Siły specjalne III Rzeszy.
📌
Wojna na Ukrainie
- ostatnia aktualizacja:
Wczoraj 23:24
📌
Wojna domowa w Syrii 2024
- ostatnia aktualizacja:
2024-12-16, 1:00
📌
Konflikt izraelsko-arabski
- ostatnia aktualizacja:
2024-12-14, 22:12
#naziści
Witaj użytkowniku sadistic.pl,
Lubisz oglądać nasze filmy z dobrą prędkością i bez męczących reklam? Wspomóż nas aby tak zostało!
W chwili obecnej serwis nie jest w stanie utrzymywać się wyłącznie z reklam. Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Lubisz oglądać nasze filmy z dobrą prędkością i bez męczących reklam? Wspomóż nas aby tak zostało!
W chwili obecnej serwis nie jest w stanie utrzymywać się wyłącznie z reklam. Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Drugowojenny wyścig zbrojeń.
Witam. Przedstawiam Wam dokument z 2008 roku o muzyce nienawiści.
Gdyby w Auschwitz nagrano świąteczny film i puszczono go od tyłu, to żydowski mikołaj wchodziłby kominem i rozdawał prezenty.
Wpis zawiera treści oznaczone jako przeznaczone dla dorosłych, kontrowersyjne lub niezweryfikowane
Kliknij tutaj aby wyświetlić wpis
Kliknij tutaj aby wyświetlić wpis
Adi był by dumny
Najlepszy komentarz (93 piw)
M................s
• 2014-10-23, 9:16
up
ja nie dałem piwo za swastykę, dałem piwo bo też bym chciał taki kubek
ja nie dałem piwo za swastykę, dałem piwo bo też bym chciał taki kubek
film "russia 88" opisuje nam życie i działalność rosyjskich faszystów,
na tym filmie można też zobaczyć jak wygląda życie imigrantów w rosji, główni bohaterowie powiedzą nam dlaczego nienawidzą imigrantów, w filmie też będzie mowa o polityce, i ogólnie . . . rosja
.
na tym filmie można też zobaczyć jak wygląda życie imigrantów w rosji, główni bohaterowie powiedzą nam dlaczego nienawidzą imigrantów, w filmie też będzie mowa o polityce, i ogólnie . . . rosja
.
Tragedia Górnośląska obejmowała szereg działań o charakterze zbrodniczym wobec cywilnych mieszkańców Górnego Śląska. Rozpoczęła się wraz z wkroczeniem wojsk radzieckich i polskich pod koniec stycznia 1945 r. na terytorium ówczesnej Prowincji Górnośląskiej. Wiązała się z masowymi mordami, gwałtami, grabieżami i dewastacją materialnego dziedzictwa, tworzeniem przyzakładowych obozów pracy oraz obozów koncentracyjnych, a także z deportacjami do Związku Radzieckiego oraz wysiedleniami Ślązaków zweryfikowanych jako Niemcy. Tym działaniom towarzyszyły nadużycia o charakterze materialnym oraz nieuzasadnione aresztowania. Równolegle z wydarzeniami odbywała się skomplikowana akcja osadnicza -określanych eufemistycznie- repatriantów, którzy zostali wypędzeni z Kresów Wschodnich. Górnośląska Tragedia kończy się w 1948 r., kiedy zrealizowano plan wysiedleń oraz zwolniono ostatnich więźniów z obozów będących pod zarządem radzieckim.
Tragedia Górnośląska wpisuje się w szerszy kontekst budowy państwa jednonarodowego, państwa jednolitego etnicznie. Projekt przedwojennej endecji został przejęty przez polskich komunistów i wdrożony tuż po zakończeniu wojny. Prowadził do eliminacji całych grup narodowościowych i etnicznych uznanych za „element niepewny”. Jego bezpośrednimi ofiarami byli Ślązacy, Mazurzy, Słowińcy, Warmiacy, Kaszubi, Niemcy, Ukraińcy czy Łemkowie.
Masakry dokonywane przez Armię Czerwoną
Wydarzenia związane z bezpośrednim przejściem frontu wschodniego otwierają krwawe karty historii Tragedii Górnośląskiej. Mordy dokonywane na ludności cywilnej Śląska były przez dziesięciolecia pomijane w historiografii peerelowskiej. Przykładem ukrywanej prawdy była masakra w Miechowicach. Zbadaniem tej sprawy zajął się dopiero III RP Instytut Pamięci Narodowej. 27 stycznia 1945 r. po zajęciu miejscowości przez żołnierzy 309 pułku 291 Dywizji Piechoty Armii Czerwonej rozpoczął się krwawy odwet. W dokumentach USC podano godziny śmierci między 5.00 a 18.00 200 osób. Z domów i piwnic wyciągano mężczyzn i na miejscu lub pod lasem, gdzie ich odprowadzano, strzelano do nich lub czasami mordowano, bijąc ich po całym ciele kolbami karabinów. Ponadto wiele rannych osób zmarło wskutek obrażeń kilka dni później. Zginęło wielu inwalidów, bo żołnierze zakładali, iż kalectwa nabawili się na wojnie, choć wielu z nich było rencistami kopalnianymi. Dopiero po tygodniu, 3 lutego, sytuacja się na tyle unormowała, że mieszkańcy przestali obwiać się wychodzić z domów. Zaczęli poszukiwać ciał bliskich i zajmować się pochówkiem ofiar. Przyjmuje się, że w miejscowości zostało zamordowanych ponad 240 osób. Wiele kobiet, w tym kobiet w ciąży, zostało zgwałconych. Dokładna liczba i rozmiar nie zostaną już nigdy wyjaśnione. (Koj, 2012: 74-78). Zbadane w miarę szczegółowo wydarzenia z Miechowic miały miejsce w wielu górnośląskich miastach i wsiach.
Polityka weryfikacji mieszkańców Górnego Śląska
Ustawa z 6 maja 1945 r. o wyłączeniu ze społeczeństwa polskiego wrogich elementów objęła swym obowiązywaniem również terytorium Województwa śląsko-dąbrowskiego. Jej założenia stały w sprzeczności z sytuacją społeczną Górnego Śląska, gdyż przyjmowały dychotomiczny podział na Niemców i Polaków. Absurdalną praktyką było opierania weryfikacji na niemieckiej liście narodowej (Deutsche Volksliste-DVL) oraz kryterium znajomości języka polskiego. Warto przypomnieć, że na Górnym Śląsku wpis do DVL był obowiązkowy w przeciwieństwie do terenów Generalnej Guberni, gdzie miał charakter fakultatywny. Ponadto sam Rząd Polski na Uchodźstwie nalegał by, w celu uniknięcia represji Górnoślązacy podpisywali volkslistę.
Zweryfikowana jako Niemcy ludność Górnego Śląska miała zostać osadzona w obozach, a następnie przewieziona do radzieckiej i brytyjskiej strefy okupacyjnej. Zarządzenie Wojewody śląsko-dąbrowskiego z 10 lipca 1945 r. zintensyfikowało akcję weryfikacyjną poprzez powołanie oprócz gminnych, miejskich i powiatowych komisji weryfikacyjnych. W toku weryfikacji dochodziło ze strony funkcjonariuszy MO i UB do łamania prawa, nadużyć o charakterze materialnym (zabieranie mienia osobistego, żywności) oraz nieuzasadnionych aresztowań i osadzania w obozach pracy.
Deportacje
Zatrzymywanie i wywózki górników rozpoczęły się już na początku lutego 1945 r. Na terenie miast i wsi Górnego Śląska rozplakatowano ogłoszenia wzywające do zgłaszania się do po frontowych prac porządkowych. Sugerowano w nich zabranie ze sobą koców, przyborów toaletowych, sztućców i żywności na kilka dni. W przypadku nie zgłoszenia się do punktu zbiorczego groził sąd wojskowy. Do niewolniczej pracy w ZSRR ściągano często z ulicznych łapanek lub wyciągano z domu. Zdarzały się zatrzymywania całych zmian górniczych wyjeżdżających na powierzchnię, jak miało to miejsce w kopalni „Bobrek” w Bytomiu.
Ujętych przewożono do podobozów w Nowym Bytomiu, Pszczynie, Sosnowcu-Radoszcze, Cieszynie, Giszowcu, Chorzowie, Knurowie, Szopienicach, Mysłowicach, Kończycach Wielkich, Siemianowicach, Świętochłowicach, Katowicach-Ligocie, Czeladzi, Bielsku, Wojkowicach, Blachowni, Kędzierzynie, Kluczborku. Zatrzymanych później kierowano do większych obozów (np. w Łabędach k. Gliwic na 5 tyś. osób), skąd od końca marca zaczęto ich deportować w bydlęcych wagonach do ZSRR.Wielu nie przeżyło samej podróży wskutek dramatycznych warunków sanitarnym i braku żywności. Górnoślązacy pracowali w kopalniach, fabrykach zbrojeniowych lub kołchozach w przede wszystkim w Zagłębiu Donieckim, Syberii i Kazachstanie. Tylko nie wielu wróciło po latach do swoich rodzin. Przytoczmy relację syna jednego z deportowanych.
„Z opowiadań ojca (Karola B.) wiem, że pracował w nieludzkich warunkach w kopalni węgla w Donbasie. Obóz, w którym przebywał, był silnie strzeżony. Wokół znajdowały się wieże obserwacyjne i druty kolczaste. Strażnicy byli wyposażeni w broń oraz towarzyszyły im psy. Ucieczki kolegów z reguły kończyły się niepowodzeniem. Po schwytaniu uciekinierów sprowadzano ich z powrotem do łagru. Następnie na oczach kolegów, dla odstraszenia nieludzko torturowano ich. Pokład, w którym pracował ojciec, miał 60 cm wysokości. Głód i choroby wykańczały internowanych. Z wywiezionych do ZSRR współtowarzyszy kopalni »Bytom« prawie nikt nie ocalał. Do 1947 r. ojciec był świadkiem ich śmierci. Brał udział w ich »pogrzebie«. Ofiary represji zostały ulokowane w bunkrze pełnym wody. Gdy nastąpił rozkład ciał, kazano mojemu ojcu usunąć zmarłych. Musiał to robić gołymi rękami. Trupy zostały załadowane na wóz i następnie wrzucone do wykopanego dołu”.
(List R. Piecki, Śląska tragedia, „Górnik” 1992, nr 14 z 4 kwietnia.)
„Szacuje się, że można mówić o liczbie około 150 do 200 tysięcy osób wywiezionych z całego obszaru Górnego Śląska w głąb Związku Sowieckiego. Ludzie ci byli traktowani gorzej nawet od niemieckich jeńców wojennych, którzy -aczkolwiek Związek Radziecki nie podpisał porozumienia w tym względzie- teoretycznie mogli powoływać się na Konwencję Genewską.” – prof. Roman Kochnowski
Obozy
Obozy represji, do których kierowano ludność autochtoniczną Górnego Śląska, można podzielić na dwie kategorie: 1. będące pod zarządem NKWD – powstawały tuż po zajęciu przez Armię Czerwoną Górnego Śląska, osadzano w nich jeńców wojennych, a także więźniów osadzonych bez nakazów prokuratorskich, ludność cywilną zatrzymaną z różnych powodów. Usytuowane m. in. w Blachowni, Zdzieszowicach, Kędzierzynie, Oświęcimiu, Gliwicach, Łabędach, Mysłowicach, Jaworznie działały do połowy 1948 r. 2. obozy koncentracyjne, obozy przejściowe, w których gromadzono ludność rodzimą – mające różne eufemistyczne określenia (obozy dla wysiedlonych Niemców, izolacyjne lub odosobnienia, obozy pracy); zarządzane przez polski aparat bezpieczeństwa i stworzone na potrzeby akcji weryfikacyjnej. Kierowano do nich ludność autochtoniczną uznaną za niemiecką celem przesiedlenia do radzieckiej i brytyjskiej strefy okupacyjnej, Ślązaków powracających z ewakuacji, żołnierzy Wermachtu pochodzących z Górnego Śląska zatrzymani przez UB i MO, a także funkcjonariusze NSDAP i innych formacji paramilitarnych. W obozach znalazł się również znaczny odsetek Ślązaków zweryfikowanych jako Polacy (w Gliwicach stanowili 70%, a w powiecie opolskim 90%).
Obozy drugiej kategorii były tworzone na mocy zarządzeń Wojewody śląsko-dąbrowskiego z 18 czerwca i 2 lipca. Aby uszczegółowić kontekst przybliżmy funkcjonowanie jednego z nich, obozu w Łambinowicach. Powstał on na mocy decyzji starosty niemodlińskiego, Władysława Wędzicha. Poniżej poufny protokół z zebrania organizacyjnego (oryginalna pisownia):
Zebrani postanowili na podstawie danych przedstawicieli Starostwa Powiatowego, Zarządu m. Niemodlina, Komendy Powiatowej, Milicji Obywatelskiej, Komisariatu M.O. w Niemodlinie, Powiatowej Komendy U.B.P.,Sekretariatu powiatowego kom.P.P.R. oraz Państwowego Urzędu Repatriacyjnego, w obliczu niemożliwości rozwiązania innymi drogami problemu osiedlenia na terenie naszego powiatu — stworzenie obozu koncentracyjnego dla niemców.
Obrano były karny obóz jeńców wojennych w Łambinowicach, mogący pomieścić bez trudności ok. 20 000 ludzi.
Komendantem obozu zaproponowano ob. członka M.O. Gemborskiego Czesława.
Postanowiono:Komenda Powiatowa M.O. zawiadomi natychmiast Wojewódzką Komendę Milicji o powziętym kroku i poprosi o odpowiednią pomoc i instrukcje. Komenda Powiatowa M.O. zwróci się do Wojewódzkiego Wydziału Więzieńnictwa przy Wojewódzkiej Komendzie U.B.P. w Katowicach o bezzwłoczne przesłanie wyszkolonej kadry więzienników w liczbie 50 osób, dla prowadzenia obozu.
Komenda Powiatowa U.B.P. zawiadomi odnośne władze o powziętym kroku i poczyni starania o przysłanie instrukcji i pomocy w tej materii.
Sekretariat Powiatowej Kom. P.P.R. wyśle pismo zawiadamiające Wojew. Kom. P.P.R. o powziętej decyzji z prośbą o poczynienie kroków w celu uzyskania broni i pomocy w postaci instrukcji i interwencji u innych władz.
Obóz będzie zdolny do przyjęcia pierwszych oddziałów więźniów najdalej 25 lipca 1945.
W Niemodlinie stworzono pomocniczy dobrze wyposażony obóz (na 500 osób), który posłuży jako punkt przejściowy z obozu łambinowickiego.
Prace w celu zorganizowania i przeprowadzenia wyżej wymienionych zamierzeń zaczyna się od dnia dzisiejszego (14 lipca 45)
Opieramy się o instrukcje Wojewody Śląsko- Dąbrowskiego Nr 88 Ldz. Nr. W-P-r-10-2/45 z dnia 18-6-45.
Szczegóły przeprowadzenia akcji zostaną ujęte w dokładne instrukcje i opracowane przez przedstawicieli wyżej wymienionych władz.
[Za: Nowak: 1991,64]
Obóz rozpoczął funkcjonowanie końca lipca 1945 r. Pierwszym komendantem został Czesław Gęborski, który przekształcił go na obóz represji. Trafiali do niego mieszkańcy z okolicznych wiosek: Kuźnia Ligocka, Lipowa, Jaczowice, Grodziec, Ligota Tułowicka, Wierzbie, Przechód, Szydłów, Magnuszowice Wielkie, Jakubowice, Klucznik, Przędza, Oldzydowice, Łambinowice, Wesele, Szczepanowice. O akcji przesiedleńczej ludność wspomnianych miejscowości była informowana na kilka godzin przed. Pozwalano jej zabrać niewiele rzeczy osobistych, które zresztą konfiskowano po osadzeniu w obozie. Poniżej przedstawiane są dwie relacje opisujące wspomniane wydarzenia:
28 września 1945 r. wieś Ligota Tułowicką została otoczona przez MO i UB. Rozkazano nam wszystkim zebrać się na pastwisku. Ponieważ nie byliśmy uprzedzeni o wysiedleniu, zdążyliśmy zabrać tylko odzież i trochę żywności. Nie wiedzieliśmy, co nas czeka, jednak wszyscy spodziewali się, że wywiozą nas z wioski. Osadnicy czekali już na gospodarstwa i mieszkania. Pytano się, kto jest Polakiem. Matka zgłosiła się, że potrafi mówić po polsku. Ponieważ reszta rodziny nie potrafiła, wszystkich nas zabrano do obozu. Mężczyźni szli pieszo. Kobiety z dziećmi jechały na samochodach
(Łucja Kurian z Ligoty Tułowickiej, za: Nowak, 1991: 81-82)
W dniu 30 lub 31 sierpnia 1945 r. mieszkańcy wsi Kuźnica Ligocka, a w tej liczbie i ja — zostali wysiedleni przymusowo i umieszczeni w obozie w Łambinowicach, pow. Niemodlin. Akcja wysiedleńcza wyglądała następująco: o świcie do naszej wsi przyjechały samochody ciężarowe w liczbie około pięciu, z wojskiem i osobami cywilnymi. Wśród nich rozpoznałem wówczas ówczesnego wicestarostę z Niemodlina — Stani¬sława Nowaka i szefa PUBP — Filipka [...]. Wojsko i cywile w sposób brutalny wypędzali ludzi z mieszkań, a następnie grupowali ich w ogrodzie Jana Lisonia. Widziałem osobiście, że podczas tej akcji żołnierze i cywile bili miejscową ludność oraz rabowali ubrania, obrączki i inne wartościowe przedmioty. Do wspomnianego ogrodu spędzeni zostali wszyscy mieszkańcy wsi Kuźnicy Ligockiej, w tej liczbie również kobiety, starcy, dzieci. Następnie zebrano nas na podwórku przedszkola, skąd pieszo wyruszyliśmy do Łambinowic odległych o 12 km. W czasie drogi żołnierze i cywile bili tych ludzi, którzy nie mogli iść lub wychodzili z kolumny. W czasie drogi do Łambinowic śpiewaliśmy po polsku pieśń kościelną Pod Twoją obronę. Po przybyciu na teren obozu w Łambinowicach zostaliśmy dotkliwie pobici przez strażników tegoż obozu, po czym umieszczono nas w barakach
(Jan Staisz, sołtys wsi Kuźnica Ligocka, za: Nowak, 1991: 82-83)
Obóz składał się z 6-8 baraków mieszkalnych (każdy o pojemności ok. 1000 osób). Barak złożony był z izb, w których umieszczono piętrowe prycze. Każdy internowany dostawał dwa koce i siennik. Początkowo osadzeni byli rozdzielani na podstawie miejsca zamieszkanie, jednak wkrótce dokonano selekcji wg płci i wieku. Poszczególne baraki zajmowali mężczyźni, kobiety z dziećmi, dziewczęta i chłopcy powyżej 14 lat.
Dla zatrzymanych uruchomiono warsztaty pracy oraz urządzenia sanitarne. Obóz zabezpieczony był drutem kolczastymi i kilkoma wieżami wartowniczymi wyposażonymi w broń maszynową.
Zerżnięte:http://gornyslask.wordpress.com/tragedia-gornoslaska-1945-48/
Ale i tak wrzucę resztę w komentarzach
Tragedia Górnośląska wpisuje się w szerszy kontekst budowy państwa jednonarodowego, państwa jednolitego etnicznie. Projekt przedwojennej endecji został przejęty przez polskich komunistów i wdrożony tuż po zakończeniu wojny. Prowadził do eliminacji całych grup narodowościowych i etnicznych uznanych za „element niepewny”. Jego bezpośrednimi ofiarami byli Ślązacy, Mazurzy, Słowińcy, Warmiacy, Kaszubi, Niemcy, Ukraińcy czy Łemkowie.
Masakry dokonywane przez Armię Czerwoną
Wydarzenia związane z bezpośrednim przejściem frontu wschodniego otwierają krwawe karty historii Tragedii Górnośląskiej. Mordy dokonywane na ludności cywilnej Śląska były przez dziesięciolecia pomijane w historiografii peerelowskiej. Przykładem ukrywanej prawdy była masakra w Miechowicach. Zbadaniem tej sprawy zajął się dopiero III RP Instytut Pamięci Narodowej. 27 stycznia 1945 r. po zajęciu miejscowości przez żołnierzy 309 pułku 291 Dywizji Piechoty Armii Czerwonej rozpoczął się krwawy odwet. W dokumentach USC podano godziny śmierci między 5.00 a 18.00 200 osób. Z domów i piwnic wyciągano mężczyzn i na miejscu lub pod lasem, gdzie ich odprowadzano, strzelano do nich lub czasami mordowano, bijąc ich po całym ciele kolbami karabinów. Ponadto wiele rannych osób zmarło wskutek obrażeń kilka dni później. Zginęło wielu inwalidów, bo żołnierze zakładali, iż kalectwa nabawili się na wojnie, choć wielu z nich było rencistami kopalnianymi. Dopiero po tygodniu, 3 lutego, sytuacja się na tyle unormowała, że mieszkańcy przestali obwiać się wychodzić z domów. Zaczęli poszukiwać ciał bliskich i zajmować się pochówkiem ofiar. Przyjmuje się, że w miejscowości zostało zamordowanych ponad 240 osób. Wiele kobiet, w tym kobiet w ciąży, zostało zgwałconych. Dokładna liczba i rozmiar nie zostaną już nigdy wyjaśnione. (Koj, 2012: 74-78). Zbadane w miarę szczegółowo wydarzenia z Miechowic miały miejsce w wielu górnośląskich miastach i wsiach.
Polityka weryfikacji mieszkańców Górnego Śląska
Ustawa z 6 maja 1945 r. o wyłączeniu ze społeczeństwa polskiego wrogich elementów objęła swym obowiązywaniem również terytorium Województwa śląsko-dąbrowskiego. Jej założenia stały w sprzeczności z sytuacją społeczną Górnego Śląska, gdyż przyjmowały dychotomiczny podział na Niemców i Polaków. Absurdalną praktyką było opierania weryfikacji na niemieckiej liście narodowej (Deutsche Volksliste-DVL) oraz kryterium znajomości języka polskiego. Warto przypomnieć, że na Górnym Śląsku wpis do DVL był obowiązkowy w przeciwieństwie do terenów Generalnej Guberni, gdzie miał charakter fakultatywny. Ponadto sam Rząd Polski na Uchodźstwie nalegał by, w celu uniknięcia represji Górnoślązacy podpisywali volkslistę.
Zweryfikowana jako Niemcy ludność Górnego Śląska miała zostać osadzona w obozach, a następnie przewieziona do radzieckiej i brytyjskiej strefy okupacyjnej. Zarządzenie Wojewody śląsko-dąbrowskiego z 10 lipca 1945 r. zintensyfikowało akcję weryfikacyjną poprzez powołanie oprócz gminnych, miejskich i powiatowych komisji weryfikacyjnych. W toku weryfikacji dochodziło ze strony funkcjonariuszy MO i UB do łamania prawa, nadużyć o charakterze materialnym (zabieranie mienia osobistego, żywności) oraz nieuzasadnionych aresztowań i osadzania w obozach pracy.
Deportacje
Zatrzymywanie i wywózki górników rozpoczęły się już na początku lutego 1945 r. Na terenie miast i wsi Górnego Śląska rozplakatowano ogłoszenia wzywające do zgłaszania się do po frontowych prac porządkowych. Sugerowano w nich zabranie ze sobą koców, przyborów toaletowych, sztućców i żywności na kilka dni. W przypadku nie zgłoszenia się do punktu zbiorczego groził sąd wojskowy. Do niewolniczej pracy w ZSRR ściągano często z ulicznych łapanek lub wyciągano z domu. Zdarzały się zatrzymywania całych zmian górniczych wyjeżdżających na powierzchnię, jak miało to miejsce w kopalni „Bobrek” w Bytomiu.
Ujętych przewożono do podobozów w Nowym Bytomiu, Pszczynie, Sosnowcu-Radoszcze, Cieszynie, Giszowcu, Chorzowie, Knurowie, Szopienicach, Mysłowicach, Kończycach Wielkich, Siemianowicach, Świętochłowicach, Katowicach-Ligocie, Czeladzi, Bielsku, Wojkowicach, Blachowni, Kędzierzynie, Kluczborku. Zatrzymanych później kierowano do większych obozów (np. w Łabędach k. Gliwic na 5 tyś. osób), skąd od końca marca zaczęto ich deportować w bydlęcych wagonach do ZSRR.Wielu nie przeżyło samej podróży wskutek dramatycznych warunków sanitarnym i braku żywności. Górnoślązacy pracowali w kopalniach, fabrykach zbrojeniowych lub kołchozach w przede wszystkim w Zagłębiu Donieckim, Syberii i Kazachstanie. Tylko nie wielu wróciło po latach do swoich rodzin. Przytoczmy relację syna jednego z deportowanych.
„Z opowiadań ojca (Karola B.) wiem, że pracował w nieludzkich warunkach w kopalni węgla w Donbasie. Obóz, w którym przebywał, był silnie strzeżony. Wokół znajdowały się wieże obserwacyjne i druty kolczaste. Strażnicy byli wyposażeni w broń oraz towarzyszyły im psy. Ucieczki kolegów z reguły kończyły się niepowodzeniem. Po schwytaniu uciekinierów sprowadzano ich z powrotem do łagru. Następnie na oczach kolegów, dla odstraszenia nieludzko torturowano ich. Pokład, w którym pracował ojciec, miał 60 cm wysokości. Głód i choroby wykańczały internowanych. Z wywiezionych do ZSRR współtowarzyszy kopalni »Bytom« prawie nikt nie ocalał. Do 1947 r. ojciec był świadkiem ich śmierci. Brał udział w ich »pogrzebie«. Ofiary represji zostały ulokowane w bunkrze pełnym wody. Gdy nastąpił rozkład ciał, kazano mojemu ojcu usunąć zmarłych. Musiał to robić gołymi rękami. Trupy zostały załadowane na wóz i następnie wrzucone do wykopanego dołu”.
(List R. Piecki, Śląska tragedia, „Górnik” 1992, nr 14 z 4 kwietnia.)
„Szacuje się, że można mówić o liczbie około 150 do 200 tysięcy osób wywiezionych z całego obszaru Górnego Śląska w głąb Związku Sowieckiego. Ludzie ci byli traktowani gorzej nawet od niemieckich jeńców wojennych, którzy -aczkolwiek Związek Radziecki nie podpisał porozumienia w tym względzie- teoretycznie mogli powoływać się na Konwencję Genewską.” – prof. Roman Kochnowski
Obozy
Obozy represji, do których kierowano ludność autochtoniczną Górnego Śląska, można podzielić na dwie kategorie: 1. będące pod zarządem NKWD – powstawały tuż po zajęciu przez Armię Czerwoną Górnego Śląska, osadzano w nich jeńców wojennych, a także więźniów osadzonych bez nakazów prokuratorskich, ludność cywilną zatrzymaną z różnych powodów. Usytuowane m. in. w Blachowni, Zdzieszowicach, Kędzierzynie, Oświęcimiu, Gliwicach, Łabędach, Mysłowicach, Jaworznie działały do połowy 1948 r. 2. obozy koncentracyjne, obozy przejściowe, w których gromadzono ludność rodzimą – mające różne eufemistyczne określenia (obozy dla wysiedlonych Niemców, izolacyjne lub odosobnienia, obozy pracy); zarządzane przez polski aparat bezpieczeństwa i stworzone na potrzeby akcji weryfikacyjnej. Kierowano do nich ludność autochtoniczną uznaną za niemiecką celem przesiedlenia do radzieckiej i brytyjskiej strefy okupacyjnej, Ślązaków powracających z ewakuacji, żołnierzy Wermachtu pochodzących z Górnego Śląska zatrzymani przez UB i MO, a także funkcjonariusze NSDAP i innych formacji paramilitarnych. W obozach znalazł się również znaczny odsetek Ślązaków zweryfikowanych jako Polacy (w Gliwicach stanowili 70%, a w powiecie opolskim 90%).
Obozy drugiej kategorii były tworzone na mocy zarządzeń Wojewody śląsko-dąbrowskiego z 18 czerwca i 2 lipca. Aby uszczegółowić kontekst przybliżmy funkcjonowanie jednego z nich, obozu w Łambinowicach. Powstał on na mocy decyzji starosty niemodlińskiego, Władysława Wędzicha. Poniżej poufny protokół z zebrania organizacyjnego (oryginalna pisownia):
Zebrani postanowili na podstawie danych przedstawicieli Starostwa Powiatowego, Zarządu m. Niemodlina, Komendy Powiatowej, Milicji Obywatelskiej, Komisariatu M.O. w Niemodlinie, Powiatowej Komendy U.B.P.,Sekretariatu powiatowego kom.P.P.R. oraz Państwowego Urzędu Repatriacyjnego, w obliczu niemożliwości rozwiązania innymi drogami problemu osiedlenia na terenie naszego powiatu — stworzenie obozu koncentracyjnego dla niemców.
Obrano były karny obóz jeńców wojennych w Łambinowicach, mogący pomieścić bez trudności ok. 20 000 ludzi.
Komendantem obozu zaproponowano ob. członka M.O. Gemborskiego Czesława.
Postanowiono:Komenda Powiatowa M.O. zawiadomi natychmiast Wojewódzką Komendę Milicji o powziętym kroku i poprosi o odpowiednią pomoc i instrukcje. Komenda Powiatowa M.O. zwróci się do Wojewódzkiego Wydziału Więzieńnictwa przy Wojewódzkiej Komendzie U.B.P. w Katowicach o bezzwłoczne przesłanie wyszkolonej kadry więzienników w liczbie 50 osób, dla prowadzenia obozu.
Komenda Powiatowa U.B.P. zawiadomi odnośne władze o powziętym kroku i poczyni starania o przysłanie instrukcji i pomocy w tej materii.
Sekretariat Powiatowej Kom. P.P.R. wyśle pismo zawiadamiające Wojew. Kom. P.P.R. o powziętej decyzji z prośbą o poczynienie kroków w celu uzyskania broni i pomocy w postaci instrukcji i interwencji u innych władz.
Obóz będzie zdolny do przyjęcia pierwszych oddziałów więźniów najdalej 25 lipca 1945.
W Niemodlinie stworzono pomocniczy dobrze wyposażony obóz (na 500 osób), który posłuży jako punkt przejściowy z obozu łambinowickiego.
Prace w celu zorganizowania i przeprowadzenia wyżej wymienionych zamierzeń zaczyna się od dnia dzisiejszego (14 lipca 45)
Opieramy się o instrukcje Wojewody Śląsko- Dąbrowskiego Nr 88 Ldz. Nr. W-P-r-10-2/45 z dnia 18-6-45.
Szczegóły przeprowadzenia akcji zostaną ujęte w dokładne instrukcje i opracowane przez przedstawicieli wyżej wymienionych władz.
[Za: Nowak: 1991,64]
Obóz rozpoczął funkcjonowanie końca lipca 1945 r. Pierwszym komendantem został Czesław Gęborski, który przekształcił go na obóz represji. Trafiali do niego mieszkańcy z okolicznych wiosek: Kuźnia Ligocka, Lipowa, Jaczowice, Grodziec, Ligota Tułowicka, Wierzbie, Przechód, Szydłów, Magnuszowice Wielkie, Jakubowice, Klucznik, Przędza, Oldzydowice, Łambinowice, Wesele, Szczepanowice. O akcji przesiedleńczej ludność wspomnianych miejscowości była informowana na kilka godzin przed. Pozwalano jej zabrać niewiele rzeczy osobistych, które zresztą konfiskowano po osadzeniu w obozie. Poniżej przedstawiane są dwie relacje opisujące wspomniane wydarzenia:
28 września 1945 r. wieś Ligota Tułowicką została otoczona przez MO i UB. Rozkazano nam wszystkim zebrać się na pastwisku. Ponieważ nie byliśmy uprzedzeni o wysiedleniu, zdążyliśmy zabrać tylko odzież i trochę żywności. Nie wiedzieliśmy, co nas czeka, jednak wszyscy spodziewali się, że wywiozą nas z wioski. Osadnicy czekali już na gospodarstwa i mieszkania. Pytano się, kto jest Polakiem. Matka zgłosiła się, że potrafi mówić po polsku. Ponieważ reszta rodziny nie potrafiła, wszystkich nas zabrano do obozu. Mężczyźni szli pieszo. Kobiety z dziećmi jechały na samochodach
(Łucja Kurian z Ligoty Tułowickiej, za: Nowak, 1991: 81-82)
W dniu 30 lub 31 sierpnia 1945 r. mieszkańcy wsi Kuźnica Ligocka, a w tej liczbie i ja — zostali wysiedleni przymusowo i umieszczeni w obozie w Łambinowicach, pow. Niemodlin. Akcja wysiedleńcza wyglądała następująco: o świcie do naszej wsi przyjechały samochody ciężarowe w liczbie około pięciu, z wojskiem i osobami cywilnymi. Wśród nich rozpoznałem wówczas ówczesnego wicestarostę z Niemodlina — Stani¬sława Nowaka i szefa PUBP — Filipka [...]. Wojsko i cywile w sposób brutalny wypędzali ludzi z mieszkań, a następnie grupowali ich w ogrodzie Jana Lisonia. Widziałem osobiście, że podczas tej akcji żołnierze i cywile bili miejscową ludność oraz rabowali ubrania, obrączki i inne wartościowe przedmioty. Do wspomnianego ogrodu spędzeni zostali wszyscy mieszkańcy wsi Kuźnicy Ligockiej, w tej liczbie również kobiety, starcy, dzieci. Następnie zebrano nas na podwórku przedszkola, skąd pieszo wyruszyliśmy do Łambinowic odległych o 12 km. W czasie drogi żołnierze i cywile bili tych ludzi, którzy nie mogli iść lub wychodzili z kolumny. W czasie drogi do Łambinowic śpiewaliśmy po polsku pieśń kościelną Pod Twoją obronę. Po przybyciu na teren obozu w Łambinowicach zostaliśmy dotkliwie pobici przez strażników tegoż obozu, po czym umieszczono nas w barakach
(Jan Staisz, sołtys wsi Kuźnica Ligocka, za: Nowak, 1991: 82-83)
Obóz składał się z 6-8 baraków mieszkalnych (każdy o pojemności ok. 1000 osób). Barak złożony był z izb, w których umieszczono piętrowe prycze. Każdy internowany dostawał dwa koce i siennik. Początkowo osadzeni byli rozdzielani na podstawie miejsca zamieszkanie, jednak wkrótce dokonano selekcji wg płci i wieku. Poszczególne baraki zajmowali mężczyźni, kobiety z dziećmi, dziewczęta i chłopcy powyżej 14 lat.
