#oliwa
Lubisz oglądać nasze filmy z dobrą prędkością i bez męczących reklam? Wspomóż nas aby tak zostało!
W chwili obecnej serwis nie jest w stanie utrzymywać się wyłącznie z reklam. Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Tym razem przedstawiam zdjęcia z wycieczki do opuszczonego oddziału psychiatrycznego. Więcej info dostępne tradycyjnie na forgotten.pl.
Reszta jak zwykle w komentarzu. Dla ciekawskich na końcu będzie opis miejscówki
-Stary, może byśmy co jeszcze spróbowali zrobić.
Chłop myśli "Co by nie" . Więc zgodził się i wyszedł do łazienki by ona mogła się przygotować.
Wraca po 10 minutach, patrzy na łożko, a tam małżonka nago, wybalsamowana, wyoliwiona, tak, że poprostu z niej spływa.
Chłop się rozgląda i łapie zegar z kukułką. Wydziera kukułkę, łańcuch i tym łańcuchem obwiązuje sobie przyrodzenie. Babcia przerażona krzyczy:
-Stary!! Powaliło Cię? Co ty robisz?!
Na to dziadek:
-Pier**le!! Na taką ślizgawice bez łańcucha nie pojade!
"Czołg musi wrócić do Oliwy" - tak nazywa się profil na Facebooku założony przez radnego z Oliwy po tym jak w poniedziałek napisaliśmy, że czołg T34, który od 12 lat parkował na rogu ul. Piastowskiej i Hołdu Pruskiego, według urzędników ZDiZ, stał tam nielegalnie. Na pismo, jakie od ZDiZ otrzymał właściciel militarnej atrakcji Oliwie, które nakazywało uiszczenie rocznej opłaty (ok. 170 zł według ZDiZ i ok. 500 - według właściciela czołgu) za nielegalne zajęcie pasa drogowego, zareagował stanowczo i wywiózł czołg do Żukowa.
- Nie chodzi mi o pieniądze, ale o zasady, bo mam coraz silniejsze wrażenie, że Gdańsk jest miastem coraz bardziej dla urzędników, a nie dla mieszkańców. I to mnie boli - mówił nam w poniedziałek Jerzy Janczukowicz, właściciel T34.
Cała sprawa oburzyła mieszkańców Trójmiasta, którzy mają do czołgu szczególny sentyment, stąd akcja na Facebooku, która ma być protestem przeciwko urzędnikom ZDiZ.
"Ciekawe co by zrobili urzędniczy z ZDiZ, gdyby różni sympatycy militariów w akcie solidarności zjechali pod ich siedzibę swoim sprzętem i zrobili im oblężenie. Czołgi i transportery pod ZDiZ. Wyglądałoby to epicko" - zastanawia się "Dziki Rex".
"Takiemu człowiekowi miasto Gdańsk powinno płacić za stworzenie prawdziwej atrakcji oraz ściąganie do Oliwy i Gdańska licznych turystów. Tymczasem Jerzy Janczukowicz, właściciel czołgu T-34, otrzymał "rachunek" od ZDiZ za zajmowanie pasa drogowego. Dzięki temu, od marca czołgu w Oliwie nie ma" - czytamy na stronie Wolnego Forum Gdańsk, które przyłączyło się do akcji.
Litości dla urzędników nie ma i na samym profilu czołgu założonym przez radnego: "Czołg stał przez lata w Oliwie, blisko torów kolejowych przy ul. Piastowskiej. Stał się charakterystycznym i pozytywnym elementem krajobrazu. Nikomu nie przeszkadzał. Jeśli znikał, to po to, by grać role w inscenizacjach historycznych. Wyrokiem urzędników miejskich czołg zniknął. Został zabrany wobec zagrożenia obłożeniem wysokimi opłatami za... użytkowanie pasa drogowego. Urzędnicy nie proponują żadnego lepszego sposobu urządzenia tego miejsca."
Tego miejsca nie, natomiast proponują, by czołg ustawić, na dogodnych warunkach, w innym miejscu.
- Opłata za zajęcie pasa drogowego wynika z przepisów ustawowych i uchwał gminy. Nie jest niestety możliwe zwolnienie z tej opłaty jednej, konkretnej osoby. Taki wyjątek byłby zresztą niebezpiecznym precedensem, po którym inni posiadacze zabytkowych pojazdów - fiacików, syrenek - również mogliby uznać, że parkowanie w dowolnym miejscu należy się im za darmo - mówi Maciej Lisicki, zastępca prezydenta miasta Gdańska. - Niemniej sam czołg nam nie przeszkadza, wiemy, że stał się lokalną atrakcją. I jestem przekonany, że udałoby się nam znaleźć i przekazać na dobrych warunkach kawałek gminnego gruntu w Oliwie, gdzie pan Janczukowicz mógłby czołg i inne, nie mniej ciekawe pojazdy, eksponować. Pozostaje kwestia ustalenia zasad. Jeśli ma to być faktycznie atrakcja dla mieszkańców - co z chęcią wesprzemy - a nie prywatny parking, to te pojazdy powinny być ogólnodostępne, ciekawie opisane i zaprezentowane.
Taka opcja nie satysfakcjonuje jednak właściciela T34. - Po pierwsze czołg "wrósł" już w to miejsce, więc ustawianie go gdzie indziej nie ma sensu. Poza tym założę się, że szybko padłby łupem złomiarzy, a nie stać mnie na wynajęcie dla niego ochrony - mówi Jerzy Janczukowicz.
Czołg T34 na razie parkuje w Żukowie w towarzystwie "Pantery" - repliki jednego z największych czołgów z II wojny światowej. Na razie nie wiadomo, kiedy wróci na swoje miejsce.
Co śmieszne, t34 nikomu latami nie wadził. Nie zajmował chodnika, 3 osoby spokojnie mogły koło niego przejść. Po wizycie w pobliskim parku na bank wiele osób szło obejrzeć sobie tę maszynę. Co bardziej śmieszy to fakt iż gdyby to była zwykła osobówka (przy okolicznych posesjach parkują w gorszy sposób na potęgę) nikt by się nie przypruł, no ale konserwacja takiego okazu (na chodzie!) kosztuje więc jeleń pewnie kasę ma to nam da! Klasyczne urzędackie myślenie. Jak się zenek z mietkiem wyjebią na mordy bo nie odśnieżony pas ruchu to oczywiście urzędasy umyją łapki a bulić będzie właściciel domu... zapewne pan od czołgu.
Żródło: trojmiasto.pl
sporty-walki.org/content/2009/12/18/223339/index.jsp
Czy to boli, jak się trafi pięścią w kask zamiast w gębę?
O yeah, na pewno. Zobaczcie (pokazuje mały palec)…
Nie możesz go wyprostować?
Nie mogę. Miałem bójkę przeciwko Darren Langdon. Ja mu już raz wpieprzyłem w Calgary. Powiedzieli, że rozciąłem mu czoło z kija i zawiesili mnie na 2 czy 3 mecze. Ale to było normalnie – z pięści. Potem graliśmy w Montrealu i straciłem 20 tysięcy dolarów przez niego…
Czekaj, czekaj…dokładnie straciłeś 18.292 dolary.
(Śmiech) Zrobiliście dobry research. Anyway, ja się z nim znowu napierdalałem – przepraszam za język – no i wtedy to się stało. Mogłem albo iść na operację, albo dalej grać w play offie. Wolałem grać. Palec daleko od serca, nie umrę z jego powodu. Jak się moja kariera skończy, mogę go sobie zawsze naprawić. A teraz Darren Langdon jest w New Jersey Devils i będziemy kolegami (śmiech).
Ale na treningach też ci się zdarzało prać z chłopakami z tego samego klubu.
A, to naprawdę rzadko. Z każdym chłopakiem, z którym miałem okazję zatańczyć tango na lodzie, po pracy jesteśmy kolegami. Co się dzieje na lodzie, zostaje na lodzie.
W NHL był lock out. Mogłeś sobie spokojnie zoperować palec.
Nie chciałem ryzykować. Nie wiadomo, jak przebiegnie rehabilitacja. W dłoni masz bardzo mało mięśni, same ścięgna, to się długo goi. A ja muszę być gotowy, muszę móc złapać za koszulkę albo za kij. Nie mogę brać takiego ryzyka, że w pierwszej bójce coś się mi stanie.
Masz dużo blizn na palcach, ale dłonie raczej delikatne.
No, nie mam wielkich pięści. Ale to bez znaczenia. Wiecie, ja regularnie trenuję boks, mam ponad 110 kilo wagi. Dołóżcie do tego szybkość, balans i macie twardego zawodnika.
Hokeiści, którzy odgrywają – podobną do twojej – rolę w swoich drużynach, też trenują boks?
Nie wiem. Nie interesuje mnie to. Prawdopodobnie trenują. A teraz ja mam taką świadomość, że ktoś tam ciężko ćwiczy, a ja siedzę w Polsce i nic nie robię. To mnie gryzie. Oni trenują z myślą o mnie.
Słyszeliśmy, że boksować uczył cię Gołota.
Andrzej? Nie. Ja znam Andrzeja. On jest… on jest (uśmiech)… fajny kolega. Haruje, próbuje jak najlepiej, naprawdę. Z daleka łatwo krytykować, ale tam każdy cios może cię powalić na deski. Tak to jest.
Wiesz coś o tym? Byłeś znokautowany?
Tak, żeby leżeć bez przytomności, to nie. Ale dwa razy w życiu dostałem takie bomby, że nogi mi się ugięły i zastanawiałem się, gdzie jestem. Wiecie, ja miałem ponad 160 bójek i tylko dwa razy źle przegrałem. Mogę śmiało powiedzieć, że 80 procent walk mam wygranych, tak na czysto.
Nie chcesz zamienić kariery hokeisty na karierę boksera?
Wiecie, ja marzę o momencie, kiedy w końcu przestanę się bić. Naprawdę dużo już dostałem ciosów w głowę. I to bez rękawic. To żadna przyjemność, jak następnego dnia nie możesz wcisnąć kasku na łeb.
A skąd wzięła się duża blizna na prawym bicepsie?
Na samym początku pierwszej tercji gościu mnie podciął i na pełnej prędkości leciałem głową na bandę. W ostatniej chwili zasłoniłem się ręką. Złamała się na pół. Nie tam, że pękła. Normalnie się złamała na pół. Od łokcia do ramienia wsadzili mi sześć metalowych płyt i sześć śrub. Rok 2000 to pasmo kontuzji. Trzeba się było z tym pogodzić.
Twoje najlepsze cechy w walce to…
Warunki fizyczne, przygotowanie psychiczne, nikogo się nie boję, nie pytam siebie czy dam radę temu facetowi, wiem, że jestem w stanie wygrać z każdym. Ale wiecie, ja nie tylko się biję. Strzelam też piękne bramki. Oczywiście to nie jest moje zadanie, jak strzelę to jest dobrze, jak nie, to nikt nie ma pretensji.
A nad czym musisz jeszcze popracować?
Nad wszystkim. Tutaj w NHL jesteś taki dobry, jak twój ostatni mecz. Dlatego podczas przerwy w sezonie koncentruję się nad siłą, boksem i kondycją.
Czy wielu zawodników z NHL jest na ciebie wściekłych? Masz zażartych wrogów?
Jody Shelley. Co mecz się bijemy, od czterech lat. Jest różnie. Nie zawsze wygrywam. Raz czy dwa przegrałem. Ale zwykle po meczu zostajemy w mieście i idziemy razem na piwo. Śmiejemy się, kto komu wpieprzył. Jasne, że to jest trochę sztuczne, jak to w Ameryce, ale trzeba jakoś rozgraniczać koleżeństwo z pracą.
Masz czarną listę Oliwy? Ile tam jest nazwisk chłopaków z NHL?
Są wszyscy. Każdy ma swoje miejsce (śmiech). Oprócz bramkarzy.
A kto jest na pierwszym miejscu?
Wade Brookbank. Zlekceważyłem go, zrobiłem głupi błąd. Chciałem zmienić ręce, ale za wolno, no i dostałem w szczękę. Potem w drugiej tercji wpieprzyłem mu do lodu. Ale on nie chciał mi dać tego rewanżu. Dlatego może być pewny, że będzie druga runda. Raz mu się udało i od razu zaczął w telewizji gadać, w gazetach, na Internecie. Możesz wygrać, możesz przegrać każdej nocy, ale potem nie rzucasz nazwiskami zawodników po całym Internecie. Tego się nie robi i ja mu tego nie zapomnę. Ma łomot jak w banku. Nie ma wyboru. Jak nie będzie chciał zrzucić rękawic, to zobaczymy, czy będzie się w stanie wybronić.
To prawda, że Rosjanie i Czesi unikają walk i próbują grać „tylko” w hokeja? Są za miękcy?
To jest nieprawda, oni także od czasu do czasu się potłuczą. Jednym z moich rywali jest gość z Rosji – Andriej Nazarov. Musiałem się z nim bić już z 10 razy. To taka walka o Eastern Block Belt (śmiech). Bardzo twardy gościu, nikogo się nie boi.
Stresujesz się przed meczami?
Biorąc pod uwagę, że milion ludzi ogląda mecz, 20 tysięcy siedzi na arenie, a tobie ktoś co wieczór chce głowę urwać, to chyba ciężko się nie denerwować. W żołądku masz motylki. Nigdy nie wiesz, czy to właśnie jest ten dzień, kiedy w końcu przegrasz walkę. Wiecie, każdego trzeba docenić. Nie ważne czy mały, czy duży chłopak. Czarny czy żółty. Kolor skóry nie liczy się na lodowisku. Ważne, że ty jesteś najtwardszym zawodnikiem w lidze, a jeśli w to nie wierzysz, to nie masz tam prawa bytu. To samo powie czołówka zawodników, którzy pełnią taką rolę jak ja.
W każdej drużynie jest ochroniarz, od brudnej roboty?
Dwóch, albo nawet trzech. Wszyscy są dobrzy. A ja muszę być najlepszy. Chcę skończyć karierę zanim zacznę przegrywać walki. Odejść jako zwycięzca.
A jak długo jeszcze chcesz być najlepszy?
Może cztery, może pięć lat. Dlatego muszę non stop harować, ćwiczyć. Hokej to nie szachy.
A kiedy wychodzisz na lód, to trener mówi, z kim masz się bić?
Nie. Ja robię swoją robotę, gram i ochraniam drużynę. Kiedy sprawy idą nie tak jak trzeba, to sam wiem co robić. Jak masz w drużynie dobrych zawodników, to przeciwnik musi grać ostro, bo inaczej oni zrobią z nich głupców na lodzie. Ja mam im nie pozwolić na taką grę. Jak trzeba ściągam rękawice i zaczyna się tango. Taka praca.
A jak nie trzeba, to też czasem ściągasz?
No tak. To jest mój problem. Często się nie mogę doczekać. Przez 8 lat gry w NHL mam najwięcej bójek na koncie. Mam też rekord w minutach karnych. Prawda, czasem przegnę pałę. Ale to też procentuje. Inni się boją. Nie wiedzą czego po mnie oczekiwać, bo jestem nieobliczalny. Czują respekt. A to jest cenne dla mojej drużyny.
Ile kasy straciłeś przez swoje bójki? Było warto?
Pewnie, że tak. Nasza drużyna doszła do finału Pucharu Stanleya! W ostatnim sezonie straciłem około 30 tysięcy dolarów. Rok wcześniej ponad 20 tysięcy.
A zęby też straciłeś?
Na temat zębów próbuję nie rozmawiać. Nigdy nic nie wiadomo. Dzisiaj je masz, jutro nie masz.
Czy kiedyś było ci żal pobitego przeciwnika?
Nigdy.
Na co dzień jesteś agresywny?
Czasami. Ale staram się nad tym panować.
A dużo jest takich, którzy chcą się z tobą spróbować?
O, bardzo dużo. W barach w Stanach, w Kanadzie. Wszyscy piją, patrzą na Karenę, a ona jest za piękna. No i zaczynają się problemy. Zawsze daję ręce do tyłu i mówię: „słuchaj, ty masz bardzo ładny nos. Ciekawe ile razy był złamany? Bo mój wiele razy. A jak masz problem, to możemy go rozwiązać inaczej”. Zwykle pomaga.
A jak jest w Polsce?
Zaliczyłem kilka dyskotek. Było OK. Żadnych problemów.
Jak oceniasz swoją próbę powrotu do polskiej ligi?
Chciałem wykorzystać, że w NHL był lock out i pograć znowu w Polsce. Było fajnie. Szkoda, że złapałem kontuzję pachwiny w pierwszym meczu. Bardzo dobrze wspominam współpracę z panem Wojasem w Podhalu Nowy Targ, ale w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że trzeba wracać do rzeczywistości, jechać do Stanów i pilnować swoich spraw.
Co zrobiłeś z policyjną pałką, którą zdobyłeś na meczu Podhala Nowy Targ i Cracovii? Podobno kibice cię mocno przerazili?
Trochę byłem w szoku, widząc policjantów i kibiców spadających z trybun. Mamy, dzieci – wszyscy od początku meczu musieli wysłuchiwać „kurw”. Wcale się nie dziwię, że ludzie boją się chodzić na mecze. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś wyskoczył do policjanta w NHL czy na jakiejkolwiek innej arenie na przykład NFL, czy NBA. Wierzcie mi, za coś takiego ty nie idziesz za kratki na dzień tylko na parę miesięcy albo więcej. Co do tej pały, to powieszę ją jako pamiątkę nad barkiem w domu (śmiech).
Co się dzieje z polskim hokejem?
Nie mam nic przeciwko panu Hajdudze (prezes PZHL – przyp. aut.) i Polskiemu Związkowi Hokeja na Lodzie, ale ci faceci powinni w końcu spojrzeć w lustro i powiedzieć: „o kurczę, my jesteśmy nieprzydatni”. Każdy wie, że chcą doczekać spokojnie do emerytury, ale jakim kosztem! Zobaczcie, teraz numerem jeden w telewizji jest siatkówka. Kiedyś nikt jej nie oglądał. Ale znaleźli się jacyś mądrzy ludzie, zrobili marketing, znaleźli sponsorów, jest dużo szumu. Świetnie. A w hokeju? Nie chodzi tylko o wyniki. Powiedzcie mi, jaka jest prezentacja tego produktu? Żadna. Miałem okazję widzieć, jak się rządzi polski hokej. Spytajcie Hajdugi, jak widzi przyszłość polskiego hokeja na lodzie. W pierwszym zdaniu usłyszycie: „nie mamy pieniędzy, próbowaliśmy wysyłać listy do różnych zakładów, ale nikt nas nie wsparł”. Jakby przyszedł facet do mojego biura i powiedział, że to jest jego marketing campaing, to kazałbym mu się obrócić na pięcie i wyjść.
Masz receptę?
O tak. Prosta rzecz. Zwolnić tych, co trzymają się krzesełek. Zatrudnić młodych, z wykształceniem, z wizją i wiarą w sukces. Oni szybko zarobią pieniądze dla hokeja. Problem taki, że łatwiej jest się utrzymać na krzesełku, niż je ustąpić. Ja rozumiem, że panowie z PZHL mają dzieci, wnuczki. Ale zawodnicy też mają dzieci i to małe dzieci. A za pieniądze za jakie oni teraz grają, nie sposób się utrzymać. Żeby to się zmieniło, musi być marketing. Wiecie, telewizja, newspapers, reklamy, spotkania z publicznością, darmowe pokazy, odwiedziny zawodników na przykład w domach dziecka, w szkołach. Zwyczajna promocja tej gry. To nie są żadne magiczne sztuczki. Żadna tajemna wiedza.
Jak poznałeś Karenę?
To była wcześniej dziewczyna mojego kolegi. Zerwała z nim i powiedziała, że chce być ze mną do końca życia. Ale ja miałem swoją dziewczynę. Nie mogłem tak sobie z dnia na dzień jej zostawić. To nie jest fair. Ale z czasem sprawy się popsuły między mną i Jenny. Rozstaliśmy się. Zadzwoniłem do Kareny. Zaczęliśmy rozmawiać, spotykać się. Później jej były chłopak włamał się do jej domu, jak ja tam byłem. Rozstali się rok wcześniej, a on zrobił wielką awanturę. Duży błąd. Trafił na złą osobę.
Pobiliście się?
No, doszło do takiej małej konfrontacji…
A to jakiś duży facet był?
Przypakowany. Uderzył mnie kilka razy, ale mu nie oddałem. Mówiłem tylko, że robi duży błąd i żeby wyszedł z domu zanim policja przyjedzie. Ręce trzymałem cały czas do tyłu. Ale jak zaczął gonić po domu Karenę, to impreza była skończona, dostał po gębie parę razy. Nieprzyjemna sprawa, w końcu to był mój kolega. Wylądował w więzieniu na kilka dni. Skończyło się w sądzie, ale wycofałem wszystkie oskarżenia, nie chciałem mu robić problemów w życiu.
Jak Karena dogaduje się z twoją córką?
Świetnie. Skylar ma 9 lat, Karena to dla niej duża siostra.
A mama Skylar?
Dawn to inna sprawa. To była naprawdę dobra dziewczyna dla mnie. Ale przez ten hokej, przez to podróżowanie, ciągle mnie nie było w domu. Ludzie w pewnym momencie przyzwyczajają się być osobno. Uczucie wygasa. Rozwiedliśmy się nie z nienawiści. Teraz jest wszystko OK. Z Kareną ja się nie mam nawet o co pokłócić. Rano wstaję, mam kawę, śniadanie, moje odżywki zrobione, ręczniki poukładane, odzież. Nigdy takich rzeczy nie widziałem. Taka piękna dziewczyna, do tego cały dzień pracuje i jeszcze ma czas, żeby prowadzić dom. Nie mogę narzekać. Kolega z Polski mi powiedział, że powinienem odwalić na kolanach pielgrzymkę do Częstochowy i z powrotem (śmiech).
Słyszeliśmy, że lubisz z córką siedzieć po nocach przy teleskopie.
To było kiedyś moje hobby. Wracałem w nocy i nie mogłem spać. Masz bójkę, dwie, wygrałeś albo przegrałeś mecz, lecisz samolotem i o drugiej w nocy lądujesz. Ja nie chodziłem wtedy z chłopakami po barach. Z lotniska jechałem prosto do domu, do rodziny. Ale ostatnia rzecz jaką chcesz wtedy robić, to spać. Dlatego kupiłem teleskop i trochę książek. Patrzysz w niebo i zapominasz o rzeczywistości. Z czasem Skylar zaczęła do mnie przychodzić i razem patrzyliśmy na universe. Przyjemna rzecz. Tym bardziej, jeśli musisz rano wstać i znowu komuś przypieprzyć na lodowisku.
Czy nadal tak głośno chrapiesz? Narzeczona nie narzeka?
Karena mówi, że w ogóle tego nie słyszy. Moja była żona przez 10 lat zmieniała pokoje, żeby czasami się wyspać. Raz podczas play offu kolega nie wytrzymał i przeniósł mnie do innego pokoju. Teraz jak podróżujemy z drużyną, to przeważnie śpię sam.
Pamiętasz pierwsze kroki w Kanadzie?
Nie miałem gdzie spać. Przygarnął mnie polski ksiądz. Przez pierwsze dwa tygodnie spałem w tej… jak to się mówi… kaplicy. Nie, nie, pomyłka (śmiech)! Na plebanii, oczywiście. Było super, pełna lodówa jedzenia. Wiecie, wczoraj oglądałem z rodzicami tape, który mama nagrała dzień przed moim wyjazdem. Trochę się wzruszyłem. Mam 40 dolarów w kieszeni i przestraszoną minę, mama płacze i nie wiem, co jej powiedzieć. Ciągle się waham, lecieć czy nie lecieć? W końcu pojechałem do Warszawy sporo wcześniej, bo panicznie bałem się spóźnić na samolot. Na Okęciu byłem o 9 wieczorem, a wylot miałem o 7.30 rano. Zlany potem, wystrojony w garnitur, przesiedziałem całą noc na lotnisku.
Słyszysz, że zmienił ci się akcent?
No, na pewno. Przez 10 lat z żoną mówiłem tylko po angielsku. Wyjechałem jak miałem 19 lat. Nie miałem wielu kontaktów z Polakami, byłem zagoniony. Nie chodziłem po polskich knajpach. Kiedy miałem 23 lata urodziła się Skylar. Ciężko pracowałem, żeby utrzymać rodzinę, nie było czasu na social life. Normalna rzecz, że zmienił mi się akcent. Im więcej mówię po polsku, tym mi lepiej idzie i na odwrót.
Pierwsze łyżwy dostałeś od dziadka, masz je jeszcze?
Niestety nie. Dziadek dał mi łyżwy jak miałem 9 lat. Ja wtedy głównie ganiałem za piłką i chciałem być piłkarzem. Ale okazało się, że hokej mnie bardziej wciąga. Nigdy jednak nie przypuszczałem, że będę grał w NHL. Chodziłem od technikum górniczego i trzy razy w tygodniu pracowałem na kopalni. Przyszłość nie była świecąca.
Straciłeś kogoś bliskiego w kopalni?
Nie, ale jeden z sąsiadów z pierwszego piętra zginął. Mój ojciec też miał wypadek.
Jaka będzie twoja przyszłość, po skończeniu kariery?
Przede wszystkim chcę ściągnąć do mnie rodziców. Mam obywatelstwo amerykańskie, więc to nie będzie trudne. A jak skończę grać, zajmę się biznesem. Założyłem niedawno firmę odzieżową, mam świetnego wspólnika w Nowym Jorku, fachowca od mody, zatrudniliśmy najlepszych projektantów i niedługo zaczniemy promować markę „Lanista”. To będą ubrania bardzo trendy, w stylu go young. Niedługo ruszamy w Stanach z dużą kampanią promocyjną, a w przyszłym roku chciałbym już otworzyć pierwszy sklep w Warszawie. Kto wie, może to będzie duży sukces. Może „Lanista” będzie najbardziej trendy marką na świecie. Jak w coś wierzysz, wszystko jest możliwe.
Ale to już trzecia taka twoja firma. Miałeś wcześniej marki „KO-Gear” i „Polish Hammer”. Co się z nimi stało?
To jest drażliwy temat. Zarejestrowałem nazwy, wyprodukowałem ubrania, poszło w to dużo pieniędzy. No, ale przez rozwód z Dawn musiałem zawiesić działalność. Nie chcę wchodzić w szczegóły. W każdym razie interes rozkręcał się całkiem nieźle. Ciuchy typowo sportowe, niektóre miały emblemat z moim numerem w NHL. „KO-Gear” zrobiłem w stylu hip-hop. To była fajna gra słów: „KO” jak moje inicjały i jak Knock Out. No, a teraz będzie „Lanista”.
Masz powodzenie wśród kobiet?
Czy ja wiem. Dziewczyny mnie rozpoznają. Ale wiecie, jak widzą Karenę, to wiedzą, że nie mają szans. Czują się przy niej bardzo niepewnie (śmiech).
Męczy cię popularność?
Teraz już mniej, ale bywało gorzej. Wszystko co robiłem od razu szło do Internetu. Wyszedłem z jakąś koleżanką do restauracji i zanim skończyliśmy jeść już było o tym w Internecie. I ludzie dyskutują: a ja widziałem Krzysztofa wcześniej z inną dziewczyną, a tamtej dał całusa, ale z tą pokazuje się częściej niż z tamtą, i tak dalej, i tak dalej. Plotka goni plotkę. Ja nie mówię, że to wszystko były kłamstwa. Nikt nie jest święty. Ale jak wstajesz rano i przed treningiem dostajesz od żony dwadzieścia e-mails, że wczoraj spotkałeś się z jakąś dziewczyną, to nie jest przyjemnie. Dawn nie musiała być w Calgary. Całe moje życie było w Internecie.
Płaczesz czasem?
Nie. No, miałem łzy w oczach jak z Calgary Flames przegraliśmy w finale play off. Wiele miesięcy ciężkiej pracy poszło na marne. Chciałem wziąć Puchar Stanleya i przyjechać z nim do Polski. Pokazać go na rynku. Zrobić trochę promocji hokejowi. To jest moje marzenie, przywieźć tu Puchar.
Dostałbyś go?
Każdy zawodnik dostaje Puchar na dwa dni.
Jak to się stało, że zmieniłeś nazwisko z Grabowski na Oliwa?
Moja mama wyszła ponownie za mąż, jak miałem 13 lat. Ojczym mnie zaadoptował i zmieniłem nazwisko. To wszystko.
A jaki masz kontakt z ojcem?
Nie widziałem go od lat. On się mnie wyrzekł. Pewnie teraz żałuje. Ostatnia rzecz, jaką można zrobić, to zrzec się własnego syna. Może być coś gorszego dla dziecka? Ja się wtedy zmieniłem. Zrobiłem się twardy psychicznie, zdeterminowany. Bardzo chciałem udowodnić wszystkim, że do czegoś dojdę. Ojciec zrobił duży błąd. Życzę mu wszystkiego najlepszego.
Lubisz oliwę?
Nie jem oliwy. Zapomnijcie o tym! Unikam oleju, pasty, chleba i masła. Wszystko musi być diet light z wysoką zawartością białka, za to niską zawartością tłuszczu i cukru.
Na koniec jego wizytówka
A teraz kilka plotek: "Krzysztof Oliwa rywalem "Pudziana"?"
Po niezwykle efektownym debiucie Mariusza Pudzianowskiego w MMA, kibice zastanawiają się, kto będzie kolejnym rywalem "Pudziana". W mediach pojawiło się wiele kandydatów, najnowszy to były hokeista NHL - Krzysztof Oliwa.
źródło
Krzysztof Oliwa powiedział na antenie Polsat Sport, że jest gotowy stanąć do walki z Mariuszem Pudzianowskim w formule MMA w organizacji KSW. Taką propozycję miał dostać właśnie od telewizji Polsat.
36-letni Oliwa to były hokeista, który jako jedyny Polak sięgnął po Puchar Stanleya - największe trofeum hokejowej ligi NHL.
- Na lodowisku stoczyłem ponad 400 walk. Nie walczę nogami, ale stanę w ringu z Pudzianowskim. Nie boję się nikogo, bo miałem już naprzeciw siebie dużo większych rywali. Jeśli dojdzie do walki na pewno wygram - powiedział Oliwa.
źródło
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów