Często pojawiają się tu wspomnienia z pracy w różnych miejscach, ale o pracy na strefie wolnocłowej polskiego lotniska jeszcze nie było.
Pracowałem w sklepie wolnocłowym z alkoholem, nie należałem do żadnych służb lotniskowych, mam więc nadzieję, że nikt mnie za takie wspomnienia nie będzie ścigał Poza tym - bardzo miło wspominam pracę w tamtym miejscu, generalnie praca w handlu byłaby fajna (a pracuję teraz w sklepie z whisky), gdyby nie klienci.
Ale konkretnie o lotnisku.
Jeśli ktoś jeszcze nie był w takim sklepie, to wyjaśnię, że na alkoholach umieszczone są dwie ceny. Wyższa to cena dla latających w granicach UE, niższa dla lecących poza nią. Oczywiście cenówka jest mała, więc trzeba tam umieścić jakiś prosty symbol, który wyjaśni co i jak. Na pytania "to ile to kosztuje" każdy jest przygotowany i cierpliwie odpowiada. Gorzej, jeśli po formułce "cena niższa dla lecących poza UE, wyższa dla lecących do UE" w odpowiedzi słyszy się "a my lecimy do Egiptu/Turcji/Grecji/Hiszpanii - to ile płacimy?". Nazwy krajów "turystycznych" umieszczam nieprzypadkowo, bo to głównie wakacyjni pasażerowie zadawali takie pytania. Może mówiliśmy niewyraźnie, no nie wiem...
Woda. Woda na lotnisku jest bardzo cenna. Dosłownie i w przenośni. Kto choć raz leciał ten wie. Butelka bule jakiej źródlanki za 9 zł/1,5L to norma. Dodatkowo wody nie można wnieść w podręcznym, no chyba że będzie miała 100 ml. A że nasz sklep był przy samym stanowisku odpraw, i wodą m.in. handlowaliśmy... Nie było dnia, ba!, nie było godziny, żeby w sezonie wakacyjnym któryś z pasażerów, po wyrzuceniu do kosza butelki podczas odprawy, przy kupowaniu za 3 zł małej butelki w naszym sklepie nie posądzał nas o współpracę ze Strażą Graniczną celem zwiększenia sprzedaży kranówki. I nie były to żartobliwe oskarżenia, ale takie zupełnie na serio. Bo przecież każdy Janusz wiedział, że to lotniskowa mafia wyłudzająca kasę. No, teraz myślę, że może troszkę... Ale jak nam zachciało się pić w pracy, a przyniesione z domu napoje się kończyły, to też musieliśmy płacić takie ceny, cóż.
Ceny alkoholu. I znów - większość ludzi, która jeszcze nie była na zakupach w strefie wolnocłowej, wyobraża sobie to miejsce jako "alkoholową ziemię obiecaną", gdzie wódka jest praktycznie za darmo. Niektórzy nawet specjalnie biorą do podręcznego puste torby, żeby zapełnić je w sklepach duty free.
Rozczarowanie często jest ogromne. Jack Daniels 1L za 110 zł? No, w promocji za 99. W marketach przed świętami bywa taniej. Polskie wódki bez cła po 30-35 za litr? żaden szał. Generalnie im lepszy alkohol, tym jego zakup jest na lotnisku mniej opłacalny. Są oczywiście promocje, ale szału nie ma. Nie ma co nastawiać się na kupienie dobrej flaszki za 50% jej normalnej ceny. Pewnym plusem są większe opakowania, bo czynią zakup trochę opłacalny (powiedzmy, że kupujecie litr za cenę 0,7 w normalnym sklepie), ale mi osobiście nie chciałoby się wozić kilku butelek w tą i z powrotem dla kilkunastu złotych oszczędności.
Oczywiście promocje były, czasami nawet niezłe, ale to kilka lat temu. Teraz konkurencja się pilnuje, żeby ktoś nie zszedł za nisko. Ale okazje w stylu 3L wódki w kartoniku (bag in box) za 36 zł do dziś wspominam z rozrzewnieniem...
Ile taki sklep zarabia? Może kogoś to zainteresuje, ja sam często słyszałem takie pytania. W pracy zajmowałem się m.in. takimi zestawieniami (ale nie byłem korpo-mistrzem excela, na szczęście), to co nieco pamiętam.
Sklep o powierzchni ok. 200 m^2 "wyciągał" średnio 3 mln miesięcznie. I to przy towarach o naprawdę niezłych marżach. W sezonie wakacyjnym zdarzały się dni, gdy obroty sięgały 150 tyś netto dziennie. Niestety, gdy porty lotnicze zabiorą swój haracz, a potem jeszcze zapłaci się pracownikom, to wychodziło, że jesteśmy "w miarę opłacalni" - jak to mówili nasi managerowie. Jeśli do tego wzięło się pod uwagę sklepy, które należały do sieci, ale nie były dochodowe (a niektóre generowały kolosalne straty), to w sumie cała sieć coś tam zarabiała, ale złotych kibli w firmie nie było. Tzn. na służbowe audi dla pani prezes starczyło, ale "fizyczni" i szarzy pracownicy ze sklepów mogli liczyć na darmową wodę Eden w ramach rozpieszczania.
Generalnie bardzo lubiłem swoją pracę, głównie ze względu na załogę sklepu, historyjek też jeszcze trochę jest, choć z pamięcią nie zawsze najlepiej - klika długich lat w branży alkoholowej robi swoje
Pracowałem w sklepie wolnocłowym z alkoholem, nie należałem do żadnych służb lotniskowych, mam więc nadzieję, że nikt mnie za takie wspomnienia nie będzie ścigał Poza tym - bardzo miło wspominam pracę w tamtym miejscu, generalnie praca w handlu byłaby fajna (a pracuję teraz w sklepie z whisky), gdyby nie klienci.
Ale konkretnie o lotnisku.
Jeśli ktoś jeszcze nie był w takim sklepie, to wyjaśnię, że na alkoholach umieszczone są dwie ceny. Wyższa to cena dla latających w granicach UE, niższa dla lecących poza nią. Oczywiście cenówka jest mała, więc trzeba tam umieścić jakiś prosty symbol, który wyjaśni co i jak. Na pytania "to ile to kosztuje" każdy jest przygotowany i cierpliwie odpowiada. Gorzej, jeśli po formułce "cena niższa dla lecących poza UE, wyższa dla lecących do UE" w odpowiedzi słyszy się "a my lecimy do Egiptu/Turcji/Grecji/Hiszpanii - to ile płacimy?". Nazwy krajów "turystycznych" umieszczam nieprzypadkowo, bo to głównie wakacyjni pasażerowie zadawali takie pytania. Może mówiliśmy niewyraźnie, no nie wiem...
Woda. Woda na lotnisku jest bardzo cenna. Dosłownie i w przenośni. Kto choć raz leciał ten wie. Butelka bule jakiej źródlanki za 9 zł/1,5L to norma. Dodatkowo wody nie można wnieść w podręcznym, no chyba że będzie miała 100 ml. A że nasz sklep był przy samym stanowisku odpraw, i wodą m.in. handlowaliśmy... Nie było dnia, ba!, nie było godziny, żeby w sezonie wakacyjnym któryś z pasażerów, po wyrzuceniu do kosza butelki podczas odprawy, przy kupowaniu za 3 zł małej butelki w naszym sklepie nie posądzał nas o współpracę ze Strażą Graniczną celem zwiększenia sprzedaży kranówki. I nie były to żartobliwe oskarżenia, ale takie zupełnie na serio. Bo przecież każdy Janusz wiedział, że to lotniskowa mafia wyłudzająca kasę. No, teraz myślę, że może troszkę... Ale jak nam zachciało się pić w pracy, a przyniesione z domu napoje się kończyły, to też musieliśmy płacić takie ceny, cóż.
Ceny alkoholu. I znów - większość ludzi, która jeszcze nie była na zakupach w strefie wolnocłowej, wyobraża sobie to miejsce jako "alkoholową ziemię obiecaną", gdzie wódka jest praktycznie za darmo. Niektórzy nawet specjalnie biorą do podręcznego puste torby, żeby zapełnić je w sklepach duty free.
Rozczarowanie często jest ogromne. Jack Daniels 1L za 110 zł? No, w promocji za 99. W marketach przed świętami bywa taniej. Polskie wódki bez cła po 30-35 za litr? żaden szał. Generalnie im lepszy alkohol, tym jego zakup jest na lotnisku mniej opłacalny. Są oczywiście promocje, ale szału nie ma. Nie ma co nastawiać się na kupienie dobrej flaszki za 50% jej normalnej ceny. Pewnym plusem są większe opakowania, bo czynią zakup trochę opłacalny (powiedzmy, że kupujecie litr za cenę 0,7 w normalnym sklepie), ale mi osobiście nie chciałoby się wozić kilku butelek w tą i z powrotem dla kilkunastu złotych oszczędności.
Oczywiście promocje były, czasami nawet niezłe, ale to kilka lat temu. Teraz konkurencja się pilnuje, żeby ktoś nie zszedł za nisko. Ale okazje w stylu 3L wódki w kartoniku (bag in box) za 36 zł do dziś wspominam z rozrzewnieniem...
Ile taki sklep zarabia? Może kogoś to zainteresuje, ja sam często słyszałem takie pytania. W pracy zajmowałem się m.in. takimi zestawieniami (ale nie byłem korpo-mistrzem excela, na szczęście), to co nieco pamiętam.
Sklep o powierzchni ok. 200 m^2 "wyciągał" średnio 3 mln miesięcznie. I to przy towarach o naprawdę niezłych marżach. W sezonie wakacyjnym zdarzały się dni, gdy obroty sięgały 150 tyś netto dziennie. Niestety, gdy porty lotnicze zabiorą swój haracz, a potem jeszcze zapłaci się pracownikom, to wychodziło, że jesteśmy "w miarę opłacalni" - jak to mówili nasi managerowie. Jeśli do tego wzięło się pod uwagę sklepy, które należały do sieci, ale nie były dochodowe (a niektóre generowały kolosalne straty), to w sumie cała sieć coś tam zarabiała, ale złotych kibli w firmie nie było. Tzn. na służbowe audi dla pani prezes starczyło, ale "fizyczni" i szarzy pracownicy ze sklepów mogli liczyć na darmową wodę Eden w ramach rozpieszczania.
Generalnie bardzo lubiłem swoją pracę, głównie ze względu na załogę sklepu, historyjek też jeszcze trochę jest, choć z pamięcią nie zawsze najlepiej - klika długich lat w branży alkoholowej robi swoje