#warszawa
Zrzutka na serwery i rozwój serwisu
Witaj użytkowniku sadistic.pl,Od czasu naszej pierwszej zrzutki minęło już ponad 7 miesięcy i środki, które na niej pozyskaliśmy wykorzystaliśmy na wymianę i utrzymanie serwerów.
Niestety sytaucja związana z brakiem reklam nie uległa poprawie i w tej chwili możemy się utrzymać przy życiu wyłącznie z wpłat użytkowników.
Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany Link do Zrzutki
- nie mogę, mam klanówkę, a ty ?
- mama mi nie pozwala
---------------
1 marca - zamieszki w Polsce
- JEBAĆ RZĄD
- NIE DLA RZĄDU
- CHCEMY SPRAWIEDLIWEJ WŁADZY !!!
~patriota1999 wylogował się.
Kliknij tutaj aby wyświetlić wpis
Za kilkadziesiąt lat będziecie mogli dumnie opowiadać swoim wnukom jak chuja robiliście, gdy ludzie wyszli na ulice. Możecie teraz się naśmiewać, ale to właśnie o takim Marszach Niepodległości będą mówić na lekcjach historii, a nie o mądralach siedzących przed komputerem całe życie.
Oczywiście o ile ten biedny kraj jeszcze będzie istniał, bo jak tu zmienić cokolwiek z takim chujowym społeczeństwem.
Ja tam 1 marca i tak bym szedł na obchody z okazji Dnia Żołnierzy Wyklętych, ale jak będzie się coś działo, to chętnie dołączę.
14 lutego po południu policjanci drogówki w nieoznakowanym radiowozie, patrolujący drogę krajową nr 7, zauważyli Mercedesa C300, którego kierowca popełnił wykroczenie drogowe. Ponadto poruszał się on z nadmierną prędkością, dochodzącą nawet do 225 km/h. Mundurowi nie mogli pozwolić na dalszą jazdę i za pomocą sygnałów świetlnych i dźwiękowych wezwali do natychmiastowego zatrzymania. Kierujący wówczas postanowił uciec i rozpoczął się pościg.
Podczas ucieczki, na blisko 35 kilometrowym odcinku drogi, kierujący Mercedesem wyprzedzał inne pojazdy z prawej strony, zmuszał kierujących, jadących z naprzeciwka do gwałtownego zjeżdżania z drogi w celu uniknięcia zderzenia, omijał z lewej strony wysepki rozdzielające pasy ruchu i znacznie przekraczał dozwoloną prędkość. Do pościgu włączyli się policjanci z komisariatu w Chęcinach oraz funkcjonariusze kieleckiej drogówki, poinformowani przez dyżurnych jednostek. Przy zjeździe z drogi ekspresowej S-7, na węźle Jaworznia, kierowca Mercedesa uderzył w barierkę energochłonną, uszkadzając pojazd i po przejechaniu kilku kilometrów został zatrzymany przez policjantów z Chęcin.
W samochodzie policjanci znaleźli kominiarkę, tarczę do zatrzymywania pojazdów, a także niebieskie światło błyskowe, podobne do tych używanych przez uprawnione służby. Po sprawdzeniu mężczyzny w policyjnych rejestrach okazało się, że był on w przeszłości kilkadziesiąt razy karany mandatami, a także kierowane były przeciwko niemu wnioski do sądu o ukaranie. Większość przewinień to naruszenia przepisów prawa o ruchu drogowym.
Aktualnie trwa zliczanie liczby przewinień, jakich dopuścił się mężczyzna. Prokuratura przedstawiła mu zarzut popełnienia przestępstwa, polegającego na narażeniu na niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu innych uczestników ruchu drogowego. Na wniosek policjantów, prokuratura przychyliła się do objęcia 23-latka dozorem policyjnym oraz zobligowała go do wpłacenia poręczenia majątkowego w kwocie 10 tysięcy złotych, ponadto zastosowano wobec niego zakaz opuszczania kraju. Kodeks karny przewiduje karę nawet do 3 lat pozbawienia wolności.
żródło: adrenalinemotorsport.pl
Więcej w komentarzu.
Powiedziała twoja matka gdy cię urodziła
Jeszcze w tym roku ma zakończyć się budowa Ośrodka Kultury Muzułmańskiej wraz z meczetem. Ośrodek ma być gotowy w drugiej połowie roku, prawdopodobnie na rozpoczynający się pod koniec czerwca ramadan (28 czerwca- 27 lipca). ŹRÓDŁO
Z tego co wiem, konkretna data otwarcia jest ukryta ze względu na protesty, które z różną częstotliwością trwają od 4 lat. Muzułumanie wiedzą, że jeśli meczet powstanie warszawiacy nie będą mogli go wyburzyć (nigdy na świecie nie udało się wyburzyć raz wybudowanego meczetu). Prawo koranu tego zabrania.
Wygląda na to że warszawiacy 5 razy dziennie będą słuchali wezwań do modlitwy
Jebać to prawo! Jesteśmy w Europie, a nie Arabusolandii..
Powinno się tam zakopać świnie na tej ziemi. Najlepiej ze dwie ciężarówki
Na samym końcu - ciekawy dokument na ten temat - wypowiadają się m.in. antyterroryści biorący wtedy udział w akcji.
Nie ma chyba osoby, która nie słyszałaby o (nie)sławnej akcji w podwarszawskiej Magdalence 6 marca 2003 roku.
Z pozoru standardowa akcja zatrzymania dwóch gangsterów przerodziła się wtedy w prawdziwą masakrę, podczas której śmierć poniosło dwóch antyterrorystów, a 17 z nich zostało ciężko rannych. Akcja ta wywołała potem prawdziwą polityczną burzę i stworzyła rysę na wizerunku jednostek specjalnych - ale czy na pewno? Otóż nie na pewno. Prawdziwych winnych oficjalnie nie znaleziono do dnia dzisiejszego - za to oskarżono wtedy kilka osób z dowodzenia, aby wystawić mediom kozła ofiarnego na pożarcie. Akcja ta dobitnie pokazała, jak bardzo rozwalone są w Polsce procedury, jak absurdalne jest prawo i jak daleko sięga w Polsce korupcja i przecieki na najwyższych szczeblach władzy.
Co się zatem wydarzyło wtedy w Magdalence?
Około 40 minut po północy dwa oddziały antyterrorystów podjechały pod posesję znajdującą się w lesie w podwarszawskiej Magdalence.
Był to ogrodzony, piętrowy domek, znajdujący się w lesie. W domku tym znajdowało się dwóch uzbrojonych po zęby gangsterów. Zadanie policyjnych antyterrorystów było proste - rutynowe można powiedzieć, gdyż przerabiali takie scenariusze już nie raz. I tym razem miało być tak samo - szybkie wkroczenie, element zaskoczenia i zatrzymanie. I pewnie tak by się właśnie stało, gdyby nie fakt, że gangsterzy zebrali na miejscu arsenał, jakiego nie powstrzydziły by się najlepsze terrorystyczne bojówki, o czym jednak policjantów nie poinformowano - pomimo, iż takie informacje były. Zamiast tego - wysłano ich tam na pewną śmierć.
Około godziny 00:44 pierwszy oddział AT wkroczył na teren posesji lokując się pod drzwiami frontowymi domu. Drugi oddział wkroczył terenowym Land Roverem, taranując bramę wejściową. Oba oddziały znalazły się pod domem w celu wkroczenia i zatrzymania gangsterów. Niestety pojawił się problem - drugi oddział AT pojawił się przy bocznej stronie domu w celu wkroczenia bocznymi drzwiami, których...nie było. Drzwi jednak żadnym magicznym sposobem nie wyparowały, lecz co się okazało - plany domu przekazane przez dowództwo były błędne i pokazywały wejście do posesji, którego w rzeczywistości tam nie było. Jako, iż drzwi frontowe okazały się jedynymi drzwiami prowadzącymi do środka - oddział numer 2 dołączył do oddziału numer 1 i oba oddziały postanowiły wykonać wspólny desant przez drzwi frontowe. Gdy obie drużyny znalazły się pod drzwiami zaczęła się masakra.
Rozległa się eskplozja i oba oddziały rozstały rozrzucone na boki. Okazało się, że drzwi były sprytnie zaminowane, a pod drzwiami zakopany był silny ładunek wybuchowy. Bomba była sprytnie ukryta, a przewody detonacyjne pochowane pod framugami i pod śniegiem. Co najgorsze - sama bomba przygotowana została w taki sposób, aby zranić i zabić jak najwięcej osób - została wzmocniona śrubami i gwoździami, które w momencie wybuchu rozprysnęły się z ogromną siłą, szatkując policjantów.
Najciężej ranny został podkom. Dariusz Marciniak, antyterrorysta z Zarządu Bojowego CBŚ. Został trafiony odłamkiem w głowę i w nogę. Zginął na miejscu, wykrwawiając się. Drugi najciężej ranny - nadkom. Marian Szczucki zmarł tydzień później w szpitalu w wyniku poniesionych obrażeń. Poza tymi dwiema ofiarami, rannych zostało jeszcze 17 innych funkcjonariuszy. Po ekspozji miny ukrytej pod drzwiami, policjanci zostali ostrzelani z okien na piętrze - gangsterzy dysponowali wg źrodeł ponad 29 sztukami broni maszynowej. Na policjantów posypał się grad kul, zostali również obrzuceni granatami, w które także uzbrojeni byli bandyci.
Po długiej wymianie ognia, gangsterzy zostali znalezieni martwi - żadna z policyjnych kul jednak ich nie dosięgła - zginęli w wyniku zatrucia tlenkiem węgla w wyniku pożaru jaki wybuchł w domu. Jak się okazało - jeden z gangsterów był byłym członkiem rosyjskiego Specnazu, a arsenał jaki znaleziono na miejscu wprawił w osłupienie nawet śledczych. Okazało się, że przestępcy byli uzbrojeni w broń krótką, długą maszynową, granaty i miny - a wszystko to rozlokowane pod każdym z okien leżące na stolikach. Przestępcy prowadzili więc nieprzerwany ostrzał ze wszystkiego co mieli pod ręką - bez potrzeby przerywania walki w celu przeładowywania broni, czy udawania się po nią w inne miejsce. To była masakra i akcja na którą funkcjonariusze nie byli gotowi.
Z relacji antyterrorystów, którzy przeżyli szturm wyłania się obraz totalnego chaosu, jaki wtedy tam panował.
Jak wpomina jeden z antyterrorystów, biorących udział w akcji:
"...ustawiliśmy się pod drzwiami w celu rozpoczęcia szturmu. Kiedy usłyszałem człowieka w środku wtedy nastąpiła pierwsza detonacja. Straciłem przytomność. Próbowałem się odczołgać, było bardzo głośno, koledzy odciągnęli mnie w miejsce zakryte. Najgorsza była ewakuacja rannych bo długo karetki nie przyjeżdżały... ...wyszły braki w naszym uzbrojeniu jednostki, broń się zacinała, osoby ranne dawały nam swoją amunicje... Na odprawie pozostawiono broń snajperską, zdeponowano nam karabinki snajperskie na terenie komendy stołecznej Policji... ...Nasz przyjaciel, który zginął tam nie zginął bezpośrednio od broni, ale z szoku i wykrwawienia, nie było żadnego zaplecza medycznego. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że dowódcy mówią wprost co innego a jeszcze inaczej do kamer..."
Na domiar tego wszystkiego - okazało się, że plany posesji jakie przekazano funckjonariuszom były błędne, co więcej - "góra" nie zgodziła się na użycie broni szturmowej i snajperskiej - rzekomo z powodu braku dobrych pozycji dla snajperów, co później jeden z byłych snajperów anonimowo zdementował, stwierdzając, że kilka miejsc dogodnych do rozlokowania snajperów według niego jednak było. Jeszcze inny policyjny snajper wspominał później, iż bajzel jaki panuje w dowództwie jest ogromny. Strzelec przytoczył historię z jednej z akcji w jakiej brał udział, osłaniając swoich kolegów za pomocą broni snajperskiej. Funkcjonariusze znaleźli się wtedy w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia, więc pomimo braku rozkazu oddał strzał raniąc uzbrojonego przestępcę, ratując tym samym swoich kolegów. Ze słów snajpera następnie padają informacje o tym co działo się później - został on oskarżony o bezpodstawne użycie broni, a procesy sądowe ciągnęły się miesiącami. Na czas akcji w Magdalence cała broń snajperska została zdeponowana i na akcję nie zabrano ani jednej sztuki tego typu uzbrojenia. Co więcej - nie zapewniono policjantom żadnej pomocy medycznej, a pierwsza karetka została wysłana na miejsce dopiero po tym, gdy część funkcjonariuszy wykrwawiała się już w najlepsze. Co gorsze - karetka nie mogła podjechać pod posesję, gdyż trwał ciągły ostrzał - chłopaki sami wynosili rannych kolegów będąc pod ciągłym ostrzałem z broni maszynowej i granatów.
Z relacji policjantów wyłania się jeszcze gorsza sprawa - otóż w jakiś sposób gangsterzy dowiedzieli się o planowanym szturmie i dzięki temu byli w stanie w tak doskonały sposób przygotować się do obrony. Według pragnących zachować anonimowość funkcjonariuszy - zostali oni poinformowani o akcji przez kogoś "z góry", a policjantów wysłano tam na pewną masakrę.
Co jeszcze lepsze - według wielu ekspertów cała operacja powinna była zostać przeprowadzona na zasadzie operacji wojskowej, a nie policyjnej. W operacji wojskowej chodzi o eliminację celu i obowiązują zupełnie inne procedury, niż w przypadku operacji policyjnej, podczas której zadaniem jest jedynie zatrzymanie przestępcy, bez powodowania żadnych ofiar i obrażeń.
Najlepsze jednak zaczęło się później - wkrótce po całej akcji ruszyła machina sądowa w celu ukarania winnych.
Jako kozły ofiarne wystawiono 3 osoby - naczelniczkę wydziału ds. walki z terrorem kryminalnym Komendy Stołecznej Policji, dowódcę oddziału antyterrorystycznego Komendy Głównej Policji oraz zastępcę komendanta Komendy Stołecznej Policji. Proces miał charakter typowo medialny - miał wskazać winnych i rzucić ich na pożarcie. W wyniku kolejnych procesów zostali oni jednak uniewinnieni.
Winnych przecieku "na górze", pomimo wielu spekulacji - nie odnaleziono i nie ukarano do dziś.
Zderzenie pociągów Szybkiej Kolei Miejskiej i Kolei Mazowieckich w pobliżu stacji Warszawa Wesoła. Kolejarze informują o rannych. Składy blokują tor w stronę Mińska Mazowieckiego, ruch odbywa się wahadłowo.
- Około godz. 5.35, 100 metrów od stacji Warszawa Wesoła zderzyły się dwa pociągi. Skład Szybkiej Kolei Miejskiej i Kolei Mazowieckich. Pociągami jechało niewiele osób. Na miejscu jest policja i straż pożarna - informuje redakcję Kontaktu 24 Piotr Świstak ze stołecznej policji.
Na miejsce pojechał reporter tvnwarszawa.pl. - Jeden z dwóch torów jest zablokowany. Dwa pociągi są bardzo mocno uszkodzone. Skład KM jest złamany na długości trzech metrów - mówi na antenie TVN24 Lech Marcinczak. - Oba pociągi jechały tym samym torem i w tą samą stronę. Udało mi się dowiedzieć, że skład KM zatrzymał się i wtedy doszło do zderzenia - dodaje.
Jak informują kolejarze, są ranni. - W wyniku zderzenia lekko ranne zostały trzy osoby: mechanik pociągu SKM, kierownik pociągu KM i kierowniczka pociągu SKM, którzy zostali zabrani przez pogotowie ratunkowe do szpitala - napisał na Kontakt24 Paweł Boczek z Komendy Głównej Straży Ochrony Kolei.
Wcześniej straż pożarna informowała, że do szpitala pojechała pasażerka SKM. - Na bóle uskarżał się także kierownik tego pociągu, ale otrzymał pomoc medyczną na miejscu - mówił TVN24 st. asp. Leszek Borlik ze straży pożarnej.
Ocenia też, że do zderzenia doszło przy niewielkiej prędkości. - Ale siła i masa zrobiły swoje - dodaje.
Zastanawiam się teraz po co w Polsce te całe Pendolino, skoro w naszym pięknym kraju nie potrafi się dopilnować 2 starych , zardzewiałych pociągów żeby nie wyjebały dzwona ? Rozumiem, samochody, ale pociągi? Pociąg który jedzie po torach, chuj przecież nie dostanie skrzydeł, nie spierdoli z nich. Ale cóż, w kraju kwitnącej cebuli wszystko jest możliwe.
Teraz można sobie wyobrazić co by było gdyby piękne, superszybkie Spierdolino się wyłożyło. Nie, wróć. 2 Spierdolino zderzają się czołowo. Miazga z pasażerów + nagłówki przez rok we wszystkich gazetach i wiadomościach a winnym i tak byłby nieżyjący maszynista.
Zajebane z : tvnwarszawa.tvn24.pl
Wszyscy zapewne pamiętamy zderzenie pociągów pod Szczekocinami. Najwyraźniej nie wyciągnięto z tego żadnych wniosków.
Wyciągnięto, ale wypadki zdarzają się i będą się zdarzać. Kolej jest nadal najbezpieczniejszym środkiem transportu.
Zastanawiam się teraz po co w Polsce te całe Pendolino,
Co ma kupno nowoczesnych pociągów do tego wypadku?
skoro w naszym pięknym kraju nie potrafi się dopilnować 2 starych , zardzewiałych pociągów żeby nie wyj***ły dzwona ?
Ale pierdoły piszesz. Masz na załączonym obrazku 2 pociągi - jeden nowoczesny Elf Pesy, bezpieczny, ze strefami zgniotu, i masz zmodernizowanego EN57, czyli tak naprawdę odpicowany 40 letni szrot który złamał się w miejscu pewnie gdzie już przerdzewiał. Masz idealny przykład dlaczego powinno się inwestować w nowoczesne pociągi.
Pociąg który jedzie po torach, ch*j przecież nie dostanie skrzydeł, nie sp***oli z nich. Ale cóż, w kraju kwitnącej cebuli wszystko jest możliwe.
Jesteś właśnie typowym przykładem polaka cebulaka, który piepszy głupoty, że tylko u nas są takie wypadki. Oszołomku plujący na własny kraj - informuję cię, że w każdym kraju takie wypadki się zdarzają.
Teraz można sobie wyobrazić co by było gdyby piękne, superszybkie sp***olino się wyłożyło. Nie, wróć. 2 sp***olino zderzają się czołowo. Miazga z pasażerów + nagłówki przez rok we wszystkich gazetach i wiadomościach a winnym i tak byłby nieżyjący maszynista.
Nasz kraj składa się z wielu takich osób jak ty i pewnie twoi polityczni idole, którzy by się cieszyli z każdego wypadku tych pociągów w imię politycznych interesów.
poniżej fotografie przedstawiające Warszawę w dziewiętnastym wieku. Miasto wyglądało przepięknie, przynajmniej w mojej opinii.
I za co go kurwa chcesz trolować? Za to, że ma łeb na karku, umie wykorzystać sytuację i wyruchać za frajer jedną z najbardziej skurwiałych stacji w Polsce? Ale z Ciebie hejter
Sporo ostatnio się dzieje wokoło bezpieczeństwa drogowego. Wszyscy doświadczamy tego, że samochodów przybywa szybciej niż dróg, nasz pośpiech jest spory i wiadomo - nie zawsze jesteśmy aniołkami. Co jednak odróżnia zwykłego użytkownika drogi od bandyty drogowego? Zachowanie i świadomość, że nie ma już anonimowości na drodze.
Patrząc na kolejne wiadomości pełne obrazów z wypadków, patrząc na rodziny ofiar, ma się wrażenie, że to gdzieś daleko, że to nas nie dotyczy, że ci źli ludzie, bandyci drogowi, co postępują bezmyślnie i źle, to są gdzieś tam, w Rybniku, Kamieniu Pomorskim czy Poznaniu. Czyli daleko.
Nic bardziej mylnego. Bandytyzm drogowy nie jest cechą specjalną. Nie ma z tego szkoleń i z tym się człowiek nie rodzi. "Road rage" (z angielskiego "drogowa wściekłość" albo "agresja drogowa") jest wynikiem splotu braku kultury osobistej oraz przekonania, że w samochodzie taki delikwent jest niezniszczalny. Wówczas takiemu pacjentowi zdaje się, że może dosłownie wszystko a konsekwencje poniosą wyłącznie inni. Tak, pierwsze konsekwencje ponoszą inni. Lecz finalnie wracają one do sprawcy. I o tym jest poniższy tekst.
Zdarzenie
Sierpień 2012, poranny korek, ul. Jagiellońska przy FSO (przedłużenie Modlińskiej), w stronę Ronda Starzyńskiego. Mój raport kwartalny zamknięty, prezentacja skończona, konferencja dopiero jutro. Luz, wyciszenie. Jedziemy z Małżonką do pracy, ładny dzień, bez pośpiechu, dość dużo samochodów. Dla odmiany bierzemy mniejszy samochód, jedziemy, ale nie szybciej niż 40 km/h, szybciej się nie da. Nerwowo jadący obok pan w swoim Audi A4, nagle zjeżdża na nas z pasa obok, spychając nas z pasa. Trąbię. Kierowca Audi nic sobie z tego nie robi. By uniknąć kolizji lądujemy na pasie zieleni. Pierwsza myśl: cholera, co za kretyn. Ale OK, zdarza się. Szczęśliwie jechaliśmy drobnym pojazdem Małżonki, bez pośpiechu, więc i na pasie zieleni wylądowaliśmy bez większych konsekwencji. Opony po krawężniku całe. Kierowca Audi uciekł. Możemy jechać dalej, choć już zaczynamy żałować, że trzeba było wziąć większy samochód.
Poprawka, bo einmal ist keinmal
Zjeżdżamy z powrotem na asfalt. Jedziemy w stronę Starzyńskiego. Układ ruchu pojazdów na poszczególnych pasach ruchu powoduje, że jadąc środkowym pasem wyprzedziliśmy kierowcę Audi. Ignoruję go, robimy telefonem foto tablicy rejestracyjnej, jedziemy dalej. Pan z Audi zareagował źle na foto pojazdu. Nadal mamy dużo czasu, korek, szumi klimatyzacja, jedziemy.
Ku mojemu zdumieniu kierowca Audi, na wysokości ul. Kotsisa, ponownie wykonał taki sam manewr. Tym razem wjeżdża w nas na wysokości błotnika, słyszymy huk, wciskam hamulec, Audi wjeżdża przede mnie i bez powodu/przyczyny zmusza mnie do nagłego hamowania. Praktycznie do zera. Być może ten pan nie lubi Yarisów na lewym pasie, być może mnie z kimś pomylił albo też moja Żona się jakoś naraziła, kto wie?
Przelatuje mi przez głowę, że może jedziemy służbówką i pacjent z Audi nie lubi firmy na burcie samochodu. Ale nie, sprawdzam kolor - jedziemy prywatnym. Mam absolutną pewność, że tym razem zrobił to celowo, rozmyślnie. Mamy też pewność, że mamy do czynienia z bandytą. Sprawca po raz drugi ucieka a Yaris 1.2 jest dość słabym bolidem pościgowym. W mojej głowie pojawia się myśl: "Mamy małe dzieci. Trzeba Żonie koniecznie zmienić samochód na większy".
... ciągle w tym samym korku
Bandyta przepycha się między samochodami przed nami. Zmieniając pasy zyskuje 2 może 3 pojazdy, kosztem kolejnych wymuszeń. Wyprzedzone przez niego samochody zmieniają pas na skrajny prawy. Wygląda, że kierowca Audi jest pod wpływem alkoholu albo dragów (narkotyków), dzwonię więc na 112. Policja mówi, że już wysyła ekipę do interwencji. I żebym się nie rozłączał, udzielając informacji, gdzie sprawca się udaje. Tak przejechaliśmy w porannym korku kolejne 500 metrów. Naiwnie myślę, że Policja wyjedzie ze swojej bazy na Jagiellońskiej (za dużo filmów o szlachetnej i sprawnej Policji).
Na wysokości Jagiellońska 78 (na wysokości stacji Neste/Shell) sprawca ponownie hamując bez uzasadnienia, zmusza mnie do zjazdu na pas do skrętu w lewo. OK, nic nie zrobiłem a problem narasta, więc trzeba to jakoś odsunąć od siebie. Nie ma sprawy, zjeżdżam i dojeżdżamy obaj do końca mojego pasa. Pirat z Audi bawi się dobrze: zablokował mi możliwość zjazdu z niego, zatrzymując bez przyczyny swój pojazd i blokując przejazd nie tylko naszej Toyoty, ale też innych samochodów, trąbiących za nim. Rusza dopiero po serii klaksonów kierowców widzących te zdarzenia.
Policja w telefonie mówi, że jedzie. Kiedy będzie - nie wiadomo, czyli pewnie nigdy. Myślę sobie: "ciekawe debilu, czy do mojego terenowca też byś tak startował?"
Dość tego!
Na najbliższym skrzyżowaniu, 300 metrów dalej, samochody zatrzymują się na światłach. Biedny Yaris. Absolutnie świadomie forsuję pas rozdzielający, wjeżdżam przed Audi, tarasuję przejazd stojącemu bandycie (na światłach przy ul. Golędzinowskiej). Miara się przebrała. Wysiadłem z pojazdu i ze słuchawką przy uchu poinformowałem sprawcę, że wezwałem Policję, że uciekł z miejsca kolizji i że czekamy na jej przyjazd. Na te słowa kierowca Audi cofa a następnie, wymuszając pierwszeństwo na innym kierowcy, gwałtownie rusza i ucieka z miejsca zdarzenia.
Oki-doki. To nie jest film o dzikim zachodzie, więc spotkamy się wkrótce w innej scenerii i poznamy się bliżej. Sprawę zgłaszamy tego samego dnia na Policję a ponieważ nic nie wiemy o bandycie, składamy to do Drogówki, na ul. Waliców w Warszawie.
Drogówka 1, jak ze Smarzowskiego
Rozpoczyna się zaskakujący splot wydarzeń. Drogówka zbiera zeznania. Po zebraniu zeznań obu stron policja uznała, że wersja Jerzego T. (bandyta z Audi) versus zeznania mojej Żony i moje wykluczają się. To zrozumiałe, sprawca przyjął taką linię obrony. Mała uwaga formalna: zeznając w charakterze świadka, świadek ma obowiązek mówić prawdę i zostaje pouczony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań. Jeśli więc treść zeznania różni się od rzeczywistości, sugeruje to, że ktoś złożył fałszywe zeznania. Jednak okazuje się to nieistotne: oto na podstawie rozbieżnych zeznań Policja uznała, że brak jest podstaw do wniesienia wniosku o ukaranie do Sądu (to błąd, Policja, w przypadku wątpliwości, ma obowiązek skierować sprawę do Sądu).
Pan w swoich zeznaniach oczywiście nie przypomina sobie niczego, jednakowoż doświadcza nagłego olśnienia i zeznaje, iż pamięta, że groziłem mu prawnikiem (no cóż, ostrzeżenie to zrealizowałem, o czym mowa poniżej).
Odmowa Policji skierowania sprawy wniosku o ukaranie to jawne kuriozum: w trzech akapitach odmowy nie ma żadnego z obowiązkowych pouczeń, dotyczących trybu odwołania czy praw do wniesienia samodzielnego wniosku o ukaranie. Dla Policji sprawa szybko okazała się zamknięta. Złożyłem wniosek o dostęp do akt (każdy ma takie ustawowe prawo). Odmowa. Złożyłem zażalenie na odmowę dostępu do akt. Bez skutku, drogówka ma centralnie w du..ie Ustawę o dostępie do informacji publicznej.
Szkoda mi czasu na wniosek do Sądu Administracyjnego, moim celem jest dopaść sprawcę a nie walka z Policją. No to skarga do komendanta głównego Policji. Cisza. Dziwne.
Bandyta
Nie odpuszczam. Jerzy T. z Audi przecież nie wziął się znikąd. Miałem szczęście do wybitnych nauczycieli i wychowawców (Profesor Winczorek byłby dumny widząc, jak doprowadzam sprawy do końca), oni zawsze mówili, że najciekawsze case'y to te pozornie nierozwiązywalne. Tracąc zaufanie do bezstronności Policji, postanowiłem sam sprawdzić kim jest sprawca. Bo jeśli Komenda Stołeczna Policji tak bardzo mu sprzyja a Wydział Ruchu Drogowego traktuje, że pana Jerzego T. nie ma, to musi być ku temu powód. Jaki?
Drogówka 2, 3 i 4
Po dwóch kolejnych wizytach w Wydziale Ruchu Drogowego w Warszawie odkryłem, że radca, podpisujący odmowy do mnie, unika kontaktu ze mną jak ognia a moje zainteresowanie sprawcą wywołuje rosnący popłoch pomiędzy Policjantami. Funkcjonariusze mają pecha i to podwójnie: pracuję bowiem w sąsiednim wieżowcu i więc w przerwie obiadowej zamiast na schabowego, wpadam sobie na do drogówki na ul. Waliców, a po drugie - z racji innych obowiązków znam Policję od środka.
Przy drugiej wizycie jasno wskazałem, że chcę się spotkać z Komendantem WRD (Wydział Ruchu Drogowego). Policja na Waliców ponownie wzywa i przesłuchuje moją Żonę, co kończy się awanturą, gdy przesłuchujący ją policjant spisując jej zeznania usiłuje podważać moje zeznania (tak, tak, to się dzieje naprawdę). Zachodzę w głowę: kim jest Jerzy T. do cholery?
Kolejni funkcjonariusze przekazują sobie mnie niczym gorący kartofel a wszystkie moje spotkania z kolejnymi Policjantami były poprzedzane długimi konsultacjami za zamkniętymi drzwiami (czyli np. idziemy do jakiegoś oficera, po czym 10 minut czekam na korytarzu, a w tym czasie mój prowadzący i oficer, z którym zaraz mam się spotkać, gadają w gabinecie). Finalnie, przy czwartej wizycie, trafiam do zastępcy komendanta WRD. Ten obiecuje, że sprawdzi i oddzwoni. Oddzwonił? Oczywiście nie. Zrozumiałem: Policji nie zależy im na wyjaśnieniu sprawy oraz ukaraniu sprawcy. To kim wobec tego jest sprawca?
W międzyczasie samodzielnie identyfikuję kim jest bandyta z Audi, w końcu świat nie jest duży. Dużo grzebania. Wiem już, kim jest. Ale nie uprzedzajmy zdarzeń. Nie jest to wiedza budująca i przez pewien czas, parę dni, nie wiedziałem, co z tym począć. Do czasu, czasem jednak potrzeba konkretnego bodźca, by zrozumieć, że nie wolno takich spraw zostawiać samych sobie.
Warszawa nocą
Tydzień później, centrum Warszawy. Bez wyraźnego powodu, zatrzymuje nas do kontroli nieoznakowany pojazd Policji, w środku dwóch nieumundurowanych ludzi. Spieszymy się na umówioną wizytę do lekarza, Żona jest w zaawansowanej ciąży, mówimy o tym na wprost.
Panowie dokładnie przeszukują cały samochód, przez 40 minut oglądają schowki, o których już dawno zapomniałem, że istnieją. Na pytanie o powód kontroli coś tam burczą pod nosem. Nabierają bystrości na pytanie czy mają nakaz przeszukania pojazdu. W zamian pytają, czy potrzebuję większych problemów. Nie potrzebuję, jeśli chcą odkręcać koło zapasowe - proszę bardzo. Puszczają nas wolno, bredząc coś o narkotykach, które to "stają się społecznym problemem".
Po spisaniu numerów odznak sprawdzam smutnych panów po swojemu. Dostaję zwrotną informację, że byliśmy sprawdzani przez Wydział Poszukiwań Celowych i Identyfikacji Osób Komendy Głównej Policji. To są ci panowie, co szukają np. zbiegów z aresztu.
Pamiętam BARDZO wyraźnie swoją myśl z chwili, gdy dostałem potwierdzenie tożsamości nieumundurowanych panów: "Nie misiu, tobie w tym Audi zdaje się, że jesteś anonimowy. Ale już teraz wiem, kim jesteś i teraz (...) ja z tobą zatańcuję".
Funkcjonariusz
Rzeczywistość, kiedy mówimy "sprawdzam" okazuje się być ciekawa. Oto bowiem sprawca zdarzeń opisanych wyżej, Jerzy T., absolutnie nie jest w Policji osobą anonimową. Przez 35 lat pracował w resorcie MSW, a w trakcie swojej pracy był m.in. szefem/komendantem Szkoły Policyjnej w Słupsku a następnie wysoko postawionym oficerem Komendy Głównej Policji w Warszawie. Brzmi znajomo.
W 2006 roku, roku weryfikacji służb, opisywany sprawca, mówiąc językiem korporacji: "wybrał drogę kariery poza strukturami firmy". Mieszka wówczas na policyjnym osiedlu w Legionowie. Jest rzeczą niemożliwą, by dla szefostwa Komendy Stołecznej Policji był osobą anonimową. Tym bardziej, że charakterystyczny samochód sprawcy regularnie spotykam zaparkowany pod siedzibą Komendy Stołecznej w Pałacu Mostowskich, na parkingu niedostępnym dla zwykłych obywateli.
Zawodowo Jerzy T. pracuje dziś w WOPR jako prezes tej instytucji, ma usta pełne frazesów o bezpieczeństwie, w rzeczywistości jednak ucieka z miejsca zdarzenia, jakie powoduje w ruchu drogowym. Swoją rozprawę doktorską, którą obronił niespełna rok temu na Wyższej Szkole Policji w Szczytnie, poświęcił roli WOPR w bezpieczeństwie państwa. Ciekawe jak smakuje taki dysonans? Czy Jerzy T., bandyta drogowy, może cokolwiek powiedzieć o bezpieczeństwie?
Sąd w Legionowie 1
Dobrze. Policja nie może / nie chce pomóc. Nie ma problemu. Zidentyfikowałem sprawcę. Składam do Sądu Rejonowego w Legionowie wniosek o ukaranie. Klasycznie, po kolei: kto składa, przeciwko komu, adresy, dane, okoliczności zdarzeń, dowody, wniosek o grzywnę, foto pojazdu. Prezes Sądu w Legionowie zwraca mi wniosek bez rozpoznania, w celu cyt. "wskazania nazwiska osoby obwinionej". Ki czort, nazwisko T. powoduje aż takie bielmo?
Sąd w Legionowie 2
Składam więc ponownie wniosek o ukaranie sprawcy. Tym razem Sąd w Legionowie dla odmiany stwierdza, że nie jest właściwy miejscowo i kieruje sprawę do rozpoznania do Warszawy. Gwoli uzupełnienia: Jerzy T. jest obecnie mieszkańcem gminy Jabłonna, podobnie jak ja. Prawnik konsultujący moje decyzje mówi: "ej chłopie, no to są już jakieś jaja, oni grają na przedawnienie orzeczenia, licząc, że mu się upiecze. Użyj swojej perswazji w Sądzie w Warszawie". Używam.
Sąd Rejonowy dla Warszawy Pragi Północ
Sądy w Warszawie, są bardzo obciążone. Sąd Warszawa Praga Północ taka właśnie jest i Prezes Sądu w Legionowie, kierując wniosek właśnie tam, wie o tym na 100%. Mimo to, obciążony Sąd w Warszawie działa szybciej, niż Sąd w 50-tysięcznym Legionowie.
Sąd w Warszawie nie ma wątpliwości i po analizie akt wydaje wyrok skazujący sprawcę, rozszerzając kwalifikację czynu o kolejny paragraf. Wyrok i grzywna 1.000 zł uprawomocniły się w grudniu 2013. Na Gwiazdkę przypilnowałem, by grzywna poszła do egzekucji bez zwłoki a wpis o wykroczeniu - do ewidencji punktów. Żona dostała nowy, duży i ciężki samochód, wyposażony w kamerę. Causa finita.
Po co to piszę?
Z trzech powodów: Po pierwsze: bandytów drogowych należy bezwzględnie zgłaszać Policji dla naszego wspólnego dobra. Zawsze. Odpuszczanie im, to milcząca zgoda na tragedię gdy nie powstrzymany w porę głupiec zrobi krzywdę komuś innemu. Nam szczęśliwie udało się wyjść bez szwanku, lecz doczytajcie do końca.
Nie zostawiajcie przemocy drogowej samej sobie, bo każde takie wykroczenie może wrócić przeciwko Wam lub Waszym bliskim. Nie musicie mieć nagrania wideo, wystarczy Wasze zeznanie + świadek. Bandytę drogowego powinniśmy zaciągać za każdym razem do Sądu i wyrokami sądowymi eliminować takie zachowania.
Po drugie: Policja i Sąd w Legionowie nie zawsze potrafią lub chcą sprostać sytuacji. Pamiętajcie więc, że Policja jest jedynie elementem większej układanki i pracują tam ludzie tacy, jak my. Zdarzają się więc i przyzwoici, fajni Policjanci, ale też bywają sfrustrowani, źli i nieprzygotowani funkcjonariusze, broniący "swoich" w imię źle pojmowanej solidarności zawodowej (świetnym tłem do mojego pisania jest lecący właśnie na ekranie obok "Dom Zły" w TVP1 Wojtek Smarzowski trafnie pokazuje, czym kończy się przyzwolenie na zło). Dlatego pilnujcie swoich praw i czytajcie to, co podpisujecie; Policjant w Polsce nie zawsze czuje potrzebę by Wam pomóc.
Po trzecie: panie Jerzy T., teraz będzie do pana. Otóż poświęciłem nieco czasu na obejrzenie jak się Pan zachowuje na drodze w inne dni, w innych częściach miasta i na trasie w Polsce. Warszawa to nie jest duża wieś - mieszkamy blisko siebie, pracujemy nie tak daleko od siebie i wszyscy przez kogoś się znamy. Jeździmy tą samą trasą, o podobnych porach a rejestrację w służbowym Audi ma pan jedną. Do tego znajdzie pan jeszcze interesującym post scriptum, jak sądzę.
I powiem panu na wprost: dla pana, byłego funkcjonariusza służb, 180 km/h na oznakowanym obszarze zabudowanym w drodze do Piotrkowa Trybunalskiego jest tak samo łatwe, jak tarasowanie całego chodnika na Mokotowie tuż przed wejściem do budynku. Wymuszanie pierwszeństwa przy zmianie pasa na ul. Belwederskiej jest dla równie pana łatwe i powtarzalne jak przejazd przez czteropasmowe skrzyżowanie na "żółtym". Dlatego już dawno powinien pan stracić prawo jazdy za to, co pan robi na drodze, bo sprowadza pan niebezpieczeństwo w ruchu drogowym na innych uczestników ruchu (co nie umknęło uwadze Sądu w Warszawie). Robi Pan to nawet na ulicy Leśnej w Jabłonnie.
Gdybym był mściwy, już dawno by pan to prawo jazdy stracił.
Nie potrzebuję tego. W zamian chcę czegoś innego: niech się pan zastanowi, że na tych ulicach nie jest pan sam. I że duża część z nas, zwykłych kierowców ma w samochodach kamery. Niech pan nie powtarza więcej swoich wybryków, bo bycie byłym policjantem nie daje panu glejtu na bezkarność.
PS. Czy wie pan, że w ramach swojej pracy, bywam korporacyjnym sponsorem WOPR? I to takim z prawdziwego zdarzenia, bo nawet pan się chwali współpracą ze mną? Dlaczego nie zatrzymałem tej współpracy? Wie pan, jedyne co nas łączy, to woda; dla Pana to pomysł na utrzymanie się w fotelu prezesa WOPR. Dla mnie to kwestia bezpieczeństwa na wodzie, bardzo ważna sprawa dla wielu dla wielu ludzi związanych z wodą.
Cała reszta nas różni, a zwłaszcza podejście do bezpieczeństwa na drodze oraz kwestie zwyczajnej przyzwoitości. Więc jak będzie pan kupował następne łodzie, niech pan pomyśli, że zgoda na ich sfinansowanie przeszła przez moje biurko.
Powinien pan wreszcie zatrybić, że wbrew temu co się panu zdaje, Warszawa to mała wieś, Jabłonna to raptem 4 skrzyżowania. Zegrze to nie Atlantyk a Modlińska - to nie Meksyk.
I nie jest pan już anonimowy.
Dla niedowierzających: prawomocny wyrok Sądu Rejonowego dla Warszawy Pragi-Północ w Warszawie, VIII Wydział Karny, ul Terespolska z dnia 23 października 2013, SSR Janusz Pelczarski, sygnatura Akt: VIII W 324/13. Akta zawierają karty sprawy II W 1227/12 "prowadzonej" przez Sąd w Legionowie. Czytelnia akt na ul. Terespolskiej jest czynna od 8:00 do 15:00, akta można zamówić na poczekaniu, koszt: 0 zł, konieczny dowód osobisty.
(*) - List nadesłał Marcin. Staraliśmy się skontaktować z kierowcą, który jest niechlubnym bohaterem tego listu. Niestety bez rezultatu.
INTERIA.PL
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
"No dobra ruszamy ze świateł, byle spokojnie."
"Jaka ładna pogoda, oj jaki ładny samochód mnie wyprzedził, ale co oni tak się cieszą."
"Mam wrażenie, że o czymś zapomniałem."
"Aa no tak, dobra, wrzucam drugi bieg."