- Nie chciał byś się pobawić jakimś żywym zwierzątkiem?
- A to on jest martwy?
Dziecko się rozpłakało.
Usłyszane, że to autentyk.
W Polsce liczba firm na stu mieszkańców jest już zdecydowanie większa niż w Niemczech. Tym, czego dziś potrzebujemy, jest przemiana działających już małych i średnich firm w duże rodzime przedsiębiorstwa.
Chwytliwa wizja drobnego przedsiębiorcy, biorącego sprawy w swoje ręce, bez oglądania się na bierną resztę, trafiła w Polsce po ‘89 roku na podatny grunt. Wspaniale wpisywała się w kulturę indywidualizmu, która rozpoczynała swój triumfalny pochód po latach dominacji zgrzebnego kolektywizmu. Wizja życia zawodowego bez szefa była kusząca sama w sobie, a jeszcze większej atrakcyjności dodawały jej opowieści o wielkiej roli indywidualnej przedsiębiorczości w przyszłym rozwoju naszego kraju, chętnie serwowane przez ekspertów od transformowania naszej gospodarki. Powoli jednak niektórzy zaczynają dostrzegać fakt, że model gospodarki opartej na indywidualnej przedsiębiorczości nie musi być wcale taki doskonały.
Narracja o indywidualnej przedsiębiorczości stała się wręcz mitem założycielskim polskiego kapitalizmu. Była ona bardzo wygodna dla tych, którzy organizowali polski porządek po demokratycznych przemianach. Polacy mieli zająć się własną drobną działalnością, dzięki czemu mieli stracić zainteresowanie tym, co się dzieje ze wspólną schedą po PRL-u, która drobna już wcale nie była. Mit ten przetrwał do dziś i ma się dobrze. Teza mówiąca, że indywidualna przedsiębiorczość jest główną determinantą rozwoju, wciąż wydaje się trzymać mocno. A argument typu „sam załóż firmę” wciąż jest najpowszechniejszym sposobem zbijania wszelkich zarzutów dotyczących warunków pracy w Polsce. Tymczasem bliższe przyjrzenie się głównym wskaźnikom określającym wymiar przedsiębiorczości w danym kraju pokazuje, że jej zbyt duży rozkwit może być wręcz kulą u nogi.
Przedsiębiorczość kwitnie w Afryce
Kraje afrykańskie pod względem przedsiębiorczości biją na głowę resztę świata. Pod tym względem bezkonkurencyjny jest Benin. Tam aż ok. 90% siły roboczej stanowią przedsiębiorcy. Oczywiście nie produkują oni aplikacji na smartfony czy choćby plastikowych okien. Jeśli już to proce. Nie zmienia to faktu, że indywidualnej aktywności gospodarczej jest tam co niemiara. Jakoś jednak nie przekłada się to na tworzenie konkurencyjnej gospodarki. Pierwszy w kolejności wskaźnik raportu Global Entrepreneurship Monitor, czyli odsetek przedsiębiorców wśród obywateli w wieku 18-64 lat, którzy prowadzą działalność przynajmniej od 42 miesięcy, jest zdominowany przez państwa afrykańskie. Bezkonkurencyjna jest Uganda (36%), trzecia jest Ghana (26%), w czołówce są jeszcze Nigeria i Zambia. Kraje wysoko rozwinięte rozpoczynają się w zasadzie dopiero na poziomie 10% lub niższym (Niemcy 5%, Szwecja 6%). Nawet w USA, które są stawiane za wzór przedsiębiorczości, odsetek ten wynosi ledwie 7,5%. Prawda jest więc taka, że krajobraz gospodarczy zdominowany przez wielka liczbę przedsiębiorców typowy jest dla krajów biednych i zacofanych. W krajach rozwiniętych ich odsetek drastycznie spada. Jakby na przekór dominującej wykładni. Co ciekawe, spośród krajów wysoko rozwiniętych najbardziej przedsiębiorczym krajem jest… słaniająca się na nogach Grecja, z porządnym odsetkiem 12,6%. Jak widać, Grecy wcale nie muszą być tak leniwi, jak to się od kilku lat pokazuje. A wysoki odsetek przedsiębiorczości wcale nie musi się równać szybkiemu rozwojowi.
Podobne wnioski można wyciągnąć z analizy danych Eurostatu, które pokazują liczbę przedsiębiorstw w danym kraju. Okazuje się, że w czołówce znajdziemy wszystkie kraje południa Europy, które mają największe problemy podczas obecnego kryzysu. Poza konkurencją są Portugalia, z 8,5 przedsiębiorstwami na 100 mieszkańców, oraz Grecja (8 przedsiębiorstw). Kolejne Włochy mają ich ok. 6,5 na 100 mieszkańców. Jak widać, liderami zestawienia są głównie kraje z kłopotliwej grupy PIGS (czwarte państwo tej „grupy”, Hiszpania, ma wskaźnik wyraźnie niższy, lecz nadal na stosunkowo wysokim poziomie 4,5). Najprężniejsze gospodarki Europy znajdują się raczej na drugim końcu skali. W Danii czy Finlandii wskaźnik przedsiębiorstw na 100 mieszkańców wynosi jeszcze ok. 4 (czyli mniej więcej tyle, ile w Polsce), ale za to już w Wielkiej Brytanii jedynie 2,7. W Niemczech jest jeszcze mniejszy – 2,6. Natomiast w Szwajcarii działa zaledwie 1,6 przedsiębiorstwa na 100 mieszkańców. Inaczej mówiąc, najbardziej przedsiębiorczymi krajami w zachodniej Europie są te, które znoszą obecny kryzys zdecydowanie najgorzej.
Także kolejny popularny wskaźnik określający przedsiębiorczość potwierdza tę tezę. Samozatrudnienie uchodzi w niektórych kręgach za wyraz elastyczności oraz odrzucenia stabilności, będącej przeżytkiem socjalizmu. Upowszechnienie samozatrudnienia miałoby być najlepszą drogą do stworzenia nowoczesnego społeczeństwa przedsiębiorców, którzy wykonują swoje zadania na swój własny rachunek, samemu dbając o wszelkie sprawy związane z działalnością zawodową. W społeczeństwie samozatrudnionych roszczeniowa osoba pracownika słusznie skończy na śmietniku historii. Wydawałoby się więc, że samozatrudnienie musi królować w prężnych gospodarkach, a jest znikome w „rozpasanych” i „rozleniwionych” krajach południa Europy. Tymczasem okazuje się, że jest zupełnie odwrotnie. Pod względem odsetka samozatrudnionych w ogólnej liczbie zatrudnionych w Europie niepodzielnie rządzi Grecja – 37% (wg OECD). Kolejne kraje grupy PIGS także mają się czym pochwalić. We Włoszech ten odsetek wynosi 25%, w Portugalii 22%, a Hiszpania co prawda trochę odstaje, ale wciąż mamy tam do czynienia z porządnym odsetkiem na poziomie 17,5%. Polska (22%) niestety dołącza pod tym względem do krajów PIGS. Najmocniejsze europejskie gospodarki odsetek ten mają zdecydowanie niższy. W Niemczech wynosi on 11,6%, w Danii zaledwie 9,1%. W Szwecji 10,5, a w Szwajcarii 10,7. Zdecydowanie najmniej samozatrudnionych w Europie jest w jednym z najbogatszych europejskich krajów, czyli w Norwegii. Pracuje ich tam zaledwie 6,9%. Jak widać, duża liczba samozatrudnionych w stosunku do wszystkich zatrudnionych, podobnie jak duża liczba przedsiębiorstw w stosunku do liczby mieszkańców, towarzyszy krajom, których gospodarki trudno nazwać „prężnymi”.
Nieinnowacyjne „misie”
Co wiąże się z dużą liczbą firm w stosunku do liczby mieszkańców? Oczywiście wyraźne rozdrobnienie struktury przedsiębiorstw, czyli inaczej mówiąc oparcie gospodarki o słynny już sektor MŚP (małe i średnie przedsiębiorstwa), czyli popularne „misie”. Większość propagatorów przedsiębiorczości uważa, że właśnie o ten sektor powinna być oparta zdrowo funkcjonująca gospodarka. Po powyższym wywodzie, chyba już każdy zdążył się zorientować, że sprawa wygląda trochę inaczej. Według danych OECD, najwyższy wskaźnik zatrudnienia w dużych przedsiębiorstwach (powyżej 250 pracowników) mają te kraje zachodniej Europy, które mają obecnie najzdrowsze gospodarki. W kolejności od pierwszego miejsca: Niemcy (52,1% wszystkich zatrudnionych), Finlandia (48,4%), Szwecja (47,5%). Tymczasem trzy ostatnie miejsca zajmują kraje, które obecnie przeżywają największe problemy: Portugalia (19,5%), Włochy (25,1%), Hiszpania (29,5%). Według tego wskaźnika Polsce (45,9%) bliżej do Szwecji czy Finlandii niż krajów PIGS. A więc tym, że stosunkowo duża liczba Polaków znajduje zatrudnienie w dużych firmach, powinniśmy się cieszyć. Gdybyśmy byli skazani tylko na MŚP, o dobrą (czyli produktywną i dobrze płatną) pracę byłoby nam jeszcze trudniej. Problemem jednak jest to, że wśród dużych firm działających w naszym kraju, tylko znikoma część ma rodzimy kapitał. W odróżnieniu od wymienionych wyżej państw północnej Europy.
Mogłoby się wydawać, że małe firmy będą bardziej elastyczne, co pomoże im w lepszy sposób dostosowywać się do wymagań zmieniającego się rynku. Jednak to nie musi być prawda. Mniejszy firmy są bardziej wrażliwe na wszelkie rynkowe zawirowania, gdyż często dysponują niewielkim zapasem kapitału, co powoduje, że nawet nieduże perturbacje powodują u nich utratę płynności. W związku z tym często zachowują się one w grze rynkowej dużo bardziej zachowawczo niż firmy duże, dla których podejmowanie ryzyka nie grozi upadłością. Poza tym niewielkie firmy oferują też z reguły mało stabilną pracę (ponieważ sytuacja ich samych często jest mało stabilna), co przekłada się na większą zachowawczość ich pracowników. To siłą rzeczy musi powodować, że gospodarki oparte o małe podmioty są mniej innowacyjne. Tym bardziej, że mniejsze firmy w oczywisty sposób mają mniej pieniędzy, które mogą wydatkować na badania i rozwój, za to duże częściej nie szczędzą na nie środków (przykładowo Siemens w samym 2013 roku złożył prawie dwa tysiące wniosków patentowych). Dane wyraźnie to potwierdzają. Pod względem liczby patentów na milion mieszkańców (dane OECD za rok 2011), w pierwszej piątce krajów z Europy znajdują się… cztery z omawianych tu gospodarek opartych na dużych przedsiębiorstwach. W pierwszej Szwajcarii jest ich prawie 90, w Szwecji 74, w Niemczech 61, a w Finlandii 52. Niedaleko za nimi plasuje się Dania (na 6 miejscu). Na drugim końcu skali znajdują się gospodarki oparte o mniejsze firmy – w Grecji wskaźnik ten wynosi 0,7, w Portugalii 0,9, w Hiszpanii 3,8, a we Włoszech 9,8. Co ciekawe, na niechlubnym ostatnim miejscu wśród europejskich członków OECD znajduje się… Polska. Nasz kraj mógł się pochwalić w 2011 roku równą połową patentu na milion mieszkańców. Powiedzieć, że wstyd, to jak nic nie powiedzieć. To niestety również wynik tego, że mało mamy dużych firm z rodzimym kapitałem, które mogłyby inwestować w badania w naszym kraju.
Małe firmy charakteryzują się niską produktywnością, a więc są mniej konkurencyjne. W związku z tym muszą one stawiać w pierwszej kolejności na niskie koszty pracy, a w mniejszym stopniu na jej jakość. Wynika to głównie z dwóch powodów. Po pierwsze mają one mniejsze możliwości finansowe, więc nie dysponują one tak dobrym sprzętem jak większe firmy i nie zawsze są w stanie wdrażać najnowsze rozwiązania. Poza tym charakteryzują się one niższym kontyngentem produkcji, przez co nie mogą one korzystać z efektu skali (cena jednostkowa wytworzenia produktu spada w miarę zwiększania produkcji) w takim stopniu, jak duże przedsiębiorstwa, co powoduje również, że koszty stałe dużo bardziej je obciążają. Oba zjawiska widać wyraźnie po danych statystycznych. Z krajów zachodniej Europy zdecydowanie najniższą produktywnością charakteryzują się Portugalia (25 USD na godzinę pracy) oraz Grecja (28,3 USD). Nieco wyżej są Włochy (37,2 USD). Hiszpania może pochwalić się nawet nie najgorszą produktywnością (42 USD), lecz i tak wyraźnie odstaje od liderów rankingu, którymi, jak nietrudno się domyślić, są kraje dużych firm. Najwyższą produktywność w Europie mają Norwegowie (62,6 USD/h) oraz Luksemburg (61,3 USD), który tu jeszcze nie był omawiany, ale strukturę przedsiębiorstw ma podobną do Niemiec. W kolejnych krajach (Holandia, Belgia, Niemcy, Francja), w których produktywność oscyluje wokół 50 USD na godzinę pracy, tylko gospodarka holenderska charakteryzuje się stosunkowo większą liczbą małych firm, ale wciąż nie tak dużą jak kraje PIGS.
Przyspieszyć ewolucję
Powyższe uwagi nie powinny zaskakiwać. Zaskakujące powinno być raczej to, dlaczego tak dobrze trzyma się w Polsce mit indywidualnej przedsiębiorczości. Dlaczego wciąż jednym z głównych postulatów ekonomicznych jest ułatwianie zakładania nowych firm. Dlaczego argument typu „to uderzy w sektor MŚP” wciąż jest najbardziej popularnym sposobem zbijania wszelkich pomysłów mających na celu zmianę niegodziwych polskich warunków pracy. Prawda jest taka, że mamy w Polsce nie tyle potrzebę nowych przedsiębiorstw, co raczej rozwoju tych już istniejących. W naszym kraju liczba firm na stu mieszkańców (ok. 4) jest już zdecydowanie większa niż w Niemczech (2,6). A więc to, czego potrzebuje obecnie Polska, to przemiana działających już małych i średnich firm w duże rodzime przedsiębiorstwa. Obecnie ewolucja ta przebiega zdecydowanie za wolno. Istniejące sposoby na jej przyspieszenie (których wbrew pozorom jest całkiem sporo) to niewątpliwie temat na inny obszerny tekst, obecnie jednak ważne jest, by Polacy zrozumieli potrzebę zmian gospodarczych priorytetów. Wówczas dotrze do nas, że powinniśmy przede wszystkim dążyć nie do rozwoju przedsiębiorczości, której mamy już wystarczająco wiele, lecz do osiągnięcia wyższej kultury pracy, opartej na sprawnych instytucjach, harmonijnej współpracy wszystkich grup społecznych (pracodawcy, pracownicy, kadra profesorska, politycy etc.), znacznych i efektywnie wydatkowanych środkach przeznaczanych na badania i rozwój oraz na komfortowych warunkach zatrudnienia. Z pułapki średniego dochodu możemy uwolnić się nie przedsiębiorczością lecz współpracą. Państwa peryferyjne przebijały się do centrum nie za pomocą indywidualnych dążeń, lecz wspólnych, dobrze skoordynowanych i przemyślanych działań. Dalsze opowiadanie mitów o przedsiębiorczości do centrum nas nie zbliża.