Synthol wstrzykiwany jest głęboko do wnętrza mięśnia, co daje niemal natychmiastowe optyczne zwiększenie. Całe zwiększenie następuje dzięki akumulacji oleju. Jest to więc nic innego jak czasowy implant. Aby utrzymać sztucznie napchane mięśnie, konieczne jest stałe powtarzanie zastrzyków z syntholu, a taka "kuracja" kosztuje od 350 do 450 dolarów tygodniowo!
Synthol uważany jest za największe zło w kulturystyce. Jego zażywanie jest szalenie niebezpieczne i ryzykowne, wciąż trwają badania nad jego działaniem. Niemniej wynalazcy preparatu czerpią milionowe zyski, żerując na zdrowiu naiwnych chłopców, którzy bez żadnego wysiłku chcą być posiadaczami olbrzymich mięśni (synthol powoduje powiększenie mięśnia o 10-15 centymetrów, sterydy zaś 2,5-4 centymetrów). Dziś już wiadomo, że synthol jest substancją niesterylną - jego wstrzyknięcie może doprowadzić do infekcji, ropnia. Zakażone miejsce puchnie, a leczenie sprowadza się do przecinania ropnia lub czyszczenia chirurgicznego.
Istnieje także ryzyko, że zamiast do mięśnia osoba może wkłuć się do żyły. Wystarczy niewielki bąbelek powietrza, aby zaczopować główną żyłę. Jeśli coś takiego osadzi się w naczyniach mózgu, grozi to śmiercią.
Wstrzykiwanie syntholu powoduje powstanie zrostów i nałożenie się jednych na drugie. Wygląda to mniej więcej jak piłeczki od golfa. Żeby wprowadzić synthol do mięśnia, trzeba dosłownie siłą wpychać igłę. A nie jest to przyjemne uczucie.
Synthol na razie robi karierę na rynku amerykańskim. Młodzi chłopcy sięgają po czasopisma, które oprócz kolorowych zdjęć spuchniętych kulturystów, diet, wskazówek treningowych, sprawozdań z mistrzostw w kulturystyce i fitnesie, "niewinnie" pouczają, co trzeba brać i jak, aby wyglądać jak atleta. Żeby dorównać kulturyście, powiedzmy sobie szczerze - trzeba mieć nie tylko predyspozycje genetyczne, ale całymi latami ćwiczyć i zażywać sterydy.
Tylko pytanie, po co?!
a tutaj usuwanie
youtube.com/watch?v=yVUoxIBOYzAt=24