Dla zatrzymanych uruchomiono warsztaty pracy oraz urządzenia sanitarne. Obóz zabezpieczony był drutem kolczastymi i kilkoma wieżami wartowniczymi wyposażonymi w broń maszynową.
Zerżnięte:http://gornyslask.wordpress.com/tragedia-gornoslaska-1945-48/
Ale i tak wrzucę resztę w komentarzach
Zapomniany wybawca
Śląscy mężczyźni jechali też w bydlęcych wagonach w drugą stronę: do pracy w kopalniach Kazachstanu i Syberii
Podporucznik Ludowego Wojska Polskiego ocalił w 1945 roku kilkudziesięciu mężczyzn spod Lublińca na Górnym Śląsku. Gdyby spóźnił się o jeden dzień, Sowieci wywieźliby ich na białe niedźwiedzie.
Podporucznik nazywał się Augustyn Uflik i miał 29 lat. O ratunku, z którym przyszedł mieszkańcom swoich rodzinnych stron, nikt publicznie nie mówił przez 64 lata. Aż do soboty 31 stycznia 2009 roku.
Klara Uflik ze zdjęciem swojego męża Augustyna, fot. Henryk Przondziono
Wierzący harcerz
Rozmawiamy z żoną Augustyna, Klarą Uflik. Sam Augustyn zmarł w 1994 roku. – Mój August był głęboko wierzącym człowiekiem i był harcerzem. I tą przysięgą harcerską, którą złożył w młodości, kierował się przez całe życie. Przed wojną został nawet harcmistrzem – wspomina Klara. – Po maturze skończył podchorążówkę i został podporucznikiem.
Mieszkał w Koszęcinie pod Lublińcem. Dziś ta wieś jest znana jako siedziba Zespołu Pieśni i Tańca "Śląsk". Augustyn nie chciał jednak podpisać volkslisty, a za to na Śląsku można było trafić do obozu koncentracyjnego. Chłopak uciekł więc ze Śląska w głąb Polski, do Generalnej Guberni. – Ukrywał się tam, ale w końcu Niemcy go znaleźli i aresztowali – kiwa głową Klara. – Mieli go wysłać do Auschwitz, ale nie zdążyli. Bo akurat wtedy dwóch braci mojego męża Niemcy wcielili do Wehrmachtu. Ze względu na rodzinę mój August został więc zwolniony z więzienia – wspomina.
Do końca wojny chłopak, były oficer Wojska Polskiego, rozładowywał węgiel z wagonów jako robotnik przymusowy.
Dziadek z Wehrmachtu
Bracia Augustyna trafili do Wehrmachtu, bo zdecydowali się przyjąć volkslistę. Mieszkańcy centralnej i wschodniej Polski czasem obruszają się, słysząc, że Ślązacy i mieszkańcy Pomorza przyjmowali w czasie okupacji niemiecką listę narodowościową. Starsi od razu porównują ich do folksdojczów z centralnej Polski, którzy akurat rzeczywiście bywali renegatami i sprzedawczykami. Tymczasem na terenach "wcielonych do Rzeszy" było inaczej. Odmowa przyjęcia volkslisty była tu bohaterstwem. Kto się na to odważył, był często wywożony do obozu koncentracyjnego. Miał szczęście, jeśli Niemcy poprzestali na odebraniu mu domu. Jak wymagać takiego bohaterstwa od ludzi, którzy mieli małe dzieci? Dlatego wielu Pomorzan i Ślązaków poczuło się dotkniętych, kiedy poseł Jacek Kurski atakował Donalda Tuska za jego "dziadka z Wehrmachtu".
Kurski być może nie wie, że do podpisywania volkslisty zachęcał Ślązaków w audycjach radiowych nawet... polski rząd na uchodźstwie generała Sikorskiego. To samo powtarzał biskup katowicki Stanisław Adamski. Chodziło im o to, żeby polska ludność przetrwała na Śląsku do końca okupacji. To miało pomóc w powojennym powrocie Śląska do Polski.
Większości Ślązaków niemieccy urzędnicy przydzielili volkslistę nr 3. Hitlerowcy nie uznawali ich za Niemców. Trójka oznaczała tubylców, którzy są co prawda troszkę spolonizowani, ale nadają się w przyszłości do zgermanizowania. Takiego niepełnego Niemca według prawa można było jednak wcielić do Wehrmachtu i wysłać na front.
A jednak volkslista, która ratowała życie Ślązakom w czasie okupacji, przyczyniła się do ich tragedii w 1945 roku.
Ślązak, czyli Niemiec
19 stycznia 1945 roku przez Koszęcin przetoczył się front. Niemcy uciekali przed Armią Czerwoną. Augustyna sowiecka ofensywa zastała pod Kłobuckiem. – Mąż opowiedział mi, że przy przejściu frontu bardzo przeżył spotkanie z dwoma młodymi chłopcami w niemieckich mundurach. Prosili po polsku o pomoc. Byli spod Opola – wspomina Klara Uflik. Opole po raz ostatni należało do Polski we wczesnym średniowieczu, potem było już tylko czeskie, austriackie lub pruskie. – A mimo to oni mówili czystym, literackim polskim, a nie tylko gwarą. Mąż z kolegami już wyciągali im cywilne ubrania, ale nie zdążyli. Weszli Sowieci. Wyprowadzili tych chłopców na zewnątrz. Zebrani usłyszeli strzały. Mój mąż, kiedy mi to opowiadał parę lat później, płakał – mówi Klara.
W kwietniu 1945 roku, po przejściu frontu, Augustyn dostał powołanie do Ludowego Wojska Polskiego. Służył w Częstochowie.
Wkrótce zaczęły się wywózki Ślązaków, uznanych przez władze za Niemców. Wielu trafiło do Niemiec. Śląscy mężczyźni jechali jednak też w bydlęcych wagonach w drugą stronę: do pracy w kopalniach Kazachstanu i Syberii. Sowieci kompletnie nie przejmowali się rozróżnianiem niuansów między volkslistami z numerami 2, 3 lub 4. Wywozili jako Niemców nawet byłych więźniów hitlerowskich obozów koncentracyjnych, weteranów powstań śląskich i śląskich żołnierzy AK. W kopalni "Bobrek" w Bytomiu i "Prezydent" w Chorzowie Sowieci otoczyli całe załogi zmianowe górników, zaprowadzili ich pod lufami karabinów prosto na dworzec i wysłali na Wschód. – Taki los spotkał mojego wujka Jana z Bytomia, który czuł się Polakiem – mówi Klara Uflik. – Wujek pewnego dnia nie wrócił z szychty do domu. A ciotka Helena została z sześciorgiem dzieci bez środków do życia – wspomina.
Historycy szacują, że wywiezionych do pracy na Wschodzie Ślązaków mogło być nawet 90 tysięcy. Większość z nich zmarła tam z wyczerpania.
Ocaleni murują
Ich los miało też podzielić kilkudziesięciu mężczyzn z ziemi lublinieckiej. Latem 1945 roku siedzieli już w więzieniu w Częstochowie i czekali na transport na Wschód.
Trzydziestu z nich pochodziło z Koszęcina. Ponieważ pozostali mężczyźni nie wrócili z wojska, czy to niemieckiego, czy też z Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, we wsi zostały tylko kobiety, dzieci i starcy. – Mój August akurat przyjechał w mundurze podporucznika na przepustkę do domu. Dowiedział się o tej strasznej tragedii i zaraz zawrócił do Częstochowy, żeby sąsiadów ratować – mówi Klara.
W Częstochowie Augustyn tłumaczył, gdzie się dało, że przeznaczeni do wywózki są Polakami, że każdy z nich mówi po polsku. Był oficerem Ludowego Wojska Polskiego, a to już coś znaczyło. Pewnie uruchomił wszystkie znajomości, które zdążył już sobie w Częstochowie wyrobić. Jego zdecydowanie przyniosło efekt. Brama częstochowskiego więzienia otworzyła się i mężczyźni z ziemi lublinieckiej wyszli wolni na zewnątrz.
Ilu ich było? – Lista z nazwiskami zaginęła. Wiemy dziś tylko, że było ich kilkudziesięciu – mówi radny Edward Wieczorek.
W tej grupie było około trzydziestu koszęcinian, między innymi właściciel restauracji, pan Lesz, rolnik, pan Sobala, piekarz, pan Zuk. Z Częstochowy wrócili pieszo. Augustyn przyprowadził ich do samego Koszęcina, wciąż ubrany w mundur.
Wiele osób widziało film "Patriota" z Melem Gibsonem. Ostatnia scena, w której podwładni odbudowują drewniany dom swojego dowódcy, wydaje się zbyt patetyczna. Tymczasem w Koszęcinie coś podobnego zdarzyło się naprawdę. – Niemcy spalili podczas wycofywania się z Koszęcina stodołę rodziny Uflików. Odbudowali ją im sami sąsiedzi, z wdzięczności za uratowanie życia. To porządna, murowana stodoła, stoi do dzisiaj – mówi Klara.
Z wojska Augustyn odszedł w październiku 1945 roku. W pociągu, którym dojeżdżał na studia, poznał Klarę. Zakochał się w niej. Pobrali się, mieli córkę i dwóch synów. Po skończeniu ekonomii Augustyn pracował w centrali handlowej w Katowicach, a na emeryturze znów osiadł w rodzinnym Koszęcinie. Zmarł przed 15 laty.
Przez pół wieku komunizmu nie wolno było publicznie mówić o wywózkach Ślązaków na Wschód. Wyczyn Augustyna Uflika też uległ więc zapomnieniu. Pamiętali o nim z wdzięcznością tylko zgarbieni staruszkowie. Niedawno umarli ostatni z nich.
Pewnie już nikt by dzisiaj nie pamiętał o tej sprawie, gdyby nie pasja radnego Edwarda Wieczorka. Razem z historykiem Janem Myrcikiem dotarli do szczegółów historii podporucznika Uflika. Dzięki temu 31 stycznia Rada Gminy uroczyście ogłosiła Augustyna Uflika Zasłużonym dla Gminy Koszęcin.
Tak wiem, że artykuł mało "bohaterski", jednak warto drodzy rodacy spoza Śląska przeczytać go. Pewnie wam te Ludowe Wojsko Polskie nie spasuje...
Śląscy mężczyźni jechali też w bydlęcych wagonach w drugą stronę: do pracy w kopalniach Kazachstanu i Syberii
Podporucznik Ludowego Wojska Polskiego ocalił w 1945 roku kilkudziesięciu mężczyzn spod Lublińca na Górnym Śląsku. Gdyby spóźnił się o jeden dzień, Sowieci wywieźliby ich na białe niedźwiedzie.
Podporucznik nazywał się Augustyn Uflik i miał 29 lat. O ratunku, z którym przyszedł mieszkańcom swoich rodzinnych stron, nikt publicznie nie mówił przez 64 lata. Aż do soboty 31 stycznia 2009 roku.
Klara Uflik ze zdjęciem swojego męża Augustyna, fot. Henryk Przondziono
Wierzący harcerz
Rozmawiamy z żoną Augustyna, Klarą Uflik. Sam Augustyn zmarł w 1994 roku. – Mój August był głęboko wierzącym człowiekiem i był harcerzem. I tą przysięgą harcerską, którą złożył w młodości, kierował się przez całe życie. Przed wojną został nawet harcmistrzem – wspomina Klara. – Po maturze skończył podchorążówkę i został podporucznikiem.
Mieszkał w Koszęcinie pod Lublińcem. Dziś ta wieś jest znana jako siedziba Zespołu Pieśni i Tańca "Śląsk". Augustyn nie chciał jednak podpisać volkslisty, a za to na Śląsku można było trafić do obozu koncentracyjnego. Chłopak uciekł więc ze Śląska w głąb Polski, do Generalnej Guberni. – Ukrywał się tam, ale w końcu Niemcy go znaleźli i aresztowali – kiwa głową Klara. – Mieli go wysłać do Auschwitz, ale nie zdążyli. Bo akurat wtedy dwóch braci mojego męża Niemcy wcielili do Wehrmachtu. Ze względu na rodzinę mój August został więc zwolniony z więzienia – wspomina.
Do końca wojny chłopak, były oficer Wojska Polskiego, rozładowywał węgiel z wagonów jako robotnik przymusowy.
Dziadek z Wehrmachtu
Bracia Augustyna trafili do Wehrmachtu, bo zdecydowali się przyjąć volkslistę. Mieszkańcy centralnej i wschodniej Polski czasem obruszają się, słysząc, że Ślązacy i mieszkańcy Pomorza przyjmowali w czasie okupacji niemiecką listę narodowościową. Starsi od razu porównują ich do folksdojczów z centralnej Polski, którzy akurat rzeczywiście bywali renegatami i sprzedawczykami. Tymczasem na terenach "wcielonych do Rzeszy" było inaczej. Odmowa przyjęcia volkslisty była tu bohaterstwem. Kto się na to odważył, był często wywożony do obozu koncentracyjnego. Miał szczęście, jeśli Niemcy poprzestali na odebraniu mu domu. Jak wymagać takiego bohaterstwa od ludzi, którzy mieli małe dzieci? Dlatego wielu Pomorzan i Ślązaków poczuło się dotkniętych, kiedy poseł Jacek Kurski atakował Donalda Tuska za jego "dziadka z Wehrmachtu".
Kurski być może nie wie, że do podpisywania volkslisty zachęcał Ślązaków w audycjach radiowych nawet... polski rząd na uchodźstwie generała Sikorskiego. To samo powtarzał biskup katowicki Stanisław Adamski. Chodziło im o to, żeby polska ludność przetrwała na Śląsku do końca okupacji. To miało pomóc w powojennym powrocie Śląska do Polski.
Większości Ślązaków niemieccy urzędnicy przydzielili volkslistę nr 3. Hitlerowcy nie uznawali ich za Niemców. Trójka oznaczała tubylców, którzy są co prawda troszkę spolonizowani, ale nadają się w przyszłości do zgermanizowania. Takiego niepełnego Niemca według prawa można było jednak wcielić do Wehrmachtu i wysłać na front.
A jednak volkslista, która ratowała życie Ślązakom w czasie okupacji, przyczyniła się do ich tragedii w 1945 roku.
Ślązak, czyli Niemiec
19 stycznia 1945 roku przez Koszęcin przetoczył się front. Niemcy uciekali przed Armią Czerwoną. Augustyna sowiecka ofensywa zastała pod Kłobuckiem. – Mąż opowiedział mi, że przy przejściu frontu bardzo przeżył spotkanie z dwoma młodymi chłopcami w niemieckich mundurach. Prosili po polsku o pomoc. Byli spod Opola – wspomina Klara Uflik. Opole po raz ostatni należało do Polski we wczesnym średniowieczu, potem było już tylko czeskie, austriackie lub pruskie. – A mimo to oni mówili czystym, literackim polskim, a nie tylko gwarą. Mąż z kolegami już wyciągali im cywilne ubrania, ale nie zdążyli. Weszli Sowieci. Wyprowadzili tych chłopców na zewnątrz. Zebrani usłyszeli strzały. Mój mąż, kiedy mi to opowiadał parę lat później, płakał – mówi Klara.
W kwietniu 1945 roku, po przejściu frontu, Augustyn dostał powołanie do Ludowego Wojska Polskiego. Służył w Częstochowie.
Wkrótce zaczęły się wywózki Ślązaków, uznanych przez władze za Niemców. Wielu trafiło do Niemiec. Śląscy mężczyźni jechali jednak też w bydlęcych wagonach w drugą stronę: do pracy w kopalniach Kazachstanu i Syberii. Sowieci kompletnie nie przejmowali się rozróżnianiem niuansów między volkslistami z numerami 2, 3 lub 4. Wywozili jako Niemców nawet byłych więźniów hitlerowskich obozów koncentracyjnych, weteranów powstań śląskich i śląskich żołnierzy AK. W kopalni "Bobrek" w Bytomiu i "Prezydent" w Chorzowie Sowieci otoczyli całe załogi zmianowe górników, zaprowadzili ich pod lufami karabinów prosto na dworzec i wysłali na Wschód. – Taki los spotkał mojego wujka Jana z Bytomia, który czuł się Polakiem – mówi Klara Uflik. – Wujek pewnego dnia nie wrócił z szychty do domu. A ciotka Helena została z sześciorgiem dzieci bez środków do życia – wspomina.
Historycy szacują, że wywiezionych do pracy na Wschodzie Ślązaków mogło być nawet 90 tysięcy. Większość z nich zmarła tam z wyczerpania.
Ocaleni murują
Ich los miało też podzielić kilkudziesięciu mężczyzn z ziemi lublinieckiej. Latem 1945 roku siedzieli już w więzieniu w Częstochowie i czekali na transport na Wschód.
Trzydziestu z nich pochodziło z Koszęcina. Ponieważ pozostali mężczyźni nie wrócili z wojska, czy to niemieckiego, czy też z Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, we wsi zostały tylko kobiety, dzieci i starcy. – Mój August akurat przyjechał w mundurze podporucznika na przepustkę do domu. Dowiedział się o tej strasznej tragedii i zaraz zawrócił do Częstochowy, żeby sąsiadów ratować – mówi Klara.
W Częstochowie Augustyn tłumaczył, gdzie się dało, że przeznaczeni do wywózki są Polakami, że każdy z nich mówi po polsku. Był oficerem Ludowego Wojska Polskiego, a to już coś znaczyło. Pewnie uruchomił wszystkie znajomości, które zdążył już sobie w Częstochowie wyrobić. Jego zdecydowanie przyniosło efekt. Brama częstochowskiego więzienia otworzyła się i mężczyźni z ziemi lublinieckiej wyszli wolni na zewnątrz.
Ilu ich było? – Lista z nazwiskami zaginęła. Wiemy dziś tylko, że było ich kilkudziesięciu – mówi radny Edward Wieczorek.
W tej grupie było około trzydziestu koszęcinian, między innymi właściciel restauracji, pan Lesz, rolnik, pan Sobala, piekarz, pan Zuk. Z Częstochowy wrócili pieszo. Augustyn przyprowadził ich do samego Koszęcina, wciąż ubrany w mundur.
Wiele osób widziało film "Patriota" z Melem Gibsonem. Ostatnia scena, w której podwładni odbudowują drewniany dom swojego dowódcy, wydaje się zbyt patetyczna. Tymczasem w Koszęcinie coś podobnego zdarzyło się naprawdę. – Niemcy spalili podczas wycofywania się z Koszęcina stodołę rodziny Uflików. Odbudowali ją im sami sąsiedzi, z wdzięczności za uratowanie życia. To porządna, murowana stodoła, stoi do dzisiaj – mówi Klara.
Z wojska Augustyn odszedł w październiku 1945 roku. W pociągu, którym dojeżdżał na studia, poznał Klarę. Zakochał się w niej. Pobrali się, mieli córkę i dwóch synów. Po skończeniu ekonomii Augustyn pracował w centrali handlowej w Katowicach, a na emeryturze znów osiadł w rodzinnym Koszęcinie. Zmarł przed 15 laty.
Przez pół wieku komunizmu nie wolno było publicznie mówić o wywózkach Ślązaków na Wschód. Wyczyn Augustyna Uflika też uległ więc zapomnieniu. Pamiętali o nim z wdzięcznością tylko zgarbieni staruszkowie. Niedawno umarli ostatni z nich.
Pewnie już nikt by dzisiaj nie pamiętał o tej sprawie, gdyby nie pasja radnego Edwarda Wieczorka. Razem z historykiem Janem Myrcikiem dotarli do szczegółów historii podporucznika Uflika. Dzięki temu 31 stycznia Rada Gminy uroczyście ogłosiła Augustyna Uflika Zasłużonym dla Gminy Koszęcin.
Tak wiem, że artykuł mało "bohaterski", jednak warto drodzy rodacy spoza Śląska przeczytać go. Pewnie wam te Ludowe Wojsko Polskie nie spasuje...
Powoli bez wojny można przejmować kontrolę nad sąsiednim państwem? można...nie rozumiem jak można tak zacieśniać współpracę z niemcami ('39+obecne lizanie jajek putina)
Od wczoraj niemieccy policjanci mogą zatrzymywać polskich kierowców. Nowe prawo działa też na terenie Niemiec, gdzie polska policja będzie mogła kontrolować niemieckich kierowców.
Zgodnie z podpisaną wczoraj umową między polskim a niemieckim rządem, policjanci obu krajów otrzymują nowe uprawnienia. Niemieccy policjanci będą mogli teraz zatrzymać na terenie RP samochody do kontroli. Zgodnie z nowymi uprawnieniami będą mogli także skontrolować ich bagaż. Na tym uprawnienia się nie kończą.
Umowę o zwalczaniu przestępczości zorganizowanej oraz współpracy służb policyjnych, granicznych i celnych podpisali w Zgorzelcu ministrowie spraw wewnętrznych Polski i Niemiec: Bartłomiej Sienkiewicz i Thomas de Maiziere. Zadowoleni z niej są nie tylko policjanci, ale także inne służby. Czy kierowcy? To się okaże, ale warto się już przyzwyczajać do zatrzymywania auta przed niemieckim policjantem. I odwrotnie. Teraz polski policjant będzie mógł zatrzymać sprawcę na terenie Niemiec. O wlepianiu mandatów jak na razie porozumienie nic nie mówi.
Szef MSW powiedział, że nowa umowa pozwoli wszystkim służbom lepiej kooperować. Przypomniał, że już od 2007 r. na pograniczu działają wspólne patrole i ich współpraca jest ścisła. Umowa międzyrządowa reguluje współpracę służb w zakresie zapobiegania, wykrywania i zwalczania przestępstw i wykroczeń oraz ścigania ich sprawców. Umowa ustanawia ramy prawne współpracy między służbami Polski i Niemiec poprzez wymianę informacji dotyczących m.in. popełnionych przestępstw oraz technik i metod działania organizacji przestępczych.
Rzecznik komendanta głównego policji Mariusz Sokołowski tłumaczy, że polska policja współpracuje z niemiecką m.in. w zakresie zwalczania przestępczości zorganizowanej – kradzieży samochodów, przemytu narkotyków, papierosów, handlu ludźmi, prania brudnych pieniędzy, handlu bronią, produkcji i fałszowania euro, a także poszukiwania liderów gangów. W 2013 roku i w ciągu pierwszych miesięcy 2014 r. w ramach tej współpracy zatrzymano 978 osób poszukiwanych Europejskim Nakazem Aresztowania, znaleziono 163 osoby zaginione i odzyskano w sumie 2 404 skradzionych aut.
Co współpraca oznacza konkretnie?
Policjanci, celnicy i funkcjonariusze służb granicznych obu krajów mają teraz pełny dostęp do informacji na temat danych osób, pojazdów i wielu innych dokumentów. Co najważniejsze mogą wspólnie lub samodzielnie działać na terenie drugiego kraju.
Podczas imprez masowych, np. koncertu czy meczu piłkarskiego oddział z jednego kraju może być podporządkowany dowództwu drugiego państwa, który kieruje działaniami. Dotychczas te kwestie regulowały cztery odrębne umowy zawarte przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej (2004 r.) i Strefy Schengen (2007 r.).
Prace nad nowym porozumieniem trwały 2,5 roku, ponieważ różnice w systemach prawnych i organizacyjnych obu krajów wymagały wielu konsultacji i uregulowań. W obu krajach te same wykroczenia były różnie klasyfikowane, dlatego trzeba było je ujednolicić.
Ministrowie obu kraju przyznają, że społeczna akceptacja dla takich wspólnych działań policji obu krajów jest bardzo duża i obywatele jej oczekują. Dodali, że trwają rozmowy również z Czechami i być może jeszcze w tym roku i z tym krajem zostanie podpisana podobna umowa.
Zastanawiające jest, czy zapisy nowej umowy rządowej zgodne są z polskimi przepisami jasno określającymi kto, kiedy i w jakiej sytuacji może być zatrzymany i poddany kontroli. Także drogowej. Naszym zdaniem nie.
Źródło: Auto Świat
Od wczoraj niemieccy policjanci mogą zatrzymywać polskich kierowców. Nowe prawo działa też na terenie Niemiec, gdzie polska policja będzie mogła kontrolować niemieckich kierowców.
Zgodnie z podpisaną wczoraj umową między polskim a niemieckim rządem, policjanci obu krajów otrzymują nowe uprawnienia. Niemieccy policjanci będą mogli teraz zatrzymać na terenie RP samochody do kontroli. Zgodnie z nowymi uprawnieniami będą mogli także skontrolować ich bagaż. Na tym uprawnienia się nie kończą.
Umowę o zwalczaniu przestępczości zorganizowanej oraz współpracy służb policyjnych, granicznych i celnych podpisali w Zgorzelcu ministrowie spraw wewnętrznych Polski i Niemiec: Bartłomiej Sienkiewicz i Thomas de Maiziere. Zadowoleni z niej są nie tylko policjanci, ale także inne służby. Czy kierowcy? To się okaże, ale warto się już przyzwyczajać do zatrzymywania auta przed niemieckim policjantem. I odwrotnie. Teraz polski policjant będzie mógł zatrzymać sprawcę na terenie Niemiec. O wlepianiu mandatów jak na razie porozumienie nic nie mówi.
Szef MSW powiedział, że nowa umowa pozwoli wszystkim służbom lepiej kooperować. Przypomniał, że już od 2007 r. na pograniczu działają wspólne patrole i ich współpraca jest ścisła. Umowa międzyrządowa reguluje współpracę służb w zakresie zapobiegania, wykrywania i zwalczania przestępstw i wykroczeń oraz ścigania ich sprawców. Umowa ustanawia ramy prawne współpracy między służbami Polski i Niemiec poprzez wymianę informacji dotyczących m.in. popełnionych przestępstw oraz technik i metod działania organizacji przestępczych.
Rzecznik komendanta głównego policji Mariusz Sokołowski tłumaczy, że polska policja współpracuje z niemiecką m.in. w zakresie zwalczania przestępczości zorganizowanej – kradzieży samochodów, przemytu narkotyków, papierosów, handlu ludźmi, prania brudnych pieniędzy, handlu bronią, produkcji i fałszowania euro, a także poszukiwania liderów gangów. W 2013 roku i w ciągu pierwszych miesięcy 2014 r. w ramach tej współpracy zatrzymano 978 osób poszukiwanych Europejskim Nakazem Aresztowania, znaleziono 163 osoby zaginione i odzyskano w sumie 2 404 skradzionych aut.
Co współpraca oznacza konkretnie?
Policjanci, celnicy i funkcjonariusze służb granicznych obu krajów mają teraz pełny dostęp do informacji na temat danych osób, pojazdów i wielu innych dokumentów. Co najważniejsze mogą wspólnie lub samodzielnie działać na terenie drugiego kraju.
Podczas imprez masowych, np. koncertu czy meczu piłkarskiego oddział z jednego kraju może być podporządkowany dowództwu drugiego państwa, który kieruje działaniami. Dotychczas te kwestie regulowały cztery odrębne umowy zawarte przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej (2004 r.) i Strefy Schengen (2007 r.).
Prace nad nowym porozumieniem trwały 2,5 roku, ponieważ różnice w systemach prawnych i organizacyjnych obu krajów wymagały wielu konsultacji i uregulowań. W obu krajach te same wykroczenia były różnie klasyfikowane, dlatego trzeba było je ujednolicić.
Ministrowie obu kraju przyznają, że społeczna akceptacja dla takich wspólnych działań policji obu krajów jest bardzo duża i obywatele jej oczekują. Dodali, że trwają rozmowy również z Czechami i być może jeszcze w tym roku i z tym krajem zostanie podpisana podobna umowa.
Zastanawiające jest, czy zapisy nowej umowy rządowej zgodne są z polskimi przepisami jasno określającymi kto, kiedy i w jakiej sytuacji może być zatrzymany i poddany kontroli. Także drogowej. Naszym zdaniem nie.
Źródło: Auto Świat
Najlepszy komentarz (69 piw)
massq
• 2014-05-16, 22:46
Niemieccy policjanci będą się uczyć języka polskiego?
Wyobraźcie sobie, że zatrzymuje Was niemiecki radiowóz. Wy potraficie tylko po polsku (tu jest Polska i tu się mówi po polsku), oni nawijają po niemiecku, potem bo angielsku. Ciekawe co w sytuacji, gdy nie będzie można się z nimi dogadać
A może to tylko mały kroczek, aby uchwalić u nas obowiązkowy język niemiecki, bo przecież to bardzo nietaktowne i nieeuropejskie, żeby nie można było się dogadać z niemieckim policjantem w swoim własnym kraju
Wyobraźcie sobie, że zatrzymuje Was niemiecki radiowóz. Wy potraficie tylko po polsku (tu jest Polska i tu się mówi po polsku), oni nawijają po niemiecku, potem bo angielsku. Ciekawe co w sytuacji, gdy nie będzie można się z nimi dogadać
A może to tylko mały kroczek, aby uchwalić u nas obowiązkowy język niemiecki, bo przecież to bardzo nietaktowne i nieeuropejskie, żeby nie można było się dogadać z niemieckim policjantem w swoim własnym kraju
Do założenia tego tematu zainspirował mnie jeden z użytkowników Sadistica, który stwierdził, że nie powstają już dobre gry z akcją umiejscowioną w okresie IIWŚ. Jako że lubię ten okres historyczny i jestem już bite 20 lat graczem, postanowiłem skompletować w jednym temacie wszystkie gry drugowojenne powstałe od 2008 roku, wyłączywszy strategie (bo jest ich kilkaset) i gry Free2Play (bo cholerstwa nie lubię).
Jak nad trailerem jest ikonka HD to znaczy że można obejrzeć bez straty jakości na pełnym ekranie.
Jedziemy.
Brothers In Arms: Hell's Highway (2008)
Taktyczny FPS nawiązujący klimatem do serialu "Kompania Braci".
Świetny trailer.
The Saboteur (2009)
Skrzyżowanie GTA z Assassins Creed w okupowanym przez nazistów Paryżu. Są cycki.
HD
HD
Wings of Prey (2009)
Gra gości od "War Thundera". Pomimo pięciu lat na karku, wygląda porównywalnie dobrze do WT na najwyższych ( i sporo lepiej od Sturmovików).
Reszta po pierwszym komentarzu.
Cytat:
Mam prośbę do moderacji aby nie dawała tematu do Sucharów bo sporo się przy jego tworzeniu napracowałem (szukanie filmików, ściąganie ich na dysk, wgrywanie na serwer). Ponad półtorej godziny siedzenia przy kompie tylko w tym celu.
Jak nad trailerem jest ikonka HD to znaczy że można obejrzeć bez straty jakości na pełnym ekranie.
Jedziemy.
Brothers In Arms: Hell's Highway (2008)
Taktyczny FPS nawiązujący klimatem do serialu "Kompania Braci".
Świetny trailer.
The Saboteur (2009)
Skrzyżowanie GTA z Assassins Creed w okupowanym przez nazistów Paryżu. Są cycki.
HD
HD
Wings of Prey (2009)
Gra gości od "War Thundera". Pomimo pięciu lat na karku, wygląda porównywalnie dobrze do WT na najwyższych ( i sporo lepiej od Sturmovików).
Reszta po pierwszym komentarzu.
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zobligowała nas do oznaczania kategorii wiekowych
materiałów wideo wgranych na nasze serwery. W związku z tym, zgodnie ze specyfikacją z tej strony
oznaczyliśmy wszystkie materiały jako dozwolone od lat 16 lub 18.
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów