Kilka tygodni temu internetem wstrząsnęło niesamowite odkrycie. Na jednym z satelitarnych zdjęć Antarktydy odnaleziono strukturę wyglądającą zupełnie jak gigantyczne schody. Pytanie - dokąd prowadziły? Czy było to wejście na piramidę, zejście do Atlantydy, fragment kosmodromu wybudowanego przez przybyszów z obcej planety - a może przeciwnie, ślady tajnej radzieckiej bazy wojskowej?
Teorii pojawiło się mnóstwo - a te zaprezentowane powyżej wcale nie należały do najdziwniejszych czy najbardziej ekstremalnych. Tym bardziej że fotografię rzekomych schodów szybko powiązano z innym ujęciem z 2012 roku - przedstawiającym owalną strukturę o średnicy 120 metrów. Domorośli odkrywcy z miejsca orzekli, że jedno i drugie ma ze sobą wiele wspólnego. A niejako przy okazji stanowi także dowód na to, że „zanim Antarktyda zamarzła”, żyła na niej wysoce rozwinięta cywilizacja.
Piewcom spiskowych teorii nie przeszkadza historia geologiczna kontynentu ani nawet tak drobne szczegóły jak ten, że domniemane schody i obiekt, do którego miałyby prowadzić, dzielą przynajmniej setki kilometrów - i to zakładając najbardziej łaskawą wersję. Spiskowcy potrafią w jednym zdaniu wymieniać spotkania Obamy z Hitlerem i lądowania kosmitów na Antarktydzie, ukryte pod lodem piramidy i radzieckie bunkry. Rzecz w tym, że każda kolejna teoria wydaje się bardziej absurdalna od poprzedniej. Istnienia schodów, które rozgrzały szukające sensacji media do czerwoności, nie potwierdziły żadne szanujące się źródła.
Doszukujemy się magicznych i pozaziemskich właściwości w Antarktydzie, zapędzając się w iście karkołomne teorie. Tymczasem nawet według naukowych standardów i ziemskich kryteriów Antarktyda stanowi gigantyczną zagadkę - pod wieloma względami też znacznie ciekawszą, bo mającą praktyczne znaczenie dla zrozumienia zmian zachodzących na Ziemi i prognozowania jej przyszłości.
Góry Gamburcewa
W 1958 roku miała miejsce III Radziecka Ekspedycja Antarktyczna. Grupa badaczy pod dowództwem sejsmologa i geofizyka Grigorija Gamburcewa przemieszczała się od wybrzeża w głąb wschodniej części kontynentu, co około 160 kilometrów detonując ładunki wybuchowe. Chodziło o zbadanie grubości pokrywy lodowej. Nie zapowiadało się wówczas na żadną sensację. Generalnie uważano Antarktydę Wschodnią (powierzchnię kontynentu pod warstwą lodu) za płaską i niezróżnicowaną.
Wtem, dosłownie pośrodku niczego, jeden z wybuchów ujawnił znacznie cieńszy lód niż w pozostałych miejscach. Zupełnie przypadkiem odkryto góry - i to niemałe. Rozciągające się na ponad 1000 kilometrów pasmo górskie ze szczytami sięgającymi 3000 metrów wysokości. Tym większe było zdziwienie naukowców, że absolutnie nic na powierzchni nie wskazywało na obecność pod spodem tak zróżnicowanych form. Zupełnie płaski krajobraz nawet w najmniejszym stopniu nie zdradzał, że tuż poniżej znajdują się wysokie góry.
Sama obecność Gór Gamburcewa nie jest czymś szczególnie niezwykłym. Odkrycie - owszem - dokonane zostało niespodziewanie, ale fakt obecności całkowicie mieści się w obszarze współczesnej wiedzy. Naukowców bardziej zastanawia fakt, dlaczego góry przetrwały w swojej formie. Pierwsze szacunki dawały im 900 milionów do nawet miliarda lat! Tymczasem gdzie indziej już 100-150 milionów wystarcza, by górotwór uległ erozji i „wtopił się” w otoczenie. Aktualnie świat badawczy skłania się ku teorii, że obecne Góry Gamburcewa to już któreś z kolei, które uformowały się w tym samym miejscu między 100 a 200 milionami lat temu.
Jezioro Wostok
W przypadku Antarktydy podstawową tajemnicą jest lód - to, co znajduje się pod lodem, w lodzie i to, co dzieje się z samym lodem. Co jeszcze więc można znaleźć pod lodowcem? Między innymi niemal 380 jezior. Jak dotąd tyle udało się odkryć, wykorzystując dane zbierane w różny sposób - między innymi na podstawie zdjęć wykonywanych techniką radarową.
Największym ze znanych dotąd jezior jest Wostok. Liczące 250 kilometrów długości i około 50 szerokości jezioro znajduje się pod warstwą lodu grubą na 4 kilometry. Co w nim najciekawsze to to, że znajduje się w nim słodka woda, w stanie ciekłym, w temperaturze ok. -3 stopni Celsjusza. To największe znane jezioro na Ziemi, którego nie tknął jeszcze człowiek. Rosjanie zbliżyli się do niego na odległość około 120 metrów od powierzchni, jednak nie odważyli się wbić głębiej. Dlaczego?
Woda w jeziorach na powierzchni Ziemi wymienia się całkowicie raz na około sześć lat. Tymczasem wody Wostoku oszacowano na 500 tysięcy do miliona lat! To prawdziwa skarbnica wiedzy o przeszłości naszej planety. Nie zamarza ze względu na górną otaczającą ją warstwę lodu, która służy jako izolacja. Chroni przed bardzo niskimi temperaturami panującymi na Antarktydzie i wytwarza ogromne ciśnienie, obniżające punkt zamarzania. Izoluje również od wpływu czynników zewnętrznych - chociażby zanieczyszczeń cyrkulujących w atmosferze.
3,6-kilometrowy odwiert wypełniono 60 tonami mieszanki freonu i paliwa lotniczego, co miało zapobiec jego zamarznięciu. Gdyby ta „zupa” dostała się do jeziora, jego bezcenne z punktu widzenia nauki wody w jednej chwili stałyby się zupełnie bezwartościowe. Zachowany przez co najmniej pół miliona lat, jedyny w swoim rodzaju ekosystem zmieniłby się w chemiczną plamę, jakich wystarczająco mamy już na powierzchni. Zresztą samo przebicie się do ciekłej warstwy, ze względu na ogromne ciśnienie, spowodowałoby zapewne wyrzucenie wody przez otwór na powierzchnię lodu.
Rosyjscy naukowcy wstrzymali wiercenie w bezpiecznej odległości. Jezioro Wostok pozostaje więc w nienaruszonym stanie - niczym kapsuła czasu czekająca na otwarcie i odczytanie wiadomości sprzed setek tysięcy lat. Otwarte pozostaje pytanie w jaki sposób pobrać próbki wody, by nie narazić jeziora na kontakt z przekleństwami współczesnej cywilizacji i nie zmarnować jego fenomenalnych zasobów.
Pierwsze podejścia zakończyły się porażką. Pierwsze próbki wody, pobrane z wiertła, którym drążono otwór, okazały się zanieczyszczone środkami chemicznymi z wykorzystywanych urządzeń, nie znaleziono też żadnych nieznanych dzisiaj bakterii. Za drugim podejściem ciśnienie wepchnęło prastarą wodę w górę otworu. Zamarzła tam, tworząc lodowy skrzep, którego próbki analizują naukowcy. Cokolwiek czeka na dole, Antarktyda stawia badaczom solidny opór.
Antarktyda sama dzielnie strzeże własnych tajemnic. Nieco więcej ujawnia jednak o innych miejscach. Nie tylko na Ziemi.
Życie na Marsie
Antarktyda nie stanowi wyjątku - tak jak wszystkie inne miejsca na Ziemi, regularnie bombardowana jest meteorytami. Różni się jednak tym, że na Antarktydzie meteorytów nikt praktycznie nie szuka. Dlatego znajduje się tam mnóstwo doskonale zachowanych próbek, które mogą posłużyć do dokonania odkryć znacznie większych, niż moglibyśmy sądzić.
Naukowcy z NASA znaleźli w 1996 roku - właśnie na Antarktydzie - meteoryt pochodzenia marsjańskiego, na nim zaś… skamieniałe pozostałości mikroorganizmów, wskazujące najwyraźniej, że w przeszłości na Marsie musiało istnieć życie.
Niestety sensacja ostatecznie nie znalazła jednoznacznego potwierdzenia. Liczne wykonane później badania wykazały, że okruch skalny, który wylądował na Ziemi 13 tysięcy lat temu, mógł zanieczyścić się w ziemskiej atmosferze. Nie daje to gwarancji, że skamieniałości powstały dopiero na Ziemi, ale nie sposób wykluczyć takiej ewentualności. Być może dalsze prace - a także chwilowo zakłócona rozbiciem lądownika Schiaparelli eksploracja Marsa - pozwolą powiedzieć coś więcej o potencjale życia na Czerwonej Planecie.
Wstrząsy na Ziemi
Badanie Antarktydy wiele mówi o samej Ziemi także w inny sposób. Stacja badawcza Amundsen-Scott, położona na biegunie geograficznym, to gwarancja ekstremalnych warunków pogodowych - z temperaturami spadającymi do -88,9 stopni Celsjusza i nieprzekraczającymi -12,3. Znajdująca się na wysokości ponad 2800 metrów n.p.m. stacja obsługuje zlokalizowane w pobliżu czujniki umieszczone w otworach o głębokości nawet 300 metrów.
To najlepsze miejsce dla przewidywania trzęsień ziemi. Fakt zlokalizowania przyrządów badawczych na samym skraju osi Ziemi sprawia, że pomiarów nie zakłóca ruch obrotowy. Są więc najbardziej dokładne i najczystsze - najlepiej wykrywają fale sejsmiczne.
Chcąc nie chcąc Antarktyda stała się kolejnym miejscem, które dla nauki stanowi wielką zagadkę - tym bardziej intrygującą, że tak niedostępną. Sami badacze powtarzają - „im więcej wiemy, tym w rzeczywistości wiemy mniej”. Gdyby tylko był sposób, aby zajrzeć bezpośrednio w głąb lodu i pobrać próbki. Albo zanurzyć się odpowiednio głęboko, by sprawdzić, co kryje się pod gigantycznymi połaciami lodu… Nauka poczyniła wielkie kroki do przodu, ale na te największe pozostaje nam jeszcze poczekać.