosjanie... rozstrzeliwują partyzantów:
Moim zdaniem dobrze się stało, że Relic Entertainment (developer gry) nie powielił kłamiliwego obrazu Sowietów tylko ukazał wojnę taką, jaką była - niesprawiedliwą i okrutną.
No i miło, że tym razem Polacy nie są ukazani jako ofermy czy antysemici, tylko jako "ludzie, którym sojusznik wbił nóż w plecy".