Witam,
Miesiąc mija od świąt. Powoli księża zaczynają przeliczać koperty, od których grubości zależy żywot wieczny. Amen.
Dlatego chciałem się podzielić z wami autentyczną historią, oczywiście związaną właśnie z kolędą.
Historia sprzed ponad dziesięciu lat temu, kiedy byłem ministrantem u o.Dyrektora. Jako, że duża parafia, to z każdym księdzem, chodziło dwóch ministrantów. Chodziliśmy od drzwi do drzwi i zapowiadaliśmy księdza, po czym upięknialiśmy kolędę śpiewem.
Wracając do historii... Zawsze przed każdą kolędą, zbieraliśmy się w naszej siedzibie i losowaliśmy, kto idzie z jakim księdzem i pod jakie adresy.
Jednego dnia z kumplem wylosowaliśmy zwykłego starszego księdza (ponad 50 lat) i poszliśmy z nim zbierać koperty. Ksiądz ze wzglądu na wiek, bardzo poważny ale również nie tylko co wykształcony ale elokwentny. Tak sobie chodzimy od drzwi do drzwi, śpiewając te kolędy po mieszkaniach. Po jakiś 2-3 godzinach kolędowania, zapowiedzieliśmy księdza starszej kobiecie (typowy moher). Nie zdążyła zamknąć drzwi, a ksiądz już wychodzi z poprzedniego mieszkania i mówi, że lecimy dalej z koksem. Zapukał do drzwi, a słysząc, że kobieta biegnie po mieszkaniu nawet nie czekał, tylko chwyta za klamkę, otwiera i wchodzi do mieszkania, a my za nim.
Babinka lekko zaskoczona (bo po zapowiedziach ministrantów, czeka się na księdza parę minut), wybiega na przywitanie, poznając księdza zaprasza nas do salonu.
W salonie babcia miała włączony (dość głośno) telewizor, a że godzina około 19, więc lecą Fakty na TVNie. Babeczka zaczyna szukać pilota, no i taka lekko zestresowana nie może go znaleźć.
Krząta się po całym salonie i szuka, gdzie tylko się da, mrucząc pod nosem "już, już wyłączam, gdzie ja go mogłam położyć?".
Mija dłuższa chwila, a TV grał tak głośno, że nie można było rozpocząć śpiewania, więc tak stoimy i oglądamy te fakty. W końcu ksiądz mówi, żeby po prostu wyłączyła przy telewizorze, czy coś..
W końcu znalazła zgubę, wyłączyła sprzęt. My śpiewamy, krótka modlitwa, po czym ksiądz siada do stołu, a my z boku czekamy, aż jakimiś drobniakami sypnie kobieta. W tym momencie jak usiadł, otwiera teczkę i tak spogląda na babeczkę i mówi do kobiety.
- to pani tych żydów słucha?
Babcia znieruchomiała, zrobiła wielkie oczy, na twarzy wyskoczył jej burak i wystraszona bełkocze.
- nie, nie, nie proszę księdza... a skąd! tak tylko przez przypadek było włączone, człowiek sam siedzi, to tak z braku laku... - nabrała nagle pewności siebie i dodaje - Ależ nie! W życiu! Ja żydów to ja nigdy nie słucham!
W tym momencie ksiądz ze stoickim spokojem odpowiada.
- ... a ja pana Jezusa słucham.
Mina babeczki bezcenna.
Mało sadystyczna historia ale pokazuje, że ksiądz też człowiek i może mieć dystans do siebie i życia.
Nie było, bo własne.
Miesiąc mija od świąt. Powoli księża zaczynają przeliczać koperty, od których grubości zależy żywot wieczny. Amen.
Dlatego chciałem się podzielić z wami autentyczną historią, oczywiście związaną właśnie z kolędą.
Historia sprzed ponad dziesięciu lat temu, kiedy byłem ministrantem u o.Dyrektora. Jako, że duża parafia, to z każdym księdzem, chodziło dwóch ministrantów. Chodziliśmy od drzwi do drzwi i zapowiadaliśmy księdza, po czym upięknialiśmy kolędę śpiewem.
Wracając do historii... Zawsze przed każdą kolędą, zbieraliśmy się w naszej siedzibie i losowaliśmy, kto idzie z jakim księdzem i pod jakie adresy.
Jednego dnia z kumplem wylosowaliśmy zwykłego starszego księdza (ponad 50 lat) i poszliśmy z nim zbierać koperty. Ksiądz ze wzglądu na wiek, bardzo poważny ale również nie tylko co wykształcony ale elokwentny. Tak sobie chodzimy od drzwi do drzwi, śpiewając te kolędy po mieszkaniach. Po jakiś 2-3 godzinach kolędowania, zapowiedzieliśmy księdza starszej kobiecie (typowy moher). Nie zdążyła zamknąć drzwi, a ksiądz już wychodzi z poprzedniego mieszkania i mówi, że lecimy dalej z koksem. Zapukał do drzwi, a słysząc, że kobieta biegnie po mieszkaniu nawet nie czekał, tylko chwyta za klamkę, otwiera i wchodzi do mieszkania, a my za nim.
Babinka lekko zaskoczona (bo po zapowiedziach ministrantów, czeka się na księdza parę minut), wybiega na przywitanie, poznając księdza zaprasza nas do salonu.
W salonie babcia miała włączony (dość głośno) telewizor, a że godzina około 19, więc lecą Fakty na TVNie. Babeczka zaczyna szukać pilota, no i taka lekko zestresowana nie może go znaleźć.
Krząta się po całym salonie i szuka, gdzie tylko się da, mrucząc pod nosem "już, już wyłączam, gdzie ja go mogłam położyć?".
Mija dłuższa chwila, a TV grał tak głośno, że nie można było rozpocząć śpiewania, więc tak stoimy i oglądamy te fakty. W końcu ksiądz mówi, żeby po prostu wyłączyła przy telewizorze, czy coś..
W końcu znalazła zgubę, wyłączyła sprzęt. My śpiewamy, krótka modlitwa, po czym ksiądz siada do stołu, a my z boku czekamy, aż jakimiś drobniakami sypnie kobieta. W tym momencie jak usiadł, otwiera teczkę i tak spogląda na babeczkę i mówi do kobiety.
- to pani tych żydów słucha?
Babcia znieruchomiała, zrobiła wielkie oczy, na twarzy wyskoczył jej burak i wystraszona bełkocze.
- nie, nie, nie proszę księdza... a skąd! tak tylko przez przypadek było włączone, człowiek sam siedzi, to tak z braku laku... - nabrała nagle pewności siebie i dodaje - Ależ nie! W życiu! Ja żydów to ja nigdy nie słucham!
W tym momencie ksiądz ze stoickim spokojem odpowiada.
- ... a ja pana Jezusa słucham.
Mina babeczki bezcenna.
Mało sadystyczna historia ale pokazuje, że ksiądz też człowiek i może mieć dystans do siebie i życia.
Nie było, bo własne.