18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia (6) Soft (1) Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 13:00
📌 Konflikt izrealsko-arabski - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 13:56

#rząd



Mamy najniższy przyrost naturalny od czasu zakończenia II wojny światowej!


Rok 2013 był podobno dla rządu Tuska "rokiem rodziny". Okazało się jednak, że w 2013 odnotowano w naszym kraju rekordową przewagę zgonów nad urodzeniami... Droga Platformo Obywatelska - jeśli chcecie, aby w Polsce rodziło się więcej dzieci, to nie zabierajcie nam tyle pieniędzy w podatkach!

Ubiegły rok zapisze się jako początek pandemonium demograficznego w Polsce. Z najnowszych danych GUS oraz szacunków „Rz" wynika, że w ubiegłym roku ujemny przyrost naturalny, czyli przewaga zgonów nad liczbą urodzonych dzieci, będzie największy od 1945 r.

Wyniesie 16–20 tys. Do tej pory najgorzej było w 2003 r. – wtedy odnotowaliśmy 14,1 tys. więcej zgonów niż urodzeń.

GUS podał, że w okresie styczeń–listopad urodziło się zaledwie 343,4 tys. dzieci. Rok wcześniej w tym samym okresie Polacy doczekali się ich 359 tys. Można zatem szacować – na podstawie danych z poprzednich lat i wyników miesięcznych – że w całym ubiegłym roku przyszło na świat ok. 370 tys. młodych Polaków. Liczba urodzeń zmniejszyło się zatem w porównaniu z poprzednim rokiem o blisko 15 tys.

Urząd statystyczny policzył też, że w pierwszych 11 miesiącach 2013 r. zmarło 355,2 tys. osób. Łącznie w całym ubiegłym roku – też przyjmując to, co działo się wcześniej – będzie ich zatem ok. 390 tys.

Nasz fatalny wynik to nie tylko efekt zastraszająco małej liczby rodzących się dzieci, ale także rosnącej liczby zgonów.

Zaczynamy się starzeć. Głównie dlatego, że coraz starsze są osoby urodzone w tzw. powojennym wyżu demograficznym. W tych latach rocznie rodziło się średnio ponad 700 tys. dzieci. Na przykład w 1951 roku urodziło się ich blisko 784 tys.

– Jeśli do tych danych dodamy wielką emigrację i brak imigracji, wyraźnie widać, jak poważna jest nasza sytuacja – ocenia prof. Krystyna Iglicka, demograf, rektor Uczelni Łazarskiego. Zwraca też uwagę, że z danych GUS wynika, iż w ubiegłym roku bardzo niewiele było małżeństw, a liczba rozwodów utrzymuje się wciąż na wysokim poziomie. – To, co miało się zacząć około 2015 r., czyli gwałtowny proces starzenia się naszego społeczeństwa, zaczęło się niestety już w ubiegłym roku – ocenia prof. Iglicka.

Eksperci biją na alarm, domagając się od rządu zajęcia się na poważnie problemem ludnościowym. – Badania OECD wskazują, że sytuacja demograficzna Polski może być jej główną barierą rozwojową w XXI w. – mówi Stanisław Kluza, ekonomista, b. szef Komisji Nadzoru Finansowego. Tłumaczy, że Polska jest w czołówce krajów, w których struktura demograficzna będzie najmniej korzystna dla podnoszenia konkurencyjności i perspektyw rozwoju gospodarki. – Boję się, że staniemy się domem starców – mówi Kluza.

Łukasz Hardt, ekonomista, ekspert Związku Dużych Rodzin 3+, wskazuje, że bez młodych ludzi gospodarka będzie kreowała mniej innowacyjnych rozwiązań, mniej będzie przedsiębiorców, przełomowych pomysłów. – A to innowacje są motorem rozwoju – mówi Hardt.

Rząd wskazuje, że robi coraz więcej, by poprawić naszą sytuację ludnościową. Poprzedni rok ogłosił nawet Rokiem Rodziny. – Mamy już m.in. roczne urlopy macierzyńskie, składki z budżetu na emerytury dla opiekunów, dopłaty do przedszkoli. Wprowadzamy Kartę dużej rodziny i likwidujemy zbędne, coroczne zakupy nowych podręczników – mówi Władysław Kosiniak-Kamysz, minister pracy i polityki społecznej.

