Rozkręca się 2:20
#sąd
Rozkręca się 2:20
Zrzutka na serwery i rozwój serwisu
Od czasu naszej pierwszej zrzutki minęło już ponad 7 miesięcy i środki, które na niej pozyskaliśmy wykorzystaliśmy na wymianę i utrzymanie serwerów. Niestety sytaucja związana z niewystarczającą ilością reklam do pokrycia kosztów działania serwisu nie uległa poprawie i w tej chwili możemy się utrzymać przy życiu wyłącznie z wpłat użytkowników.
Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Support this website with a small donation
We hope you enjoy our movies. Please consider a small donation to help us to cover the costs of our servers because currently we don't have enough ads to do it.
Currently we accept donations with Polish Zloty (PLN, zł). 1 PLN = 0.23 EUR (this may vary)
Available payment methods: Credit card, debit card, Google Pay
Thank you for your support!
Donate already done / not interested
Sąd Rejonowy w Olsztynie uniewinnił we wtorek Abdulrahmana A., 23-letniego Saudyjczyka, który w kwietniu ubiegłego roku ciężko zranił Mariusza P.
— Działał w obronie koniecznej, a to nie może być uznane za przestępstwo — mówił sędzia Wojecich Kuciejewski oceniając to, co zdarzyło się w mieszkaniu na ulicy Grotha w Olsztynie.
Zaczęło się od tego, że osobom, które były na podwórku, nie spodobała się głośna muzyka dobiegająca z mieszkania zajmowanego przez saudyjskich studentów. Doszło do wyzwisk i wymiany obraźliwych gestów, po czym dwaj Polacy, w tym Mariusz P., poszli do bloku.
— Nie budzi wątpliwości, że poszli tam z wrogimi zamiarami — uznał sędzia Kuciejewski przyjmując za wiarygodną wersję przedstawioną w sądzie przez arabskich studentów.
Podpici Polacy dobijali się kopniakami do drzwi, a kiedy jeden z Saudyjczyków je otworzył, doszło do szarpaniny. Mariusz P. wszedł do środka, uderzył Abdulrahmana A., a ten pięciokrotnie go ranił nożem, m.in. bardzo poważnie w krtań.
Prokuratura, która chciała skazania Saudyjczyka na 2 lata więzienia w zawieszeniu, decyzję w sprawie ewentualnego odwołania od wyroku podejmie dopiero po otrzymaniu jego uzasadnienia.
Saudyjskiego studenta nie było w sądzie. Nie ma go w Olsztynie. Sąd zwrócił mu paszport, więc będzie mógł swobodnie wyjechać z Polski.
źródło: olsztyn.wm.pl
Wojciech Pomorski, prezes Polskiego Stowarzyszenia Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech nie ma wątpliwości, że na ulicach Berlina rozgrywa się nowy dramat pod starym tytułem: nadgorliwy Jugendamt kontra polscy emigranci, nie znający niemieckiego i przysługujących im praw.
- Chodzi o zwykłą rodzinę ze Śląska, żadną patologię - zastrzega Wojciech Pomorski.- To co ich spotkało jest ewidentnym przykładem dyskryminacji Polaków. Wyrządzono im niewyobrażalną krzywdę. Proszę sobie wyobrazić, jak czuje się matka karmiąca piersią, której odebrano sześciotygodniowe niemowlę? To barbarzyńskie postępowanie w majestacie prawa. Nikt mi nie powie, że służy dobru dziecka.
Po sześciu latach emigracji zarobkowej w Wielkiej Brytanii operator koparek Leszek C. razem ze swoją partnerką Danielą M. postanowili poszukać pracy w Berlinie. W połowie kwietnia urodził mu się syn, Wiktor. Pana Leszka zatrudnił Polak z niemieckim obywatelstwem, właściciel firmy budowlanej. Niestety pracodawca okazał się oszustem. Nie dość, że nie wypłacił zaległych poborów, to wyrzucił rodzinę z mieszkania służbowego. Jednocześnie odebrano im zasiłek socjalny. Polacy zostali bez dachu nad głową i środków do życia. Pani Daniela zamieszkała w domu samotnej matki z dzieckiem. Pan Leszek bezskutecznie szukał nowej pracy. W końcu postanowili, że na początku czerwca wrócą do Polski. Nie zdążyli. O ich planach dowiedział się Jugendamt. W dniu 31 maja urzędnicy w asyście 15 policjantów odebrali Polakom sześciotygodniowego Wiktora i oddali do niemieckiej rodziny zastępczej.
- Sposób odebrania dziecka woła o pomstę do nieba. Policjanci obezwładnili matkę, powalili na ziemię i wykręcili jej ręce, jakby była groźnym przestępcą. Pan Leszek nie ułomek, musiało go przytrzymywać czterech funkcjonariuszy - opowiada oburzony Wojciech Pomorski. - Nie ulega wątpliwości, że Polacy potrzebowali pomocy, ale Jugendamt jak zwykle wybrał sposób najgorszy z możliwych. Powołując się na „dobro dziecka” siłą rozłączył je od rodziców zamiast zrobić wszystko, aby zostali razem.
Szukają pomocy
Zdesperowany ojciec poprosił o pomoc stowarzyszenie Dyskryminacja.de, walczące od 2007 roku o prawa polskich rodziców i dzieci pokrzywdzonych przez niemieckie sądy rodzinne. - Nie mieli pieniędzy, jedzenia, myli się pod uliczną pompą. Skrzyknąłem członków naszego Stowarzyszenia i zorganizowaliśmy łańcuch ludzi dobrej woli - mówi Wojciech Pomorski. - Jedni zapraszają rodziców do domu na ciepły posiłek. Inni udostępniają łazienkę. Ze skromnych funduszy wygospodarowaliśmy dla nich 70 euro na pokrycie najpilniejszych wydatków. No i zaalarmowaliśmy naszego prawnika.
Mecenas Markus Matuschczyk przyjechał do Niemiec w wieku sześciu lat. Mieszka w Hanowerze od wielu lat, ale nie zapomniał o polskich korzeniach. Od trzech lat współpracuje z Polskim Stowarzyszeniem Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech. - Z mojej praktyki zawodowej wynika, że większość interwencji urzędów ds. dzieci i młodzieży wobec Polaków nie dotyczy rodzin z marginesu społecznego, lecz osób, które znalazły się w tarapatach życiowych, często nie z własnej winy - stwierdza prawnik. - W przypadku rodziny ze Śląska pracownicy Jugendamtu argumentowali, że musieli przystąpić do działania, ponieważ polska rodzina nie ma uregulowanej sytuacji mieszkaniowej i jest praktycznie bezdomna. Urzędnicy obawiali się, że podobny los spotka sześciotygodniowego Wiktora. Jednak zapomnieli, że to decyzje niemieckich urzędników ściągnęły kłopoty na polską rodzinę. W maju pan Leszek i pani Daniela złożyli podanie o pomoc socjalną i do tej pory nie rozpatrzono ich wniosku. Jednym słowem jedni urzędnicy skazali rodzinę na bezdomność odbierając środki do życia, a drudzy dodatkowo ukarali za opieszałość kolegów.
Drugiego lipca sąd rodzinny dla berlińskiej dzielnicy Tempelhof zadecyduje, czy polscy rodzice odzyskają rodzone dziecko. - Wysłaliśmy do urzędu ds. dzieci i młodzieży pismo z prośbą o wyjaśnienie, dlaczego rodzinie odebrano dziecko. Cały czas czekamy na odpowiedź. Na pewno będziemy na wtorkowej rozprawie w sądzie rodzinnym - informuje Michał Bolewski, I sekretarz ambasady RP w Berlinie, odpowiedzialny za pomoc prawną. Do tego czasu pani Daniela i pan Leszek spotykają się z synkiem dwa razy w tygodniu po półtorej godziny. „Widzenia“ odbywają się w siedzibie Jugendamtu pod czujnym okiem urzędników.
- Bierzemy pod uwagę dwie opcje. Pierwsza, że wygramy sprawę przed sądem socjalnym i rodzice dostaną zasiłek. Wówczas będą mieli środki finansowe, aby wynająć w Berlinie mieszkanie. Wtedy Jugendamt odda im dziecko. Drugą alternatywą - równie realistyczną - jest wyjazd do kraju.
Jugendamt żąda „twardych” dowodów, że rodzice po powrocie do Polski będą mieli środki do życia i dach nad głową. Tymczasem Pan Leszek i pani Daniela nie mają w Polsce własnego mieszkania. Babcia, mieszkająca w Ustroniu obiecała, że przyjmie ich pod swój dach. Pomoc zaofiarowało również Górnośląskie Towarzystwo Charytatywne, aby polska rodzina spełniła warunki formalne, stawiane przez Jugendamt. - Nie wiemy tylko, jakie dokumenty zadowolą niemieckich urzędników i rozwieją ich podejrzenia - mówi Markus Matuschczyk.
Kto ma dziecko, ten ma władzę
- Zdajemy sobie sprawę, że na rynku pracy panuje trudna sytuacja, ale bez stałego zajęcia rodzina nie będzie w stanie podołać obowiązkom wychowawczym - stwierdza urzędniczka Jugendamtu w berlińskiej dzielnicy Tempelhof-Schöneberg. Zgodziła się porozmawiać z Wirtualną Polską, bo przez pomyłkę wzięła naszą korespondentkę za opiekunkę środowiskową.
Czy nie byłoby lepiej, gdyby pozwolono Polakom powrócić kraju? - A kto zagwarantuje, że rodzice zapewnią dziecku właściwe warunki opieki? - odpowiada urzędniczka. - Jednak musi pani przyznać, że to nieludzkie, aby matka widywała się z dzieckiem dwa razy w tygodniu? - nie daję za wygraną. - Jesteśmy zadowoleni, że tak szybko udało się nam znaleźć rodzinę zastępczą dla niemowlaka. Liczba spotkań nie jest idealna, ale zgodna z przepisami. Proszę pamiętać, że rodzice zastępczy mają również inne obowiązki - wyjaśnia. - Czy Jugendamt miał prawo ingerować w problemy rodziny z polskim obywatelstwem? - Narodowość rodziców nie ma dla nas znaczenia. Uruchamiamy procedury, jeśli jest zagrożone dobro dziecka - kończy moja rozmówczyni.
Czy Jugendamty rzeczywiście zachowują się równie bezkompromisowo wobec innych narodowości, żyjących w Niemczech, tak jak w przypadku polskich rodziców?
- Machina biurokratyczna Jugendamtów nie oszczędza także rodzin niemieckich, choć wobec Turków i Arabów zachowują większą wstrzemięźliwość - odpowiada Markus Matuschczyk. - To rodziny wielodzietne o całkowicie odmiennej kulturze i mentalności. Natomiast urzędnicy bardzo chętnie wkraczają do rodzin z jednym lub dwojgiem dzieci, zwłaszcza wychowanych w kulturze europejskiej. Powód jest oczywisty. Dzieci te nadają się do łatwiejszej socjalizacji w Niemczech niż ich rówieśnicy z innych kultur.
Celem działalności Jugendamtów jest szeroko rozumiana prewencja dla dobra dziecka. Poparta ogromnymi uprawnieniami stanowi groźną i nieobliczalną broń. Jugendamty nie podlegają kontroli ze strony państwa i organów wykonawczych. Trzeba wiedzieć, że każde dziecko i każda rodzina przebywająca na terenie Niemiec z mocy prawa automatycznie podlega pieczy lokalnego Jugendamtu.
- Urzędnicy często insynuują sytuacje, które wcale nie muszą się wydarzyć - opowiada Uwe Kirchof, długoletni pracownik Jugendamtu w Hanowerze i placówek opiekuńczych dla młodzieży. - Na przykład matka jest Polką więc w głowach urzędników natychmiast rodzi się podejrzenie, że zechce pani wyjechać z dzieckiem do Polski.
Uwe Kirchof przyznaje, że od dawna Niemcy mają spory problem etyczny z Jugendamtami. - Pracownicy socjalni często podejmują interwencje sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, burzące spokój rodziny. Urzędnicy powinni włączyć logiczne myślenie, a nie tylko wypełniać decyzje, wpisujące się w schematy paragrafów.
- Nie jest tajemnicą, że Jugendamty stosują dyskryminujące praktyki wobec niektórych narodowości, zwłaszcza z Europy Wschodniej - kontynuuje Uwe Kirchof. - Nie będę ukrywał, że należą do nich także Polacy. Urzędnicy działają wobec rodziców w myśl zasady: wiemy lepiej, co jest dla was dobre. Po odebraniu dziecka rodzice biologiczni muszą udowadniać urzędnikom, że są porządnymi ludźmi. Dziecko staje się kartą przetargową, zakładnikiem urzędu. W myśl dewizy: kto ma dziecko, ten ma władzę.
"Omijajcie Jugendamty szerokim łukiem"
Działania Jugendamtu rozpoczynają się w różny sposób. Urzędnicy często otrzymują informacje od „życzliwych” sąsiadów albo szpitali, gdy lekarze zauważą u małych pacjentów „coś niepokojącego”. Niedawno Markus Matuschczyk zajmował się tego rodzaju przypadkiem. Polskie dziecko wybudziło się po operacji z narkozy i zaczęło przeraźliwie krzyczeć. Szpital w Karlsruhe wezwał psychologa, a ten zdiagnozował głęboką psychozę. Doszedł do przekonania, że dziecko jest w domu systematycznie bite. Natychmiast zawiadomiono Jugendamt. Historia rozgrywała się w szpitalu miejskim, a te podobnie jak Jugendamty podlegają samorządom i działają ręka w rękę. Później okazało się, że psycholog postawił błędną diagnozę, ale wystarczyła do odebrania dziecka. Na szczęście polski prawnik odkręcił całą sprawę i chłopiec szybko wrócił do domu.
- Może to marne pocieszenie, ale wielu niemieckich rodziców także boi się zwracać o pomoc do Jugendamtów - opowiada Uwe Kirchof. - Ten fakt powinien dawać Polakom wiele do myślenia. Chyba z naszymi urzędami ds. dzieci i młodzieży jest coś nie tak, skoro ich pomoc budzi paniczny lęk. Skutki pomocy mogą być opłakane i wpędzić rodziców w jeszcze większe tarapaty. Dziwię się, że polskie władze reagują tak spokojnie na działania Jugendamtów, często naruszających prawa polskich obywateli.
Niemieckie sądy opiekuńcze prowadzą na zlecenie Jugendamtówco co roku 80 tys. postępowań w sprawie regulowania kontaktów rodziców z dzieckiem. Urzędy ds. dzieci i młodzieży odbierają rodzicom 40 tys dzieci rocznie. To ewenement na skalę europejską.
W grudniu 2009 roku Jugendamty znalazly się pod ostrzalem Parlamentu Europejskiego. Komisja Petycji PE stwierdziła, że niemieckie urzędy ds. dzieci i młodzieży dopuszczają się licznych naruszeń zasady niedyskryminowania ze względu na narodowość i powinny być poddane demokratycznej kontroli. Komisja postulowała zacieśnienie współpracy pomiędzy resortami sprawiedliwości i ministerstwami ds. rodziny poszczególnych państw UE. Eurodeputowani zapowiedzieli, że będą patrzeć na ręce niemieckim urzędnikom. - Może i patrzą, ale póki co nie odczuwamy żadnej poprawy - ocenia Wojciech Pomorski.
Do stowarzyszenia zgłasza się coraz więcej polskich rodziców, szykanowanych przez Jugendamty. W tym tygodniu wpłynęła kolejna sprawa: matka magister ekonomii, ojciec muzyk w Operze Bydgoskiej. Jugendamt stwierdził, że "nie sprawują właściwej opieki zdrowotnej nad 2-letnią córką". W ciągu dziesięciu minut sąd rodzinny w Cottbus odebrał rodzicom prawa rodzicielskie. Rodzice nagrali na komórki przebieg rozprawy. - Przesłuchałem nagranie i jestem zaszokowany - opowiada Wojciech Pomorski. - Sędzina wyzywała matkę, traktowała ją jak element przestępczy. Na szczęście Jugendamt nie zdążył odebrać córeczki, bo rodzice natychmiast wyjechali do Polski.
Wojciech Pomorski ostrzega polskie matki i ojców o konsekwencjach przyjazdu do Niemiec. - Pamiętajcie, że w przypadku rozwodu, utraty pracy, konfliktu z prawem Jugendamt w majestacie niemieckiego prawa może wam odebrać dzieci i oddać do pogotowia rodzinnego albo niemieckiej rodziny zastępczej - stwierdza na zakończenie. - Pocztą otrzymacie rachunki za pobyt dziecka w rodzinie zastępczej. Mogą wynieść nawet kilka tysięcy euro.
źródło: wp.pl
więcej na ten temat:
wpolityce.pl/wydarzenia/55876-chamstwo-arogancja-i-grozby-skandal-w-sz...
Powinna chamowi zajebać tym młotkiem do stukania:) Co, jak co, ale koleś, który nie jest ani stroną ani nie bierze czynnego udziału w rozprawie wpierdala się z gównem pod butem na czysty dywan jest zwykłym chamem. Ta akcja to zwykła prowokacja. Smacznej propagandy. Dziękuję. Do widzenia.
Tobie powinni zajebać młotkiem od schabowych. Nie wrzucił tego filmu tutaj, żeby oceniać czy może składać wniosek czy nie może. Spytał się grzecznie to trzeba grzecznie odpowiadać, a nie od razu z mordą jak burak jakiś. To jest sąd, a nie obiad u Ciebie w niedziele, że drzecie morde jeden a drugiego. Dziękuję. Wypierdalaj.
Wtedy ona wyskoczyła z samochodu krzycząc:
"Może wjedziesz mi jeszcze prosto w dupę???!!!"...
I przysięgam Wysoki Sądzie, wszystko się wtedy jakoś tak popieprzyło...
Starałem się ich omijać. Mama bardzo prosiła mnie, by im nie odpowiadać. Jak przestępowali mi drogę, wolałem dłużej postać pod klatką, nie prowokować ich - o kilkuletnim koszmarze opowiada 18-letni białostoczanin narodowości romskiej
Wreszcie przełamał się, zdecydował się go przerwać, zgłosił na policję. Proces zaczął się dziś przed Sądem Rejonowym w Białymstoku, błyskawicznie - w niespełna miesiąc od momentu, gdy trafił do niego akt oskarżenia.
Żebyśmy nie mieli problemów
Chłopak mieszka z mamą w centrum Białegostoku, z oskarżonymi chodził do podstawówki. Zawsze słyszał przytyki w związku z ciemniejszą karnacją. Ale to, co zaczęło się w 2009 roku, przerodziło się w nękanie. Tak zeznawał przed sądem poszkodowany:
- W grupie chyba czuli się silni, w pięciu-sześciu zastępowali mi drogę na klatce schodowej. Mojego bloku. Przychodzili tu do swojego kolegi, schodzili z góry, a gdy ja wchodziłem, to nie mogłem przejść. Wyzywali: "Cygan, czarnuch, brudas, ciota", "Każdy Cygan to złodziej", "Polska dla Polaków" i "wypier..." - opowiada.
- Zazwyczaj wolałem postać pod klatką, nawet i pół godziny, aż sobie pójdą. Mama bardzo prosiła mnie o to, żeby im nie odpowiadać, nie prowokować ich, żebyśmy nie mieli problemów. Ze względu na nią wolałem odpuścić, postać na podwórku, pooddychać. Ale czasem po prostu musiałem iść do domu - wspomina.
Chłopak opowiada też, że zdarzyła się sytuacja, że oskarżeni nie schodzili mu z drogi. - Przeszedłem nachalnie, na siłę. Wyzywali mnie nie tylko na klatce, także na osiedlu. Na samochodach zaparkowanych pod moim blokiem ktoś wypisywał moje imię i obraźliwe rzeczy, i jeszcze krzyże celtyckie. Myślę, że to ci sami chłopcy. Dlaczego tak długo milczałem? Mama tyle razy rozmawiała z ich rodzicami...
- Myślałem: może to takie dziecinne zabawy, wyrosną z tego. Dopiero po tych śmieciach zdecydowałem się pójść na policję. Wysypali na naszą wycieraczkę torbę ze śmieciami, a na drzwiach nakleili krzyż celtycki. Od czasu zgłoszenia nie widziałem ich ani razu.
Grozi do trzech lat więzienia
Przed sąd trafiło czterech bardzo młodych ludzi, mieszkańców osiedla w samym centrum. To uczniowie szkół ponadgimnazjalnych, wszyscy na utrzymaniu rodziców: 19-letni Maciej W., 18-letni Patryk B., 18-letni Paweł L. i 18-letni Michał S. Dwaj mieli wcześniej problemy z prawem, Patryk B. jest objęty nadzorem kuratora. Do sądu stawili się elegancko ubrani, z rodzinami. Ciążą na nich poważne zarzuty, za które grozi im do trzech lat więzienia.
Prokuratura Rejonowa Białystok-Południe oskarżyła ich o to, że od września 2009 roku do 18 stycznia 2013 roku, działając wspólnie i w porozumieniu, wielokrotnie publicznie znieważali mężczyznę narodowości romskiej. Wyzywali go słowami powszechnie uważanymi za obelżywe, obrażającymi jego osobę i rodzinę.
Wielokrotnie naruszali jego nietykalność cielesną z powodu jego przynależności narodowościowej w ten sposób, że popychali go, potrącali umyślnie barkiem podczas wymijania na osiedlu. Słownie prowokowali do bójki. 18 stycznia 2013 roku przed drzwiami prowadzącymi do mieszkania należącego do rodziny pokrzywdzonego wysypali worek ze śmieciami, a na drzwiach umieścili nalepkę z symbolem krzyża celtyckiego.
Oprócz tego trzej z nich mają też inne zarzuty, dotyczące posiadania w celu rozpowszechniania materiałów nawołujących do nienawiści na tle narodowościowym. Zostały one znalezione u nastolatków 19 stycznia tego roku. Maciej W. miał 25 naklejek z napisem "Polska Pride of Europe" [Duma Europy] ze znakiem krzyża celtyckiego i jedną naklejkę z napisem "Milcząc na pewno nic nie zdziałamy. Trzeba walczyć bo Naród Kochamy" ze znakiem krzyża celtyckiego.
W telefonie miał pliki zdjęciowe: jeden z wizerunkiem orła białego, ze znakiem krzyża celtyckiego i napisem "Wielka Polska na zawsze", a drugi nieco tylko zmodyfikowany, z napisem "Wielka Polska". Paweł L. posiadał podobny asortyment, ale do tego naklejkę "Polska Pride of Europe" ze znakiem krzyża celtyckiego. Takimi samymi naklejkami, w liczbie 23, dysponował Michał S.
I jeszcze innymi: z wizerunkiem orła białego i umięśnionego mężczyzny, z napisem "Fanatycy z całej Polski wielką siłę tutaj mamy", "Rzeczpospolita kibolska" "wbrew zakazom i represjom my się nigdy nie poddamy". Kolejna, znaleziona przy nim, przedstawiała postać, która kopie okręg z napisem "Antifaschistische aktion". W telefonie miał takie same pliki z krzyżem celtyckim i "Wielką Polską" jak kolega.
Ze względu na "wizerunki nasze ojczyste"
Żaden nie przyznał się do nękania, wszyscy wyjaśniali: - Nigdy go nie obrażałem ani nie śmiałem się z niego, nie prowokowałem do bójki, nie zaczepiałem, nie malowałem napisów. Michał S., w garniturze, pod krawatem: - Przy wymijaniu na klatce to on patrzył na nas prowokująco, specjalnie nadepnął na buta, obszorował barkiem. My go ignorowaliśmy.
Chłopcy twierdzą też, że nie sympatyzują z żadną z subkultur. Co najwyżej zainteresowani są meczami Jagiellonii oraz spotkaniami dotyczącymi żołnierzy wyklętych. Uważają wlepki za materiały kolekcjonerskie, nigdy nikomu ich nie udostępniali.
Maciej W. - na pytanie, dlaczego miał ich tak dużo - mówił: - Kupiłem je na meczu Jagiellonii, nie dało się ich kupić pojedynczo, tylko w pakiecie.
Paweł L.: - Naklejki z krzyżem celtyckim nie posiadałem z powodu krzyża, ale orła.
Michał S.: - Wlepki kupiłem, bo podobało mi się ich wykonanie graficzne, kolory, wizerunki nasze ojczyste.
Rozprawa została odroczona aż do 22 sierpnia. Sąd bowiem dopuścił dowód z pisemnej opinii biegłego językoznawcy w celu ustalenia, czy treści na naklejkach i w telefonach nawoływały do nienawiści na tle narodowościowym i propagowały faszystowski ustrój państwa.
I zawiasy dostaną chłopaki za orła i krzyż celtycki
Co to się dzieje w tym kraju.
link do źródła z gówno prawdy
tutaj
Jakie to typowe. "Patrioci"w pojedynkę to miękkie faje, w grupie czują się tak pewnie, że są w stanie pobić aż jednego Cygana.
Widać, że bojownicy o potężną Polszę pełną gębą. Popatrzmy co jeszcze przeskrobali.
Nie, no, tacy twardziele to rzeczywiście "Polska Pride of Europe". Cygan powinien się dziwić, że jeszcze żyje. Pewnie podczas procesu wykrzykiwali patriotyczne hasła prosto w twarz sędziego na usługach brudasów. Czytamy dalej.\
Co, kurwa? Tak się tłumaczy Duma Europy? A może zamiast tych twardzieli przez pomyłkę w ławie oskarżonych posadzili jakieś cienkie pizdeczki? Może prawdziwi "patrioci" siedzą gdzieś zaszyci w Puszczy Białowieskiej i obmyślają Ostateczne rozwiązanie dla Polszy, a na proces zawlekli jakieś dzieci z przedszkola. Zaiste bohaterski ludek mają w Białymstoku. Duma rośnie, na całą Europę.
Cygan alert!
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Przed sądem na skype wtf