Studia skończyłem kilkanaście lat temu. W czasie studiów pracowałem, bo rodziców nie było stać na utrzymywanie mnie (oczywiście coś tam dostawałem z domu, ale np. w połowie trzeciego roku stary stracił pracę, następną znalazł po pół roku). Po studiach imałem się różnych zajęć, w tym roznoszenie ulotek, sprzątanie, kopanie ogródków - a przede wszystkim udzielanie korepetycji. Na korkach w pewnym momencie zarabiałem trochę powyżej średniej krajowej (mowa o latach 1996-1998), potem trafiłem do korporacji. Wiem, że teraz jest trudniej, ale zajmuję się między innymi rekrutacją nowych pracowników (zatrudniamy kilka osób w ciągu roku), prowadzę też szkolenia w kilku dziedzinach. I to, czego dowiaduję się w trakcie tych rozmów niejednokrotnie jeży mi włosy na głowie - nie wiem, czy dzisiejsze studia tak słabe, czy akurat trafiający do nas absolwenci tak beznadziejni (a nie płacimy najgorzej)- w każdym razie, na jedno miejsce mamy przynajmniej kilkadziesiąt osób, z czego odsiewamy wstepnie 90% - zostają ci, któryz potafią pisać po polsku, mówić po angielsku (przynajmniej na podstawowym poziomie) i znają się tym, co studiowali. Z tym, że z tym ostatnim jest najgorzej - inżynierowie, menadżerowie, tłumacze jeszcze jakoś dają radę, ale reszta... Masakra. Poza tym, tym najlepszym, którzy przeszli gęste sito rekrutacji, najczęściej się nie chce. Nie chce im się dokształcać, rozwijać, postarać nawet... Generalnie - może jeden na dziesięciu zostaje po paru latach i solidnei zarabia na swoją wypłatę. Dodam, że system nagradzania jest uczciwy, można zarobić, choć nadgodziny nie sa normą (tylko na niektórych stanowiskach). Trzeba się napracować, nagłówkować itp. ale nie ma wyzysku, mamy nawet przyzwoity pakiet socjalny i przychodnię (w tym dentysta do jakiejś tam kwoty). Urlopy też dają raczej bez problemu. Atmosfera spoko, nie ma klasycznego wyścigu szczurów. I taki młody przychodzi, zaczyna się opierdalać, wydziwiać, narzekać i po roku czy półtora wylatuje za brak efektów. Słabsi językowo mają szkolenia z angielskiego - obowiązkowe. Połowa nie przychodzi na zjęcia, ta, co przychodzi olewa naukę, egzamin kończący zdaje 1/4 ( i to ledwo). Na wyjazdy integracyjne nie chce im się jeździć. Jakaś akcja typu zrzutka po 15 zł na imieniny Jadźki z innego wydziału - "co ja się będę dokładał, ledwie ją znam". Postaw "Pan i książę" i "wszystko i się należy", choć jestem przygłupem w rurkach to norma. Przyjmujemy też ludzi na stanowiska bez studiów) np. informatyków - tylko, jeśli coś potrafią. Ale niewiele tu lepiej, nawet, jeżeli są nieźli merytorycznie, to zero woli do dokształtu i integracji.