Eksperci wskazują jednak, że polityka demograficzna wymaga całościowego planu, a rząd działa wyrywkowo. – Polityka rządu jest chaotyczna. Nie ma w niej przemyślanych i wprowadzanych konsekwentnie działań. A tylko takie mogą przynieść efekt – mówi Kluza. Prof. Iglicka wskazuje, że najlepszym przykładem na sukces takiego strategicznego myślenia jest Francja. – Tam o polityce na rzecz rodzin myślano już prawie 100 lat temu. Francuzi działają długofalowo i nie zmieniają swoich rozwiązań co kadencję. Mają efekty. Ich współczynnik dzietności oscyluje wokół 2. A by naród nie wymierał, powinien być na tym poziomie – mówi Iglicka.

W Polsce wynosi on 1,3, co plasuje nas na 212. miejscu na świecie, na sklasyfikowane przez The World Factbook 224 kraje świata.

Cytat:



Demografia od wojny

Od czasu wojny przewaga zgonów nad urodzeniami zdarzyła się w Polsce jedynie 
w latach 2002–2005. Wtedy ujemny przyrost naturalny wahał się od -3,9 tys. do -14,1 tys.

W latach 1953–1958 przewaga urodzeń nad zgonami wynosiła ponad 500 tys. Wysokie saldo demograficzne odnotowaliśmy także na przełomie lat 70. i 80. Było to tzw. echo wyżu powojennego. Jeszcze w 1993 r. przewaga urodzeń nad zgonami wynosiła 102 tys. Ubiegłoroczny wynik będzie najgorszy 
w powojennej historii.



Źródło


Raport EKPS: Rząd Tuska nie przestrzega praw obywateli do ochrony zdrowia oraz zabezpieczenia społecznego


Raport Europejskiego Komitetu Praw Społecznych (EKPS) miażdży rząd Tuska za nie przestrzeganie praw obywateli do ochrony zdrowia, zabezpieczenia społecznego oraz pomocy socjalnej. Stwierdzono w nim "wyjątkowo dużą" liczbę naruszeń Europejskiej Karty Społecznej, którą nasz kraj podpisał w 1997 roku.

ECSR bada wypełnianie przez państwa należące do Rady Europy zobowiązań wynikających z Europejskiej Karty Społecznej, czyli przyjętej w 1961 r. konwencji Rady Europy, która zawiera katalog praw człowieka o charakterze społecznym i ekonomicznym. Polska przystąpiła do konwencji w 1997 r. Opublikowany dziś raport dotyczy przestrzegania praw obywateli do ochrony zdrowia, zabezpieczenia społecznego oraz pomocy socjalnej. Obejmuje okres od 2008 do 2011 r. Polska została wymieniona w nim wśród krajów, w których stwierdzono wyjątkowo dużą liczbę naruszeń Europejskiej Karty Społecznej w tych trzech dziedzinach; negatywnych jest aż siedem z 13 wniosków dotyczących Polski. Więcej negatywnych ocen zebrały Albania, Gruzja, Mołdawia, Ukraina, Rumunia i Grecja.

- Niektóre przypadki naruszeń Europejskiej Karty Społecznej przez Polskę mają już całkiem długą historię. Szczególnie negatywnie oceniamy m.in. sytuację w ochronie zdrowia w Polsce ze względu na długie kolejki do lekarzy - powiedział główny sprawozdawca ECSR Colm O'Cinneide na konferencji prasowej w Brukseli.

Według ECSR Polska nie gwarantuje równego dostępu do opieki zdrowotnej, bo czas oczekiwania na wizytę u lekarza specjalisty, niektóre badania i zabiegi jest zbyt długi. W raporcie podano kilka konkretnych przykładów. Np. średni czas oczekiwania na operację wymiany stawu kolanowego wynosił w 2011 r. 281 dni w pilnych przypadkach oraz 451 dni, gdy zabieg nie był pilnie potrzebny. Na protezę dentystyczną czeka się w Polsce średnio ok. 104 dni. Według raportu podejmowane przez polskie władze działania, które pomogłyby skrócić kolejki do lekarzy nie przyniosły oczekiwanej poprawy.

Polska nie zapewnia też odpowiedniego poziomu zasiłku dla bezrobotnych. Według raportu minimalna wysokość zasiłku nie przekracza 40 proc. średniego dochodu netto, który według Eurostatu wynosił w 2011 r. równowartość 209 euro. Niezgodne z Europejską Kartą Społeczną było też - zdaniem ECSR - skrócenie czasu, w którym przysługuje zasiłek dla bezrobotnych z 18 do sześciu miesięcy; w niektórych przypadkach do 12 miesięcy.

Prawo do równego traktowania obywateli innych państw stron Europejskiej Karty Społecznej w dziedzinie prawa do świadczeń zabezpieczenia społecznego (jak np. zasiłki rodzinne) również nie jest w Polsce w pełni respektowane z uwagi na brak dwustronnych umów w tej sprawie z niektórymi krajami spoza Unii Europejskiej. Ponadto - wskazano w raporcie - wymagany czas zamieszkania w Polsce, po którym obywatele innych państw stron konwencji mogą uzyskać dostęp do usług i świadczeń pomocy społecznej, jest nadmiernie długi.

Źródło


Rząd oszczędzi na emerytach miliard, a emeryci dostaną najniższą waloryzację od dekady


Resort pracy ogłasza, że budżet państwa na tegorocznej waloryzacji emerytur może zyskać nawet 1,3 mld zł. Stracą sami emeryci, których świadczenia wzrosną najmniej od 10 lat.

Jednak wskaźniki będące podstawą tych obliczeń okazały się niższe, niż rząd założył, projektując budżet na 2014. Teraz rząd zastanawia się, co zrobić z tym ponad miliardem ekstra. Czy go wydać, czy złożyć na ołtarzu walki z deficytem.

Emerytury i renty zwiększa się co rok o średnioroczny wskaźnik inflacji dla gospodarstw domowych i rencistów. Do tego dodaje się 20 proc. realnego wzrostu płac. Pierwszy składnik ma zapewnić, że realnie świadczenia nie spadną, a drugi, że nie stracą zbyt dużo dystansu do rosnących płac. – Mieliśmy w zeszłym roku inflacyjną niespodziankę – tłumaczy Jakub Borowski, główny ekonomista Credite Agricole.

Przygotowując budżet na 2014 r., rząd założył, że inflacja na koniec 2013 r. wyniesie 1,9 proc., a płace wzrosną o 1,2 proc. Dlatego szacowano, że emerytury i renty wzrosną w 2014 r. o 2,14 proc. Ale już wiadomo, że inflacja wyniosła 1,1 proc. Gdyby więc realny wzrost płac utrzymał się na zakładanym poziomie, to waloryzacja byłaby niższa i wyniosłaby 1,34 proc. Byłaby wówczas niższa od zakładanej o 0,8 pkt proc. Ponieważ 1 pkt proc. podwyżki świadczeń odpowiada 1,66 mld zł, resort pracy szacuje nadwyżkę na wspomniane 1,3 mld.

Ostateczna suma znana będzie w ciągu dwóch tygodni, bo 11 lutego prezes GUS ma obowiązek podać, o ile realnie wzrosło przeciętne wynagrodzenie. Ten wzrost, jak wskazują ekonomiści, może być nieco wyższy, niż założył rząd, i wynieść nawet ok. 2,5 proc. Wówczas waloryzacja także byłaby nieco wyższa od 1,34 proc. i wyniosła 1,6 proc. Ale nawet wtedy suma wypłacona na podwyżki przez budżet byłaby niższa. Choć w takim przypadku o 900 mln zł.

Na pewno nie ucieszą się z tego emeryci. Bo choć nie stracą i podwyżka świadczeń będzie wyższa od inflacji, to dostaną mniej, niż oczekiwali na podstawie budżetu. Rozczarowanie może być tym większe , że to najniższa waloryzacja od 2002 roku. Wówczas także w efekcie spowolnienia renty i emerytury wzrosły zaledwie o pół procentu.

Z kolei rząd może na tym ruchu zaoszczędzić. W połowie 2013 r., szykując budżet oceniał, że podwyżka świadczeń będzie kosztowała 3,5 mld zł. Niższy wskaźnik waloryzacji może oznaczać, że suma będzie niższa o jedną trzecią. Mniejsze wydatki na emerytury oznaczają, że także dotacja z budżetu mająca zasypać deficyt w ZUS będzie mniejsza. I tego chciałby minister finansów.

>>> Na rynku pracy nastąpiła poprawa, ale bez przesady. Jeśli w tym roku bezrobocie spadnie o 1 proc., będzie świetnie. Jest nieco więcej pracy i minimalnie więcej zarabiamy niż przed rokiem

Ale resort pracy nie wyklucza innych pomysłów. Trybunał Konstytucyjny uchylił przepisy zaskarżone przez rzecznika praw obywatelskich dotyczące odebrania świadczeń pielęgnacyjnych opiekunom osób niepełnosprawnych. Choć rząd nie musi wypłacać zaległych świadczeń, to trybunał zobowiązał go do opracowania zasad wypłacania świadczeń na nowych zasadach.

Na to potrzebne będą dodatkowe pieniądze, których w budżecie na 2014 rok nie zapisano. Oszczędności na emeryturach mogłyby zostać przeznaczone na ten cel.

Jak wynika z naszych informacji, w rządzie pojawił się także pomysł wykorzystania oszczędności na wypłaty jednorazowych dodatków dla emerytów i rencistów. Nie wiadomo, czy miałby dotyczyć tylko najniższych świadczeń, czy wszystkich. Na razie to wstępna idea i nie wiadomo, czy zobaczymy ją choćby jako projekt założeń do ustawy.

Niskie podwyżki rent i emerytur w tym roku mogą się okazać przeszkodą dla zapowiedzi ministra pracy i polityki społecznej zmian zasad waloryzacji emerytur. Władysław Kosiniak-Kamysz zaproponował, by tylko minimalna emerytura była waloryzowana wskaźnikiem inflacji i wzrostu płac. Pozostałe miałby być podwyższane wyłącznie o wskaźnik inflacji. Dla budżetu takie rozwiązanie byłoby neutralne.

Źródło


Tony papieru dla warszawskiego oddziału ZUS


Oddział ZUS w Warszawie kupił sobie tyle papieru, że aby go zużyć w ciągu roku każdego dnia roboczego musiałby drukować 92 tys. stron.

Zaledwie kilka dni temu warszawski oddział ZUS rozstrzygnął przetarg na dostawę papieru do zadruku laserowego. Zapewne nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie gigantyczna ilość zamawianego papieru. Okazuje się bowiem, iż jeden tylko oddział ZUS potrzebuje w ciągu kilku miesięcy aż... 115 000 kg papieru. Większość, bo aż 95 ton ma zostać dostarczona do oddziału już w ciągu pierwszego miesiąca (między 15 lutego a 15 marca). Pozostałe 20 ton ma być dostarczane do 12 grudnia. Wartość zakupionego papieru wynosi 437,65 tys. zł.

Dla zobrazowania skali tego zamówienia dodajmy, iż na jedną tonę papieru składa się 200 000 kartek formatu A4. Zatem 115 ton papieru odpowiada astronomicznej wręcz ilości 23 milionów kartek papieru. Taką ilość papieru zamierza zużyć jeden tylko oddział ZUS w ciągu zaledwie kilku miesięcy.

Przyjmijmy jednak, że papier ten zużyty zostanie w ciągu całego roku. Dzieląc tę gigantyczną ilość kartek przez ilość dni roboczych w ciągu roku (w 2014 roku takich dni jest 250), otrzymujemy:

23 000 000 / 25 = 92 000

Wychodzi na to, iż warszawski oddział ZUS zużywa każdego dnia 92 tys. kartek formatu A4. Zaprawdę, imponująca ilość codziennej papierowej dokumentacji, jak na najbardziej skomputeryzowaną instytucję w Polsce. Przypomnijmy, iż ZUS każdego roku wydaje aż 800 mln zł na utrzymanie systemu informatycznego, a w zeszłym roku wydał 18 mln zł na nowy serwis internetowy, który (jak możemy dowiedzieć się z telewizyjnych reklam ZUS) pozwala ponoć na załatwienie wszystkich spraw w ZUS... przez internet. Po co zatem w ZUS-ie tyle papieru?

"Papierowe" zamówienie wywołuje niemniejsze wrażenie, gdy policzymy ile hektarów lasu musiało zostać wycięte dla zaspokojenia potrzeb ZUS-u. Przeciętnie, dla wyprodukowania jednej tony papieru potrzeba wyciąć 17 drzew. Do produkcji 115 ton papieru potrzeba zatem wycinki w ilości aż 1955 drzew. Taką ilość drzew stanowi las o powierzchni ponad 1 hektara.

Należy zaznaczyć, iż mówimy tu o zamówieniu złożonym przez jeden tylko oddział ZUS. Ile dodatkowych hektarów lasu ubywa w Polsce, aby zaspokoić potrzeby pozostałych 43 oddziałów, 216 inspektoratów i 68 biur terenowych ZUS?

Źródło


Kreml wie jak uderzyć w polską gospodarkę


Rosjanie skontrolowali polskie zakłady mięsne, które eksportują żywność za wschodnią granicę. Okazało się, że z jakiegoś powodu większość nie przeszła kontroli. Od 5 lutego będą miały zakaz wysyłania swych towarów na obszar Unii Celnej.

Polscy weterynarze na razie nie udzielają oficjalnych informacji w tej sprawie. Trwa bowiem tłumaczenie tego ponad 140-stronicowego dokumentu. Nie kryją jednak zaskoczenia. Nie tego oczekiwaliśmy - usłyszał nasz reporter.

Przeprowadzony audyt miał potwierdzić, że polskie zakłady spełniają najwyższe standardy. Miał otworzyć drogę kolejnym firmom, by zostały wpisane na listy eksportowe. Choć początkowo sygnały płynące z Rosji były pozytywne, ostatecznie Rosjanie wytknęli nam jednak mnóstwo błędów.

Z osiemnastu skontrolowanych zakładów tylko sześć warunkowo utrzymało prawo eksportu do Rosji. Ośmiu firmom tymczasowo to prawo zawieszono. Pozostałe firmy, które chciały wejść na rosyjski rynek, zostały na razie pozbawione tej możliwości.

Polskie służby mają teraz 2 miesiące na odniesienie się do raportu.

Źródło


Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej na projekt platformy informacyjnej i portalu Emp@tia wydało... 49 mln zł!


Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej uruchomiło na początku stycznia portal informacyjny dla osób potrzebujących pomocy społecznej i pobierających świadczenia socjalne (empatia.mpips.gov.pl). Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że na projekt "Emp@tia" wydano łącznie... 49 milionów zł!!!

W kontekście wydatku 49 mln zł na platformę informacyjną "Emp@tia" warto przypomnieć słowa Donalda Tuska, wygłoszone podczas pierwszego expose: "Chciałbym, abyśmy wrócili do idei władzy skromnej, idei taniego państwa". Czy projekt "Emp@tia", którego częścią jest strona internetowa empatia.mpips.gov.pl, jest rzeczywiście na tyle ważny i strategiczny z punktu widzenia osób potrzebujących pomocy społecznej, aby wydawać na niego aż 49 mln zł? Czy wydatek ten wpisuje się w "ideę taniego państwa", o której mówił premier wygłaszając swoje pierwsze exposee w 2007 roku? Mam co do tego poważne wątpliwości.



Aż 64 proc. młodych mieszkańców Zielonej Wyspy Tuska uważa, że prace najłatwiej dostać dzięki układom i znajomościom. To chyba kolejne potwierdzenie tej smutnej patologii trawiącej III RP od samego jej początku, której genezy można się doszukiwać jeszcze w PRL.

Takie wyniki przynoszą badania wśród osób w wieku do 30 lat, które przeprowadziła firma SW Research na zlecenie portalu z ofertami pracy dla młodych Absolvent.pl.

– Zaręczam, że znajomości to nie jest jedyna metoda – mówi Anna Karaszewska z firmy Ingeus zajmującej się przywracaniem na rynek pracy osób długotrwale bezrobotnych.

Podobnego zdania jest Izabela Kluzek, doradca zawodowy w firmie Select One. – Większość bezrobotnych nie potrafi szukać pracy, bo nikt dotąd ich tego nie nauczył – dodaje.

GUS podaje, że na koniec trzeciego kwartału 2013 r. bez pracy było niemal 400 tys. osób w wieku poniżej 24 lat i ponad 600 tys. między 25. a 34. rokiem życia. To prawie połowa wszystkich bezrobotnych. – Absolwenci nie mają pracy, bo brakuje im doświadczenia. Pracodawcy szukają dziś osób nie tylko z kwalifikacjami, ale przede wszystkim z praktycznym przygotowaniem – mówi Jerzy Kędziora, dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy w Chorzowie.

W ubiegłym roku w pośredniakach zaledwie 0,7 proc. ofert pracy skierowanych było do absolwentów. Firmy chętniej oferują im natomiast staże, bo wynagrodzenie dla stażysty opłacane jest z publicznych pieniędzy.

– Ale to tylko część prawdy o rynku. Staramy się dotrzeć do pracodawców bezpośrednio. I okazuje się, że wielu z nich od tygodni rozgląda się za pracownikami, ale nie może ich znaleźć – tłumaczy Karaszewska. – Po prostu tak jak bezrobotni nie potrafią szukać pracy, tak pracodawcy nie potrafią rekrutować.

Ekspertka szacuje, że to, co pokazuje się w serwisach z ogłoszeniami, to zaledwie jedna piąta ofert. Pozostałe są przekazywane pocztą pantoflową. – Mali przedsiębiorcy często tłumaczą nam, że zrezygnowali z ogłaszania ofert, bo nie mają czasu, żeby czytać wszystkie odpowiedzi, które na nie przyjdą – opowiada.

Zdaniem Karaszewskiej przedsiębiorcy nie potrafią napisać ogłoszenia pod konkretne stanowisko i często umieszczają w nim zbyt wiele zbędnych wymagań. Z drugiej strony kandydaci do pracy o tym doskonale wiedzą, więc wysyłają oferty wszędzie, nawet wtedy, gdy formalnie wymagań nie spełniają.

– Zamiast wysyłać setki CV, lepiej jest kontaktować się z firmą osobiście – tłumaczy Karaszewska. – Wtedy jest większa szansa na sukces i nie trzeba się usprawiedliwiać mitem, że pracę można dostać tylko po znajomości.

Źródło
Myśl samodzielnie
Dupa_Zza_Krzaka • 2014-01-25, 14:41
Czy tylko mnie ten film przypomina współczesne media, mówiąca nam jak mamy myśleć?



Ukradzione z wykopu, który ukradł z jewtuba
Najlepszy komentarz (69 piw)
A................s • 2014-01-25, 15:02
Pan Freeman się przypomina.

Opodatkowanie kabli znajdujących się w studzienkach kanalizacyjnych, w tym światłowodów, jest od lat kością niezgody miedzy firmami telekomunikacyjnymi a samorządami. Warto zaznaczyć, że podstawą podatku jest wartość budowli brutto, bez uwzględnienia amortyzacji, więc nie maleje on z czasem. Jak zwykle, jedni nie chcą płacić podwójnego podatku (od studzienki i od samych przewodów), drudzy więcej zyskać. Wprowadzona w 2010 roku megaustawa telekomunikacyjna, której celem było miedzy innymi ułatwienie inwestycji i zachęcanie do rozbudowy sieci telekomunikacyjnych, na jakiś czas rozwiązała tę kwestię. Opracowujący ją poszli na rękę firmom i uznali, że studzienka z kablami nie jest budowlą i nie są na nią nałożone takie podatki, jak na inne nieruchomości.

Temat wrócił kilka dni temu, jako że na dziś zaplanowane zostało spotkanie w Ministerstwie Finansów w tej sprawie. Samorządom nie jest łatwo i MF chciałoby pomóc podreperować lokalne budżety. Doświadczenie podpowiada, że jedną z łatwiejszych (niekoniecznie lepszych) metod na to jest znalezienie kolejnego podatku, który można ściągać. Tym razem padło na kable, więc na operatorów, sieci akademickie, projekty unijne, a także projekty dofinansowywane przez samorządy — Szerokopasmowe Lubuskie, Rozwój Polski Wschodniej i wiele innych. Pomysł ten stoi także w sprzeczności z Agendą Cyfrową i rządowymi planami likwidacji „białych plam”. Nałożenie podatku odbierze z budżetów inwestycji w całym kraju kilka milionów złotych, uniemożliwi więc położenie kilkuset kilometrów światłowodów i przyłączenie setek gospodarstw domowych do Globalnej Sieci.

Na przykład w woj. lubuskim, podatek może osiągnąć poziom 1,3 miliona złotych, za co można położyć 30 km światłowodów i 500 punktów dostępowych. Firma Hawe wylicza, że roczne koszty dwóch projektów sieci szerokopasmowych w woj. warmińsko-mazurskim i podkarpackim wzrosłyby o 3-5 mln zł. Koszty operacyjne wzrosłyby od 0,8 do 1,2 tysiąca na każdy kilometr światłowodu. Patrycja Gołos, dyrektor ds. korporacyjnych i relacji zewnętrznych UPC Polska, twierdzi, że taki podatek to kara za inwestycje. Karol Wieczorek z biura prasowego Netii podał, że najbardziej ucierpią nowe inwestycje, gdzie wartość księgowa kabli jest jeszcze dość wysoka. Nawet wśród samorządowców nie ma porozumienia w tej sprawie.

Marszałek Jacek Protas, prezes Zarządu Związku Województw RP, skrytykował pomysł: Samorządy województw inwestują w tej perspektywie unijnej bardzo duże pieniądze w budowę sieci światłowodowych i traktują te inwestycje priorytetowo. Projekty oznaczają szybszy rozwoju e-usług, czystej, niskoemisyjnej gospodarki. Powinny przełożyć się także na dalsze obniżenie kosztów dostępu do Internetu w gospodarstwach domowych. W tej chwili tworzymy niezbędną infrastrukturę, ale później musimy ją także przez wiele lat utrzymywać. Już w tej chwili ok. 60 proc. kosztów utrzymania sieci szerokopasmowych stanowią różnego rodzaju podatki i opłaty. Kolejne obciążenia sprawią, że utrzymanie takiej infrastruktury będzie jeszcze bardziej kosztowne. Powiem tylko, że każda złotówka zainwestowana w rozwój szybkiej sieci już po roku się zwraca i generuje dodatkową złotówkę do PKB. Dlatego sądzę, że pomysły nałożenia nowych podatków są propozycjami krótkowzrocznymi.

Wacław Iszkowski z Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji obawia się, że szerokopasmowy dostęp do Internetu zwyczajnie przestanie się opłacać i projekty rozbudowy sieci odejdą w zapomnienie, a Polacy marzący o szybkich łączach w każdym domu szybko zostaną sprowadzeni na ziemię. Poza PIIT przeciwko zmianom w ustawie, opowiadają się także: Krajowa Izba Gospodarcza Informatyki i Telekomunikacji, Polska Izba Komunikacji Elektronicznej, Lewiatan (zaproponował skierowanie projektu ustawy samorządowej do Zespołu Społeczeństwa Informacyjnego), oraz była Prezes UKE, Anna Streżyńska. Streżyńska zaznaczyła, że inwestycje były planowane bez brania pod uwagę takich obciążeń i teraz dodatkowe opłaty spadną na operatorów, a oni będą pozyskiwać środki podnosząc opłaty odbiorcom.

Cała nadzieja w piastującym stanowisko ministra administracji i cyfryzacji Rafale Trzaskowskim, który cieszy się opinią rozumiejącego Internet i może powstrzymać Ministerstwo Finansów.

Źródło: www.dobreprogramy.pl/Kable-to-budowla-Internet-szerokopasmowy-moze-podrozec-branza-protestuje,News,51731.html


Prezes ZUS pytany o państwowe emerytury mówi wprost:
"Polacy powinni sobie dodatkowo odkładać"

Prezes ZUS Zbigniew Derdziuk, pytany o państwowe emerytury w przyszłości nie owija w bawełnę: "Polacy powinni sobie dodatkowo odkładać". Czy to oznacza, że emerytury dzisiejszych 30-40-latków będą głodowe?

O perspektywach dla systemu emerytalnego Derdziuk mówił w "Polityce przy kawie" w TVP1. Jak zapewniał, mimo dziury budżetowej, ZUS-owi - wbrew zapowiedziom niektórych polityków - nie grozi niewypłacalność.

- Dzięki reformie, którą wprowadziliśmy 1999, dzięki podwyższeniu wieku emerytalnego dziura się zmniejsza i jest kontrolowana. To jest normalny sposób finansowania świadczeń emerytalnych nie tylko ze składek, ale też z podatku VAT - powiedział szef ZUS. Przyznał jednocześnie, że pogarszająca się sytuacja demograficzna kraju sprawi, że system emerytalny może na tym ucierpieć. Najtrudniejszy okres czeka nas za około 15 lat.

– Najgorszy będzie koniec trzeciej dekady 2028 – 2030 roku. To są bardzo przewidywalne rzeczy. Do 2030 roku można się przygotować zwiększając aktywność zawodowa obywateli, pracując dłużej - zapowiedział Derdziński. I radzi, by uniknąć problemów z tym związanych poprzez większe oszczędzanie - Ludzie muszą mieć świadomość, ze emerytura zależy od tego, ile składek zapłacą. A to oznacza, ze powinni dodatkowo sobie odkładać.

Źródło