Kartele de facto przejęły władzę nad Meksykiem. Lewicowy prezydent Andrés Manuel López Obrador jest wobec nich nie tylko spolegliwy, można wręcz rzec, że uległy. Politycy deklarujący walkę z kartelami są masowo mordowani, reszta jest zmuszona do współpracy. Policja albo współdziała z nimi, albo jest zbyt zastraszona, aby cokolwiek zrobić. Jedyna nadzieja w armii, która wskutek decyzji prezydenta, niestety nie podejmuje działań ofensywnych.
W całym Meksyku tylko w jednym miejscu można legalnie kupić broń.
Jedyny sklep znajduje się w stolicy Mexico City. Nazywa się Directorate of Arms and Munitions Sales i prowadzi go armia meksykańska. Sprzedawcy - żołnierze - noszą zielone stroje z maskującym kamuflażem. Sklep ma niewielu klientów.
Meksykanin, który chce kupić broń, musi pojechać do stolicy. Później, aby w ogóle dostać się do sklepu - który mieści się w strzeżonej bazie wojskowej - musi przedstawić dowód tożsamości, przejść przez wykrywacz metalu, dać się obszukać i oddać do depozytu telefon komórkowy i aparat fotograficzny.
Aby zamówić broń potencjalny klient musi przedstawić referencje, udowodnić że jego przychody pochodzą z legalnych źródeł, że nie był karany i odsłużył swoje w wojsku (jeśli go to dotyczy). Później pobiera się odciski jego palców i robi mu zdjęcie. I jeśli ostatecznie zostanie uznany za godnego posiadania broni małokalibrowej do obrony siebie i swojego domu, może wreszcie kupić pistolet. Jeden i 1 pudełko naboi...