#komisariat
Na projekt "E-posterunek" wyłożono z budżetów policji, MSW oraz Narodowego Centrum Badań i Rozwoju łączną kwotę 24 mln zł. Po 6 latach wszystko zakończyło się totalną klapą. System powstał, ale nikt nie chce z niego korzystać. Policjanci, którzy dzięki e-posterunkowi mieli zaoszczędzić nawet 60 proc. czasu poświęcanego formalnościom, twierdzą że to bubel.
19 371 900 zł – tyle od 2008 r. kosztowała policję i MSW budowa systemu, który choć powstał, nie zostanie uruchomiony. Miał usprawnić pracę policjantów dochodzeniowo-śledczych.
Jednak sztandarowy projekt skończył się porażką. Policja zaprzestała nad nim prac, nie chce z niego korzystać i twierdzi, że to bubel. Skąd tak niespodziewany finał?
– Wpłynęły na to infoafera, negatywne stanowisko głównego inspektora ochrony danych osobowych, niedobór w policji specjalistów od informatyzacji, ale i histeria, że wszyscy jesteśmy inwigilowani. Policja w obawie przed kolejną burzą wolała się wycofać – uważa dr Zbigniew Rau, kryminolog i były wiceszef MSWiA. Uważa, że rezygnacja z projektu to poważny błąd.
Miała być rewolucja
Budowę niezwykle potrzebnego systemu sfinansowano głównie z budżetu policji – wydano na to ponad 17 mln zł (kolejne ok. 2 mln zł wydano z Centrum Projektów Informatycznych MSW). Z tego na laptopy przeznaczono 5 mln zł, na drukarki 1,4 mln zł, a na urządzenia mobilne – prawie 8 mln zł (to laptopy odporne na warunki atmosferyczne).
Dodatkowe 4,6 mln zł wyłożyło Narodowe Centrum Badań i Rozwoju. Te pieniądze poszły na sześcioletni nadzór nad projektem, prace naukowo-badawcze wykonywane przez pracowników z Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie, w tym gratyfikację rektora uczelni Arkadiusza Letkiewicza, późniejszego wiceszefa policji odpowiedzialnego za wdrożenie systemu.
E-posterunek miał przynieść rewolucję. Policjant z laptopem mógłby wydrukować np. protokół oględzin, a wpisane w nim dane automatycznie trafiłyby do innych policyjnych druków i baz. To miało uwolnić policjantów od papierkowej roboty i dać 60-proc. oszczędność czasu.
– E-posterunek przyspiesza postępowanie przygotowawcze. Zamiast wpisywać dane do kilku protokołów, policjant wypełnia jeden, a dane są automatycznie przesyłane do innych. Inna zaleta: ta elektroniczna aplikacja pozwala na bardzo precyzyjne sporządzenie np. protokołu oględzin miejsca przestępstwa, ponieważ są w niej gotowe słowniki wyrażeń – wylicza korzyści dr Zbigniew Rau.
Wyjaśnia, że podobne aplikacje są używane już teraz w centrach zarządzania kryzysowego czy w firmach biznesowych, chociażby w telefonii komórkowej. – Na przykład kiedy pracownik przyjmuje reklamację, to otwierają mu się „przegródki" wskazujące, co kolejno ma zrobić i jakie dane wpisać – tłumaczy dr Rau.
E-posterunek był przez półtora roku testowany w pięciu komendach, a jeszcze pół roku temu KGP zapewniała, że go wdroży, choć z poślizgiem. Dziś twierdzi, że aby go ulepszyć, musiałaby wydać jeszcze 1,2 mln zł bez gwarancji sukcesu.
– Mamy pojazd, nie mamy kierownicy, więc nim dalej nie jedziemy – mówił Wojciech Olbryś, wiceszef policji, w grudniu na posiedzeniu sejmowej Komisji Spraw Wewnętrznych, informując o zaprzestaniu prac. Projekt odesłano do CPI.
Początek infoafery
Dlaczego szefostwo policji nagle uznało e-posterunek za bubel? Mariusz Sokołowski, rzecznik Komendy Głównej, mówi „Rz": – Ta aplikacja od początku jest obarczona wadami prawnymi. Zawiadamialiśmy prokuraturę o tym, że firma, która ją przygotowała, bezprawnie wykorzystała nasze policyjne zasoby. Do końca nie dysponowaliśmy kodami źródłowymi do e-posterunku. Nie można było dalej w to brnąć.
Cieniem na projekcie położyła się infoafera. Od nieprawidłowości w przetargu na budowę e-posterunku zaczęły się zainteresowanie CBA informatyzacją i największa afera korupcyjna, której bohaterem stał się Andrzej M., były dyrektor CPI (dziś podejrzany o przyjęcie ok. 4 mln zł łapówek od firm informatycznych).
Policja zarzuciła wart wiele milionów złotych projekt informatyczny. W tle jest infoafera.
To on i policyjny informatyk Marcin P. – jak ustaliły CBA i prokuratura – mieli przekazać firmie Netline tzw. elektroniczny moduł procesowy (zwany później e-posterunkiem), który za grant z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju przygotowali policjanci z uczelni w Szczytnie. W efekcie spółka wygrała przetarg. M. usłyszał zarzuty przekroczenia uprawnień w celu osiągnięcia korzyści.
Prace nad e-posterunkiem miażdżącej krytyce poddała w 2013 r. NIK.
Co z kupionym sprzętem? Policja twierdzi, że się nie zmarnuje.
– Wykorzystywany jest jako stanowiska dostępowe do policyjnych baz danych, tworzenia dokumentów i notatek służbowych, również na miejscu zdarzenia, oraz współpracy z czytnikami linii papilarnych i dokonywania sprawdzenia osób w systemie AFIS – mówi Sokołowski i podkreśla, że kupiono je w celu modernizacji sprzętu teleinformatycznego, a nie tylko na potrzeby e-posterunku.
Sokołowski twierdzi, że policja z idei stworzenia programu nie zrezygnowała.
– E-posterunek był testowany przez półtora roku w pięciu komendach i wiem, że policjanci oceniali go pozytywnie. Jak każda nowość, oczywiście wymaga poprawek – mówi dr Zbigniew Rau.
Ktoś to akceptował
Jakie są wątpliwości dotyczące e-posterunku? Jedna z głównych dotyczy charakteru danych wprowadzanych dzięki tej aplikacji. GIODO uważa, że są to zbiory, które trzeba rejestrować.
– Nie zgadzam się z taką interpretacją. To nie są zbiory scentralizowane i przesyłane. To są jakby szablony elektroniczne wypełniane przez policjanta np. podczas oględzin. Ale skoro są wątpliwości, to trzeba zrobić porządną analizę prawną i problem rozwiązać – uważa dr Rau.
Zwraca uwagę, że nie jest prawdą to, iż w e-posterunku dane byłyby tylko w formie elektronicznej.
– Protokoły są drukowane na miejscu i świadek czy pokrzywdzony je podpisuje. Są więc także w formie papierowej – wyjaśnia Rau.
– Na e-posterunek wydano olbrzymie publiczne pieniądze, a teraz policja nagle twierdzi, że projekt do niczego się nie nadaje – mówi zdziwiony poseł Jarosław Zieliński z PiS, wiceszef sejmowej Komisji Spraw Wewnętrznych.
Uważa, że trzeba wyjaśnić, kto za to odpowiada, co i dlaczego w e-posterunku nie działa.
– Prace ktoś nadzorował i akceptował. Nie można kompromitacji sztandarowego projektu skwitować ogólnikami – przekonuje poseł Zieliński.
Źródło
- Wracam do domu, żona leży naga w łóżku i mówi:
- "Rozbieraj się i prędko do roboty!".
No więc przybiegłem.
Och, ale śmieszne. Suchar w chuj.
Twój nick dobrze ci radzi
Nie wiem czy się naćpał czy co bo ni panimaju.
- Wczoraj zgłaszałem u was zaginięcie żony!
- Ano, zgadza się... - odpowiedział oficer dyżurny.
- Ale czy ja, kurwa, kazałem jej szukać?!
Sam zatrzymał wandala, który mu groził i zbił szybę w sklepie. Wezwano policję, ale na patrol trzeba było czekać 1,5 godziny, choć komisariat jest kilometr dalej. Napastnik sytuację wykorzystał i w tym czasie uciekł. - Straciłem zaufanie do policji - mówi poznański przedsiębiorca.
W czwartek pijany klient chciał sprzedać w jednym z komisów przy ul. Święty Marcin telefon komórkowy. Za wszelką cenę. Groził sprzedawcy pobiciem i śmiercią. W końcu wpadł w szał i wybił szybę w drzwiach sklepu.
Właściciel natychmiast rzucił się w pogoń za wandalem.
- To był impuls. Zobaczyłem, że się oddala, ktoś krzyknął "Goń go!". On stanął w miejscu i krzyknął "Chcesz się bić?". Wtedy złapałem go i rzuciłem na chodnik – wspomina Krzysztof Ochmański.
Kiedy właściciel komisu przytrzymywał napastnika, inna osoba wezwała policję.
- Pierwszy telefon był o 13:35, kolejny o 13:58. Po pół godzinie mężczyzna wyrwał się i uciekł. Straciłem zaufanie do policji – mówi Ochmański.
Policjanci przybyli na miejsce po półtorej godziny, choć z najbliższego komisariatu mieli zaledwie 900 metrów. Tę drogę można pokonać piechotą w około 7 minut.
Jak to możliwe, że trzeba było czekać tak długo?
– W czasie zgłoszenia patrole były zajęte innymi interwencjami, których nie można było przerwać – tłumaczy Iwona Liszczyńska z zespołu prasowego wielkopolskiej policji.
W tej chwili policja ustala, czy w tej sprawie nie dało się jednak szybciej interweniować i kto ewentualnie zawinił: dyspozytor czy funkcjonariusz.
– Tak długi czas oczekiwania nie powinien mieć miejsca. Naszym celem jest interweniowanie w takich sprawach w ciągu 10 minut od zgłoszenia. Ustalamy, czy któryś z funkcjonariuszy nie popełnił błędu lub zaniedbania. Jeśli tak się stało, zostaną wobec niego wyciągnięte konsekwencje – przekonuje Liszczyńska.
Sprawcę napaści udało się zatrzymać dopiero w poniedziałek. Mężczyźnie postawiono już zarzuty uszkodzenia mienia i gróźb karalnych.
Po przesłuchaniu został zwolniony do domu.
Długie oczekiwanie na przyjazd patrolu policji w Poznaniu to nie jednostkowy przypadek. Przekonał się o tym Krzysztof Krawiec. Wandale zniszczyli drewniany płot z ogródka piwnego przy jego pubie. Jak mówi, połamane płotki leżały na całym skrzyżowaniu ulic Mickiewicza i Słowackiego oraz za metalowym ogrodzenie po drugiej stronie ulicy.
- Zadzwoniłem na policję o godzinie 8.30. Policjanci pojawili się dopiero po 15.00. Przeproszono mnie, że trwało to tak długo. Usłyszałem, że to błąd dyżurnego. To zniechęca do zgłaszania takich spraw – mówi Krawiec.
Średni czas interwencji policji w Poznaniu to 11 minut i 49 sekund.
tvn24.pl/wiadomosci-poznan,43/zlapal-wandala-na-policje-czekal-poltore...
Mógł nie mówić nic o wandalu, tylko powiedzieć ze grupa młodzieży pije piwo i pali skręty, to w 5min by się zjawili
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów