Helmuty w dupę pojebane
📌
Wojna na Ukrainie
- ostatnia aktualizacja:
Dzisiaj 5:32
📌
Konflikt izrealsko-arabski
- ostatnia aktualizacja:
Dzisiaj 3:27
#forteca
Zrzutka na serwery i rozwój serwisu
Witaj użytkowniku sadistic.pl,Od czasu naszej pierwszej zrzutki minęło już ponad 7 miesięcy i środki, które na niej pozyskaliśmy wykorzystaliśmy na wymianę i utrzymanie serwerów. Niestety sytaucja związana z niewystarczającą ilością reklam do pokrycia kosztów działania serwisu nie uległa poprawie i w tej chwili możemy się utrzymać przy życiu wyłącznie z wpłat użytkowników.
Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Indyjski chłopiec nazwany "Spider-manem" pokazuje epicki parkour w kolonialnym forcie w pobliżu jego rodzinnego miasta Chitradurga w stanie Karnataka w południowych Indiach. 27-letni Jyoti Raju z Indii został nazwany "Monkey King" po tym, jak szybko, bez wysiłku i bez zabezpieczeń wspina się na wysokie mury.
Fajny popis daje od 00:38. Czekam na filmik z jego udziałem, który znajdzie się na hardzie
Fajny popis daje od 00:38. Czekam na filmik z jego udziałem, który znajdzie się na hardzie
Deweloperzy ich nienawidzą!
Kliknij i zobacz jak dwóch prostych rolników zbudowało sobie apartament z fosą za 4 miski ryżu
Kliknij i zobacz jak dwóch prostych rolników zbudowało sobie apartament z fosą za 4 miski ryżu
Najlepszy komentarz (29 piw)
Wiewór
• 2018-07-06, 8:42
jackalski napisał/a:
Nie ma się co dziwić, że Amerykanie przegrali wojnę w Wietnamie.
Jak dwóch Wietnamczyków robi sobie takie rzeczy wykorzystując zaostrzony kijek i miskę, to pomyślcie do czego są zdolni jak się wkurzą…
Amerykanie wysyłają rakiety w przestrzeń kosmiczną, sondy na Marsa. Produkują elektryczne samochody autonomiczne i drony bezzałogowe.
Ale rzeczywiście słabo wypadają przy Wietnamczykach, którzy wykopali fosę gołymi rekami.
Rewelacyjna kapela! Polecam !!
Kalinin K-7 – radziecka latająca forteca
Latająca forteca to przydomek znanego z drugiej wojny światowej amerykańskiego bombowca strategicznego B-17, nadany mu ze względu na imponującą odporność i liczbę karabinów maszynowych. Powstała jednak znacznie mniej znana konstrukcja, która na nazwę latającej fortecy zasłużyła sobie wiele lat wcześniej od B-17.
Lata 30. XX wieku to czas, gdy na całym świecie powstawały projekty nietypowych, gigantycznych samolotów. Koncepcja wykorzystania lotnictwa nie była jeszcze skrystalizowana, dlatego różne, z dzisiejszego punktu widzenia niezbyt rozsądne pomysły mogły wydawać się wówczas całkiem sensowne.
Jednym z konstruktorów tamtego okresu był Konstantin Kalinin. Urodzony w 1887 roku w Warszawie, w latach 30. miał za sobą wieloletnie doświadczenie – jego przygoda z lotnictwem zaczęła się jeszcze w 1916 roku, gdy rozpoczął karierę pilota. Po zakończeniu działań wojennych i wojny domowej w Rosji Kalinin w 1926 roku założył w Charkowie biuro konstrukcyjne.
W kolejnych latach biuro Kalinina mogło pochwalić się wieloma interesującymi projektami, z których jedynie K-4 i K-5 były produkowane seryjnie. Jeden z prototypów wyróżniał się na tle nie tylko innych samolotów biura, ale również maszyn, które kiedykolwiek skonstruowano na świecie – był to bohater tego artykułu, Kalinin K-7
Czym wyróżniał się ten samolot? Rzucającą się w oczy cechą były jego wyjątkowe rozmiary – rozpiętość skrzydeł sięgała 53 metrów. Nietypowy, jak na maszynę tej wielkości, był również jego układ – K-7 zaprojektowano jako samolot dwukadłubowy.
Nie był to jednak zwykły dwukadłubowiec. Koncepcja była bliska układowi latającego skrzydła, jak choćby w znanym współcześnie B-2, czy bliższych czasom Kalinina, rozwijanych w Niemczech od 1919 roku projektom Junkersa i braci Horten. Konstruktor postanowił zmieścić w skrzydłach przestrzeń ładunkową i większość istotnych instalacji samolotu.
Następstwem takiego rozwiązania była znaczna grubość profilu, sięgająca nawet 2,3 metra! Istotną cechą samolotu były również umieszczone pod skrzydłami gondole, w których mieściło się nie tylko podwozie, ale i m.in. wejście do samolotu i stanowiska karabinów maszynowych
Nietypowy był również napęd samolotu – zapewniało go siedem silników. Sześć umieszczono standardowo – na krawędzi natarcia skrzydła. Dodatkowy, siódmy silnik napędzał śmigło pchające, umieszczone z tyłu skrzydła pomiędzy dwoma kadłubami. Dzięki grubości skrzydła konstrukcja Kalinina była pierwszym samolotem, w którym przewidziano dostęp mechaników do silników podczas lotu.
Podczas prac koncepcyjnych założono opracowanie dwóch wersji K-7, wojskowej i cywilnej. W obu wersjach kabinę pasażerską zaprojektowano w skrzydle, a samolot miał transportować do 128 pasażerów na odległość 5 tys. kilometrów. W wersji wojskowej kabina pasażerska została przeprojektowana do potrzeb spadochroniarzy, tak by mieścić ich wraz z niezbędnym wyposażeniem
Planowano również luksusową wersję pasażerską, gdzie w 16 kabinach miały podróżować 64 osoby. Na pokładzie miały znaleźć się m.in. bar, pomieszczenie klubowe i kuchnia. W planach była też wersja bombowa. Z obliczeń wynikało, że w komorach bombowych umieszczonych w skrzydłach K-7 będzie mógł przenosić od 9,9 do 16 ton bomb (dla porównania, B-17 mógł przenosić ok. 7,8 tony bomb).
Imponujące było również uzbrojenie obronne samolotu. Zaprojektowano w nim 12 stanowisk strzeleckich usytuowanych w taki sposób, by dowolny punkt w przestrzeni wokół K-7 mógł być ostrzeliwany przez przynajmniej trzech strzelców jednocześnie. Samolot nie miał martwej strefy.
Rozmiary K-7 sprawiły, że do sprawnego przemieszczania się strzelców na odległe stanowiska zaprojektowano elektryczne wózki dostarczające obsługę do stanowisk ogonowych.
W listopadzie 1932 roku rozpoczęto montaż prototypu, zbudowany w niezłym czasie dziewięciu miesięcy. W sierpniu 1933 roku przystąpiono do prób samolotu. Już na początku wyszły na jaw istotne wady. Nie dość, że niektóre elementy konstrukcji były bardzo obciążone, to ujawniły się bardzo silne drgania w rejonie tylnego silnika i w ogonowej części kadłubów.
Po częściowym wyeliminowaniu tego problemu przystąpiono do kolejnych prób. Jak wynika z relacji biorących w nich udział osób, samolot wykazywał się łatwością pilotażu i niespotykaną – jak na konstrukcję tej wielkości i ówczesną technologię – czułością sterów.
Po zakończeniu testów fabrycznych samolot miał wyruszyć do pierwszego, zaplanowanego na 5 tys. kilometrów lotu. Na jego pokładzie znalazło się 20 osób załogi, jednak samolot spadł na ziemię – zginęło wówczas 15 osób. Jako przyczynę awarii wskazano powodowane przez siódmy silnik wibracje.
Wbrew obiegowej opinii nie zakończyło to prac nad K-7. Kontynuowano je, budując kolejne dwa prototypy. Prace nad nimi zostały przerwane w wyniku zmiany sytuacji politycznej w Związku Radzieckim. W 1938 roku Kalinin został aresztowany i po trwającym kilka minut procesie skazany na śmierć.
Piękna maszyna ...
Latająca forteca to przydomek znanego z drugiej wojny światowej amerykańskiego bombowca strategicznego B-17, nadany mu ze względu na imponującą odporność i liczbę karabinów maszynowych. Powstała jednak znacznie mniej znana konstrukcja, która na nazwę latającej fortecy zasłużyła sobie wiele lat wcześniej od B-17.
Lata 30. XX wieku to czas, gdy na całym świecie powstawały projekty nietypowych, gigantycznych samolotów. Koncepcja wykorzystania lotnictwa nie była jeszcze skrystalizowana, dlatego różne, z dzisiejszego punktu widzenia niezbyt rozsądne pomysły mogły wydawać się wówczas całkiem sensowne.
Jednym z konstruktorów tamtego okresu był Konstantin Kalinin. Urodzony w 1887 roku w Warszawie, w latach 30. miał za sobą wieloletnie doświadczenie – jego przygoda z lotnictwem zaczęła się jeszcze w 1916 roku, gdy rozpoczął karierę pilota. Po zakończeniu działań wojennych i wojny domowej w Rosji Kalinin w 1926 roku założył w Charkowie biuro konstrukcyjne.
W kolejnych latach biuro Kalinina mogło pochwalić się wieloma interesującymi projektami, z których jedynie K-4 i K-5 były produkowane seryjnie. Jeden z prototypów wyróżniał się na tle nie tylko innych samolotów biura, ale również maszyn, które kiedykolwiek skonstruowano na świecie – był to bohater tego artykułu, Kalinin K-7
Czym wyróżniał się ten samolot? Rzucającą się w oczy cechą były jego wyjątkowe rozmiary – rozpiętość skrzydeł sięgała 53 metrów. Nietypowy, jak na maszynę tej wielkości, był również jego układ – K-7 zaprojektowano jako samolot dwukadłubowy.
Nie był to jednak zwykły dwukadłubowiec. Koncepcja była bliska układowi latającego skrzydła, jak choćby w znanym współcześnie B-2, czy bliższych czasom Kalinina, rozwijanych w Niemczech od 1919 roku projektom Junkersa i braci Horten. Konstruktor postanowił zmieścić w skrzydłach przestrzeń ładunkową i większość istotnych instalacji samolotu.
Następstwem takiego rozwiązania była znaczna grubość profilu, sięgająca nawet 2,3 metra! Istotną cechą samolotu były również umieszczone pod skrzydłami gondole, w których mieściło się nie tylko podwozie, ale i m.in. wejście do samolotu i stanowiska karabinów maszynowych
Nietypowy był również napęd samolotu – zapewniało go siedem silników. Sześć umieszczono standardowo – na krawędzi natarcia skrzydła. Dodatkowy, siódmy silnik napędzał śmigło pchające, umieszczone z tyłu skrzydła pomiędzy dwoma kadłubami. Dzięki grubości skrzydła konstrukcja Kalinina była pierwszym samolotem, w którym przewidziano dostęp mechaników do silników podczas lotu.
Podczas prac koncepcyjnych założono opracowanie dwóch wersji K-7, wojskowej i cywilnej. W obu wersjach kabinę pasażerską zaprojektowano w skrzydle, a samolot miał transportować do 128 pasażerów na odległość 5 tys. kilometrów. W wersji wojskowej kabina pasażerska została przeprojektowana do potrzeb spadochroniarzy, tak by mieścić ich wraz z niezbędnym wyposażeniem
Planowano również luksusową wersję pasażerską, gdzie w 16 kabinach miały podróżować 64 osoby. Na pokładzie miały znaleźć się m.in. bar, pomieszczenie klubowe i kuchnia. W planach była też wersja bombowa. Z obliczeń wynikało, że w komorach bombowych umieszczonych w skrzydłach K-7 będzie mógł przenosić od 9,9 do 16 ton bomb (dla porównania, B-17 mógł przenosić ok. 7,8 tony bomb).
Imponujące było również uzbrojenie obronne samolotu. Zaprojektowano w nim 12 stanowisk strzeleckich usytuowanych w taki sposób, by dowolny punkt w przestrzeni wokół K-7 mógł być ostrzeliwany przez przynajmniej trzech strzelców jednocześnie. Samolot nie miał martwej strefy.
Rozmiary K-7 sprawiły, że do sprawnego przemieszczania się strzelców na odległe stanowiska zaprojektowano elektryczne wózki dostarczające obsługę do stanowisk ogonowych.
W listopadzie 1932 roku rozpoczęto montaż prototypu, zbudowany w niezłym czasie dziewięciu miesięcy. W sierpniu 1933 roku przystąpiono do prób samolotu. Już na początku wyszły na jaw istotne wady. Nie dość, że niektóre elementy konstrukcji były bardzo obciążone, to ujawniły się bardzo silne drgania w rejonie tylnego silnika i w ogonowej części kadłubów.
Po częściowym wyeliminowaniu tego problemu przystąpiono do kolejnych prób. Jak wynika z relacji biorących w nich udział osób, samolot wykazywał się łatwością pilotażu i niespotykaną – jak na konstrukcję tej wielkości i ówczesną technologię – czułością sterów.
Po zakończeniu testów fabrycznych samolot miał wyruszyć do pierwszego, zaplanowanego na 5 tys. kilometrów lotu. Na jego pokładzie znalazło się 20 osób załogi, jednak samolot spadł na ziemię – zginęło wówczas 15 osób. Jako przyczynę awarii wskazano powodowane przez siódmy silnik wibracje.
Wbrew obiegowej opinii nie zakończyło to prac nad K-7. Kontynuowano je, budując kolejne dwa prototypy. Prace nad nimi zostały przerwane w wyniku zmiany sytuacji politycznej w Związku Radzieckim. W 1938 roku Kalinin został aresztowany i po trwającym kilka minut procesie skazany na śmierć.
Piękna maszyna ...
Północna Afryka, gdzieś nad Tunezją, 1 lutego 1943 roku, godzina 11:00.
- Pięć minut do celu – powiedział spokojnym głosem dowódca bombowca B-17 do drugiego pilota.
Ten odpowiedział skinieniem głowy.
To nie była zbyt wymagająca misja. Zwykłe bombardowanie doków w tunezyjskiej Bizercie, zaledwie 350 kilometrów na północny wschód od bazy w Biskrze. Bułka z masłem w porównaniu z misjami nad Niemcy.
Formacja dziesięciu Latających Fortec ustawiła się w szyku bojowym. Na czele leciały cztery bombowce prowadzone przez maszynę pilotowaną przez majora Roberta Coultera. Leciała ona nieco wyżej od trzech podążających za nią Fortec. Pozostałe sześć bombowców leciało kilkaset metrów dalej i kilkadziesiąt metrów niżej.
Niemcy przygotowali jednak komitet powitalny. Doki w Bizercie były częstym celem alianckich nalotów, więc niemieckie myśliwce stacjonujące w pobliżu były utrzymywane w stanie gotowości bojowej. Tym razem w niebo wzbiły się cztery Focke-Wulfy Fw 190 – samoloty, które za kilka lat zostaną okrzyknięte najlepszymi myśliwcami II Wojny Światowej. I to w zgodnej opinii pilotów niemieckich i alianckich.
Myśliwce zaatakowały amerykańską formację od czoła. Dwa z nich zaatakowały grupę prowadzoną przez majora Coultera, a dwa inne zajęły się sześcioma maszynami drugiego rzutu.
Porucznik Kendrick Bragg, pilot jednej z Fortec pierwszej grupy obserwował jak dwa Fw 190 nabierają wysokości i z odległości kilkuset metrów otwierają ogień do jego dowódcy. Górny strzelec maszyny majora Coultera nie pozostawał im dłużny. Wieżyczka Fortecy pluła ogniem w stronę nadlatujących myśliwców, a ślady pocisków smugowych świadczyły o tym, że strzelec nie pudłował. Karabiny pierwszego z atakujących Focke-Wulfów umilkły. Myśliwiec jednak nie zmienił kursu. Nadal leciał prosto na Fortecę majora Coultera.
- Poderwij! – wyrwało się z ust porucznika Bragga.
Nic z tego. Myśliwiec spadł prosto na maszynę jego dowódcy. Prawe skrzydło Fortecy oderwało się od kadłuba i bombowiec runął korkociągiem w dół. Niemiecki myśliwiec także kontynuował swój lot ku śmierci.
„Jasna cholera! Leci prosto na nas!” – pomyślał porucznik Bragg.
Bombowiec B-17 nieprzypadkowo został nazwany Latającą Fortecą. Nie tylko był potężnie uzbrojony (13 karabinów maszynowych Browning, w tym 4 podwójnie sprzężone), ale słynął także z odporności na uszkodzenia. Piloci żartowali, że Forteca spada dopiero wtedy, kiedy Niemcy władują w nią tyle pocisków, że ich waga przekroczy dopuszczalny udźwig. Niektóre maszyny wracały z misji bombowych nad Europą tak zmasakrowane, że piloci towarzyszących im myśliwców nie mogli uwierzyć własnym oczom. Fortece lądowały w bazie z metrowej szerokości dziurami w skrzydłach i kadłubie, z trzema zniszczonymi silnikami, z potrzaskanymi urządzeniami nawigacyjnymi i sterami.
Jednak to, co się stało 1 lutego 1943 roku nad Tunezją graniczy z cudem.
Podczas II Wojny Światowej Tunezja opowiedziała się po stronie Francji, a w 1940 roku zadeklarowała lojalność wobec kolaboracyjnego rządy Vichy. Dwa lata później kraj zajęły wojska włoskie i niemieckie.
W listopadzie 1942 roku w wyniku operacji desantowej „Pochodnia” Maroko i Algieria zostały opanowane przez Brytyjczyków i Amerykanów. Niewielkie pustynne lotniska zamieniły się w bazy lotnicze, skąd alianci zaczęli przeprowadzać regularne rajdy bombowe na tunezyjskie porty i doki. Najważniejszymi celami ataków były Tunis i Bizerta.
Bombowcom czasem towarzyszyły myśliwskie Mustangi. Często jednak z tej osłony rezygnowano – odległość do celu nie była zbyt wielka, a Niemcy nie dysponowali imponującymi siłami powietrznymi w regionie.
Rankiem 1 lutego 1943 roku z bazy w algierskiej oazie Biskra wystartowała formacja dziesięciu Latających Fortec z 414. Dywizjonu 97. Grupy Bombowej Sił Powietrznych USA i obrała kurs na doki w tunezyjskiej Bizercie. Jedna z maszyn lecących w pierwszej grupie złożonej z czterech bombowców pilotowana była przez porucznika Kendricka Bragga i nosiła przydomek „All American”.
Lot do celu przebiegał spokojnie. Kiedy formacja znajdowała się zaledwie kilka minut od celu na niebie pojawiły się cztery niemieckie Focke-Wulfy Fw 190. Dwa z nich zaatakowały cztery Fortece lecące na przedzie. Górny strzelec bombowca pilotowanego przez majora Roberta Coultera puścił długą serię w kierunku nadlatującego myśliwca. Karabiny maszynowe Focke-Wulfa umilkły, ale on kontynuował lot w kierunku swojej niedoszłej ofiary.
Najprawdopodobniej strzelec pokładowy Fortecy zabił lub ciężko ranił niemieckiego pilota, który nie był już w stanie sterować myśliwcem.
Focke-Wulf wbił się w skrzydło Fortecy majora Coultera. Potężny bombowiec przechylił się na bok i wpadł w korkociąg. Tylko trzech członków jego załogi zdołało wyskoczyć ze spadochronami.
Focke-Wulf po staranowaniu maszyny Coultera spadał dalej lecąc w kierunku bombowca „All American”. Porucznik Bragg instynktownie pchnął wolant do przodu, ale było już za późno. Niemiecki myśliwiec zahaczył skrzydłem o kadłub Fortecy przecinając go ukośnie aż do ogona.
Bombowiec w jednej chwili stracił ster wysokości i kierunku. Przestało działać radio i część systemów elektrycznych. Przewody tlenowe również zostały przecięte, a na domiar złego oba silniki na prawym skrzydle przestały działać. Jeden z silników na lewym skrzydle zaczął się „krztusić” – szwankowała pompa paliwowa. Ogon z uwięzionym w nim strzelcem tylnym trzymał się tylko na dwóch żelaznych belkach i kilku płatach aluminiowego poszycia. Forteca przypominała teraz olbrzymiego owada z przetrąconym odwłokiem trzymającym się reszty ciała na małym pasku skóry i nieruchomym skrzydłem. W kadłubie tkwiły części skrzydła niemieckiego myśliwca. Używając ich oraz linek z własnych spadochronów załoga desperacko starała się uchronić odciętą część kadłuba przed całkowitym oderwaniem, co byłoby równoznaczne z katastrofą.
Po chwili znaleźli się nad celem. Bombardier Ralph Burbridge otworzył luki i zwolnił bomby.
Otwarcie luku bombowego wywołało potężny podmuch wewnątrz maszyny. Był on tak silny, że boczny strzelec Michael Zuk został „wdmuchnięty” do odciętej części ogonowej. Z pomocą kolegów i linek od ich spadochronów zdołał się stamtąd wydostać. Tylny strzelec Sam Sarpolus próbował pójść w jego ślady, ale odcięty ogon zaczął się niebezpiecznie trząść. Sam zrozumiał, że stanowi balast, który nieco stabilizuje tę część kadłuba i postanowił zostać na miejscu.
Bombowiec B-17 Latająca Forteca „All American” z 414. Dywizjonu Bombowego gdzieś nad północną Afryką. Zdjęcie wykonane z myśliwca Mustang.
Aby wrócić do bazy bombowiec musiał zawrócić, jednak lecąc z niemal oderwanym ogonem porucznik Bragg musiał unikać wszelkich ostrzejszych manewrów – odcięta część trzymała się na słowo honoru i w każdej chwili mogła odpaść. Poprowadził więc maszynę po ogromnym okręgu – aby zawrócić do bazy Forteca zatoczyła półkole pokonując dystans ponad 70 mil zanim znalazła się na kursie powrotnym.
Cały czas traciła prędkość i wysokość, a na dodatek była sama na afrykańskim niebie. Wkrótce w pobliżu pojawiły się dwa Messerschmitty Bf 109. Zbliżyły się do Fortecy jak wilki do rannego odyńca, ale czekał ich spory zawód. Karabiny maszynowe bombowca były nadal sprawne. Strzelcy pokładowi przywitali Niemców ogniem tak skutecznym, że ci stracili ochotę na dalszą walkę i odlecieli.
Tylny strzelec Sam Sarpolus mógł strzelać tylko krótkimi seriami. Odrzut jego Browninga wprawiał odciętą część kadłuba w niebezpieczne drżenie.
Piloci Mustangów, którzy przechwycili Fortecę nad Algierią przecierali oczy ze zdumienia. Wiele potrzaskanych bombowców mieli okazję oglądać, ale czegoś takiego jeszcze nie widzieli. Ogon „All American” wyginał się na boki jakby bombowiec był ogromną rybą płynącą przez przestworza. Na migi dali znak pilotowi, by rozkazał załodze skakać. Bragg odpowiedział, że pięć spadochronów zostało zużytych do przywiązania odciętego ogona i wobec tego spróbuje posadzić maszynę normalnie.
Bombowiec bez problemów wypuścił podwozie i dotknął kołami pasa startowego w bazie Biskra. Natychmiast podjechały do niego karetki. Niepotrzebnie – żaden z członków załogi nie został ranny. Cały personel bazy wybiegł na pas, by z bliska obejrzeć zmasakrowaną Fortecę. Wszyscy byli zgodni, że to cud. Historia nie znała przypadku, by tak uszkodzony samolot doleciał o własnych siłach do bazy.
Po wylądowaniu w bazie w Biskrze.
Dziesięcioosobowa załoga wyszła z maszyny. Na końcu z odciętego ogona wygramolił się tylny strzelec Sam Sarpolus. Na miejsce przyjechał przedstawiciel zakładów Boeinga – producenta samolotu. Kiedy zobaczył „All American” opadła mu szczęka.
- To niemożliwe, by ten samolot utrzymał się w powietrzu! – krzyknął.
A jednak się utrzymał. Latająca Forteca jeszcze raz udowodniła, że zasługuje na swoją nazwę.
Jeśli się spodoba wrzucę więcej ciekawych historii.
- Pięć minut do celu – powiedział spokojnym głosem dowódca bombowca B-17 do drugiego pilota.
Ten odpowiedział skinieniem głowy.
To nie była zbyt wymagająca misja. Zwykłe bombardowanie doków w tunezyjskiej Bizercie, zaledwie 350 kilometrów na północny wschód od bazy w Biskrze. Bułka z masłem w porównaniu z misjami nad Niemcy.
Formacja dziesięciu Latających Fortec ustawiła się w szyku bojowym. Na czele leciały cztery bombowce prowadzone przez maszynę pilotowaną przez majora Roberta Coultera. Leciała ona nieco wyżej od trzech podążających za nią Fortec. Pozostałe sześć bombowców leciało kilkaset metrów dalej i kilkadziesiąt metrów niżej.
Niemcy przygotowali jednak komitet powitalny. Doki w Bizercie były częstym celem alianckich nalotów, więc niemieckie myśliwce stacjonujące w pobliżu były utrzymywane w stanie gotowości bojowej. Tym razem w niebo wzbiły się cztery Focke-Wulfy Fw 190 – samoloty, które za kilka lat zostaną okrzyknięte najlepszymi myśliwcami II Wojny Światowej. I to w zgodnej opinii pilotów niemieckich i alianckich.
Myśliwce zaatakowały amerykańską formację od czoła. Dwa z nich zaatakowały grupę prowadzoną przez majora Coultera, a dwa inne zajęły się sześcioma maszynami drugiego rzutu.
Porucznik Kendrick Bragg, pilot jednej z Fortec pierwszej grupy obserwował jak dwa Fw 190 nabierają wysokości i z odległości kilkuset metrów otwierają ogień do jego dowódcy. Górny strzelec maszyny majora Coultera nie pozostawał im dłużny. Wieżyczka Fortecy pluła ogniem w stronę nadlatujących myśliwców, a ślady pocisków smugowych świadczyły o tym, że strzelec nie pudłował. Karabiny pierwszego z atakujących Focke-Wulfów umilkły. Myśliwiec jednak nie zmienił kursu. Nadal leciał prosto na Fortecę majora Coultera.
- Poderwij! – wyrwało się z ust porucznika Bragga.
Nic z tego. Myśliwiec spadł prosto na maszynę jego dowódcy. Prawe skrzydło Fortecy oderwało się od kadłuba i bombowiec runął korkociągiem w dół. Niemiecki myśliwiec także kontynuował swój lot ku śmierci.
„Jasna cholera! Leci prosto na nas!” – pomyślał porucznik Bragg.
Bombowiec B-17 nieprzypadkowo został nazwany Latającą Fortecą. Nie tylko był potężnie uzbrojony (13 karabinów maszynowych Browning, w tym 4 podwójnie sprzężone), ale słynął także z odporności na uszkodzenia. Piloci żartowali, że Forteca spada dopiero wtedy, kiedy Niemcy władują w nią tyle pocisków, że ich waga przekroczy dopuszczalny udźwig. Niektóre maszyny wracały z misji bombowych nad Europą tak zmasakrowane, że piloci towarzyszących im myśliwców nie mogli uwierzyć własnym oczom. Fortece lądowały w bazie z metrowej szerokości dziurami w skrzydłach i kadłubie, z trzema zniszczonymi silnikami, z potrzaskanymi urządzeniami nawigacyjnymi i sterami.
Jednak to, co się stało 1 lutego 1943 roku nad Tunezją graniczy z cudem.
Podczas II Wojny Światowej Tunezja opowiedziała się po stronie Francji, a w 1940 roku zadeklarowała lojalność wobec kolaboracyjnego rządy Vichy. Dwa lata później kraj zajęły wojska włoskie i niemieckie.
W listopadzie 1942 roku w wyniku operacji desantowej „Pochodnia” Maroko i Algieria zostały opanowane przez Brytyjczyków i Amerykanów. Niewielkie pustynne lotniska zamieniły się w bazy lotnicze, skąd alianci zaczęli przeprowadzać regularne rajdy bombowe na tunezyjskie porty i doki. Najważniejszymi celami ataków były Tunis i Bizerta.
Bombowcom czasem towarzyszyły myśliwskie Mustangi. Często jednak z tej osłony rezygnowano – odległość do celu nie była zbyt wielka, a Niemcy nie dysponowali imponującymi siłami powietrznymi w regionie.
Rankiem 1 lutego 1943 roku z bazy w algierskiej oazie Biskra wystartowała formacja dziesięciu Latających Fortec z 414. Dywizjonu 97. Grupy Bombowej Sił Powietrznych USA i obrała kurs na doki w tunezyjskiej Bizercie. Jedna z maszyn lecących w pierwszej grupie złożonej z czterech bombowców pilotowana była przez porucznika Kendricka Bragga i nosiła przydomek „All American”.
Lot do celu przebiegał spokojnie. Kiedy formacja znajdowała się zaledwie kilka minut od celu na niebie pojawiły się cztery niemieckie Focke-Wulfy Fw 190. Dwa z nich zaatakowały cztery Fortece lecące na przedzie. Górny strzelec bombowca pilotowanego przez majora Roberta Coultera puścił długą serię w kierunku nadlatującego myśliwca. Karabiny maszynowe Focke-Wulfa umilkły, ale on kontynuował lot w kierunku swojej niedoszłej ofiary.
Najprawdopodobniej strzelec pokładowy Fortecy zabił lub ciężko ranił niemieckiego pilota, który nie był już w stanie sterować myśliwcem.
Focke-Wulf wbił się w skrzydło Fortecy majora Coultera. Potężny bombowiec przechylił się na bok i wpadł w korkociąg. Tylko trzech członków jego załogi zdołało wyskoczyć ze spadochronami.
Focke-Wulf po staranowaniu maszyny Coultera spadał dalej lecąc w kierunku bombowca „All American”. Porucznik Bragg instynktownie pchnął wolant do przodu, ale było już za późno. Niemiecki myśliwiec zahaczył skrzydłem o kadłub Fortecy przecinając go ukośnie aż do ogona.
Bombowiec w jednej chwili stracił ster wysokości i kierunku. Przestało działać radio i część systemów elektrycznych. Przewody tlenowe również zostały przecięte, a na domiar złego oba silniki na prawym skrzydle przestały działać. Jeden z silników na lewym skrzydle zaczął się „krztusić” – szwankowała pompa paliwowa. Ogon z uwięzionym w nim strzelcem tylnym trzymał się tylko na dwóch żelaznych belkach i kilku płatach aluminiowego poszycia. Forteca przypominała teraz olbrzymiego owada z przetrąconym odwłokiem trzymającym się reszty ciała na małym pasku skóry i nieruchomym skrzydłem. W kadłubie tkwiły części skrzydła niemieckiego myśliwca. Używając ich oraz linek z własnych spadochronów załoga desperacko starała się uchronić odciętą część kadłuba przed całkowitym oderwaniem, co byłoby równoznaczne z katastrofą.
Po chwili znaleźli się nad celem. Bombardier Ralph Burbridge otworzył luki i zwolnił bomby.
Otwarcie luku bombowego wywołało potężny podmuch wewnątrz maszyny. Był on tak silny, że boczny strzelec Michael Zuk został „wdmuchnięty” do odciętej części ogonowej. Z pomocą kolegów i linek od ich spadochronów zdołał się stamtąd wydostać. Tylny strzelec Sam Sarpolus próbował pójść w jego ślady, ale odcięty ogon zaczął się niebezpiecznie trząść. Sam zrozumiał, że stanowi balast, który nieco stabilizuje tę część kadłuba i postanowił zostać na miejscu.
Bombowiec B-17 Latająca Forteca „All American” z 414. Dywizjonu Bombowego gdzieś nad północną Afryką. Zdjęcie wykonane z myśliwca Mustang.
Aby wrócić do bazy bombowiec musiał zawrócić, jednak lecąc z niemal oderwanym ogonem porucznik Bragg musiał unikać wszelkich ostrzejszych manewrów – odcięta część trzymała się na słowo honoru i w każdej chwili mogła odpaść. Poprowadził więc maszynę po ogromnym okręgu – aby zawrócić do bazy Forteca zatoczyła półkole pokonując dystans ponad 70 mil zanim znalazła się na kursie powrotnym.
Cały czas traciła prędkość i wysokość, a na dodatek była sama na afrykańskim niebie. Wkrótce w pobliżu pojawiły się dwa Messerschmitty Bf 109. Zbliżyły się do Fortecy jak wilki do rannego odyńca, ale czekał ich spory zawód. Karabiny maszynowe bombowca były nadal sprawne. Strzelcy pokładowi przywitali Niemców ogniem tak skutecznym, że ci stracili ochotę na dalszą walkę i odlecieli.
Tylny strzelec Sam Sarpolus mógł strzelać tylko krótkimi seriami. Odrzut jego Browninga wprawiał odciętą część kadłuba w niebezpieczne drżenie.
Piloci Mustangów, którzy przechwycili Fortecę nad Algierią przecierali oczy ze zdumienia. Wiele potrzaskanych bombowców mieli okazję oglądać, ale czegoś takiego jeszcze nie widzieli. Ogon „All American” wyginał się na boki jakby bombowiec był ogromną rybą płynącą przez przestworza. Na migi dali znak pilotowi, by rozkazał załodze skakać. Bragg odpowiedział, że pięć spadochronów zostało zużytych do przywiązania odciętego ogona i wobec tego spróbuje posadzić maszynę normalnie.
Bombowiec bez problemów wypuścił podwozie i dotknął kołami pasa startowego w bazie Biskra. Natychmiast podjechały do niego karetki. Niepotrzebnie – żaden z członków załogi nie został ranny. Cały personel bazy wybiegł na pas, by z bliska obejrzeć zmasakrowaną Fortecę. Wszyscy byli zgodni, że to cud. Historia nie znała przypadku, by tak uszkodzony samolot doleciał o własnych siłach do bazy.
Po wylądowaniu w bazie w Biskrze.
Dziesięcioosobowa załoga wyszła z maszyny. Na końcu z odciętego ogona wygramolił się tylny strzelec Sam Sarpolus. Na miejsce przyjechał przedstawiciel zakładów Boeinga – producenta samolotu. Kiedy zobaczył „All American” opadła mu szczęka.
- To niemożliwe, by ten samolot utrzymał się w powietrzu! – krzyknął.
A jednak się utrzymał. Latająca Forteca jeszcze raz udowodniła, że zasługuje na swoją nazwę.
Jeśli się spodoba wrzucę więcej ciekawych historii.
Najlepszy komentarz (38 piw)
c................s
• 2012-10-22, 16:43
@up
Jebie mnie skąd ukradł. Artykuł dobry - piwo.
Jebie mnie skąd ukradł. Artykuł dobry - piwo.
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zobligowała nas do oznaczania kategorii wiekowych
materiałów wideo wgranych na nasze serwery. W związku z tym, zgodnie ze specyfikacją z tej strony
oznaczyliśmy wszystkie materiały jako dozwolone od lat 16 lub 18.
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów