Moment, w którym helikopter Robinson zderza się z wieżą radiową w Houston. W kabinie były trzy osoby dorosłe i dziecko, wszyscy zginęli.
📌
Wojna na Ukrainie
- ostatnia aktualizacja:
Wczoraj 23:10
📌
Konflikt izraelsko-arabski
- ostatnia aktualizacja:
Wczoraj 21:52
#robinson
Witaj użytkowniku sadistic.pl,
Lubisz oglądać nasze filmy z dobrą prędkością i bez męczących reklam? Wspomóż nas aby tak zostało!
W chwili obecnej serwis nie jest w stanie utrzymywać się wyłącznie z reklam. Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Lubisz oglądać nasze filmy z dobrą prędkością i bez męczących reklam? Wspomóż nas aby tak zostało!
W chwili obecnej serwis nie jest w stanie utrzymywać się wyłącznie z reklam. Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Helikopter się zepsuł
Helikopter Robinson R44 z trzema osobami na pokładzie spadł na farmę w Tupungato.
Nagranie z ziemi- śmiało od 01:23
Nagranie z wnętrza maszyny. Śmiało od 00:48
Helikopter Robinson R44 z trzema osobami na pokładzie spadł na farmę w Tupungato.
Nagranie z ziemi- śmiało od 01:23
Nagranie z wnętrza maszyny. Śmiało od 00:48
Spróbuj
Taka historia
Taka historia
Najlepszy komentarz (39 piw)
Essent
• 2018-03-10, 0:21
Naturalny odruch,szkoda, że francuzi tego nie mają
Artykuł znaleziony w internecie podczas dłuuuuugiego czekania w szpitalnej kolejce. Moim zdaniem interesująca, acz długa historia pierwszego tak znanego seryjnego mordercy wykorzystującego internet do poszukiwania swoich ofiar. Polecam przeczytać do końca, ale jeśli nie ma na to czasu to przeskrolować ^^
Policjanci z psami szkolonymi w poszukiwaniu zwłok szli pierwsi. Tamtego ranka, 3 czerwca 2000 r., przemierzali prerię w stanie Kansas w hrabstwie Linn.
6,5-hektarowe gospodarstwo należało do Johna Edwarda Robinsona seniora, 55-letniego samozwańczego biznesmena i naciągacza z Olathe, na przedmieściach Kansas City. Dzień wcześniej Robinson został zatrzymany w pobliżu, w przyczepie, w której mieszkał. Oskarżenie zarzucało mu brutalne pobicie dwóch kobiet z Teksasu. Zeznały one, że łysiejący, krępy Robinson poznał je przez Internet i zwabił do miejscowego motelu, zapraszając do brutalnych, sadomasochistycznych zabaw.
Teraz cały batalion detektywów i techników kryminalistycznych podchodził pod wiejska kryjówkę Robinsona, około 65 km na południe od Olathe, szukając dowodów ponurych zbrodni. 27-letnia Suzette Marie Trouten, którą Robinson też prawdopodobnie poznał w chat roomie sado-maso, zniknęła trzy miesiące wcześniej. Od blisko 20 lat młode kobiety znikały w pobliżu gospodarstwa Johna Robinsona. Ale policji nigdy nie udało się znaleźć żadnego z ciał.
Słońce paliło niemiłosiernie, kiedy funkcjonariusze przedzierali się przez utrzymaną w porządku, pokaźną posiadłość. O godzinie 13.00 sierżant Rick Roth z miasta Lenexaz z departamentu policji stanu Kansas za niewielką szopą natknął się na dwie stalowe beczki. Żółta farba pokrywająca 320-litrowe zbiorniki blakła i odpryskiwała. Policyjny owczarek niemiecki natychmiast usiadł przy jednej z beczek, co oznaczało, że poczuł zapach rozkładającego się ciała.
Obie beczki były zabezpieczone taśmami. Sierżant Roth i sierżant Joe Reed z policji Overland Park zawołali natychmiast detektywa Harolda Hughesa z biura szeryfa w hrabstwie Johnson. Hughes przybiegł na miejsce. Wymienił szybkie spojrzenia z dwoma pozostałymi mężczyznami. Rozluźnili metalowe taśmy szczypcami. Wieko wystrzeliło. Ze środka buchnął odór.
Wielki płat ludzkiej szarej skóry był doskonale widoczny w ostrych promieniach słońca. Pierwsze nagie ciało było starannie złożone wewnątrz beczki głową w dół. Należało do kobiety. Miała kolczyki w brodawkach obu piersi i w wargach sromowych, a jej wzgórek łonowy został wygolony krótko przed śmiercią. Szorstka opaska przysłaniająca oczy zsunęła się, zakrywając dolną część jej twarzy. Z szyi zwisał zaciśnięty powróz. Płyny ustrojowe wypłynęły z ciała - dno beczki, do wysokości około 30 centymetrów, wypełniała śluzowata ciecz. Jak ustalono później, były to zwłoki Suzette Trouten.
W drugiej beczce znaleziono ciało, ułożone w tej samej pozycji, głową w dół. Na pośladkach ofiary leżała poduszka z zielonym geometrycznym wzorem. Tak jak w przypadku pierwszego ciała, lewa strona głowy była zmiażdżona. Ale te zwłoki były w dużo gorszym stanie. Dziewięć z dziesięciu paznokci odpadło, tonąc w ciemnej cieczy na dnie beczki. Później okazało się, że było to ciało 21-letniej Izabeli Lewickiej, kolejnej partnerki seksualnej Robinsona.
Funkcjonariusze Roth i Reed cofnęli się o krok. Szok i obrzydzenie mieszały się z ulgą. "Znaleźliśmy to, co mieliśmy nadzieję znaleźć - mówi Reed. - W końcu do nich dotarliśmy, a to jest niemal jak zwycięstwo".
Ale te makabryczne odkrycia były zaledwie początkiem śledztwa. Dwa dni po policyjnym nalocie na farmę Robinsona, śledczy przeszukali składzik, który od sześciu lat Robinson wynajmował za 49 dolarów miesięcznie, tuż po drugiej stronie granicy stanu, w Reymore, w stanie Missouri. W tym przesiąkniętym pleśnią, brudnym magazynku, znajdowały się kolejne trzy beczki. A w każdej z nich były rozkładające się zwłoki.
Rodzinny facet
Przez cały ubiegły rok oskarżyciele usiłowali złamać szyfr enigmy, jaką był John Robinson. Ten ojciec czwórki dzieci siedzi teraz w areszcie hrabstwa Johnson w Olathe, oskarżony o sześć morderstw w dwóch stanach. Władze uważają, że jest też głównym podejrzanym w sprawach o zniknięcie co najmniej pięciu innych osób. Prawdopodobnie było ich znacznie więcej.
Robinson cały czas utrzymywał, że jest niewinny. Jego dzieci oraz żona, Nancy Jo, w pisemnym oświadczeniu określili zarzuty jako "nie do pojęcia...". "Nie znamy tej osoby, o której czytamy i słyszymy w telewizji" - mówiła.
Ale oskarżyciele twierdzili onegdaj, że prawdziwy obraz tego człowieka dopiero zaczynał się wyłaniać. Uważali, że John Edward Robinson może być jednym z najniebezpieczniejszych i najbardziej niezwykłych seryjnych morderców w historii Stanów Zjednoczonych. Nie chodzi tu tylko o liczbę popełnionych zbrodni, ale i o to, jakie one były. Na liście dokonań Robinsona znalazły się morderstwa na tle seksualnym, zuchwałe oszustwa finansowe, a nawet zdumiewające połączenie zabójstwa z planem adopcyjnym. Robinsona po prostu nie sposób porównać z żadnym schematem, dopasować do żadnego szablonu. Jest o dziesiątki lat starszy od większości seryjnych zabójców, w dodatku popełnił pierwsze morderstwo w wieku, w którym niemal wszyscy seryjni zabójcy są już martwi albo tkwią w więzieniach. W przeciwieństwie do typowych seryjnych morderców nie jest samotnikiem. Ma rodzinę i jest jej bardzo oddany. W dodatku miał nieskazitelna opinię.
Robinson skrywał prawdę o rozmiarach swej przestępczej działalności przez ponad 15 lat, nawet wtedy, gdy był uważnie obserwowany przez miejscowe władze. Oskarżyciele prywatnie przyznają, że ten przypadek jest jednym z najbardziej nieudolnie prowadzonych śledztw. Mogą z pamięci zacytować długa listę pominiętych wątków, straconych możliwości i przegranych lat.
Najbardziej niepokojąca była metoda, której Robinson prawdopodobnie używał do nawiązywania znajomości ze swymi ostatnimi ofiarami, w latach swej największej aktywności. Robinson, jak mówi policja, zapoczątkował nowa metodę wabienia ofiar: - podchodził je w Sieci. Wykorzystał oferowaną przez Internet anonimowość i łatwy dostęp do niezliczonej liczby osób słabych, potrzebujących uwagi i po prostu "pokręconych".
"John Robinson jest jednym z pierwszych internetowych zabójców" - mówi Robert K. Ressler - legendarny ekspert FBI, twórca wielu precyzyjnych portretów psychologicznych i autor książki "Whoever Fights Monsters" ("Ktokolwiek walczy z potworami"). "Robinson używał najnowszej technologii, by wykorzystywać nową kategorię ofiar - to był dewiant polujący na dewiantów. To, co tu widzimy, to ostatni krok w ewolucji seksualnego psychopaty". Wszyscy uważają, że od samego początku John Edward Robinson łamał schematy i osiągał postawiony sobie cel. Zainicjował, a potem udoskonalił zupełnie nowy sposób polowania na ofiary.
Anatomia potwora
18 listopada 1957 roku, Londyn. 13-letni, pucołowaty John Robinson śpiewał wraz z innymi chórzystami, by uczcić koronację królowej Elżbiety. I to śpiewał z wielkim przejęciem. Skaut w jasnym purpurowym mundurku zastępu "Orzeł" był młodszy od tych, którzy tłoczyli się za kulisami teatru Palladium.
Kiedy słynna gwiazda filmowa przemykała przez kulisy, malutki John Robinson przepchnął się przez inne dzieci, podbiegł do kobiety i uścisnął jej rękę. "My, Amerykanie, powinniśmy trzymać się razem" - powiedział śmiało do Judy Garland. "Masz rację- odpowiedziała zaskoczona aktorka, po czym roześmiała się i ucałowała chłopca w policzek. Incydent ten opisała gazeta "The Chicago Tribune". Przez krótka chwilę John był gwiazdą miasteczka Cicero w stanie Illinois, słynnego za sprawą domu Ala Capone.
Ten moment był najpiękniejszy w całym jego dzieciństwie. Pozostałe chwile nie były tak miłe. Wychowanie chłopca pozostawiało wiele do życzenia. Ojciec, Henry, nie stronił od alkoholu i hulanek, ale John - jedno z pięciorga dzieci - lubił ten wychowawczy dryl, z którego słynął środkowy zachód USA.
Artykuł w "Tribune" wspominał o tym, że Robinson planował zostać duchownym. Ale jego pobyt w seminarium trwał tylko rok, a chłopak zdołał jedynie zaliczyć program szkoły średniej oraz kurs radiologii w West Suburban Hospital, niedaleko Chicago. Tam poznał i wkrótce poślubił młodą, ładna studentkę o imieniu Nancy.
Nowe cechy osobowości Robinsona zaczęły się ujawniać, kiedy miał dwadzieścia kilka lat. W 1966 roku zdecydował się podjąć pracę w dobrze prosperującym laboratorium rentgenowskim i błyskawicznie znalazł szereg sposobów, by zapewnić sobie dodatkowe wpływy - fałszowanie czeków, wiele sprytnych przewałek... Laboratorium straciło tak wiele pieniędzy, że nie było w stanie wypłacić swym pracownikom corocznych premii.
Na początku tylko kilka osób go podejrzewało. Dopiero w 1969 roku Robinson został przyłapany na defraudacji 33 tysięcy dolarów należących do laboratorium i dostał trzyletni nadzór kuratorski. Niezrażony wpadką przez następne 15 lat balansował między dwoma światami. W jednym był nadzwyczajnym oszustem, w drugim - przykładną głową rodziny. Balansował między przewałkami, nakazami aresztowania i ciągle rosnącą liczba kochanek. Wciąż też potrafił zachować twarz i uchodzić za godnego zaufania obywatela przedmieść. Sędziował podczas meczów siatkówki, opiekował się drużyną skautów, przebierał się za Świętego Mikołaja, żeby uszczęśliwić dzieciaki sąsiadów. Kupił dużą posiadłość w ekskluzywnej części Stanley (Kansas) i zapuścił tam korzenie.
Wszystko to było częścią gry. Zakładał fikcyjne przedsiębiorstwa, które miały dopełnić obrazu szanowanego biznesmena. Jego "Equi-II" było firmą zarządzającą i doradczą dla przedsięwzięć związanych z rolnictwem, medycyną i dobroczynnością. Prowadził też jednoosobowe wydawnictwo "Specialty Publications" wydające magazyny branżowe.
Ale tak naprawdę interesował się tylko manipulowaniem ludźmi. "Każdy, kto go znał - nieważne długo czy krótko - został przez niego w ten lub inny sposób oszukany" - mówi Scott Davis, dawny sąsiad Robinsona, którego rodzina także została przez niego wykiwana. "Jeśli John chciał czegoś od ciebie, tak długo ci pochlebiał i cię mamił, aż w końcu uwierzyłeś, że jest najwspanialszym facetem od czasów Lincolna. A gdy było już po wszystkim, byłeś tak wkurzony, że miałeś ochotę solidnie mu wlać".
Spirala oszustw
Robinson po raz pierwszy przesadził w roku 1981. Miał wtedy 38 lat. Trafił do więzienia w Liberty (Missouri) i odsiedział tam 60 dni za kradzież czeku o wartości 6 tysięcy dolarów ze sklepu spożywczego. Po tej odsiadce nie pozwolono mu dłużej zajmować się harcerzami w chłopięcym zastępie. "John - wychodząc z więzienia - śmiał się z tego" - wspomina Davis.
Ci, którzy go znali, są zgodni: po wyjściu z więzienia coś się w Robinsonie zmieniło. Coraz bardziej rozmijał się z prawem. Tak, jakby przestał się bać. Zaczął zarabiać na prostytucji, wynajmując dla swoich panienek obskurny pokój przy Troost Avenue w Kansas City. Przez dłuższy czas miał kilka kochanek jednocześnie, często umieszczał je w wynajmowanych za grosze mieszkaniach w różnych częściach Kansas City. A jego seksualne upodobania stawały się coraz bardziej niebezpieczne.
Jedną ze swych kochanek, 21-letnią Theresę Williams, poznał w czasie, gdy pracowała w restauracji McDonald's. Umieścił ją w mieszkaniu przy Troost Avenue i sporadycznie odwiedzał. Pewnej nocy obudziło ją szarpnięcie. Robinson złapał ją za włosy i ciągnął z całej siły. Theresa krzyczała. John jednym szybkim ruchem wyciągnął broń i wycelował w skroń młodej kobiety. "Jeżeli się nie zamkniesz - warknął -twój mózg rozpryśnie się po ścianie". Dziewczyna natychmiast przestała krzyczeć. Wtedy, jak zeznała później, Robinson zgwałcił ją swą strzelbą.
Williams wezwała policję i Robinson został aresztowany. Przerażona kobieta, obecnie ukrywająca się w innym stanie, nie pojawiła się jednak, by zeznawać przed sądem. Wszystkie zarzuty przeciw Robinsonowi zostały oddalone.
Robinson ciągle grał rolę porządnego człowieka. Późnym latem 1983 roku zorganizował w swym domu rodzinny zjazd. Jego młodszy brat, Don, dyrektor handlowy z przedmieścia Chicago, zapytał, czy nie zna kogoś, kto mógłby pomóc w przeprowadzeniu adopcji. Don i jego żona, Helen, mieli już dość kontaktów z państwowymi agencjami adopcyjnymi i chcieli załatwić sprawę nieoficjalnie.
"Znam adwokata, który przeprowadził już wiele adopcji - natychmiast zapewnił ich John. - Skontaktuję się z nim jeszcze dziś[/]".
Don Robinson przesłał bratu czek opiewający na 2.500 dolarów. Miała to być pierwsza część opłaty za adopcję. Czek został wystawiony na nieistniejącą firmę Johna, "[i]Equi-II".
Adopcyjna gorączka
W listopadzie 1984 roku zdrowy, dobrze ubrany mężczyzna w średnim wieku przechadzał się po Centrum Medycznym Trumana. Przedstawiał się jako John Usborne i oświadczył Karen Gaddis, pracownicy opieki społecznej z oddziału ginekologiczno-położniczego tego szpitala, że jest pomysłodawcą nowego programu pomocy dla bezdomnych matek. Ale w ciągu kolejnych dwóch miesięcy jego zachowanie stawało się coraz bardziej podejrzane. "Było jasne, że chciał wciągnąć w swój program przede wszystkim białe kobiety - wspomina Gaddis. - Byliśmy mu potrzebni, bo mieliśmy pod dostatkiem młodych kobiet, których nikt by nie szukał".
Ale zanim szpitalowi udało się zerwać wszelkie kontakty z Robinsonem, znalazł to, czego potrzebował. 19-letnia Lisa Stasi z Alabamy była ładna, miała kręcone włosy i czteromiesięczna córeczkę. W jej życiu dotychczas brakowało jednak szczęścia. Lisa i jej bezrobotny mąż, Carl, może nie stanowili modelowej pary, ale obydwoje mieli nadzieję, że wspólnie zaczną nowe, lepsze życie. Jego początkiem miały być narodziny Tiffany. 3 września 1984 roku Carl postanowił wrócić do służby w marynarce wojennej, by zarobić na utrzymanie swej nowej rodziny. Lisa została sama w obcym mieście, w samym środku śnieżnej zimy. Rozpaczliwie próbowała utrzymać się na powierzchni. Ale w końcu, w sylwestra 1984 roku, trafiła do schroniska dla ofiar przemocy domowej w Independence, w stanie Missouri. I wtedy pojawił się dobry samarytanin. Obiecał Lisie, że pomoże jej znaleźć pracę i mieszkanie. Robinson umieścił Lisę i Tiffany w pokoju 131 w motelu Rodeway Inn, na przedmieściu Overland Park w Kansas City. Lisa widywała tam czasami dwie inne kobiety. Robinson tłumaczył jej, że to inne samotne matki. Ale Lisa wyznała przyjaciołom, że wyglądały jak dziwki.
8 stycznia 1985 roku Lisa wraz z Tiffany odwiedziła w Kansas City siostrę Carla, Kathy Klinginsmith. Lisa opowiadała szwagierce o swym nowym wybawcy. "Powinnaś być ostrożna" - mówiła jej Klinginsmith. - "Przecież kompletnie nie znasz tego faceta".
"Ależ nie, on zamierza mi pomóc" - odpowiadała Lisa. Wydawała się przestraszona.
Następnego ranka zadzwonił telefon. To był człowiek, który podawał się za Johna Osborne'a. Rozpaczliwie poszukiwał Lisy. powiedział, że zaraz przyjedzie, by ją zabrać.
Tego dnia w okolicy szalała prawdziwa śnieżyca, ale mimo to: "Dzwonek u drzwi odezwał się niemal natychmiast po tym, jak odłożyła słuchawkę - wspomina Klinginsmith. Niewysoki, otyły człowiek w prochowcu stał przy drzwiach. Po prostu stał. Żadnego: "cześć", żadnego wyjaśnienia. Wszystko to wydawało się Klinginsmith bardzo dziwne i podejrzane... "Ale stałam tam jak sparaliżowana" - wspomina.
Lisa również zdawała się być zastraszona przez tego człowieka. Niemal natychmiast złapała płaszcz, wzięła na rękę córeczkę i wyszła. Klinginsmith obserwowała bratową i nieznanego mężczyznę, kiedy mijali żółtą toyotę Lisy i szli w dół zaśnieżonej ulicy. Zaledwie kilka metrów od domu mężczyzna wyciągnął ręce po dziecko, a Lisa oddała mu je bez słowa. Szedł szybkim krokiem, z Tiffany w ramionach, a jej matka podążała krok lub dwa za nimi.
Wieczorem tego samego dnia Lisa Stasi zadzwoniła do swojej teściowej, Betty - zapłakana i rozhisteryzowana. Powiedziała, że mężczyzna chce, by podpisała się na dole kilku czystych kartek papieru. Straszył ją. Wmawiał jej, że rodzina Stasi chce zabrać jej córeczkę Tiffany.
"Niczego nie podpisuj" - powiedziała stanowczo Betty Stasi. Lisa ucichła. "Oni tu idą - powiedziała nagle. - Muszę już iść". To były ostatnie słowa, jakie od Lisy usłyszała jej rodzina.
Spartaczone śledztwa
Nancy Robinson pamięta, że "tego dnia rano bardzo mocno padał śnieg". I właśnie w środku tej śnieżycy w domu pojawił się John, razem z małym dzieckiem. Była zaskoczona, że jej mąż może tak szybko załatwić adopcję, jednak nie okazała tego. Była, jak wspomina sąsiad Scott Davis, "śliczną dziewczyną", która nie wnikała zbyt głęboko w to, czym zajmuje się jej mąż. Po prostu wykąpała dziecko, a potem poszła do sklepu, kupić pampersy i specjalne chusteczki do wycierania niemowlęcej pupy.
Dwa dni później, mniej więcej o tej samej porze, kiedy uszczęśliwieni Don i Helen Robinson lecieli już do domu, do Chicago z nową córką, Kathy Klinginsmith przyszła na komisariat policji w Overland Park, by zgłosić zaginięcie Lisy i Tiffany Stasi.
Policja w Overland Park rozpoczęła śledztwo w sprawie Johna Robinsona. Do schroniska, w którym przez jakiś czas przebywała Lisa i do członków jej rodziny dotarły listy z jej własnoręcznym podpisem. Lisa pisała, że ma się świetnie, a córeczka jest zdrowa. "Zdecydowałam się wyjechać i spróbować gdzie indziej zacząć nowe, lepsze życie. Robię to dla siebie i dla Tiffany", informował jeden z listów.
Wszystkie one były jednak wystukane na maszynie, a Lisa... nie umiała pisać na maszynie. Zawiadomiono FBI. Agenci stwierdzili, że sprawa wymaga dokładnego wyjaśnienia.
Odkryli, że inne kobiety, które stykały się z Robinsonem, też zniknęły. Dziewiętnastoletnia Paula Godfrey, była łyżwiarka figurowa, miała właśnie rozpocząć pracę jako przedstawicielka handlowa "Equi-II". Pod koniec roku 1984 nagle zniknęła. Policja z Overland Park wkrótce potem otrzymała list, rzekomo od Godfrey. Czuła się świetnie, donosił list, ale nie chciała widywać się już ze swoją rodzina. Nie chciała, żeby ktokolwiek starał się ją odnaleźć, a więc śledztwo zostało zamknięte. 27-letnia Catherine Clampitt, z pochodzenia Koreanka, to inna pracownica "Equi-II", której zaginięcie zgłoszono w czerwcu 1987 roku. Ale, tak jak w przypadku Stasi i Godfrey, nie było żadnych namacalnych dowodów zbrodni. Śledztwa utknęły w martwym punkcie. "Ofiary nie należały do domatorek, spędzających całe życie w jednym miejscu. Nie były spokojnymi, zwykłymi obywatelkami i właśnie dlatego było tak trudno ich szukać", usłyszeliśmy od jednego z pracowników prokuratury. Ale Robinson i tak czuł, że policja siedzi mu na plecach. W 1986 r. sędziowie przysięgli uznali Robinsona (wtedy 43-letniego), winnym oszustwa wobec osób, które zainwestowały w fałszywa spółkę, organizującą rzekomo seminaria na temat bólów w krzyżu. Na mocy Habitual Criminal Act (ustawy o notorycznych przestępcach) sędzia Herbert Walton skazał Robinsona na co najmniej pięć lat więzienia, z możliwością przedłużenia wyroku nawet do czternastu lat. Na ironię zakrawa fakt, że czas spędzony za kratkami, z powodu drobnych oszustw, mógł go uratować: śledztwa prowadzone w tym okresie w sprawie zaginionych osób kończyły się niepowodzeniem. "Kiedy trafił do więzienia, w późnych latach osiemdziesiątych, najważniejsze dla niego było to, że policja nie próbowała wtedy łączyć go z morderstwami", mówi osoba będąca bardzo blisko całej sprawy. "Mieli go już za kratkami, to ich zadowoliło".
Robinson spędził w celi ponad pięć lat, od roku 1987 do kwietnia 1993. Stracił swe duże podmiejskie rancho w Stanley, a Nancy wraz z dziećmi musiała przenieść się do przyczepy. Krewni zostali poinformowani, że John przeszedł wylew krwi do mózgu, teraz dochodzi do siebie i nie chce się z nikim widywać.
Wirtualne szaleństwo
Świat, do którego wrócił w 1993 roku 49-letni John Robinson, bardzo się różnił od tego, który opuścił, idąc do więzienia. W tym czasie przez kulę ziemska przetoczyła się rewolucja. Internet przestał być ulubioną rozrywką tylko garstki zapalonych komputerowców. Stał się bardzo silnym medium, przekroczył granice państw i kontynentów. W Sieci kontaktowali się ze sobą najróżniejsi ludzie, niekoniecznie nastawieni pozytywnie do świata.
Podczas nieobecności Robinsona życie nie obchodziło się łaskawie z jego rodziną. Dzieci dorosły. Nancy urządziła sobie mieszkanie w starej, niewielkiej, szarej przyczepie, na ogrodzonej działce. Stanowiła ona część placu, podzielonego na 486 działek. Na każdej działce stała przyczepa, w której mieszkał ktoś, komu się nie udało. Osiedle nazywało się Santa Barbara Estates. Nancy została jego kierownikiem.
Po powrocie z więzienia John pracował w domu, udając, że zajmuje się znów interesami. Ale kiedy tylko wcześnie rano Nancy wychodziła z przyczepy do pracy, robił to, co stanowiło jego prawdziwe powołanie. Odpalał komputer i wchodził na stronę www.ALT.com, gdzie, jak głosiła reklama, zjawia się 900.000 osób, żeby "znaleźć tego, kto ich zdominuje, swego niewolnika, albo po prostu perwersyjnego przyjaciela".
ALT.com to prawdziwy raj dla osób, które zajmują się BDSM. Skrót ten oznacza bondage, domination and sadomasochism, czyli niewolę, dominację i sadomasochizm. Głównymi użytkownikami stron BDSM są "dom" i "sub", czyli ci, których pasją jest dominacja, i ci, którzy chcą być ich niewolnikami. Uległe kobiety to zdobycz, której szukają takie drapieżniki jak John Robinson. Logując się pod różnymi pseudonimami, Robinson regularnie przeglądał ogłoszenia "sub", poszukujących swoich "dom". Jedno z typowych ogłoszeń informowało, że "nieśmiała, 45" lubi wosk ze świec, ekshibicjonizm, tortury elektryczne, zabawę w doktora i pielęgniarkę i związane z tym fetysze, stawianie baniek, kajdanki, a także wibratory". Robinson wysyłał e-maile do około czterdziestu kobiet dziennie.
W świecie BDSM jest jeden poziom, który znajduje się nad wszystkimi innymi. Normalnie, w układach sado-maso, obie strony zgadzają się na pewne zasady i ustalają słowa, które zapewnią im bezpieczeństwo. Na przykład "czerwony" oznacza "stop". Ale jest w Sieci miejsce, gdzie można spotkać Krwawych Panów i tam nie ma bezpiecznych słów, a "sub" daje swoim mistrzom prawdziwą i bezwarunkową władzę. John Robinson pragnął zostać właśnie takim Krwawym Mistrzem. Ale najpierw musiał zatroszczyć się o kilka szczegółów. Na początku roku 1994 Robinson wybrał się w podróż do Raymore, w stanie Missouri, ze swoją najnowszą dziewczyna, Beverly Bonner. Poznali się podczas pobytu Johna w więzieniu, gdzie Bonner pracowała jako bibliotekarka. Po drodze zatrzymali się przy agencji wynajmującej powierzchnie magazynowe, zwanej "Stor-Mor For Less", czyli "przechowaj więcej za mniej". Tam John wynajął niewielki składzik na nazwisko Bonner. Dziewczyna nie wiedziała, że to miejsce stanie się jej grobem.
Pan Niewolników robi pierwszy ruch
Robinson zaczął traktować "sub" coraz poważniej. W 1997 roku poznał w chat roomie BDSM 19-letnią studentkę pierwszego roku uniwersytetu w Purdue, Izabelę Lewicką. Podczas kilkumiesięcznych pogawędek w Sieci zdołał przekonać urodzoną w Polsce, dziewczynę, by opuściła stan Indiana. Ale zanim Robinson wynajął dla niej mieszkanie w Olathe, najprawdopodobniej dał jej do podpisania kontrakt niewolnika - oficjalny dokument, w którym dziewczyna oddawała mu całkowitą kontrolę nad swym życiem seksualnym i nie tylko.
Robinson lubił przedstawiać Lewicką jako swoją adoptowaną córkę, a czasami jako żonę. W ciągu dwóch lat para ta oddawała się coraz bardziej brutalnym praktykom seksualnym, a także - jak twierdzi policja - miała za sobą przynajmniej jedno oszustwo ubezpieczeniowe. Potem Lewicka zniknęła. Kiedy ludzie, z którymi Robinson spotykał się w interesach, pytali go, gdzie jest jego adoptowana córka, odpowiadał, że została przyłapana przez policję na paleniu trawki i deportowana do Polski.
Nadszedł czas, by poszukać kogoś nowego. Zaledwie miesiąc później Robinson znalazł swoja wymarzoną dziewczynę. 27-letnia Suzette Trouten stanowiła wzruszającą mieszankę osobowości zależnej z dusza buntownika. Miała kolczyki niemal w każdej części ciała, włączając w to brodawki obu piersi. Kilka kolczyków tkwiło też w jej wargach sromowych.
Suzette pracowała ze swoją matką Carolyn w restauracji Michigan Big Boy, przy stacji obsługi samochodów Monroe. W roku 1998 Carolyn pożyczyła Suzette swoją kartę kredytową i pozwoliła na jej użycie, aby mogła kupić komputer za tysiąc dolarów w sklepie RadioShack. Suzette często do późnej nocy siedziała przy komputerze. Matka nie miała pojęcia, że życie córki wypełniało buszowanie na stronach BDSM i że jednocześnie była "sub" dla pięciu dominujących facetów z okolic Michigan.
Pod koniec 1999 roku Suzette oświadczyła mamie, że dostała za pośrednictwem Internetu propozycję pracy w Kansas, gdzie przez rok będzie zajmować się niepełnosprawnym ojcem biznesmena. W ciągu 12 miesięcy miała zarobić 60 tysięcy dolarów. John Robinson zawiadomił Suzette, że będzie podróżować statkiem dookoła świata z jego ojcem, którego nazywał "Papą Johnem".
Robinson dwa razy zaprosił Suzette do Kansas City. Raz przyleciała na rozmowę wstępną, drugi raz - na spotkanie ze starszym mężczyzną, przykutym do wózka inwalidzkiego. Policja uważa teraz, że "Papę Johna" odegrał któryś z więziennych kumpli Robinsona.
W lutym 2000 roku Robinson umieścił Suzette Trouten w hotelu "GuestHouse Suites" w Lenexa. Pokojówki poinformowały później, że wiele razy znajdowały ślady krwi na pościeli w pokoju Trouten. 1 marca, o godzinie pierwszej w nocy, Suzette zadzwoniła do matki, która właśnie zamykała restaurację na noc. "Bałam się, że będę tęsknić za domem, ale wcale nie jest tak źle, jak przypuszczałam" - powiedziała matce. Carolyn nigdy potem nie słyszała już głosu Suzette.
Ostatnie ogniwo
Policja i FBI, ponaglane przez coraz bardziej nerwowe prośby rodziny Suzette Trouten, zajęły się w końcu, późną wiosną 2000 roku, inwigilacją Johna Robinsona. Przez długie tygodnie detektywi śledzili każdy jego ruch.
W końcu policja złapała trop. Dwie kobiety z Teksasu, które Robinson poznał w Sieci, i które były jego "sub", złożyły skargę przeciwko niemu, zeznając, że są ofiarami przemocy na tle seksualnym. Policjanci przekonali sędziego, by wydał nakaz aresztowania i przeszukania terenu. 2 czerwca 2000 r. policja aresztowała Robinsona w jego niewielkiej przyczepie na parkingu Santa Barbara Estates. Dzień później, w sobotę, 3 czerwca, policjanci przeszukali jego wiejską posiadłość i znaleźli tam beczki.
Dwa dni po przerażającym odkryciu w Kansas policjanci przekroczyli granicę stanu i skierowali się do składziku wynajmowanego w Raymore w Missouri. Odór uderzył detektywów, kiedy tylko wyłamali zamek i otworzyli drzwi magazynku. Dwie beczki były nieszczelne.
Kierująca Stor-Mor For Less, Loretta Mattingly, pamiętała, że rozmawiała z Robinsonem o sączącej się przez drzwi czerwonej cieczy. Mężczyzna wyczyścił wszystko, mówiąc jej, że przyczyną kłopotów był martwy szop pracz. Beczki jednak wciąż przeciekały. Nawet wtedy, gdy beczki odesłano już do koronera. "Nie mogliśmy pozbyć się tego smrodu- mówi Mattingly. - To wszystko wsiąkło w beton".
Trzy ciała znalezione w magazynku przetrzymywano tam od połowy lat dziewięćdziesiątych. Jedno z nich należało do Beverly Bonner, więziennej bibliotekarki. Dwa pozostałe to: Sheili Faith (51 lat) i jej córki Debbie Lynn (21 lat). Obie kobiety mieszkały w Pueblo, w Kolorado. Sąsiad widział tylko, jak John Robinson zabrał je z domu w środku nocy. Działo się to w 1994 roku. Debbie była przykuta do wózka z powodu rozszczepu kręgosłupa. Jej matka prowadziła bardzo ożywione życie towarzyskie przez Internet. Zgodnie z umową rozwodową Bonner co miesiąc dostawała czek od męża. Obie panie Faith otrzymywały co miesiąc czeki z opieki społecznej. Wszystkie trzy czeki były dostarczane do tej samej skrytki pocztowej w Olathe. W ten sposób Robinson inkasował co miesiąc około 1.500 dolarów.
Przez pięć dni w lutym 2001 r. Robinson siedział w milczeniu w sali sądowej, podczas przesłuchań wstępnych, poprzedzających proces. Słuchał opisu oskarżycieli, w jaki sposób została zabita każda z pięciu znalezionych kobiet. Zawsze działo się to tak samo: silne, powtarzane uderzenia, prawdopodobnie młotkiem, w lewa stronę głowy. Kiedy tego słuchał, uśmiechał się. Przez media został okrzyknięty "pierwszym, internetowym seryjnym zabójcą".
Krewni niektórych ofiar są zbulwersowani, że władze pozwoliły seryjnemu mordercy doskonalić przez tyle lat swoje rzemiosło. "Policjanci przyznali mi się, że nie pracowali właściwie. To, co oni w tym czasie robili, to żarty!" - mówi William Godfrey, którego córka została prawdopodobnie zabita przez Robinsona.
Ale dla krewnych Lisy Stasi największy wstrząs miał dopiero nadejść. Miesiąc po zatrzymaniu Robinsona poinformowano rodzinę, że Tiffany Stasi wciąż żyje. Radość skończyła się jednak, gdy krewni dziewczynki, obecnie już 16-letniej panny, dowiedzieli się, że została ona wychowana przez brata człowieka, który - jak mówi policja - zabił jej matkę.
Chociaż adopcja była nielegalna, policja nie zrobiła nic, by zabrać Heather Robinson z domu, w którym spędziła niemal całe życie. Dotychczasowe śledztwo wykazało, że Don Robinson nie wiedział nic o zbrodni związanej z adopcja dziewczynki. On i jego żona oświadczyli: "Łączymy się w bólu z wszystkimi rodzinami, które cierpią z powodu przypadków, w jakie wplątał je John Robinson. Przesyłamy im nasze najgłębsze współczucie i wyrazy sympatii. My także zostaliśmy oszukani przez tego człowieka". Heather uczęszcza teraz do szkoły średniej. Jest śliczną dziewczyną. Często się uśmiecha. Wie, że człowiek, którego znała jako wuja, trafił do sądu i że może go już nigdy nie zobaczyć. Ale nie spotkała jeszcze swej biologicznej rodziny. I nie wiadomo, czy do takiego spotkania kiedykolwiek dojdzie.
W 2003 roku został uznany winnym dokonania trzech morderstw - za dwa z nich otrzymał wyrok śmierci a za pozostałe dożywocie. Aktualnie Robinson przebywa w Zakładzie Karnym El Dorado w Kansas i może zostać pierwszym skazańcem w stanie, który zostanie zabity przez wstrzyknięcie trucizny.
Zdjęcia niektórych jego ofiar.
Policjanci z psami szkolonymi w poszukiwaniu zwłok szli pierwsi. Tamtego ranka, 3 czerwca 2000 r., przemierzali prerię w stanie Kansas w hrabstwie Linn.
6,5-hektarowe gospodarstwo należało do Johna Edwarda Robinsona seniora, 55-letniego samozwańczego biznesmena i naciągacza z Olathe, na przedmieściach Kansas City. Dzień wcześniej Robinson został zatrzymany w pobliżu, w przyczepie, w której mieszkał. Oskarżenie zarzucało mu brutalne pobicie dwóch kobiet z Teksasu. Zeznały one, że łysiejący, krępy Robinson poznał je przez Internet i zwabił do miejscowego motelu, zapraszając do brutalnych, sadomasochistycznych zabaw.
Teraz cały batalion detektywów i techników kryminalistycznych podchodził pod wiejska kryjówkę Robinsona, około 65 km na południe od Olathe, szukając dowodów ponurych zbrodni. 27-letnia Suzette Marie Trouten, którą Robinson też prawdopodobnie poznał w chat roomie sado-maso, zniknęła trzy miesiące wcześniej. Od blisko 20 lat młode kobiety znikały w pobliżu gospodarstwa Johna Robinsona. Ale policji nigdy nie udało się znaleźć żadnego z ciał.
Słońce paliło niemiłosiernie, kiedy funkcjonariusze przedzierali się przez utrzymaną w porządku, pokaźną posiadłość. O godzinie 13.00 sierżant Rick Roth z miasta Lenexaz z departamentu policji stanu Kansas za niewielką szopą natknął się na dwie stalowe beczki. Żółta farba pokrywająca 320-litrowe zbiorniki blakła i odpryskiwała. Policyjny owczarek niemiecki natychmiast usiadł przy jednej z beczek, co oznaczało, że poczuł zapach rozkładającego się ciała.
Obie beczki były zabezpieczone taśmami. Sierżant Roth i sierżant Joe Reed z policji Overland Park zawołali natychmiast detektywa Harolda Hughesa z biura szeryfa w hrabstwie Johnson. Hughes przybiegł na miejsce. Wymienił szybkie spojrzenia z dwoma pozostałymi mężczyznami. Rozluźnili metalowe taśmy szczypcami. Wieko wystrzeliło. Ze środka buchnął odór.
Wielki płat ludzkiej szarej skóry był doskonale widoczny w ostrych promieniach słońca. Pierwsze nagie ciało było starannie złożone wewnątrz beczki głową w dół. Należało do kobiety. Miała kolczyki w brodawkach obu piersi i w wargach sromowych, a jej wzgórek łonowy został wygolony krótko przed śmiercią. Szorstka opaska przysłaniająca oczy zsunęła się, zakrywając dolną część jej twarzy. Z szyi zwisał zaciśnięty powróz. Płyny ustrojowe wypłynęły z ciała - dno beczki, do wysokości około 30 centymetrów, wypełniała śluzowata ciecz. Jak ustalono później, były to zwłoki Suzette Trouten.
W drugiej beczce znaleziono ciało, ułożone w tej samej pozycji, głową w dół. Na pośladkach ofiary leżała poduszka z zielonym geometrycznym wzorem. Tak jak w przypadku pierwszego ciała, lewa strona głowy była zmiażdżona. Ale te zwłoki były w dużo gorszym stanie. Dziewięć z dziesięciu paznokci odpadło, tonąc w ciemnej cieczy na dnie beczki. Później okazało się, że było to ciało 21-letniej Izabeli Lewickiej, kolejnej partnerki seksualnej Robinsona.
Funkcjonariusze Roth i Reed cofnęli się o krok. Szok i obrzydzenie mieszały się z ulgą. "Znaleźliśmy to, co mieliśmy nadzieję znaleźć - mówi Reed. - W końcu do nich dotarliśmy, a to jest niemal jak zwycięstwo".
Ale te makabryczne odkrycia były zaledwie początkiem śledztwa. Dwa dni po policyjnym nalocie na farmę Robinsona, śledczy przeszukali składzik, który od sześciu lat Robinson wynajmował za 49 dolarów miesięcznie, tuż po drugiej stronie granicy stanu, w Reymore, w stanie Missouri. W tym przesiąkniętym pleśnią, brudnym magazynku, znajdowały się kolejne trzy beczki. A w każdej z nich były rozkładające się zwłoki.
Rodzinny facet
Przez cały ubiegły rok oskarżyciele usiłowali złamać szyfr enigmy, jaką był John Robinson. Ten ojciec czwórki dzieci siedzi teraz w areszcie hrabstwa Johnson w Olathe, oskarżony o sześć morderstw w dwóch stanach. Władze uważają, że jest też głównym podejrzanym w sprawach o zniknięcie co najmniej pięciu innych osób. Prawdopodobnie było ich znacznie więcej.
Robinson cały czas utrzymywał, że jest niewinny. Jego dzieci oraz żona, Nancy Jo, w pisemnym oświadczeniu określili zarzuty jako "nie do pojęcia...". "Nie znamy tej osoby, o której czytamy i słyszymy w telewizji" - mówiła.
Ale oskarżyciele twierdzili onegdaj, że prawdziwy obraz tego człowieka dopiero zaczynał się wyłaniać. Uważali, że John Edward Robinson może być jednym z najniebezpieczniejszych i najbardziej niezwykłych seryjnych morderców w historii Stanów Zjednoczonych. Nie chodzi tu tylko o liczbę popełnionych zbrodni, ale i o to, jakie one były. Na liście dokonań Robinsona znalazły się morderstwa na tle seksualnym, zuchwałe oszustwa finansowe, a nawet zdumiewające połączenie zabójstwa z planem adopcyjnym. Robinsona po prostu nie sposób porównać z żadnym schematem, dopasować do żadnego szablonu. Jest o dziesiątki lat starszy od większości seryjnych zabójców, w dodatku popełnił pierwsze morderstwo w wieku, w którym niemal wszyscy seryjni zabójcy są już martwi albo tkwią w więzieniach. W przeciwieństwie do typowych seryjnych morderców nie jest samotnikiem. Ma rodzinę i jest jej bardzo oddany. W dodatku miał nieskazitelna opinię.
Robinson skrywał prawdę o rozmiarach swej przestępczej działalności przez ponad 15 lat, nawet wtedy, gdy był uważnie obserwowany przez miejscowe władze. Oskarżyciele prywatnie przyznają, że ten przypadek jest jednym z najbardziej nieudolnie prowadzonych śledztw. Mogą z pamięci zacytować długa listę pominiętych wątków, straconych możliwości i przegranych lat.
Najbardziej niepokojąca była metoda, której Robinson prawdopodobnie używał do nawiązywania znajomości ze swymi ostatnimi ofiarami, w latach swej największej aktywności. Robinson, jak mówi policja, zapoczątkował nowa metodę wabienia ofiar: - podchodził je w Sieci. Wykorzystał oferowaną przez Internet anonimowość i łatwy dostęp do niezliczonej liczby osób słabych, potrzebujących uwagi i po prostu "pokręconych".
"John Robinson jest jednym z pierwszych internetowych zabójców" - mówi Robert K. Ressler - legendarny ekspert FBI, twórca wielu precyzyjnych portretów psychologicznych i autor książki "Whoever Fights Monsters" ("Ktokolwiek walczy z potworami"). "Robinson używał najnowszej technologii, by wykorzystywać nową kategorię ofiar - to był dewiant polujący na dewiantów. To, co tu widzimy, to ostatni krok w ewolucji seksualnego psychopaty". Wszyscy uważają, że od samego początku John Edward Robinson łamał schematy i osiągał postawiony sobie cel. Zainicjował, a potem udoskonalił zupełnie nowy sposób polowania na ofiary.
Anatomia potwora
18 listopada 1957 roku, Londyn. 13-letni, pucołowaty John Robinson śpiewał wraz z innymi chórzystami, by uczcić koronację królowej Elżbiety. I to śpiewał z wielkim przejęciem. Skaut w jasnym purpurowym mundurku zastępu "Orzeł" był młodszy od tych, którzy tłoczyli się za kulisami teatru Palladium.
Kiedy słynna gwiazda filmowa przemykała przez kulisy, malutki John Robinson przepchnął się przez inne dzieci, podbiegł do kobiety i uścisnął jej rękę. "My, Amerykanie, powinniśmy trzymać się razem" - powiedział śmiało do Judy Garland. "Masz rację- odpowiedziała zaskoczona aktorka, po czym roześmiała się i ucałowała chłopca w policzek. Incydent ten opisała gazeta "The Chicago Tribune". Przez krótka chwilę John był gwiazdą miasteczka Cicero w stanie Illinois, słynnego za sprawą domu Ala Capone.
Ten moment był najpiękniejszy w całym jego dzieciństwie. Pozostałe chwile nie były tak miłe. Wychowanie chłopca pozostawiało wiele do życzenia. Ojciec, Henry, nie stronił od alkoholu i hulanek, ale John - jedno z pięciorga dzieci - lubił ten wychowawczy dryl, z którego słynął środkowy zachód USA.
Artykuł w "Tribune" wspominał o tym, że Robinson planował zostać duchownym. Ale jego pobyt w seminarium trwał tylko rok, a chłopak zdołał jedynie zaliczyć program szkoły średniej oraz kurs radiologii w West Suburban Hospital, niedaleko Chicago. Tam poznał i wkrótce poślubił młodą, ładna studentkę o imieniu Nancy.
Nowe cechy osobowości Robinsona zaczęły się ujawniać, kiedy miał dwadzieścia kilka lat. W 1966 roku zdecydował się podjąć pracę w dobrze prosperującym laboratorium rentgenowskim i błyskawicznie znalazł szereg sposobów, by zapewnić sobie dodatkowe wpływy - fałszowanie czeków, wiele sprytnych przewałek... Laboratorium straciło tak wiele pieniędzy, że nie było w stanie wypłacić swym pracownikom corocznych premii.
Na początku tylko kilka osób go podejrzewało. Dopiero w 1969 roku Robinson został przyłapany na defraudacji 33 tysięcy dolarów należących do laboratorium i dostał trzyletni nadzór kuratorski. Niezrażony wpadką przez następne 15 lat balansował między dwoma światami. W jednym był nadzwyczajnym oszustem, w drugim - przykładną głową rodziny. Balansował między przewałkami, nakazami aresztowania i ciągle rosnącą liczba kochanek. Wciąż też potrafił zachować twarz i uchodzić za godnego zaufania obywatela przedmieść. Sędziował podczas meczów siatkówki, opiekował się drużyną skautów, przebierał się za Świętego Mikołaja, żeby uszczęśliwić dzieciaki sąsiadów. Kupił dużą posiadłość w ekskluzywnej części Stanley (Kansas) i zapuścił tam korzenie.
Wszystko to było częścią gry. Zakładał fikcyjne przedsiębiorstwa, które miały dopełnić obrazu szanowanego biznesmena. Jego "Equi-II" było firmą zarządzającą i doradczą dla przedsięwzięć związanych z rolnictwem, medycyną i dobroczynnością. Prowadził też jednoosobowe wydawnictwo "Specialty Publications" wydające magazyny branżowe.
Ale tak naprawdę interesował się tylko manipulowaniem ludźmi. "Każdy, kto go znał - nieważne długo czy krótko - został przez niego w ten lub inny sposób oszukany" - mówi Scott Davis, dawny sąsiad Robinsona, którego rodzina także została przez niego wykiwana. "Jeśli John chciał czegoś od ciebie, tak długo ci pochlebiał i cię mamił, aż w końcu uwierzyłeś, że jest najwspanialszym facetem od czasów Lincolna. A gdy było już po wszystkim, byłeś tak wkurzony, że miałeś ochotę solidnie mu wlać".
Spirala oszustw
Robinson po raz pierwszy przesadził w roku 1981. Miał wtedy 38 lat. Trafił do więzienia w Liberty (Missouri) i odsiedział tam 60 dni za kradzież czeku o wartości 6 tysięcy dolarów ze sklepu spożywczego. Po tej odsiadce nie pozwolono mu dłużej zajmować się harcerzami w chłopięcym zastępie. "John - wychodząc z więzienia - śmiał się z tego" - wspomina Davis.
Ci, którzy go znali, są zgodni: po wyjściu z więzienia coś się w Robinsonie zmieniło. Coraz bardziej rozmijał się z prawem. Tak, jakby przestał się bać. Zaczął zarabiać na prostytucji, wynajmując dla swoich panienek obskurny pokój przy Troost Avenue w Kansas City. Przez dłuższy czas miał kilka kochanek jednocześnie, często umieszczał je w wynajmowanych za grosze mieszkaniach w różnych częściach Kansas City. A jego seksualne upodobania stawały się coraz bardziej niebezpieczne.
Jedną ze swych kochanek, 21-letnią Theresę Williams, poznał w czasie, gdy pracowała w restauracji McDonald's. Umieścił ją w mieszkaniu przy Troost Avenue i sporadycznie odwiedzał. Pewnej nocy obudziło ją szarpnięcie. Robinson złapał ją za włosy i ciągnął z całej siły. Theresa krzyczała. John jednym szybkim ruchem wyciągnął broń i wycelował w skroń młodej kobiety. "Jeżeli się nie zamkniesz - warknął -twój mózg rozpryśnie się po ścianie". Dziewczyna natychmiast przestała krzyczeć. Wtedy, jak zeznała później, Robinson zgwałcił ją swą strzelbą.
Williams wezwała policję i Robinson został aresztowany. Przerażona kobieta, obecnie ukrywająca się w innym stanie, nie pojawiła się jednak, by zeznawać przed sądem. Wszystkie zarzuty przeciw Robinsonowi zostały oddalone.
Robinson ciągle grał rolę porządnego człowieka. Późnym latem 1983 roku zorganizował w swym domu rodzinny zjazd. Jego młodszy brat, Don, dyrektor handlowy z przedmieścia Chicago, zapytał, czy nie zna kogoś, kto mógłby pomóc w przeprowadzeniu adopcji. Don i jego żona, Helen, mieli już dość kontaktów z państwowymi agencjami adopcyjnymi i chcieli załatwić sprawę nieoficjalnie.
"Znam adwokata, który przeprowadził już wiele adopcji - natychmiast zapewnił ich John. - Skontaktuję się z nim jeszcze dziś[/]".
Don Robinson przesłał bratu czek opiewający na 2.500 dolarów. Miała to być pierwsza część opłaty za adopcję. Czek został wystawiony na nieistniejącą firmę Johna, "[i]Equi-II".
Adopcyjna gorączka
W listopadzie 1984 roku zdrowy, dobrze ubrany mężczyzna w średnim wieku przechadzał się po Centrum Medycznym Trumana. Przedstawiał się jako John Usborne i oświadczył Karen Gaddis, pracownicy opieki społecznej z oddziału ginekologiczno-położniczego tego szpitala, że jest pomysłodawcą nowego programu pomocy dla bezdomnych matek. Ale w ciągu kolejnych dwóch miesięcy jego zachowanie stawało się coraz bardziej podejrzane. "Było jasne, że chciał wciągnąć w swój program przede wszystkim białe kobiety - wspomina Gaddis. - Byliśmy mu potrzebni, bo mieliśmy pod dostatkiem młodych kobiet, których nikt by nie szukał".
Ale zanim szpitalowi udało się zerwać wszelkie kontakty z Robinsonem, znalazł to, czego potrzebował. 19-letnia Lisa Stasi z Alabamy była ładna, miała kręcone włosy i czteromiesięczna córeczkę. W jej życiu dotychczas brakowało jednak szczęścia. Lisa i jej bezrobotny mąż, Carl, może nie stanowili modelowej pary, ale obydwoje mieli nadzieję, że wspólnie zaczną nowe, lepsze życie. Jego początkiem miały być narodziny Tiffany. 3 września 1984 roku Carl postanowił wrócić do służby w marynarce wojennej, by zarobić na utrzymanie swej nowej rodziny. Lisa została sama w obcym mieście, w samym środku śnieżnej zimy. Rozpaczliwie próbowała utrzymać się na powierzchni. Ale w końcu, w sylwestra 1984 roku, trafiła do schroniska dla ofiar przemocy domowej w Independence, w stanie Missouri. I wtedy pojawił się dobry samarytanin. Obiecał Lisie, że pomoże jej znaleźć pracę i mieszkanie. Robinson umieścił Lisę i Tiffany w pokoju 131 w motelu Rodeway Inn, na przedmieściu Overland Park w Kansas City. Lisa widywała tam czasami dwie inne kobiety. Robinson tłumaczył jej, że to inne samotne matki. Ale Lisa wyznała przyjaciołom, że wyglądały jak dziwki.
8 stycznia 1985 roku Lisa wraz z Tiffany odwiedziła w Kansas City siostrę Carla, Kathy Klinginsmith. Lisa opowiadała szwagierce o swym nowym wybawcy. "Powinnaś być ostrożna" - mówiła jej Klinginsmith. - "Przecież kompletnie nie znasz tego faceta".
"Ależ nie, on zamierza mi pomóc" - odpowiadała Lisa. Wydawała się przestraszona.
Następnego ranka zadzwonił telefon. To był człowiek, który podawał się za Johna Osborne'a. Rozpaczliwie poszukiwał Lisy. powiedział, że zaraz przyjedzie, by ją zabrać.
Tego dnia w okolicy szalała prawdziwa śnieżyca, ale mimo to: "Dzwonek u drzwi odezwał się niemal natychmiast po tym, jak odłożyła słuchawkę - wspomina Klinginsmith. Niewysoki, otyły człowiek w prochowcu stał przy drzwiach. Po prostu stał. Żadnego: "cześć", żadnego wyjaśnienia. Wszystko to wydawało się Klinginsmith bardzo dziwne i podejrzane... "Ale stałam tam jak sparaliżowana" - wspomina.
Lisa również zdawała się być zastraszona przez tego człowieka. Niemal natychmiast złapała płaszcz, wzięła na rękę córeczkę i wyszła. Klinginsmith obserwowała bratową i nieznanego mężczyznę, kiedy mijali żółtą toyotę Lisy i szli w dół zaśnieżonej ulicy. Zaledwie kilka metrów od domu mężczyzna wyciągnął ręce po dziecko, a Lisa oddała mu je bez słowa. Szedł szybkim krokiem, z Tiffany w ramionach, a jej matka podążała krok lub dwa za nimi.
Wieczorem tego samego dnia Lisa Stasi zadzwoniła do swojej teściowej, Betty - zapłakana i rozhisteryzowana. Powiedziała, że mężczyzna chce, by podpisała się na dole kilku czystych kartek papieru. Straszył ją. Wmawiał jej, że rodzina Stasi chce zabrać jej córeczkę Tiffany.
"Niczego nie podpisuj" - powiedziała stanowczo Betty Stasi. Lisa ucichła. "Oni tu idą - powiedziała nagle. - Muszę już iść". To były ostatnie słowa, jakie od Lisy usłyszała jej rodzina.
Spartaczone śledztwa
Nancy Robinson pamięta, że "tego dnia rano bardzo mocno padał śnieg". I właśnie w środku tej śnieżycy w domu pojawił się John, razem z małym dzieckiem. Była zaskoczona, że jej mąż może tak szybko załatwić adopcję, jednak nie okazała tego. Była, jak wspomina sąsiad Scott Davis, "śliczną dziewczyną", która nie wnikała zbyt głęboko w to, czym zajmuje się jej mąż. Po prostu wykąpała dziecko, a potem poszła do sklepu, kupić pampersy i specjalne chusteczki do wycierania niemowlęcej pupy.
Dwa dni później, mniej więcej o tej samej porze, kiedy uszczęśliwieni Don i Helen Robinson lecieli już do domu, do Chicago z nową córką, Kathy Klinginsmith przyszła na komisariat policji w Overland Park, by zgłosić zaginięcie Lisy i Tiffany Stasi.
Policja w Overland Park rozpoczęła śledztwo w sprawie Johna Robinsona. Do schroniska, w którym przez jakiś czas przebywała Lisa i do członków jej rodziny dotarły listy z jej własnoręcznym podpisem. Lisa pisała, że ma się świetnie, a córeczka jest zdrowa. "Zdecydowałam się wyjechać i spróbować gdzie indziej zacząć nowe, lepsze życie. Robię to dla siebie i dla Tiffany", informował jeden z listów.
Wszystkie one były jednak wystukane na maszynie, a Lisa... nie umiała pisać na maszynie. Zawiadomiono FBI. Agenci stwierdzili, że sprawa wymaga dokładnego wyjaśnienia.
Odkryli, że inne kobiety, które stykały się z Robinsonem, też zniknęły. Dziewiętnastoletnia Paula Godfrey, była łyżwiarka figurowa, miała właśnie rozpocząć pracę jako przedstawicielka handlowa "Equi-II". Pod koniec roku 1984 nagle zniknęła. Policja z Overland Park wkrótce potem otrzymała list, rzekomo od Godfrey. Czuła się świetnie, donosił list, ale nie chciała widywać się już ze swoją rodzina. Nie chciała, żeby ktokolwiek starał się ją odnaleźć, a więc śledztwo zostało zamknięte. 27-letnia Catherine Clampitt, z pochodzenia Koreanka, to inna pracownica "Equi-II", której zaginięcie zgłoszono w czerwcu 1987 roku. Ale, tak jak w przypadku Stasi i Godfrey, nie było żadnych namacalnych dowodów zbrodni. Śledztwa utknęły w martwym punkcie. "Ofiary nie należały do domatorek, spędzających całe życie w jednym miejscu. Nie były spokojnymi, zwykłymi obywatelkami i właśnie dlatego było tak trudno ich szukać", usłyszeliśmy od jednego z pracowników prokuratury. Ale Robinson i tak czuł, że policja siedzi mu na plecach. W 1986 r. sędziowie przysięgli uznali Robinsona (wtedy 43-letniego), winnym oszustwa wobec osób, które zainwestowały w fałszywa spółkę, organizującą rzekomo seminaria na temat bólów w krzyżu. Na mocy Habitual Criminal Act (ustawy o notorycznych przestępcach) sędzia Herbert Walton skazał Robinsona na co najmniej pięć lat więzienia, z możliwością przedłużenia wyroku nawet do czternastu lat. Na ironię zakrawa fakt, że czas spędzony za kratkami, z powodu drobnych oszustw, mógł go uratować: śledztwa prowadzone w tym okresie w sprawie zaginionych osób kończyły się niepowodzeniem. "Kiedy trafił do więzienia, w późnych latach osiemdziesiątych, najważniejsze dla niego było to, że policja nie próbowała wtedy łączyć go z morderstwami", mówi osoba będąca bardzo blisko całej sprawy. "Mieli go już za kratkami, to ich zadowoliło".
Robinson spędził w celi ponad pięć lat, od roku 1987 do kwietnia 1993. Stracił swe duże podmiejskie rancho w Stanley, a Nancy wraz z dziećmi musiała przenieść się do przyczepy. Krewni zostali poinformowani, że John przeszedł wylew krwi do mózgu, teraz dochodzi do siebie i nie chce się z nikim widywać.
Wirtualne szaleństwo
Świat, do którego wrócił w 1993 roku 49-letni John Robinson, bardzo się różnił od tego, który opuścił, idąc do więzienia. W tym czasie przez kulę ziemska przetoczyła się rewolucja. Internet przestał być ulubioną rozrywką tylko garstki zapalonych komputerowców. Stał się bardzo silnym medium, przekroczył granice państw i kontynentów. W Sieci kontaktowali się ze sobą najróżniejsi ludzie, niekoniecznie nastawieni pozytywnie do świata.
Podczas nieobecności Robinsona życie nie obchodziło się łaskawie z jego rodziną. Dzieci dorosły. Nancy urządziła sobie mieszkanie w starej, niewielkiej, szarej przyczepie, na ogrodzonej działce. Stanowiła ona część placu, podzielonego na 486 działek. Na każdej działce stała przyczepa, w której mieszkał ktoś, komu się nie udało. Osiedle nazywało się Santa Barbara Estates. Nancy została jego kierownikiem.
Po powrocie z więzienia John pracował w domu, udając, że zajmuje się znów interesami. Ale kiedy tylko wcześnie rano Nancy wychodziła z przyczepy do pracy, robił to, co stanowiło jego prawdziwe powołanie. Odpalał komputer i wchodził na stronę www.ALT.com, gdzie, jak głosiła reklama, zjawia się 900.000 osób, żeby "znaleźć tego, kto ich zdominuje, swego niewolnika, albo po prostu perwersyjnego przyjaciela".
ALT.com to prawdziwy raj dla osób, które zajmują się BDSM. Skrót ten oznacza bondage, domination and sadomasochism, czyli niewolę, dominację i sadomasochizm. Głównymi użytkownikami stron BDSM są "dom" i "sub", czyli ci, których pasją jest dominacja, i ci, którzy chcą być ich niewolnikami. Uległe kobiety to zdobycz, której szukają takie drapieżniki jak John Robinson. Logując się pod różnymi pseudonimami, Robinson regularnie przeglądał ogłoszenia "sub", poszukujących swoich "dom". Jedno z typowych ogłoszeń informowało, że "nieśmiała, 45" lubi wosk ze świec, ekshibicjonizm, tortury elektryczne, zabawę w doktora i pielęgniarkę i związane z tym fetysze, stawianie baniek, kajdanki, a także wibratory". Robinson wysyłał e-maile do około czterdziestu kobiet dziennie.
W świecie BDSM jest jeden poziom, który znajduje się nad wszystkimi innymi. Normalnie, w układach sado-maso, obie strony zgadzają się na pewne zasady i ustalają słowa, które zapewnią im bezpieczeństwo. Na przykład "czerwony" oznacza "stop". Ale jest w Sieci miejsce, gdzie można spotkać Krwawych Panów i tam nie ma bezpiecznych słów, a "sub" daje swoim mistrzom prawdziwą i bezwarunkową władzę. John Robinson pragnął zostać właśnie takim Krwawym Mistrzem. Ale najpierw musiał zatroszczyć się o kilka szczegółów. Na początku roku 1994 Robinson wybrał się w podróż do Raymore, w stanie Missouri, ze swoją najnowszą dziewczyna, Beverly Bonner. Poznali się podczas pobytu Johna w więzieniu, gdzie Bonner pracowała jako bibliotekarka. Po drodze zatrzymali się przy agencji wynajmującej powierzchnie magazynowe, zwanej "Stor-Mor For Less", czyli "przechowaj więcej za mniej". Tam John wynajął niewielki składzik na nazwisko Bonner. Dziewczyna nie wiedziała, że to miejsce stanie się jej grobem.
Pan Niewolników robi pierwszy ruch
Robinson zaczął traktować "sub" coraz poważniej. W 1997 roku poznał w chat roomie BDSM 19-letnią studentkę pierwszego roku uniwersytetu w Purdue, Izabelę Lewicką. Podczas kilkumiesięcznych pogawędek w Sieci zdołał przekonać urodzoną w Polsce, dziewczynę, by opuściła stan Indiana. Ale zanim Robinson wynajął dla niej mieszkanie w Olathe, najprawdopodobniej dał jej do podpisania kontrakt niewolnika - oficjalny dokument, w którym dziewczyna oddawała mu całkowitą kontrolę nad swym życiem seksualnym i nie tylko.
Robinson lubił przedstawiać Lewicką jako swoją adoptowaną córkę, a czasami jako żonę. W ciągu dwóch lat para ta oddawała się coraz bardziej brutalnym praktykom seksualnym, a także - jak twierdzi policja - miała za sobą przynajmniej jedno oszustwo ubezpieczeniowe. Potem Lewicka zniknęła. Kiedy ludzie, z którymi Robinson spotykał się w interesach, pytali go, gdzie jest jego adoptowana córka, odpowiadał, że została przyłapana przez policję na paleniu trawki i deportowana do Polski.
Nadszedł czas, by poszukać kogoś nowego. Zaledwie miesiąc później Robinson znalazł swoja wymarzoną dziewczynę. 27-letnia Suzette Trouten stanowiła wzruszającą mieszankę osobowości zależnej z dusza buntownika. Miała kolczyki niemal w każdej części ciała, włączając w to brodawki obu piersi. Kilka kolczyków tkwiło też w jej wargach sromowych.
Suzette pracowała ze swoją matką Carolyn w restauracji Michigan Big Boy, przy stacji obsługi samochodów Monroe. W roku 1998 Carolyn pożyczyła Suzette swoją kartę kredytową i pozwoliła na jej użycie, aby mogła kupić komputer za tysiąc dolarów w sklepie RadioShack. Suzette często do późnej nocy siedziała przy komputerze. Matka nie miała pojęcia, że życie córki wypełniało buszowanie na stronach BDSM i że jednocześnie była "sub" dla pięciu dominujących facetów z okolic Michigan.
Pod koniec 1999 roku Suzette oświadczyła mamie, że dostała za pośrednictwem Internetu propozycję pracy w Kansas, gdzie przez rok będzie zajmować się niepełnosprawnym ojcem biznesmena. W ciągu 12 miesięcy miała zarobić 60 tysięcy dolarów. John Robinson zawiadomił Suzette, że będzie podróżować statkiem dookoła świata z jego ojcem, którego nazywał "Papą Johnem".
Robinson dwa razy zaprosił Suzette do Kansas City. Raz przyleciała na rozmowę wstępną, drugi raz - na spotkanie ze starszym mężczyzną, przykutym do wózka inwalidzkiego. Policja uważa teraz, że "Papę Johna" odegrał któryś z więziennych kumpli Robinsona.
W lutym 2000 roku Robinson umieścił Suzette Trouten w hotelu "GuestHouse Suites" w Lenexa. Pokojówki poinformowały później, że wiele razy znajdowały ślady krwi na pościeli w pokoju Trouten. 1 marca, o godzinie pierwszej w nocy, Suzette zadzwoniła do matki, która właśnie zamykała restaurację na noc. "Bałam się, że będę tęsknić za domem, ale wcale nie jest tak źle, jak przypuszczałam" - powiedziała matce. Carolyn nigdy potem nie słyszała już głosu Suzette.
Ostatnie ogniwo
Policja i FBI, ponaglane przez coraz bardziej nerwowe prośby rodziny Suzette Trouten, zajęły się w końcu, późną wiosną 2000 roku, inwigilacją Johna Robinsona. Przez długie tygodnie detektywi śledzili każdy jego ruch.
W końcu policja złapała trop. Dwie kobiety z Teksasu, które Robinson poznał w Sieci, i które były jego "sub", złożyły skargę przeciwko niemu, zeznając, że są ofiarami przemocy na tle seksualnym. Policjanci przekonali sędziego, by wydał nakaz aresztowania i przeszukania terenu. 2 czerwca 2000 r. policja aresztowała Robinsona w jego niewielkiej przyczepie na parkingu Santa Barbara Estates. Dzień później, w sobotę, 3 czerwca, policjanci przeszukali jego wiejską posiadłość i znaleźli tam beczki.
Dwa dni po przerażającym odkryciu w Kansas policjanci przekroczyli granicę stanu i skierowali się do składziku wynajmowanego w Raymore w Missouri. Odór uderzył detektywów, kiedy tylko wyłamali zamek i otworzyli drzwi magazynku. Dwie beczki były nieszczelne.
Kierująca Stor-Mor For Less, Loretta Mattingly, pamiętała, że rozmawiała z Robinsonem o sączącej się przez drzwi czerwonej cieczy. Mężczyzna wyczyścił wszystko, mówiąc jej, że przyczyną kłopotów był martwy szop pracz. Beczki jednak wciąż przeciekały. Nawet wtedy, gdy beczki odesłano już do koronera. "Nie mogliśmy pozbyć się tego smrodu- mówi Mattingly. - To wszystko wsiąkło w beton".
Trzy ciała znalezione w magazynku przetrzymywano tam od połowy lat dziewięćdziesiątych. Jedno z nich należało do Beverly Bonner, więziennej bibliotekarki. Dwa pozostałe to: Sheili Faith (51 lat) i jej córki Debbie Lynn (21 lat). Obie kobiety mieszkały w Pueblo, w Kolorado. Sąsiad widział tylko, jak John Robinson zabrał je z domu w środku nocy. Działo się to w 1994 roku. Debbie była przykuta do wózka z powodu rozszczepu kręgosłupa. Jej matka prowadziła bardzo ożywione życie towarzyskie przez Internet. Zgodnie z umową rozwodową Bonner co miesiąc dostawała czek od męża. Obie panie Faith otrzymywały co miesiąc czeki z opieki społecznej. Wszystkie trzy czeki były dostarczane do tej samej skrytki pocztowej w Olathe. W ten sposób Robinson inkasował co miesiąc około 1.500 dolarów.
Przez pięć dni w lutym 2001 r. Robinson siedział w milczeniu w sali sądowej, podczas przesłuchań wstępnych, poprzedzających proces. Słuchał opisu oskarżycieli, w jaki sposób została zabita każda z pięciu znalezionych kobiet. Zawsze działo się to tak samo: silne, powtarzane uderzenia, prawdopodobnie młotkiem, w lewa stronę głowy. Kiedy tego słuchał, uśmiechał się. Przez media został okrzyknięty "pierwszym, internetowym seryjnym zabójcą".
Krewni niektórych ofiar są zbulwersowani, że władze pozwoliły seryjnemu mordercy doskonalić przez tyle lat swoje rzemiosło. "Policjanci przyznali mi się, że nie pracowali właściwie. To, co oni w tym czasie robili, to żarty!" - mówi William Godfrey, którego córka została prawdopodobnie zabita przez Robinsona.
Ale dla krewnych Lisy Stasi największy wstrząs miał dopiero nadejść. Miesiąc po zatrzymaniu Robinsona poinformowano rodzinę, że Tiffany Stasi wciąż żyje. Radość skończyła się jednak, gdy krewni dziewczynki, obecnie już 16-letniej panny, dowiedzieli się, że została ona wychowana przez brata człowieka, który - jak mówi policja - zabił jej matkę.
Chociaż adopcja była nielegalna, policja nie zrobiła nic, by zabrać Heather Robinson z domu, w którym spędziła niemal całe życie. Dotychczasowe śledztwo wykazało, że Don Robinson nie wiedział nic o zbrodni związanej z adopcja dziewczynki. On i jego żona oświadczyli: "Łączymy się w bólu z wszystkimi rodzinami, które cierpią z powodu przypadków, w jakie wplątał je John Robinson. Przesyłamy im nasze najgłębsze współczucie i wyrazy sympatii. My także zostaliśmy oszukani przez tego człowieka". Heather uczęszcza teraz do szkoły średniej. Jest śliczną dziewczyną. Często się uśmiecha. Wie, że człowiek, którego znała jako wuja, trafił do sądu i że może go już nigdy nie zobaczyć. Ale nie spotkała jeszcze swej biologicznej rodziny. I nie wiadomo, czy do takiego spotkania kiedykolwiek dojdzie.
W 2003 roku został uznany winnym dokonania trzech morderstw - za dwa z nich otrzymał wyrok śmierci a za pozostałe dożywocie. Aktualnie Robinson przebywa w Zakładzie Karnym El Dorado w Kansas i może zostać pierwszym skazańcem w stanie, który zostanie zabity przez wstrzyknięcie trucizny.
Zdjęcia niektórych jego ofiar.
Pamiętacie film jak Tommy wypowiadał się na temat arabów i jeden go chciał pobić. Film ukazuje już go pobitego.
Najlepszy komentarz (33 piw)
koziak1916
• 2012-03-15, 15:32
Kupując kebaba zasiedlasz araba. Pamiętajcie .
Fragment filmu "Islamophobia" w którym Tommy Robinson oprowadza nas po okolicy, w której się wychował a która obecnie została opanowana przez muzułmanów. Zjawisko samo w sobie jest ciekawe gdyż muzułmanie przyjeżdżając do Europy nie zamierzają poddawać się prawu obowiązującemu w Europie. Przykładem jest tu burka. Sam miałem okazje być świadkiem specjalnego traktowania muzułmanów w Londynie a mianowicie wchodząc do sklepu nie zdjąłem kaptura z głowy. Po 3 minutach podszedł do mnie ochroniarz i "poprosił" o zdjęcie kaptura. Moze bym i zdjął ale obok mnie stały akurat dwie fanki Allaha zakryte, ze tylko ślepia im wystawały. Wtedy spytałem ochroniarza czemu te kobiety nie maja obowiązku odkrycia twarzy aby w odpowiedzi usłyszeć, ze "to co innego"... Niestety musiałem wtedy opuścić sklep gdyż domagałem się by one tez musiały odkryć twarze... Wiem, wiem gówno was to obchodzi ale zastanówcie się nad tym co się dzieje. Muzułmanie przyjeżdżając do Europy powinni zaakceptować panujące tu prawo a zamiast tego są specjalnie traktowani bo ludzie próbujący to prawo egzekwować boja się posadzenia o rasizm czy tez dyskryminacje na tle religijnym.
A teraz wracając do sedna...
A teraz wracając do sedna...
Najlepszy komentarz (35 piw)
dth
• 2011-11-09, 12:31
@up
czarnych w to nie mieszaj.
czarnych w to nie mieszaj.
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zobligowała nas do oznaczania kategorii wiekowych
materiałów wideo wgranych na nasze serwery. W związku z tym, zgodnie ze specyfikacją z tej strony
oznaczyliśmy wszystkie materiały jako dozwolone od lat 16 lub 18.
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów