18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia (1) Soft (1) Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie - ostatnia aktualizacja: 41 minut temu
📌 Konflikt izrealsko-arabski - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 14:20
📌 Powodzie w Polsce - ostatnia aktualizacja: 57 minut temu

#fuhrer

Włoski winiarz Vini Lunardelli produkuje wino o tematyce nazistowskiej w ramach serii historycznej, która obejmuje wina nazwane od różnych europejskich przywódców , od Napoleona po Hitlera. Seria Hitler, zatytułowana "Der Fuhrer", zawiera zarówno zdjęcia hitlerowskich i nazistowskich sloganów na butelkach, jak i zdjęcia innych członków SS, takich jak Rudolf Hess, Heinrich Himmler, Edward Rommell i Sepp Dietrich.

Nazistowski producent win, pan Lunardelli, powiedział: "większość ludzi kupuje butelki jako żart"

Światowy Kongres Żydów im. Wisenthala mieszczący się Los Angeles apeluje o zaprzestanie dystrybucji wina. Żydówka była na wakacjach
Remini we Włoszech.

A więc sieg heil




ukryta treść








Ostatnio w sieci krąży informacja na temat 128-letniego gościa, który podaje się za Adolfa Hitlera.

Emigrant z Niemiec, który od 1945 roku mieszka w Argentynie, w rozmowie z tamtejszą gazetą "El Patriota" wyznał, że jest zbrodniarzem odpowiedzialnym za śmierć milionów ludzi. Mężczyzna twierdzi, że jest Adolfem Hitlerem i opowiada, jak udało mu się przez tak długi czas ukrywać swoją tożsamość.

Nie wszyscy są jednak przekonani o tym, że Herman Guntherberg, który podaje się za Adolfa Hitlera, rzeczywiście nim jest. Żona mężczyzny, Angela Martinez, która jest z nim w związku od 55 lat, twierdzi, że mężczyzna rzeczywiście mógł być zbrodniarzem wojennym, jednak na pewno nie samym Hitlerem. Co więcej, kobieta twierdzi, że 128-latek cierpi na demencję. Martinez dodaje także, że jej mąż nigdy wcześniej nie mówił o Hitlerze – dopóki przed dwoma laty nie zaczął chorować na Alzheimera.



Nie powiem, że wszystkie media, łącznie z naszymi łyknęły tę informację jak świeżą bułkę rozpędzając pociąg debilizmu, a internet żywi się tą wieścią z dnia na dzień, kiedy tydzień temu pojawił się ten fejk.



Obecny na zdjęciu jegomość to Francis Morris of Quarmby, 103-letni obywatel Wielkiej Brytanii, który macha do was z samochodu, chociaż nigdy nie zdał prawa jazdy.

ANTY HEJTSTOP: Powyższa treść nie ma na celu propagowania faszystowskiego lub innego ustroju totalitarnego w myśl art. 256 §1 w zbiegu z art. 256 §2 ustawy z dnia 6 czerwca 1997 r. - Kodeks karny (Dz.U.2016.0.1137 z późń. zm.). Znamiona czynu nie wyczerpują art. 256 §1 k.k, stosując odpowiednio art. 256 §3 k.k.

W każdym razie, co byście zrobili, gdyby to naprawdę był Fuhrer?
Najlepszy komentarz (90 piw)
JPablo • 2017-06-19, 23:31
Dostał demencji i Alzheimera i zapomniał że ma nikomu nie gadać kim był
Przedstawiam historię jedynej jeszcze żyjącej osoby sprawdzającej, czy jedzenie Wielkiego Führera III Rzeszy nie jest zatrute. Urodzona w roku 1917 Margot Wölk (Woelk) przez 2,5 roku testowała każdy posiłek, jaki mu serwowano w Wilczym Szańcu.
Reportaż pochodzi z roku 2013, ale według wikipedii kobieta nadal żyje.




Krótki artykuł o bohaterce filmu:

ukryta treść

Słabowita, ale jeszcze sprawna umysłowo wdowa przeżyła wojnę prawdopodobnie jako jedyna z grupy kobiet, które z pierwszej ręki wiedziały, że Adolf Hitler jest wegetarianinem - przez 2,5 roku testowały każdy posiłek, jaki mu serwowano. Pani Woelk mieszka samotnie w Berlinie, gdzie urodziła się w 1917 r.
Ze względu na cierpienia fizyczne i psychiczne, jakich doznała, nigdy nie chciała rozmawiać o czasach wojennych. Przyjaciele namówili ją jednak, by opowiedziała niezwykłą historię swojej ewakuacji z Berlina do Gross Partsch w ówczesnych Prusach Wschodnich (dzisiejszy Parcz, wieś w województwie warmińsko-mazurskim), gdzie zamiast do bezpiecznego schronienia trafiła przed bramę kwatery głównej Adolfa Hitlera na froncie wschodnim, znanej jako Wilczy Szaniec.
Woelk, obywatelka III Rzeszy, w 1939 r. wyszła za mąż za swojego szefa z berlińskiego biura podatkowego. Jej mąż zaraz po ślubie trafił na front, z czasem uznano go za zaginionego.
W 1942 r., gdy jej mieszkanie zostało zbombardowane, teściowa zaproponowała, by pani Woelk zamieszkała z nią w domu na wsi.
- Major był nazistą, powiadomił SS, że tam jestem. Od razu po mnie przyjechali i zabrali do Wilczego Szańca. Esesmani zaprowadzili Woelk do budynku znajdującego się poza terenem kwatery, gdzie przebywało kilkanaście młodych kobiet.
- Powiedzieli mi, że mamy testować jedzenie dla Hitlera.
- Oczywiście, że się bałam. Gdyby ktoś próbował go zatruć, już by mnie tu nie było. Byłyśmy zmuszone to jeść, nie miałyśmy przecież wyjścia. Od 1941 r. Hitler spędził w Wilczym Szańcu 800 dni, aż do listopada 1944 r., kiedy to zmuszony był opuścić kwaterę ze względu na zbliżający się front. Do pracy meldowała się codziennie. Kiedy na stacji stał osobisty pociąg Führera, wiedziała, że tego dnia będzie testować jedzenie.
- Testowałyśmy jedzenie między godziną 11 a 12. Było nas 15. Dopiero gdy każda z nas skosztowała potraw, SS zawoziło jedzenie do kwatery Hitlera - mówi. Dzięki temu było pewne, że ewentualne objawy wystąpią nawet wówczas, gdyby trucizna miała działać z opóźnieniem.
- Samo wegetariańskie jedzenie, pyszne świeże warzywa, od szparagów po paprykę i groszek, do tego ryż i sałatki. Podawano całe danie na jednym talerzu, tak jak trafiało do niego. Mimo dokuczliwej obecności SS, posiłki były prawdziwym skarbem w czasach, gdy cała żywność była mocno racjonowana, a świeże warzywa i owoce oglądali tylko nieliczni.
- Jedzenie było pyszne, najlepsze warzywa i owoce. Nie podawano mięsa, nie przypominam sobie też, by były jakieś ryby. Napoje testowano gdzieś indziej, SS je zabierało, my nie musiałyśmy ich próbować.
Warunki pogorszyły się po nieudanym zamachu na Hitlera, przeprowadzonym w lipcu 1944 r. przez Clausa von Stauffenberga.
- Siedziałyśmy z żołnierzami w namiocie kilometr dalej i oglądałyśmy film, gdy nagle usłyszałyśmy wybuch - wspomina Woelk.
- Po tym wszystkim nie pozwolono mi już mieszkać z teściową. Zamknięto mnie w budynku szkoły i pozwalano odwiedzać teściową tylko w weekend, pod eskortą SS.
Gdy było pewne, że Rosjanie zajmą Wilczy Szaniec, zaprzyjaźniony żołnierz pomógł przerzucić Woelk z powrotem do Berlina.
- Żołnierz nazwiskiem La Grange powiedział, żebym się spakowała i uciekała. Wsadził mnie do pociągu Goebbelsa i tak udało mi się wyjechać. Uratował mi życie. Teściowa mówiła, że pozostałe dziewczyny zginęły zastrzelone przez Rosjan.
Po ucieczce z Wilczego Szańca jej życie zamieniło się w koszmar. Ponieważ oddaliła się ze służby, SS traktowało ją jak zbiega. O włos uniknęła aresztowania przez SS, ale wpadła w ręce Rosjan, gdy Armia Czerwona zajęła stolicę.
- Zamknęli mnie w jakimś mieszkaniu i przez 14 dni gwałcili - mówi.
- Potem już nie mogłam mieć dzieci.
Po wojnie wróciła do pracy w biurze podatkowym i ułożyła sobie życie jako wdowa.
- 27 marca 1946 r. usłyszałam pukanie. Otworzyłam drzwi chudemu mężczyźnie w mundurze i z zabandażowaną głową - wspomina ze słabym uśmiechem w oczach.
- Zapytał: "Nie pamiętasz mnie?". To był mój mąż. Nie poznałam go. Zemdlałam.
Jej mąż Kurt jako jeniec wojenny był przetrzymywany przez Rosjan w Gdańsku. Żyli razem aż do jego śmieci w 1990 r.



http://pl.wikipedia.org/wiki/Margot_Woelk
http://en.wikipedia.org/wiki/Margot_W%C3%B6lk

źródło: TVN, Polska Times, wiki
Adi w kolorze
Rottensparrow • 2013-01-22, 15:16
Film ukazujący Fuhrera od jego dobrej, prawdziwej strony. Pozdrawiam

Najlepszy komentarz (161 piw)
haras1991 • 2013-01-22, 15:19
Wzruszające jakim dobrym człowiekiem on musiał być.
Fuhrer
P................s • 2012-01-25, 18:35


Mam nadzieję, że zdjęcie pierwszy raz w serwisie.
Herr Hitler movin on up...
daymaker • 2010-06-25, 12:25
Interesujące przemówienie....



...albo "prześpiewnienie"
Najlepszy komentarz (41 piw)
neonadis • 2010-06-25, 17:51
To o wiele lepsze;)

Cudowna broń Himmlera

SS-Reichsfuhrer interesował się zawsze odkryciami i wynalazkami. Był na wskroś nowoczesnym człowiekiem i torował drogę postępowi. Każdy wyższy SS-owiec miał obowiązek meldować głównej kwaterze SS o każdym nowatorskim pomyśle lub wynalazku na swoim terenie. Jakąś drogą doszła do Heinricha Himmlera wiadomość, że pewien Włoch czy Szwajcar odkrył metodę wysadzania w powietrze - przy pomocy tajemniczych promieni - magazynów amunicyjnych wroga. Na osobiste polecenie SS-Reichsfuhrera sprawę zbadali fachowcy z SS. Ich ekspertyzy sygnalizowały, że pomysł jest wart zainteresowania. Przyjęto warunki wynalazcy. Wpłacono z dziesięć tysięcy marek
na uzupełniające prace techniczne. Pierwszą próbę, na małą skalę, przeprowadzono
potajemnie w Szwajcarii. Wypadła doskonale. Znów wyasygnowano jakąś niemałą sumę
i zaakceptowano cenę: milion funtów sterlingów (Himmler zgodził się zapłacić wynalazcy fałszywymi banknotami brytyjskimi, które w tajemnicy produkował).

- Ostateczna próba (trzykrotna) odbyła się w północnych Włoszech. Ułożono stos amunicji rozmaitego typu. Wynalazca ze swoją aparaturą i pomocnikiem znajdował się w odległości
kilometra. O kilkadziesiąt metrów od niego - Heinrich Himmler ze sztabem. Wynalazca sprawdził zgromadzoną amunicję, wrócił do swego stanowiska, nastawił aparaturę, wypuścił wiązkę niewidzialnych promieni i amunicja zapaliła się, wybuchając. Drugi eksperyment przeprowadzono z odległości dwu kilometrów. Te same czynności. I stos amunicyjny znów wyleciał w powietrze. Heinrich Himmler, uradowany, powinszował wynalazcy i kazał realizować finalne warunki umowy. Ale ktoś przypomniał mu w ostatniej chwili, że wynalazca przed każdym eksperymentem chodził oglądać przygotowaną amunicję. Zaproponowano wobec tego trzecią próbę, ale w warunkach bojowych, to znaczy bez uprzedniego oglądania i sprawdzania obiektu, który należało zniszczyć.

Ta próba się nie udała, mimo że Włoch z dziesięć razy nastawiał aparat i wysyłał wiązki promieni. Skończyło się ujawnieniem, że rysunki techniczne i wzory fizyczne są blefem (wynalazca tłumaczył, że je zaszyfrował i nie może bez specjalnych tablic rozszyfrować)
oraz że przed próbą coś podrzucał do zgromadzonej przez saperów i zbrojmistrzów amunicji. Wynalazcę i pomocnika na miejscu zastrzelono. Okazało się później, w wyniku drobiazgowego śledztwa, że obaj byli notowani w Interpolu jako międzynarodowi oszuści i hochsztaplerzy.

Żołnierz nie do zabicia

Historii tego typu, o bohaterach, męstwie i niesamowitym szczęściu na pewno można opowiedzieć więcej. Ta jednak ma w sobie coś magicznego. Kapitan Mark Shelley był zwykłym żołnierzem. Już sam stopień świadczył o tym, iż niczym nadzwyczajnym się nie wyróżniał. Na pewno jednak możemy go zaliczyć do najbardziej wytrzymałych bohaterów II wojny. Gdy siły alianckie przystąpiły do szturmowania Sycylii w ramach operacji "Husky", Shelley wszedł w skład sił desantowych. Najpierw jego samolot został zestrzelony, a dzielny kapitan przeżył awaryjne lądowanie. Potem, nie namyślając się długo, podjął próbę ratowania kolegów. Maszyna eksplodowała, a Shelley został odrzucony i stracił przytomność. Został znaleziony przez dwóch włoskich żołnierzy, którzy oddali go do niemieckiego szpitala. W kilka dni potem szpital został zdobyty przez Kanadyjczyków, a nasz dzielny wojak został przeniesiony do kanadyjskiego punktu sanitarnego. Lecz, jak to na nieustraszonego żołnierza przystało, uciekł ze szpitala, aby włączyć się do walk. Po drodze natknął się na czterech Niemców. Doszło do strzelaniny, a kapitan ciężko ranny musiał opierać się na lewym ramieniu i prowadzić ogień na leżąco, gdyż prawe uległo poparzeniu. Udało mu się zabić wszystkich Niemców, jednak granat ciężko go zranił. Na wpół nieprzytomnego Shelleya znaleźli kanadyjscy medycy. Zapakowali go do ambulansu, jednak w drodze do punktu ewakuacyjnego ambulans zaatakowała Luftwaffe i... obok karetki wybuchła bomba. Eksplozja wyrzuciła Amerykanina przez tylne drzwi. Miał złamaną rękę. Gdy kapitan dotarł w końcu do północnej Afryki, stwierdził sarkastycznie: "Hitler pokpił sprawę. Szwaby nie storpedowały mojego statku".

Zagubiona walizka

Order Czerwonej Gwiazdy dostawał w Armii Czerwonej każdy, kto zniszczył choć jeden niemiecki czołg. Dla dowódców radzieckich ordery były najważniejsze. Radziecki żołnierz mógł być głodny, ale zaraz po walce musiał otrzymać order. Gdy w nocy 26 października 1941r. szef oddziału kadr 64 Armii zgubił walizkę z 40 orderami, poinformowano o tym zdarzeniu samego Stalina. Na Kremlu powstało takie zamieszanie, jakby zaginęły co najmniej tajne plany obrony Moskwy. Stalin osobiście wydał rozkaz odnalezienia walizki z orderami. Znalazła się po dwóch dniach. Brakowało tylko jednego orderu, mimo to pechowy szef oddziału kadr został rozstrzelany.

Złe wieści

Stalin długo nie przyjmował do wiadomości rozmiarów klęski Armii Czerwonej w wojnie z Niemcami. 5 października 1941 roku pilot samolotu powiadomił, że na drodze w odległości 180 km od Moskwy posuwa się na wschód kolumna hitlerowskich czołgów. Nikt w to nie uwierzył i wysłano drugi samolot. Kiedy pilot potwierdził ten meldunek, wysłano kolejny samolot. Trzeci pilot również poinformował o długiej na kilkanaście kilometrów kolumnie wojsk niemieckich. Na rozkaz Berii aresztowano trzech pilotów za "rozpowszechnianie paniki" . Wszyscy zostali rozstrzelani, a niemieckie czołgi niemal doszły do Moskwy.

Pancerz Tygrysa

Pancerz Tygrysa, wykonany ze szlachetnej stali, był tak twardy, że pociski często pękały po trafieniu. W takiej sytuacji zdarzało się, że od wewnętrznej strony, przy dostatecznie dużej sile uderzenia, odrywały się kawałki stali i raziły załogę. Uczestnik walk w Normandii wspominał, że Tygrys ostrzelany z małej odległości, przez 3 Shermany, nagle zatrzymał się i przerwał ogień. Na jego pancerzu nie było śladów przebicia; po zajęciu terenu przez piechotę okazało się, że czołg był nie uszkodzony, ale cała załoga została wybita odpryskami pancerza.