18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
Główna Poczekalnia (4) Soft (2) Dodaj Obrazki Dowcipy Popularne Losowe Forum Szukaj Ranking
Wesprzyj nas Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 13:03
📌 Konflikt izraelsko-arabski Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 17:47
🔥 Statystyki - teraz popularne

#ekonomia

Na co idą nasze podatki?
Vof • 2013-06-15, 17:40
Wydatki naszych "elit":



Drogie cygara, styliści, sklepy z ubraniami renomowanych projektantów, a także wynajem boiska do „haratania w gałę” oraz... nocny klub – na to idą setki tysięcy złotych z partyjnej kasy.

Z analizy wydatków Platformy Obywatelskiej przygotowanej przez „Newsweek” wynika, że w ciągu zaledwie trzech ostatnich lat partia Donalda Tuska dokonała kilkudziesięciu przelewów na konto spółki reprezentującej takie marki jak: Ermenegildo Zegna, Emporio Armani, Hugo Boss, Kenzo Burberry, Church’s czy J.M. Weston. W sumie w ciągu trzech lat Platforma Obywatelska na ubrania od znanych projektantów wydała niemal ćwierć miliona złotych.

Same ubrania jednak politykom PO nie wystarczyły, wiadomo przecież, że „nie szata zdobi człowieka”. Zatem aby wyglądać modnie i elegancko partia korzystała z usług kilku znanych stylistów. Rachunki za usługi specjalistów wizerunku i ubioru opiewają na sumy od kilkunastu do kilkudziesięciu złotych.

Ponadto niemal 100 tys. złotych w ciągu trzech lat wydano w ekskluzywnym salonie z winami i cygarami. Nie jest to jednak najbardziej zaskakujący wydatek z partyjnej kasy. Największe zdumienie wzbudzać może przelew opiewający na 2,5 tys. zł do spółki Sigma Klub, wykonany tuż po wyborach w 2011 roku. Okazuje się, że spółka prowadziła wówczas dyskotekę Rich and Pretty i choć skarbnik PO zapewnia, że chodziło o „obsługę cateringową wieczoru wyborczego w 2011 roku”, wcale nie ratuje to sytuacji.

- Rich and Pretty, delikatnie rzecz biorąc, nigdy nie specjalizował się w tradycyjnym cateringu. Nieistniejący już lokal, jak sama nazwa wskazuje, słynął ze specyficznej klienteli: bogatych panów i pięknych pań. Na filmie z otwarcia Rich and Pretty, który jest do obejrzenia w Internecie, widać tancerki pląsające topless w witrynie klubu i specjalny pokaz polegający na tym, że trzy roznegliżowane hostessy wiją się na barowej ladzie i zlizują z siebie bitą śmietanę. Atrakcją wieczoru była zaś naga kobieta, z której goście mogli jeść sushi – czytamy na łamach „Newsweeka”.
Witaj użytkowniku sadistic.pl,

Lubisz oglądać nasze filmy z dobrą prędkością i bez męczących reklam? Wspomóż nas aby tak zostało!

W chwili obecnej serwis nie jest w stanie utrzymywać się wyłącznie z reklam. Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).

Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę
 już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Prawdziwa historia Islamu
gówniaczek • 2013-06-12, 18:00
Wiem dobrze o dziale Religia i Polityka, ale chciałbym, aby zobaczyło to jak najwięcej osób.

Wiem, że ten temat jest ostatnio modny, szczególnie na sadisticu. Ale wszyscy mówią jaki Islam jest, nie mówią za to w jaki sposób stał się tak silny, tak popularny. Nikt nie zna odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób Afryka została podbita przez Islam. Przecież nie zawsze kraje arabskie takimi były. Bardzo wiele z nich niegdyś było krajami Chrześcijańskimi i zostały... podbite przed muzułmanów. Ale jak to się stało? Spytaj wykładowcę/nauczyciela historii, to Ci powie, że nie wie.





Komisja Europejska krytykuje Tuska
Vof • 2013-06-05, 11:51


Polska gospodarka jedzie na zaciągniętym hamulcu – uważają eksperci Komisji Europejskiej i wyliczają porażki polskiego rządu: nieefektywność administracji, rozdęte i nieskoordynowane wydatki publiczne, niedorozwój infrastruktury. – To grozi wstrzymaniem unijnych środków dla Polski – ostrzega w rozmowie z "Gazetą Polską Codziennie" poseł Zbigniew Kuźmiuk.

Podczas spotkania zorganizowanego w warszawskim przedstawicielstwie KE, na którym ekonomiści omawiali realizację reform w Polsce, padły mocne zarzuty wobec rządu Donalda Tuska. Najpoważniejszy z nich to niewykorzystanie gospodarczego wzrostu jeszcze sprzed kryzysu. Była wtedy szansa na ograniczenie wydatków publicznych, wsparcie przedsiębiorczości i stymulowanie rozwoju. Tymczasem wytknięto rządowi, że efektywność aparatu administracyjnego jest poniżej średniej unijnej, zarzucono niedostateczną kontrolę nad wydatkami, słabą egzekucję prawa podatkowego oraz nieskuteczną walkę z szarą strefą.

Według unijnych ekspertów na każdym szczeblu władzy w Polsce fatalnie są koordynowane wydatki publiczne. Wyjątkowo źle wygląda też otoczenie biznesu. Za największe problemy przedsiębiorców doradcy Komisji uznali: skomplikowany system podatkowy, mało przejrzyste przepisy oraz wysokie koszty działalności. „Mam wrażenie, że Polska gospodarka cały czas jedzie na zaciągniętym hamulcu ręcznym, ten hamulec to właśnie różne nadmierne bariery biurokratyczne” – ocenił Tomasz Gibas, doradca ekonomiczny przedstawicielstwa KE w Polsce.

Krytycznie oceniono stan infrastruktury. Jakość polskich dróg wciąż odstaje od standardów europejskich, a polską kolej uznano za podupadającą; z 20 tys. km linii tylko jedna trzecia jest w dobrym stanie. – Krytyka ze strony Komisji Europejskiej nie dziwi – mówi „Codziennej” poseł Zbigniew Kuźmiuk. – Skoro w ramach kończącej się perspektywy finansowej Polska dostała od Unii w ramach polityki rolnej i polityki spójności 95 mld euro, a mimo to infrastruktura wciąż wygląda fatalnie, to nic dziwnego, że Brukseli to się nie podoba – tłumaczy.

dla przedstawicieli KE bo chyba naszym politykom wydaje się, że wiedzą lepiej.

żródło: niezalezna.pl
Biznes w Polsce
Vof • 2013-06-01, 17:24
Kilka tygodni temu na rogu ulic Żelaznej i Twardej na warszawskiej Woli na witrynie pojawiły się niepokojące napisy: "Przyjazna gmina?", "Straciłam już 300 tys. zł", "Biznesowi ku przestrodze". Wcześniej przez prawie rok lokal stał pusty, komunikat zwróciły więc uwagę przechodniów i kierowców. Podobno na skrzyżowaniu zwiększyła się liczba wypadków drogowych. Niestety to jedyny efekt tej akcji, urzędnicy nadal są nieprzejednani.

Restauracji L’Entrecote de Paris nie ma jeszcze w Polsce, ale w Paryżu lokal tej sieci mieści się przy prestiżowych Polach Elizejskich. Sukces odnoszą również filie otwierane w innych krajach, m.in. w Wielkiej Brytanii i Libanie. W Warszawie pierwszy punkt chciała uruchomić Anna Maria Wielgus, młoda inwestorka z podwójnym, polsko-francuskim obywatelstwem. Jednak od roku nie może nawet ruszyć z remontem.


A wydawało się, że wszystko musi się udać. Zbliżało się Euro 2012 i do Polski miało zjechać dużo turystów, znających markę restauracji z zachodniej Europy. Dzięki swoim kontaktom Anna Maria Wielgus przekonała do swojego pomysłu francuską sieć, zapłaciła pierwszą ratę franszyzy i dostała kompletne know-how.

- Chciałam wyjechać za granicę do pracy, ale jak zobaczyłam tę restaurację, to wpadłam na pomysł, że otworzę ją w Polsce - mówi inwestorka w rozmowie z Wirtualną Polską. - Nie bałam się zaczynać tego biznesu, bo wiedziałam, że mnie poprowadzą od początku do końca - dodaje.

Rzeczywiście strona francuska rzetelnie podeszła do zadania i pomogła w wyborze lokalizacji przyszłej restauracji. Spośród kilkunastu miejsc wybrano róg Żelaznej i Twardej. Bank udzielił kredytu pod zabezpieczenie mieszkania babci. Można było wynająć lokal i zacząć szykować się do otwarcia restauracji, w której pracę miało znaleźć kilkanaście osób. Niestety nikt nie przewidział, że wszystko pogrzebią biurokratyczne zawiłości.

Dwie łazienki jak wieżowiec

Plany o otwarciu na Euro upadły bardzo szybko ze względu na opieszałość wspólnoty mieszkaniowej. Na stosowną zgodę pani Wielgus czekała pięć miesięcy. Dopiero w lipcu 2012 r. mogła wybrać się do urzędu po wydanie warunków zabudowy.

- Obowiązują mnie przepisy, jakbym stawiała 40-pietrowy budynek - żali się restauratorka. Tymczasem chodzi o adaptację lokalu na potrzeby gastronomii, czyli budowę dwóch łazienek, trzech dojść do wody i doprowadzenie klimatyzacji.

- Te przepisy nie są łatwe. Ale tak po prostu jest - tłumaczy Monika Beuth-Lutyk, rzecznik prasowy Urzędu Dzielnicy Wola. - Urząd nie wymyśla przepisów, tylko musi się do nich stosować. Gdyby te przepisy były prostsze, to nam wszystkim byłoby lepiej, ale żyjemy w określonych realiach - dodaje.

Tysiąc złotych dziennie

Realia te oznaczają też wakacyjny okres urlopowy, podczas którego, jak usłyszała pani Wielgus, urzędnicy nie mogli szybciej zająć się jej sprawą. Minął sierpień, a ta wciąż nie była załatwiona. Inwestorka usłyszała w wydziale architektury, że problem w szybkim uzyskaniu warunków zabudowy może stanowić projekt tarasu, a rezygnacja z niego przyspieszy procedurę.

Ponieważ i tak nie było szans na otworzenie restauracji przed zimą, inwestorka postanowiła zrezygnować z tarasu i złożyć nowe warunki zabudowy. Wówczas dowiedziała się, że urząd ma kolejne 3 miesiące na rozpatrzenie sprawy. Tymczasem każdy dzień zwłoki dla przedsiębiorcy oznacza poważne straty.

- Na spłatę kredytu, bieżące opłaty, czynsz i ZUS wychodzi mniej więcej 1000 zł dziennie - wylicza Anna Maria Wielgus. - Gdy mówi się urzędnikowi, że traci się pieniądze, on w ogóle nie chce słuchać - dodaje. Do dziś koszty urosły już do ok. 400 tys. zł.

- Są określone terminy i one są takie same dla wszystkich. Ta sprawa niczym nie różni się od innych spraw, bo każdy inwestor, każdy przedsiębiorca przechodzi dokładnie taką samą drogę - twierdzi rzecznik Urzędu Dzielnicy Wola.

Siedź cicho, bo zobaczysz

To, czym różni się sprawa pani Wielgus, to na pewno zaangażowanie właścicielki w dochodzenie swoich praw.
- Wszyscy znajomi mówili, żeby czekała spokojnie, ale jak mam siedzieć cicho, kiedy każdego miesiąca tracę 30 tysięcy?! - pyta. - Puściły mi nerwy i zaczęłam pisać listy: do premiera, prezydent miasta, ministra pracy, ministra gospodarki - wylicza.

Efekty były odwrotne od zamierzonych. Sprawa zamiast zostać przyspieszona, uległa dalszemu opóźnieniu. - Jeżeli podpadłam jakiemuś urzędnikowi, to jedna pani powie drugiej "weź, jak przyjdzie do ciebie taka dziewczyna, to ją przetrzymaj" - mówi z rozgoryczeniem Wielgus.

Na wydanie warunków zabudowy przyszło jej czekać do 20 grudnia. Decyzja musiała się jeszcze uprawomocnić. Bez tego przedsiębiorcy nie uzyskaliby klauzuli ostateczności.

Jeżeli pani wycofa zarzuty...

Tymczasem ze względu na jej interwencję sprawa trafiła do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, które zabrało dokumenty i wydanie klauzuli ostateczności okazało się niemożliwe.
- Usłyszałam, że jak wycofam zażalenia, to będzie szybciej - referuje Anna Maria Wielgus.
Skargi nie wycofała i na wydanie dokumentu czekała kolejne dwa miesiące.

- Skarga został przez Samorządowe Kolegium Odwoławcze oddalona - mówi Monika Beuth-Lutyk.
Dodaje, że organ nadzorujący pracę urzędników nie dopatrzył się nieprawidłowości.

Jak w takim razie określić praktyki urzędników, którzy wydając klauzulę ostateczności 26 lutego wpisują datę 15 stycznia? Wpisanie niewłaściwej daty potwierdza inny dokument, wypożyczony 16 stycznia, na którym widnieje adnotacja, że wówczas klauzuli ostateczności jeszcze nie było.

Sprawa zakończona

W połowie marca udało się już złożyć wniosek o pozwolenie na budowę. Niestety po dwudziestu dniach okazało się, że w dokumentacja jest niekompletna. Pomimo kilkukrotnego uzupełniania za każdym razem znów coś było nie tak. Ostatecznie sprawa nie została rozpatrzona ze względu na upłynięcie terminu.

- Można przesłać kilka pism, w których się opisze, że się traci dużo czasu, pieniądze, że się zaciągnęło kredyt i to jest wszystko prawda, ale to nie zmienia faktu, że takie a nie inne dokumenty do urzędu dostarczyć trzeba - mówi Monika Beuth-Lutyk. - Ta sprawa została zakończona i nierozpatrzona, ponieważ do urzędu nie dostarczono dokumentu, który był potrzebny. W tym konkretnym przypadku chodzi o oświadczenie o dysponowaniu na cele budowlane działką sąsiednią w stosunku do tej, na której ma powstać restauracja, ponieważ w przedstawionym projekcie system wentylacyjny przechodzi na sąsiednią działkę. Urząd nie może wydać decyzji pozwolenia na budowę, gdzie inwestycja obejmuje także działkę sąsiada, bo wówczas sąsiad może przyjść ze skargą do urzędu.

Wytłumaczenie urzędu brzmi sensownie, problem jednak w tym, że oświadczenie zostało złożone, tylko były w nim niewielkie braki. Urząd na powiadomienie o brakach czekał do niemal ostatniego możliwego terminu.

Inwestorka ma żal przede wszystkim o to, że za każdym razem, gdy ona lub jej pełnomocnik przynosili dokumentację do urzędu i dopytywali, czy wszystko jest w porządku, otrzymywali odpowiedzi twierdzące.

- Żaden urzędnik niczego takiego nie powie, ponieważ w momencie, gdy dokumenty wpływają do urzędu, to na pierwszy rzut oka nikt nie będzie ich oceniał - twierdzi rzecznik Monika Beuth-Lutyk.

Stanowisku temu przeczy doświadczenie. - Wczoraj urzędniczka znów powiedziała, że niczego nie brakuje. Mam to nagrane - mówi pani Wielgus.

Urzędnik nie jest zły

Ze względu na upłynięcie terminu Annie Marii Wielgus nie pozostało nic innego, jak złożyć wniosek po raz kolejny. Urząd na jego rozpatrzenie znów ma 65 dni.

- W interesie urzędu nie leży przedłużanie procedur, przecież załatwianie tych spraw to jest nasza praca. Po co mielibyśmy kazać ludziom przynosić kolejne kwity? Z czystej złośliwości? To byłoby zupełnie bez sensu. To nie jest tak, że urzędnik jest zły - mówi pani rzecznik.

Pozostaje pytanie: z czego więc wynika tak długi czas załatwiania sprawy?

- Nasze życie publiczne jest skonstruowane przez przepisy, które uprzywilejowują urzędników, którzy tymi niejasnymi przepisami mogą dowolnie manipulować - mówi Marcin Kołodziejczyk, rzecznik Stowarzyszenia Niepokonani 2012. - Żyjemy w kraju, w którym urzędnik może zrujnować komuś przedsiębiorstwo poprzez wydanie złej decyzji albo opóźnianie wydania decyzji, która ma istotne znaczenie dla jego działalności gospodarczej. Tego typu przypadki, chociaż dowodów rzecz jasna nie ma, mogą wskazywać na proceder wrogiego przejęcia - dodaje.

Nie ma również dowodów na próbę wymuszenia korupcji, choć według relacji pani Wielgus inny restaurator z Woli przyznał się jej, że dostał pozwolenie dopiero, jak zapłacił.

Młoda inwestorka nie chce działać niezgodnie z prawem, ponieważ operuje pożyczonymi pieniędzmi (gdy skończył się pierwszy kredyt, musiała wziąć drugi z gwarancją BGK). Z tych samych przyczyn nie chce łamać również prawa budowlanego i zacząć adaptację bez zezwoleń.

Nie wiadomo, jak długo poczekamy na otwarcie pierwszej w Polsce restauracji L’Entrecote de Paris. Na razie istnieje ona tylko jako profil na Facebooku. Ale w wirtualnej przestrzeni biznesy otwiera się znacznie łatwiej niż w biurokratycznej Polsce.

Urzędnik(pan i władca za biurkiem)=kanalia. Daj łapówkę i wszystko załatwisz kurwa prawie jak Rosja
Najlepszy komentarz (34 piw)
Whiteroom • 2013-06-01, 17:46
biurwy jebane
Zarobki w II RP
Vof • 2013-05-30, 20:57
Panie Marszałku, jak żyć? Ceny i zarobki w II RP.

Przed wojną żyło się lepiej? Na pewno nie wszystkim. Porównajcie, na co byłoby Was stać w dwudziestoleciu międzywojennym i jak długo musielibyście odkładać np. na wymarzony samochód.

Chociaż, w porównaniu ze współczesnym, przedwojenny robotnik klepał biedę, zarobki inteligencji nie różniły się bardzo od dzisiejszych pensji. Takie wnioski można wysnuć, zaglądając do „Małego rocznika statystycznego” sprzed wojny.

W 1939 r. wykwalifikowany robotnik zarabiał miesięcznie 95 złotych, czyli równowartość około 20 ówczesnych dolarów. Za swoją pensję mógł kupić 317 kilogramowych bochenków chleba (średnia cena 30 groszy), 211 kilogramów mąki (średnia cena 45 gr.), 95 kilogramów cukru i 365 litrów mleka (cena 26 groszy). Dziś średnia pensja osoby zatrudnionej w przemyśle to 2,7 tys. netto. W porównaniu z międzywojniem może za to kupić trzykrotnie więcej chleba i mleka (odpowiednio 1080 bochenków i 1022 litry ) oraz czterokrotnie więcej mąki (1350 kilogramów).

O ile w przypadku mężczyzn – robotników różnice w zarobkach wczoraj i dziś są duże, o tyle w przypadku kobiet wręcz astronomiczne... Wprawdzie konstytucja marcowa z 1921 r. gwarantowała kobietom prawa wyborcze, ale na równouprawnienie w kwestii zarobków nie miały co liczyć. Przedwojenna przyuczona do zawodu robotnica zarabiała niecałe 50 złotych, czyli niemal dwukrotnie mniej od dysponującego podobnymi kwalifikacjami mężczyzny. Dziś kobiety zarabiają o 15 procent mniej od mężczyzn, przedwojenna średnia sięgała 60 proc.

Ulica Marszałkowska przed wojną. W stolicy i na Śląsku zarabiało się wtedy najlepiej. Fot.PAP/CAF-reprodukcja

W dodatku kobiety nie dość, że były gorzej opłacane, to pracowały dłużej od mężczyzn. Średnio 30 tygodni w roku, analogiczny wskaźnik dla mężczyzny jedynie 26 tygodni. Choć i tak mieli więcej wolnego czasu od współczesnego zapracowanego Polaka, który AD 2013 przepracuje 35 tygodni.
Inteligent jest bogatszy

Znaczenie lepiej, pod względem finansowym, miewała się wzbudzająca dziś silną nostalgię przedwojenna inteligencja. W Polsce okresu międzywojnia istniały jedynie 32 wyższe uczelnie (uniwersytety, politechniki i akademie), toteż pracodawcy znacznie bardziej cenili wykształcenie. Średnio pracownicy umysłowi inkasowali co miesiąc prawie 280 złotych (panie około 170), czyli ponad dwukrotnie więcej od robotników.

Przy takich zarobkach przedwojenne inteligenckie małżeństwo, w odróżnieniu od robotników, mogło nawet kilka razy w tygodniu pozwolić sobie na jedzenie mięsa. Wołowina i wieprzowina miały w II RP podobne ceny – około 1,5 zł za kilogram.

- W II RP za naprawdę solidną pensję uważano pobory rzędu 250 złotych. Za złotówkę można było zjeść w knajpie dobry obiad – mówi nam dr Marcin Zaremba z Uniwersytetu Warszawskiego.

Jak pod tym względem wypada konfrontacja zarobków elit międzywojnia ze współczesnością? Żyjące w Polsce przed wojną inteligenckie małżeństwo zarabiało łącznie około 450 złotych. Oznacza to, że powstrzymując się od jedzenia i picia, na popularnego w II Rzeczpospolitej Fiata 508 musiało oszczędzać dokładnie przez rok. Za produkowany w Polsce na włoskiej licencji samochód trzeba było zapłacić 5,4 tys. złotych. Natomiast kultowy, tak wówczas jak i dziś, motocykl Sokół 600 był o połowę tańszy.
W 2013 r. średni dochód małżeństwa z wyższym wykształceniem to 5,4 tys. złotych netto. Natomiast najpopularniejsze na polskim rynku auto - Skoda Fabia kosztuje około 40 tys. Nie jedząc i nie pijąc, trzeba na nią odkładać 8 miesięcy.


Polski Fiat 508-I. Fotografia została wykonana w 1934 r. na ul. Długiej w Skarżysku-Kamiennej, Polska. Na fotografii znajduje się Feliks Kozicki. Autor: Jbilski

Komu za sanacji było lepiej?

II RP kochała swoich synów. Zwłaszcza jeśli nosili mundury. W latach 20. od 10 do 15 proc. PKB szło na wydatki wojenne. Dlatego też armia była wyjątkowo pożądanym pracodawcą. Przedwojenny kapral (w raz z dodatkiem na rodzinę, jeśli ją miał) zarabiał miesięcznie 167 złotych. Oficer w stopniu kapitana przynosił do domu co miesiąc 400 złotych.
Nie najgorzej miewali się też inni mundurowi. Komisarz policji miał pensję w wysokości 335 złotych. I chyba serce mu się krajało gdy do aresztu zgarniał prostytutkę. Najtańsze panie lekkich obyczajów za pojedynczą usługę liczyły sobie 1,5 zł.

Dostatnie centrum i biedna ściana wschód

Ponad 70 letni rocznik statystyczny pozwala stwierdzić, że najdostatniej żyło się w Polsce centralnej. Najwyższe zarobki zgłaszały do GUS-u województwa kieleckie, lubelskie, łódzkie, warszawskie i białostockie. Przeciętnie do kieszeni robotnika wpadały tam 104 złote miesięcznie. Najgorzej było w województwach wschodnich. W okolicach Nowogrodu i Wołynia płace sięgały ledwo 63 złotych miesięcznie.

Choć granice Polski poprzestawiał XX wiek, są jednak rzeczy, które się nie zmieniły. Oddzielnymi wyspami – jak i dziś – były Warszawa i Śląsk. W stolicy Mazowsza robotnicza pensja sięgała 160, a na Śląsku około 120 złotych.

Niewiele zmieniło się też, jeżeli chodzi o wiek najlepiej zarabiających. W międzywojniu na szczycie zarobkowej drabiny byli ludzie urodzeni między 1871, a 1895 rokiem, przed wojną dobiegający 50. Dziś największe pensje odnotowują na kontach ludzie pomiędzy 36., a 40. rokiem życia – beneficjenci historycznych i gospodarczych przemian końca XX wieku.
Tak to już jest kiedy ktoś powie coś mądrego na temat ekonomi, dostaje ścierą przez łeb od ciapatego.

Najlepszy komentarz (478 piw)
m................L • 2013-05-28, 15:01


To jest najlepsza częśc, rodziny zastępczej
LOT w Norweskich rękach?
Vof • 2013-05-11, 22:09

Wszystko wskazuje na to, że sprawa sprzedaży LOT-u została już przez ekipę Donalda Tuska uzgodniona z potencjalnym nabywcą. Nasz narodowy przewoźnik i nasza narodowa chluba za bardzo atrakcyjną cenę zostanie sprzedany tanim liniom lotniczym z Norwegii. W ten sposób, po 84 latach, marka LOT zniknie z przestrzeni powietrznej. Tym sposobem Donald Tusk pozbędzie się ostatecznie trudnego problemu, jakim była coraz gorsza kondycja finansowa naszego przewoźnika.
Kilkanaście dni temu norweskie gazety zaczęły pisać o dobrym interesie, jaki Norwegian Air Shuttle ASA zamierza zrobić w Polsce. Jak podkreślały norweskie dzienniki, chodzi o zakup polskiego narodowego przewoźnika przez linie Norwegian Air Shuttle ASA. Dziennik „Dagens Næringsliv” twierdził nawet, że szef norweskiego przewoźnika przeprowadził już kluczowe rozmowy na ten temat z przedstawicielami polskich władz, a ustalenia wypadły bardzo pomyślnie dla Norwegów. Z treści publikacji norweskiego dziennika można było sądzić, że strona polska zaakceptowała już nawet cenę, jaką zaproponował Bjoern Kjos – prezes Norwegian Air Shuttle ASA. Dziennik nie podał jednak szczegółów dotyczących planowanej transakcji. W podobnym duchy pisały inne norweskie dzienniki, podkreślając, że jeśli cała transakcja zostanie ostatecznie sfinalizowana będzie to naprawdę dobry interes dla Norwegów.
Tajne rozmowy polsko-norweskie
Norwegian Air Shuttle ASA to przewoźnik zaliczany do klasy tanich linii lotniczych. Operuje głównie na liniach norweskich oraz pomiędzy Skandynawią a resztą Europy. Zatrudnia około 3000 pracowników. Ma jednak aspiracje, aby stać się dużo silniejszym graczem na europejskim rynku lotniczym. W przyszłości zamierza uruchomić tanie połączenia pomiędzy Europą a Ameryką. Nie dysponuje jednak (na razie) odpowiednimi maszynami, które mogłyby obsługiwać amerykańskie trasy. Polski LOT znalazł się w polu zainteresowań Norwegów już w zeszłym roku, gdy otrzymał pierwszego z ośmiu zakupionych Dreamlinerów. Atrakcyjny zakup znajdującego się w trudnej sytuacji LOT-u, mógłby sprawić, że Norwegowie weszliby w posiadanie najnowocześniejszych i najbardziej ekonomicznych długodystansowych samolotów poniżej ich aktualnej ceny. Właśnie to było głównym magnesem przyciągającym Norwegów do LOT-u. Ale Norwegowie skrupulatnie obserwowali systematycznie pogarszającą się kondycję finansową polskiego przewoźnika. W końcu uznali, że nadszedł właściwy moment i złożyli polskiemu rządowi swoją ofertę. Polsko-norweskie rozmowy w sprawie LOT-u były prowadzone w ukryciu przed opinią publiczną. Wszystko wskazuje na to, że transakcja została już uzgodniona. Rządowi Tuska pozostaje jedynie dopiąć kilka szczegółów technicznych.
Finansowy krach LOT-u
O sytuacji naszego narodowego przewoźnika zrobiło się głośno w grudniu ubiegłego roku. Ówczesny zarząd LOT-u, w związku z trudną kondycją finansową spółki, złożył wniosek o pomoc publiczną. W pierwszej transzy poprosił o 400 mln zł, a w sumie miało to być ok. miliarda złotych. Ówczesny minister skarbu państwa Mikołaj Budzanowski prawie natychmiast poinformował, że MSP pozytywnie ocenia wniosek LOT-u. Pod koniec grudnia 2012 r. resort skarbu, nie czekając na opinie Komisji Europejskiej, przelał spółce 400 mln zł pożyczki – pieniądze te zostały przeznaczone na spłatę przeterminowanych zobowiązań (318 mln zł) i pokrycie strat operacyjnych. Zgodnie z przypuszczeniami zastrzeżenia do pożyczki wyraziła Komisja Europejska, która postanowiła zbadać rządowe wsparcie dla LOT-u pod kątem unijnych przepisów o pomocy publicznej. Według KE sam fakt przelania pierwszej transzy pożyczki dla LOT-u był złamaniem obowiązku zachowania klauzuli standstill, która zakazuje krajowi członkowskiemu wypłacania zgłoszonej wcześniej pomocy publicznej, zanim nie zatwierdzi jej Komisja. Zgodnie z art. 108 Traktatu o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej udzielenie przedmiotowej pomocy wymagało właśnie zgody KE. Przez kolejne trzy miesiące wyglądało na to, że wymieniona pożyczka jest tylko jednym z elementów rządowego planu restrukturyzacji LOT-u.
A Tusk wiedział, nie powiedział...
Jeszcze w marcu br. na posiedzeniu Sejmu minister Mikołaj Budzanowski, przedstawiając posłom informację w sprawie sytuacji przewoźnika, mówił o planie restrukturyzacji LOT-u, który to plan miał być realizowany w latach 2013 i 2014. Kilka dni później nastąpiła radykalna zmiana rządowych planów wobec LOT-u. 2 kwietnia br. Rada Ministrów przyjęła projekt ministra Budzanowskiego, umożliwiający sprzedaż większościowego pakietu akcji PLL LOT. Obowiązująca od czerwca 1991 r. ustawa o przekształceniu własnościowym przedsiębiorstwa państwowego Polskie Linie Lotnicze LOT mówi, że w przypadku pozyskania inwestora dla LOT-u, Skarb Państwa zachowuje co najmniej 51 proc. akcji spółki. Właśnie ten zapis został zmieniony w projekcie Budzanowskiego. W ten sposób rząd zrobił zasadniczy krok w kierunku szybkiej sprzedaży LOT-u. Prawie natychmiast posunięcie to zostało odpowiednio skomentowane przez samego premiera. Donald Tusk zakomunikował, że „jeśli nie chcemy dalej wrzucać do tej studni bez dna publicznych środków, to jedyną realną alternatywą dla scenariusza ciągle powtarzających się kłopotów jest prywatyzacja”. Wypowiedź Tuska stawiała przyszłość LOT-u w jednoznacznej już perspektywie. Jednak premier, wypowiadając te słowa, zapomniał dodać, że rząd już od kilku tygodni prowadzi negocjacje z Norwegami w sprawie sfinalizowania sprzedaży naszego przewoźnika. Ale o tym opinia publiczna mogła się dowiedzieć dopiero kilka tygodni później.
Kolejna medialna wydmuszka
Ostatnie lata nie były dla LOT-u dobre pod względem wyników finansowych. Straty finansowe LOT-u wahały się od 150 do 200 mln zł. Według danych Ministerstwa Skarbu Państwa za 2011 r. przewoźnik odnotował stratę 145,5 mln zł, rok wcześniej strata wynosiła 163,1 mln. W 2012 r. PLL LOT planował zysk w wysokości 52,5 mln zł. Zakładanych zysków nie osiągnął. W ostatnich latach LOT pozbył się niemal wszystkich swoich aktywów: spieniężył akcje Pekao SA, sprzedał Skarbowi Państwa zależne od siebie spółki (Eurolot, Lot Services, LOT Catering itd.), a także swoje udziały w Petrolocie i Casino Poland. Mimo to kondycja polskiego narodowego przewoźnika nie uległa zasadniczej poprawie. Plan restrukturyzacji LOT-u, o którym w grudniu ubiegłego roku mówił minister skarbu Mikołaj Budzanowski okazał się typową medialną wydmuszką. W rzeczywistości nie było żadnego rządowego planu restrukturyzacji PLL LOT.
Brak pomysłu na LOT
Rząd Donalda Tuska nigdy nie miał żadnego pomysłu na uzdrowienie sytuacji w PPL LOT. Ostatnie lata dowiodły, że polityka rządu wobec naszego narodowego przewoźnika była pełna błędów i oczywistych zaniechań. Gdy wyszła sprawa dofinansowania LOT-u i zastrzeżeń KE odnośnie do tego posunięcia, sytuacja zrobiła się jeszcze bardziej nieciekawa. Donald Tusk, w typowy dla siebie sposób, postanowił radykalnie pozbyć się problemu i zaczął potajemnie negocjować sprzedaż LOT-u z Norwegami. Nie liczyło się nawet to, że zaledwie trzy miesiące wcześniej „wpompowano” w przedsiębiorstwo z budżetu państwa ok. 400 mln złotych. Swoją drogą to przypadek niespotykany w historii, aby pompować pieniądze z państwowego budżetu do przedsiębiorstwa, które za chwilę zostanie sprzedane zagranicznemu inwestorowi. To jednak dla Tuska jest już bez znaczenia. Najważniejsze dla niego jest to, aby jak najszybciej pozbyć się problemu, jakim jest znajdujący się w trudnej sytuacji krajowy przewoźnik. Ale jest jeszcze jeden problem związany z LOT-em, i jest to chyba problem najważniejszy. To cena, jaką chcą zapłacić Norwegowie. Wiele wskazuje na to, że jest ona dla Norwegów wyjątkowo atrakcyjna. Takie oceny formułują norweskie media, pisząc o najnowszej inwestycji Norwegian Air Shuttle ASA. Ale o tym zapewne również dowiemy się dopiero za kilka miesięcy.
Wszystko jednak wskazuje na to, że PLL LOT – nasz narodowy przewoźnik i nasza narodowa chluba – przetrwał kilkadziesiąt lat komunizmu, transformację ustrojową, ale nie zdoła przetrwać rządów Donalda Tuska.
Zniknęło 8 mld zł z kont emerytalnych w ZUS.

Rząd straszy nas kolejnymi podwyżkami składek ZUS. Powodem są, jak zawsze, pustki w kasie ZUS. A pustki są, ponieważ grube miliardy złotych znikają w tajemniczych okolicznościach.

W 2011 r. z kont emerytalnych w ZUS zniknęło ponad 8 miliardów zł. W jaki sposób? Mechanizm pozwalający na przejmowanie i wygaszanie miliardów złotych pochodzących ze składek emerytalnych opisał Nasz Dziennik.

Chodzi o środki zgromadzone na kontach emerytalnych osób, które były rencistami. W sytuacji, gdy osoby takie pobierają rentę, ich środki emerytalne, podobnie jak środki emerytalne wszystkich innych osób, gromadzone są na ich kontach emerytalnych. W momencie jednak gdy rencista umiera, środki te, zgodnie z prawem, powinny zostać przeksięgowane na fundusz rentowy. W ten sposób, fundusz rentowy powinien być zasilany każdego roku dodatkowym strumieniem kilku miliardów złotych pochodzących ze składek emerytalnych zmarłych rencistów.

Tak powinno się to odbywać zgodnie z polskimi przepisami. A jak odbywa się w rzeczywistości? Na koniec 2010 r. na kontach zmarłych rencistów znajdowało się aż 8,4 mld zł. Obecnie ci renciści już nie żyją, więc zniknęły ich konta emerytalne. Jednak pieniądze z tych kont nie zostały przeksięgowane, jak wymaga tego prawo, na fundusz rentowy. Gdzie zatem są te pieniądze? Ekonomista i były wiceminister finansów, Cezary Mech, badający sprawozdania finansowe ZUS, twierdzi, że pieniądze te "wyparowały". Nie ma ich ani tam, gdzie były poprzednio, ani tam gdzie powinny były się znaleźć po śmierci rencistów. Kilka miliardów złotych po prostu zniknęło, rozpływając się w "rządowej przestrzeni".

Według wspomnianego finansisty badającego ten tajemniczy przepływ środków w ramach ZUS, rząd skonstruował w ten sposób wygodny dla siebie mechanizm umożliwiający umarzanie zobowiązań emerytalnych.

Co więcej, fakt, że środki które powinny były zasilić fundusz rentowy, ale go nie zasiliły, spowodował drastyczne powiększenie deficytu tegoż funduszu. W 2011 r. deficyt funduszu rentowego wyniósł aż 16,3 mld zł, a więc niemal dwukrotność tego co miało do niego wpłynąć w 2010 r. tytułem środków pochodzących po zmarłych rencistach. Gdyby środki te rzeczywiście zasiliły fundusz rentowy, deficyt funduszu wyniósłby jedynie 7,9 mld zł, tj. o ponad połowę mniej.

Ogromny deficyt funduszu rentowego w 2011 r. był jednak rządowi na rękę, gdyż posłużył władzy jako doskonały argument w debacie nad podwyższeniem składki rentowej. Już w lutym 2012 r. składka rentowa wzrosła z 6% do 8%. Oficjalnym powodem był oczywiście fatalny stan funduszu rentowego, którego wydatki były aż o 16 mld zł większe od jego dochodów. Tyle że ten fatalny stan finansowy funduszu został w głównej mierze wykreowany sztucznie, właśnie poprzez niezasilenie funduszu środkami zmarłych rencistów.

Jak wskazuje Cezary Mech, rząd skonstruował prawdziwe finansowe perpetuum mobile. Należy bowiem pamiętać, iż niedawno rząd podwyższył również wiek emerytalny. Wyższy wiek emerytalny oznacza jeszcze większą ilość rencistów. To z kolei rodzi dwa skutki. Po pierwsze - większa ilość rencistów to wyższe zasoby środków emerytalnych zgromadzonych na ich kontach po śmierci, a co za tym idzie, jeszcze wyższe kwoty znikające w czeluściach systemu. Po drugie zaś - więcej rent do wypłacenia przekłada się na jeszcze wyższy deficyt funduszu rentowego, i co za tym idzie, powodować będzie zwiększoną presję na kolejne podwyżki składki rentowej w przyszłości.
Koniec PKP po 2019r.
Vof • 2013-04-15, 23:13
"Bez reform polska kolej przestanie istnieć po 2019 roku"

Dwudziestoletnie zaniechania, przerost zatrudnienia i nieskuteczne zarządzanie ogromnym majątkiem to najpoważniejsze problemy, z którymi jak najszybciej powinny zmierzyć się Grupa Polskie Koleje Państwowe. Eksperci Instytutu Jagiellońskiego alarmują, że bez koniecznych zmian polska kolej przestanie istnieć po 2019 roku, kiedy zgodnie z propozycjami Komisji Europejskiej rynek zostanie uwolniony i zagraniczni przewoźnicy będą mogli wejść do Polski. Przede wszystkim potrzebna jest długofalowa strategia.
To, co działo się przed ostatnie kilkanaście lat to jest zmarnowany czas, bo przychodzi nowa ekipa, zmienia zarząd, który ma jakieś plany i robi kolejne strategie. Natomiast spółka powinna długofalowo przygotować się do 2019 roku, bo inaczej skończy się to dramatem mówi Agencji Informacyjnej Newseria Marcin Roszkowski, prezes Instytutu Jagiellońskiego, który jeszcze w kwietniu opublikuje Białą Księgę, czyli raport o stanie polskiej kolei i najważniejszych wyzwaniach, jakie przed nią stoją. To musi być zarządzane biznesowo, nie ma tu miejsca na politykę, nie ma miejsca na związki zawodowe, czas się skończył.

Brak długofalowej strategii spowodował, że sytuacja na kolei z roku na rok się pogarszała. Od przeszło 20 lat kolej stopniowo traci udział w rynku na rzecz innych gałęzi transportu spada liczba przewożonych pasażerów i towarów, a także nastąpił spadek inwestycji kolejowych.

Według Roszkowskiego problem jest na tyle poważny, że po uwolnieniu dostępu do rynku w 2019 r., PKP może przestać funkcjonować. Jeśli do Polski wejdą przewoźnicy niemieccy lub francuscy, łatwo wygrają konkurencję z działającymi w przestarzały i nieefektywny sposób polskimi kolejami.

Polacy jeżdżą za granicą kolejami i widzą jak kolej tam funkcjonuje. To jest zupełnie inna jakość. Z jakichś względów Polacy nie potrafią tej kolei po okresie transformacji prowadzić podkreśla Marcin Roszkowski.

Prezes Instytutu Jagiellońskiego podkreśla, że restrukturyzację należy rozpocząć natychmiast, pomimo tego, że z pewnością wywoła protesty. Wśród najważniejszych kroków wymienia znaczną redukcję zatrudnienia, uporządkowanie liczby spółek kolejowych oraz struktury ich zarządzania, a także aktywne zarządzanie nieruchomościami. W posiadaniu PKP znajduje się wiele nieruchomości, które są niewykorzystane i przynoszą straty. Zdaniem Roszkowskiego już dawno powinny zostać sprzedane, by pokryć długi spółki. Dziś jest to o tyle trudne zadanie, że na rynku nieruchomości wciąż panuje kryzys. Dlatego, jak podkreśla prezes Instytutu, to nie jest najlepszy moment na radykalne oddłużanie spółki. Jednak doraźne działania jak likwidacja linii czy redukcja składów to niewystarczające kroki.

Roszkowski podkreśla jednak, że pomimo fatalnej kondycji kolej jest niezbędna. Nawet po restrukturyzacji będzie wymagać dopłat ze strony państwa, bo tak jest również w innych krajach. Ale zmiany w strukturze spółek są niezbędne.

Biznesowo to nie musi się dobrze spinać, ale ta kolej bez restrukturyzacji to jest worek bez dna. To się nigdy nie skończy. Pieniądze podatników są cały czas wkładane w ten worek i żadnej poprawy jakości nie ma uważa Marcin Roszkowski. Co z tego, że dopłacamy, jak nie jesteśmy wszyscy zadowoleni, bo ciężko powiedzieć, że jesteśmy jako Polacy zadowoleni z usług, które świadczy PKP. Ale to nie znaczy, że tak musi zostać mówi.

Obecnie w Polsce pociągi jeżdżą wolniej niż przed wojną, a średnia prędkość pociągu towarowego to tylko 26 km/h. Unijna średnia jest niemal dwukrotnie wyższa. Do tego według Roszkowskiego PKP Cargo jest jedyną spółką w dobrej kondycji finansowej. Jest ona dobrym przykładem skutecznej restrukturyzacji i oddłużenia, ale na razie pozostaje raczej wyjątkiem niż regułą. Zdaniem eksperta, nawet ta spółka nie powinna jednak zasiąść na laurach. Konieczna jest dalsza restrukturyzacja i optymalizacja zatrudnienia, a także szybka prywatyzacja najlepiej poprzez giełdę.
Jan Fijor o Książkach
S................y • 2013-02-24, 20:43


Ekonomista z Nowej Prawicy przedstawia literature do miazdzenia socialistow,komunistow i szeroko pojetego lewactwa , podczas debat o gospodarce.Postac rownie madra i rosadna jak sam Korwin
Najlepszy komentarz (79 piw)
S................y • 2013-02-24, 21:14
Mam problemy z gramatyka i ortografia ,ale wyemigrowalem z Polski z cala rodzina za granice w wieku 13 lat i nie mialem za duzo jezyka Polskiego. Jesli moja pisownia Ci uwlacza pozostaje mi tylko przeprosic.
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zobligowała nas do oznaczania kategorii wiekowych materiałów wideo wgranych na nasze serwery. W związku z tym, zgodnie ze specyfikacją z tej strony oznaczyliśmy wszystkie materiały jako dozwolone od lat 16 lub 18.

Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:

  Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na rok. 6,50 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem