#artykuł
Lubisz oglądać nasze filmy z dobrą prędkością i bez męczących reklam? Wspomóż nas aby tak zostało!
W chwili obecnej serwis nie jest w stanie utrzymywać się wyłącznie z reklam. Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
rytualny gwalt na krokodylu i smierc oprawcow
ps. jesli myslicie ze to w Afryce- to dobrze myslicie
Mimo wszystko nie czuję się na takiego mordercę, który dostaje dożywocie
Tekst opublikowany w „Dużym Formacie” 1 września 2008 r.
Myślałam, że dziś będę miała widzenie. Ale dzieci nie przyszły. A tu się czeka. Na list, jakąś informację. Jest ciężko. Ale nawet tu, w tym miejscu, nikt nie powie mi, że jestem niedobra. Staram się pomagać ludziom. Dzwoniłam w środku nocy na klapę, po oddziałową, że krew się leje. Dwa i pół miesiąca pilnowałam dziewczyny, która miała dwie próby samobójcze.
Teraz na celi jest nas cztery. Ogólnie to staram się nie pyskować. Jest spokojnie. Wcześniej były złe uwagi pod moim adresem, złe słowa. To jest mój pierwszy wywiad. Boję się. Czytam te artykuły o mnie. Zdaję sobie sprawę, że to bardzo drażliwy temat dla ludzi. Ja tutaj nic nie mówię. Nawet kiedy, jak dziś, któraś z dziewczyn puści pod celą do mnie: "Jak tam, Beczka?".
Dzieciństwo spędziłam w Czerniejowie pod Lublinem. Ojciec był stolarzem, teraz po wylewie, jest bardzo chory. Dlatego nie mógł zeznawać przed sądem. Mama pracowała w zakładach mięsnych jako pracownik fizyczny. Kiedy miałam 15 lat, wracaliśmy akurat z pasterki, był stan wojenny. I w mamę wjechał wojskowy samochód. Widziałam, jak przygniótł ją do drzewa.
Ojciec był dobrym ojcem, ale po śmierci mamy uderzył w alkohol. Cały dom był na mojej głowie. Musiałam zająć się młodszymi braćmi. A wiadomo, jak to dziecko, coś nabroi, nogę rozbije. Chodziłam na wywiadówki do chłopaków, ubierałam ich. Sama jeszcze kończyłam liceum ekonomiczne w Lublinie. Jak ojciec chciał się ożenić, bracia powiedzieli, że jak tak, to oni idą do mnie. Nie chcą drugiej mamy. No i ojciec się nie ożenił.
Czasu dla siebie nie miałam prawie w ogóle. Jak już był, to gdzieś tam na szydełku robiłam. W średniej szkole bardzo lubiłam chodzić do teatru. Czasem w soboty jeździliśmy z klasą do Warszawy, na "Zemstę", na "Romeo i Julię". Po szkole nie poszłam wyżej, tylko do pracy. Czasy były ciężkie. Pracowałam w obuwniczym jako sprzedawca, po roku czasu jako kasjerka, w sumie 11 lat.
Andrzej mieszkał w tej samej wsi co i ja. Poznałam go, gdy miałam 17 lat. Gdzieś z koleżankami byłam i chyba to jakoś tak było. Bo ja na dyskoteki i zabawy nie chodziłam. Podobał mi się. Ciemny szatyn. Był przystojny, grzeczny, znaczy dla mnie. Kochałam go. A ja wiem za co? Może dawał poczucie bezpieczeństwa? Wychowywałam się w niepełnej rodzinie. A on ciągle był przy mnie. Przed ślubem chodziliśmy ze sobą prawie pięć lat. Był moim pierwszym chłopakiem. Po ślubie zamieszkaliśmy w Lublinie. W bloku przy ul. Sympatycznej.
Teściowa od początku, od dnia ślubu, mnie nie lubiła. Za mądra może uważała, że jestem? Bo jeżeli chodzi o to, że oni byli bogaci, a ja biedna, to oni mieli stary budynek mieszkalny i do tego pięć hektarów pola. Po ślubie on wziął dwa garnitury, dwie koszule i przyjechał do mnie. To był jego majątek. Teściowa, jeżeli było jakieś niepowodzenie, kłótnia między mną a mężem, obwiniała zawsze mnie. Potrafiła mi w twarz napluć. A ja przy niej z szacunku nawet papierosa nie zapaliłam. Już nie żyje, niech jej ziemia lekką będzie.
Mąż nie interesował się domem, dziećmi. Pracował na gospodarstwie rodziców na wsi, do Lublina przyjeżdżał na noc. A jak nie wrócił dwie-trzy noce, to mówił, że spał u mamy. W domu był gościem.
Czwórka dzieci. Przychodził, kąpał się, jadł i kładł się spać. Pieniądze były często pretekstem do kłótni. Co ja kupowałam, to on nie widział, ale jeść to jadł. Dzieci były ubrane, najedzone. A jemu było mało i pytał, gdzie są pieniądze.
Były okresy: dzisiaj awantura, jutro się napił, nie wrócił trzy dni i dwa dni był dobrym ojcem. Nie krzyczał, nie wyżywał się. Wtedy jemu nie przeszkadzało nic. Taki był normalny. "Tiu, tiu, tiu", Jolka to, Jolka tamto. Siadł do stołu i zjadł z rodziną czy wyszedł z dziećmi na spacer. Nawet wziął odkurzacz i poodkurzał. A były momenty, jakby ktoś w nim siedział.
Urodził się Krzyś. A trzy lata po ślubie Tomek. Mąż coraz częściej nie wracał do domu. Twierdził, że spał u matki. Na Boże Narodzenie go nie było. Bałam się rozwodu, wiedziałam, jak to jest w niepełnej rodzinie.
Ciąża, miała urodzić się Agnieszka. Mąż już jej nie chciał. On już po drugim synu nie chciał mieć więcej dzieci, bo ma już dwóch chłopaków. A synowie to dla mężczyzny najważniejsze, prawda? Więc przy Agnieszce pytał: "Może usuniesz?". Powiedziałam, że nic nie usunę. Być może byłam silniejsza wtedy, bardziej odporna jeszcze na bicie, na ubliżanie. To właśnie po urodzeniu Agnieszki zostałam pierwszy raz pobita.
Byliśmy na komunii u rodziny w Czerniejowie i popił sobie. Jego brat stryjeczny odwiózł nas naszym "maluchem". Pozwoliłam mu, żeby jeszcze tym samochodem odwiózł matkę męża. O to auto wtedy chodziło. Że dałam obcemu facetowi. Mąż się wściekł. Zlał mnie pięściami i położył się spać. Nie wychodziłam potem z domu, bo oczy miałam podbite. Przepraszał. Powiedziałam, że wybaczyłam.
Może dla niego taka duża rodzina to było po prostu za dużo ludzi. On chciał być w centrum uwagi. Jako przystojny facet, zawsze zadbany. Bo żaden z sąsiadów nigdy nie powiedział, że on jest brudny, nieuprasowany. Zawsze na zewnątrz przykładna rodzina. Byłam zmuszona do tego, żeby on miał to wszystko.
Więc ciążę z czwartym dzieckiem, Anetą, ukryłam. To znaczy nic nie powiedziałam mężowi. No, bałam się.
Były szarpania, wyłamany parapet czy tam zlew w kuchni. Na zlewie była taka drewniana deska. Uderzył w nią, pękła. To jest mężczyzna metr osiemdziesiąt i dziewięćdziesiąt kilo żywej wagi. I on przed wysokim sądem mówi, że ja go biłam? Dostałabym od niego tak, że bym zapomniała, jak się nazywam. Zrobił z siebie ofiarę w sądzie. Biednego bitego męża. Mówił, że nigdy mnie nie uderzył.
Pyta pan, czy da się ukryć ciążę. Ciężko. To znaczy ja nie robiłam tego w żaden szczególny sposób. Ubierałam się tak jak zawsze. Normalnie. Ja zawsze chodziłam w spódnicach. Dopiero tutaj wyszczuplałam. Jak teraz o tym myślę, jemu było wygodniej nie zauważyć tej ciąży. Skoro on zauważał ciążę Krzysia, Tomka, Agnieszki. I raptem nie zauważa Anety i pozostałych? Jego to po prostu nie interesowało.
On miał problem tylko taki, żeby o godzinie siódmej rano wyjść ubrany i wrócić o 21. O tym, że po raz czwarty zostanie ojcem, dowiedział się już w szpitalu. Brzuch mnie bolał, poprosiłam, żeby mnie odwiózł. Lekarz mu powiedział, że ma córkę. Na początku jej nie akceptował, pokochał dopiero potem.
Zaraz po zatrzymaniu otworzyłam się przed panią prokurator. Powiedziałam wszystko, jak było.
Ten strach, ta obawa przed mężem. To się tak wszystko napiętrzyło w tym 1992 roku. Nie potrafię teraz wyjaśnić nawet dlaczego. Przecież czwórkę dzieci wychowałam praktycznie sama. Nie pomogła mi mama, bo jej nie miałam. Teściowa tym bardziej. Znowu byłam w ciąży. Znowu bałam się tego bicia, co będzie, czego się czepi.
Łazienka jak łazienka w bloku. Trzy na trzy metry. Obok wejścia pralka automatyczna Polar. Nieobudowana wanna. Ściany bez płytek mieliśmy, lustro. W ścianie między łazienką a ubikacją był taki otwór na górze, także każdy, jak chciał, mógł zobaczyć, co się dzieje w środku.
To był kwiecień, dnia nie pamiętam. Męża nie było. Chłopcy w szkole, dziewczyny spały chyba.
Czy to rzeczywiście było tak, że postanowiłam, że donoszę je dziewięć miesięcy, a później zabiję? Nie, to nie było tak. Ja po prostu bałam się męża. Nie wiedziałam, co mam robić. Kiedy on tu był, siedział o, tu, w tym samym areszcie, to ja dalej się go bałam. Ten strach siedzi we mnie. Ja nie potrafię się tego pozbyć. Nosiłam to dziecko do momentu, kiedy się urodziło. Coś mnie pokierowało? Nie wiem.
Dostałam bóli. Zamknęłam się w łazience. Nalałam wody do wanny. Gdzieś tak do połowy łydek. Stanęłam i urodziłam. To był chłopiec. Dziecko wpadło do wody. Pępowinę przecięłam żyletką albo nożyczkami. Nie podwiązywałam (Jolanta K. płacze).
Ten moment, kiedy to się stało, co ja tam przeżywałam, tego nikt nie wie, tylko ja wiem. Żal, złość na samą siebie.
To znaczy, ja tak zeznałam, że nalałam wody, żeby dziecko, spadając do wanny, nie zaczęło krzyczeć, ale ja tak naprawdę nie wiem, dlaczego nalewałam wody. Może nie chciałam, żeby to dziecko sobie krzywdę zrobiło? Żeby amortyzacja była? Dziecko ruszało się w wodzie, ale bo i ja się poruszałam. Przecież stałam w tej wannie.
Łożysko to tak jakby drugi poród. Wyrzuciłam do toalety. Potem dziecko owinęłam w gazety, zapakowałam do reklamówki. Schowałam do zamrażarki. Były tam brokuły, brukselka, może jakieś owoce. Z naszej działki, po zimie jeszcze zostało. Krwi w wannie było dużo. Jak przy każdym porodzie. Posprzątałam.
Chłopcy mieli wtedy po kilka lat, dziewczynki były maleńkie, to jak mogły coś zauważyć? Nie mogłam sobie poradzić z tym, co zrobiłam. Uciekłam w pracę. Między ludzi.
Jak pracowałam w Aldiku, mąż pobił mnie tak, że poszedł do lekarza i sam załatwił mi zwolnienie, na miesiąc czasu. Potem wymówili mi umowę, bo byłam na okresie próbnym. Ja w ogóle lubię pracować z ludźmi i może dlatego, że tyle pracowałam, przetrwałam. I ludzie mnie lubili.
Mąż na wsi, w Czerniejowie, wtedy prowadził pieczarkarnię.
Wyzywał: "Kurwo. Szmato. Dziwko". Ja byłam zawsze w domu. Musiałam być. Nie wyszłam na pięć minut, nie mówiąc, gdzie idę. Nie zostawiałam dzieci samopas, że poszłam do koleżanki. Ale on dziecka nigdy nie uderzył. Nigdy. Kiedyś rzucił we mnie stołkiem dębowym. Jakbym nogą nie zasłoniła, toby Agnieszkę uderzył. Bo dzieci zawsze, jak były awantury, przychodziły. Miałam zawsze wrażenie, że jemu dać było jeszcze pół szklanki alkoholu, to on by wypił to i padł. A gdy on był taki niedopity, szukał zaczepki. Łapał nóż do ręki. Mówił: "Zabiję cię, kurwo!". Nawet jak pyłku nie było na stole, to jemu zawsze coś się nie podobało. Leciały w nocy półregały ze szkłem. Uważa pan, że w bloku sąsiedzi nie słyszeli? Słyszeli. Sąsiadka z naprzeciwka złego słowa potem o nas nie powiedziała. Nie oskarżała mnie, nie oskarżała jego. Mam wrażenie, że chciała to wypośrodkować.
Zeznawała też pani Basia, księgowa, która prowadziła dokumentację sklepu w Lublinie, który mąż prowadził z bratem. Że widziała mnie pobitą, posiniaczoną, że spałam u niej w nocy. Rodzina męża zrobiła z niej oszusta, że kłamie.
Ja nigdy się do nikogo nie skarżyłam. Nawet jak byłam pobita. Pani Basi nawet nie chciałam nic mówić. Ciągnęła ze mnie. Nigdy nie wezwałam policji. A cóż ta policja pomoże? Ja ją wezwę, a on za trzy dni zrobi to samo. Jak kiedyś powiedziałam, że zadzwonię po policję, to wyrwał kabel od telefonu.
Poskarżyłam się raz księdzu, że już nie daję rady. Że mąż się mnie czepia, sam nie wie o co, pije, bije. A ja staram się robić to, co on każe. Ksiądz powiedział, że chyba ja jestem niedobrą kobietą, skoro mąż tak o mnie mówi.
Kiedyś poszłam do lekarza, bo miałam pęcherze na piersi. Pobił mnie mąż i zrobiły mi się takie jakby pryszcze. Bo to ciało miękkie. Ale lekarzowi o tym nie powiedziałam. A co miałam zrobić? Mój najstarszy syn i syn pani doktor do jednej klasy chodzili. Miałam powiedzieć tej lekarz, człowiekowi na poziomie: "Zrobi mi pani obdukcję?".
Wiedziałam, że on więcej dzieci nie chce. Pytałam go: A jeżeli będę w ciąży, to co? Co mam zrobić z dzieckiem? - Rób, co chcesz - odpowiadał. - Najlepiej wyrzuć na śmiecie, jak obierki.
Kiedyś widocznie zwrócił uwagę, że jestem grubsza. Wszedł do kuchni, złapał mnie za ramiona, odkręcił i uderzył w brzuch: "Co? Znowu, kurwo, zaskoczyłaś". No to chyba mógł się orientować, że jestem w ciąży, prawda?
Środki antykoncepcyjne? No, myślałam o tym, ale... praca, dzieci, praca, dzieci. Człowiek niby myślał, ale nic nie robił w tym kierunku. Nie, jego to w ogóle nie obchodziło. Prezerwatywy proponowałam, ale nie kupowałam. On przecież też miał do tego dostęp, jeździł po hurtowniach. Mówił, że to jest niewygodne i on gumy nie będzie zakładał. Bardzo dawno temu byłam raz u ginekologa. Żeby spiralę założyć. Ale powiedział, że najpierw trzeba się odchudzić, no i zapłacić.
A jak ja nie chciałam, to mąż wyzywał mnie, że ja jestem stworzona do tego. "Jesteś od tego, żeby mi lizać...".
To było w 1994 roku, styczeń chyba. Poczułam boleści. Wydaje mi się, że było podobnie jak za pierwszym razem. Ale ja nie potrafię tego przywołać teraz, po takim okresie. To nie było to, że ja myślałam: pójdę do łazienki i zrobię tak samo. To był lęk, co będzie, jak mąż wróci.
Chyba nie zdawałam sobie sprawy, co się dzieje ze mną. Bo przecież wcześniej ja każdemu pomagałam. Choćby siostrze męża. Jej synek to był taki rozrabiaka. Jak trzeba było z nim jechać do szpitala, to najpierw zadzwoniła do Joli. Bo Jola pomogła, wszędzie się wkręciła, wszystko załatwiła. Miałam znajomą w szpitalu na Chodźki. Ja w ogóle kocham dzieci. Fakt, że dzieci męża siostry się bały mnie, bo ja krzyczałam, że jeżdżą po ulicy. Ale to tylko dla ich dobra, żeby je samochód nie przejechał. Ale jak była jakaś tragedia, to mówię panu, każdy leciał do mnie.
Bóle złapały mnie rano. Byłam sama w domu. Nalałam wody. Tak, zeznałam, że przygotowałam watę i podpaski. Biegli uznali, że te noworodki, które rodziłam, oddychałyby samodzielnie. Skoro czwórkę dzieci urodziłam zdrowych, to chyba te mogły być zdrowe i żywe. Ale ja nie jestem pewna. Nie płakały. Poruszały się. Ale nie wiem, czy to ja wodą ich poruszałam, czy one się poruszały.
To był chłopiec. Miałam wrażenie, że się patrzy na mnie, a ja nie wiedziałam, co mam dalej robić (Jolanta K. płacze).
Kiedy poszłam na chwilę do kuchni, zadzwonił telefon, odebrałam, ale nie pamiętam, kto dzwonił. Dziecko włożyłam do zamrażarki. Była używana cały czas. Żywność wyżej, one na dnie.
Wiedziałam, że dzieci do zamrażarki nie zajrzą. One były wychowane. Wiedziały, że tam nie wolno, bo się rozmraża. A lodówkę jak się otwiera, to trzeba szybko zamykać. Kiedyś policja przeszukała nasze mieszkanie. Szukali jakichś części samochodowych, które to niby brat pochował u mnie. Nie znaleźli niczego. W tym czasie ja byłam w pracy. Był mąż i dzieci. Z zamrażarki wszystkie rzeczy były wyjęte do misek. A potem włożone z powrotem. Dzieci, które urodziłam w łazience, nie zauważyli.
Najgorszy to był ten okres, gdy wiedziałam, że tam tyle tych noworodków już jest. Nie potrafiłam spać, każdy stukot, każdy pukot mnie budził. A bałam się komukolwiek o tym powiedzieć.
Miałam ochotę, żeby mnie ktoś zamknął w czarnej skrzynce, żebym nie widziała otoczenia (Jolanta K. płacze). Miałam dosyć bicia, ubliżania, traktowania mnie jak najgorszego śmiecia. On sprawił to, że ja się tak czułam. Mam wrażenie, że wyprał mi cały mózg od środka. I przestałam być człowiekiem.
Trzecie dziecko - 1998 rok, miesiąca nie pamiętam - urodziłam wieczorem. Wszyscy byli w domu. Mąż położył się spać. Zamknęłam się w łazience. Potem to dziecko, dziewczynka, przez noc leżało pod wanną, w misce. Bo zamrażarka była w spiżarce. Żeby się tam dostać, musiałabym przejść przez pokój, gdzie spał mąż. Bałam się, że może się obudzić i zapytać, co niosę. Poszłam spać do pokoju dzieci. Wstałam rano. Mąż pojechał. Dzieci poszły do szkoły. A ja wzięłam i zaniosłam... Ten ostatni poród był chyba najtrudniejszy. Bo wszyscy byli w domu.
Nie... W 1998 roku to jednak było rano. Bo pamiętam, że potem zadzwoniłam do bratowej do naszego sklepu i powiedziałam, że nie przyjdę, żeby zastąpiła mnie po południu. Więc to drugi poród był, kiedy wszyscy byli w domu, w nocy. Mylą mi się te daty. Ja jestem tu pięć lat. W tym miejscu człowiek wariuje, gubi się w myślach. Ja wiem, że zeznałam, że przygniatałam dzieci ręką w wannie, żeby się utopiły, ale ja nie wiem, czy przygniatałam. Ja po prostu kładłam rękę na pleckach, a dzieci były zanurzone. Problemów zdrowotnych po tych porodach nigdy nie miałam.
Nie chciałam się ich pozbyć. Przecież to były moje dzieci, które nosiłam przez dziewięć miesięcy. To nie jest paczka zapałek, którą można wyrzucić. To był żywy człowiek, który żyłby do tej pory. Ja zdawałam sobie sprawę z tego, co zrobiłam. Ciężko mi było wziąć to i wyrzucić.
Otwierałam zamrażarkę. Oglądałam te pakunki. Przez to później ciśnienie zaczęło mi dokuczać, problemy z sercem. Zżerały mnie po prostu nerwy. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Potem już ich nie oglądałam. Mam żal do siebie, do męża.
Wyprowadziliśmy się z ulicy Sympatycznej w Lublinie. Mąż twierdził, że to dlatego, że nie płaciłam czynszu? To on mi nie kazał. Nie dawał pieniędzy. Bo mówił, że to nie jego mieszkanie. Sklep w Lublinie upadł. Dom na wsi, w Czerniejowie, na działce jego ojca, był prawie gotowy. Podczas przeprowadzki te dzieci były w dużym białym plastikowym pojemniku, który mąż wiózł na przyczepie ciągnika. Potem włożyłam je do zamrażarki w piwnicy. Potem, kilka miesięcy przed zatrzymaniem, przełożyłam do beczki. Sprzątałam zamrażarkę, bo była już pusta. Beczka była zakręcana, czysta. Stała w piwnicy. W lipcu mąż malował sklep. Wyciągnął tę beczkę, kazał mi ją umyć i pojechał. Nie zaglądał do środka. Wyrzucił przed dom i pojechał. Jak sprzątałam piwnicę, schodziłam do niej, nie było nic czuć.
Już nie dawałam rady. Człowiek wracał do domu i tylko myślał, kiedy coś na niego spadnie.
Czasem bił nawet trzy razy w tygodniu. Bez przyczyny.
Tak, zdarzało się, że pod naszym sklepem na wsi piłam alkohol z klientami. Przeprosiłam rodzinę.
To nieprawda, że sprzedałam w lombardzie złoty łańcuszek córki. Ten, co sprzedałam, był z zawieszką, a córki z Matką Boską. Nie miałam wtedy pieniędzy. Zabrał mi klucze do sklepu, pobił. Poszłam na jedną noc do znajomych. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Później też uciekałam.
O czwartej rano kiedyś przyszłam zziębnięta do Basi, tej naszej dawnej księgowej, co mieszkała w Lublinie. Bo uciekłam z domu. Zimno było strasznie. Poszłam na przystanek w Czerniejowie. Tam mnie znalazł mąż. Nadszedł jakiś mężczyzna. "Co robisz? Zabijesz kobietę!". Mąż kazał mu spierdalać. Uciekł. A on mnie przejechał po przystanku.
Gdy budowaliśmy dom w Czerniejowie, ja wstawałam o czwartej, gotowałam obiady i woziłam samochodem, dla robotników. Mówił do mnie: - Nie ma tu dla ciebie miejsca, to jest moje. Idź do obory, a jak nie, to do tatusia. Wyganiał. Jak mi się udało złapać klucze od samochodu, to tam spałam.
Kiedyś był listopad. Zimno. Syn wyrzucił mi koc przez okno. Bał się otworzyć. Mąż zasunął drzwi, pijany zasnął. A teraz udaje, że on nie pił?
Nikt nie bierze pod uwagę, że jak ktoś znika, to znika nie dlatego, że taka jest jego wola. Ja już miałam dość. Kilka dni wcześniej, zanim dziewczynki znalazły tę beczkę w piwnicy, wyjechałam.
Nie dałam rady wytrzymać tych awantur. Spałam w kuchni, on w pokoju. Obudził mnie rano. Kazał mi wstać i pójść tam do niego. Ja nie chciałam. Poszłam do łazienki. Zaczął mnie szarpać do pokoju. Chciał seksu. Podarł na mnie szlafrok. Krzyk obudził dzieci. Zeszły dziewczynki i kazały mu się uspokoić, bo jest Matki Boskiej i chcą się wyspać. Nie pamiętam dokładnie, jakie to święto. Czerwona kartka w kalendarzu była.
Poszedł do siebie, zamknął drzwi, wcześniej powiedział do mnie: "Jeszcze z tobą nie skończyłem". Znęcał się nade mną cały dzień. Gdzieś jechał, wracał i ciągle szukał zaczepki. Miałam dość. Powiedział, że jedzie do sklepu "Jak wrócę, to, kurwo, porozmawiamy". A wiedziałam, że nikogo nie ma w domu. Powiedziałam, że jadę do koleżanki. A byłam w Lublinie, u takiego znajomego. Normalny człowiek. Nie krzyczał, nie bił. Mieszkałam u niego przez ten czas, jak mnie policja szukała. Bo wtedy, w sierpniu, chciałam wrócić do domu po kilku dniach, we wtorek. I we wtorek się dowiedziałam z mediów, że dzieci znalazły tę beczkę. Nie spodziewałam się tego. Gdzie? Trzy czy cztery dni wcześniej sprzątane było wszędzie, nawet i ta piwnica - i dziewczynki wynoszą beczkę?!
Z adwokatem z urzędu spotkałam się pierwszy raz gdzieś dwa miesiące po zatrzymaniu. Przy wizji lokalnej. Dopiero po tym, jak dostałam dożywocie, brat wynajął mi adwokata.
Nie ma dla mnie sprawiedliwej kary. Ja wiem, co zrobiłam.
Mimo wszystko nie czuję się na takiego mordercę, który dostaje dożywocie czy nawet 25 lat. Bo moje małżeństwo było gorsze niż to więzienie. To nie ja zabiłam. To mąż zabił. Tym ciągłym upokarzaniem mnie. Znęcaniem się nade mną. Tym mówieniem ciągle do mnie, że jestem wariatką, że powinnam się leczyć, że powinnam pójść się modlić. Że jestem chora psychicznie.
Myślę o tych dzieciach, które rodziłam w domu. Nie nadałam im imion. Porównuję do swoich chłopaków i dziewczynek. Zawsze byłam dumna z moich dzieci. Były grzeczne, umiały sobie poradzić w życiu. Nauczyłam ich wszystkiego. Najstarsi, chłopcy, nie palili, nie pili. Nie miałam z nimi problemu z narkotykami. Dziewczynki dobrze się uczyły. Najmłodsza, małe dziecko, potrafiła przyjeżdżać do naszego sklepu i układać towar na półkach. To chyba ich dobrze wychowałam mimo tego, że w domu były awantury? I on teraz, gdy dochodzi do rozprawy, ciągnie dzieci za sobą? A gdzie był, jak były małe? Wtedy mu nie były potrzebne? A teraz do obrony w sądzie? On stał się "dobrym ojcem" po dwóch latach siedzenia w areszcie. Kiedy wyszedł i wtedy dzieci zobaczyły, że mają ojca, bo nie mają już matki. Nie wiem, może źle myślę, rzeczywiście już jestem głupia, chociaż ostatnio psychiatrzy stwierdzili, że mam wysoki stopień inteligencji.
Dzieci przychodzą rzadko. Nigdy o tych noworodkach nie rozmawiamy. Do tej pory nie zapytały o to. Ale może lżej byłoby mi, gdyby zapytały. Może jakby spytały, wiedziałabym, co odpowiedzieć. Bo teraz nie wiem.
Nie zapytały też, jak się czuję z tym, że dostałam dożywocie, czy potem 25 lat. Ja nie wymuszam na nich tego, żeby mi wybaczyli, tylko żeby zrozumieli. Przecież oni wiedzą, co się działo.
Piszę listy, nie odpisują. Nie mówię, że w ogóle nie piszą, ale tylko od czasu do czasu. Raz na dwa-trzy miesiące. Albo przyjdzie kartka - pozdrowienia z Zakopanego i tyle. W listach piszą krótko: "pozdrowienia", "wszystko w porządku", "w szkole w porządku", "zdrowi jesteśmy". Podpisane "dzieci", bez imion. Nagłówek "cześć", ale nie "mamo".
Najstarszy wyjechał za granicę, od tamtej pory nie miałam z nim kontaktu. Brał ślub, jak ja już byłam tutaj. Nikt mnie nie poinformował. Ja też jakieś tam uczucia mam. Bardzo chciałabym zobaczyć wnuczka.
Nie przeraziło mnie, że znaleźli tę beczkę. Mnie lżej się zrobiło, że w końcu ten mój koszmar się skończy. Tylko przeraziła mnie liczba dzieci. Bo ja byłam przekonana, że tam jest troje. Nawet nie dopuszczałam do siebie myśli, że w tej wannie urodziłam pięcioro.
Od autora:
W marcu 2006 roku Sąd Okręgowy w Lublinie skazał Jolantę K. za zabójstwo pięciorga noworodków na dożywocie. Jej mąż, Andrzej K., został uniewinniony od zarzutu nakłaniania do tych zbrodni. Od wyroku odwołał się obrońca Jolanty K. oraz prokuratura, która domagała się skazania Andrzeja K. Wyrok sądu niższej instancji zakwestionował też sąd apelacyjny. Sprawa wróciła na wokandę.
W lipcu przed Sądem Okręgowym w Lublinie zapadł kolejny wyrok. Jolanta K. została skazana na 25 lat pozbawienia wolności, najwyższą karę, jaką mogła w tej sprawie otrzymać (w poprzednim procesie skazanie jej na dożywocie było błędem). Andrzej K. został uniewinniony. Sąd uznał, że mógł nie wiedzieć o pięciu ciążach żony, z których dzieci zabiła. Apelację od wyroku złożył obrońca Jolanty K., a także prokuratura, która wciąż domaga się skazania Andrzeja K. Przed czterema laty sąd zawiesił jego sprawę o znęcanie się nad żoną do czasu prawomocnego rozstrzygnięcia sprawy o zabójstwo noworodków. Andrzej K. nie chciał ze mną rozmawiać.
Imiona dzieci w tekście zostały zmienione.
Postscriptum 2017
Jolanta K. odsiaduje karę 25 lat pozbawienia wolności. Powinna ją zakończyć w 2028 r. W lutym 2009 r. Sąd Okręgowy w Lublinie skazał Andrzeja K. na 12 lat pozbawienia wolności, rok później Sąd Apelacyjny w Lublinie obniżył mu karę do ośmiu lat więzienia. Mężczyzna został skazany za podżeganie do zabójstwa pierwszego z dzieci, które Jolanta K. urodziła w wannie. Na pytanie żony, co będzie gdy znowu zajdzie w ciążę, Andrzej K. miał odpowiedzieć: „wyrzuć na śmiecie jak obierki”. Sąd apelacyjny uznał, że rozmowa o „wyrzucaniu dziecka” stanowiła impuls, po którym Jolanta K. po raz pierwszy urodziła w wannie i zabiła noworodka.
Andrzej K. odbył już karę i w 2014 r. wyszedł na wolność.
Gdzie w tym sadyzm?? Napewno wkurwi każdego pracującego użytkownika tegoż portalu.
A ci po przeciwnej stronie nazwą to-wylewaniem żalów?
Zaznaczam.Beszczelnie skopiowane Z JM.Autor artykułu @Charakterek.
O tym, jak 500 plus doprowadziło do powstania nowego gatunku - Homo Socjalicus
Charakterek · 7 grudnia 2018 05:48 56 586 879 244
Na wstępie od razu uprzedzam. Są to tylko i wyłącznie moje osobiste spostrzeżenia. Nie jest to w żadnym wypadku zdanie redakcji Joe Monstera, więc proszę się pastwić nade mną. A wiem, że temat jest drażliwy i budzi emocje od zawsze.
Niechorze, wakacje, rok 2018
Moje dzieciaki chcą zwiedzić wszystkie polskie latarnie. Niewiele im brakuje, dlatego pojechaliśmy do tej miejscowości. Zwiedzanie latarni i parku miniatur minęło zupełnie przyjemnie. Ciekawie zaczęło się robić przed wystawą Lego. Dzieciaki chciały na nią pójść, więc nie widziałem przeszkód. Ja nie wejdę, bo na piętrze, a ja wózkowicz, więc zakupiłem im bilety (po 12 złotych były albo coś koło tego), żona kupiła dla siebie i poszli. Jak im bilety kupowaliśmy, z busa wysypała się rodzina. Ale jaka... Weszli do środka i już od drzwi zaczyna się wrzask głowy rodziny - jakie zniżki mają dla nich. Jeszcze dobrze biletów nie odebraliśmy i od razu słyszymy, czy na kartę dużej rodziny (jak się okazało, mieli 10 dzieci) to zniżki są? Były. Bilety po 9 zł. OK, wolno im. Ale jeszcze za dużą grupę to też chyba, bo biletów 12 biorą. Tak się gość wykłócał, że powinny się zniżki łączyć, bo z pieniędzmi krucho, że pani mu te bilety po 8 zł pchnęła. Poszła gromadka na górę, ja zostałem z panią na dole, a głowa rodziny jeszcze podeszła do mnie i mówi:
- A czemuś pan zniżek nie brał? Widzę, żeś pan na wózku, zniżki się należą. Ja to dzieciaków mam, jak to 500 plus wprowadzili, to jeszcze dorobiłem, to się trojaczki urodziły i wszędzie korzystam. Miasto mi tego busa dało, jeszcze prawo jazdy na D zasponsorowali, mieszkanie mam z socjala, zniżki na dużą rodzinę wszędzie, z pińcet plus mam 5 tysięcy, zapomogi z rodziną i socjala biorę prawie 4 tysiące. Nie pracujemy, bo się nie opłaca. Kasy mamy jak lodu za nic. I mówię panu jak jest, bo pan też pewnie na rencie siedzisz i nic nie robisz. Kombinować to trza umić. Potem idziemy do figur, bo dzieciakom obiecałem i jeszcze zniżki z biletów dołożę.
No tu troszkę nie wytrzymałem i odrzekłem panu:
- Tak, zgadza się, na rencie jestem i tak, mam 500 złotych na dziecko. Ale prócz tego jeszcze pracuję i żona też pracuje po to, by nas było stać choćby na bilety za pełną kwotę. I pojadę do figur woskowych obok i też się nie będę jak przychlast o bilety kłócił. I mogę spojrzeć na siebie w lustro co rano, bo to, co w podatkach odprowadzam co miesiąc, starczy i na moją rentę, i na 500 plus, i na pana jeszcze robię. Właśnie po to, by pan miał te 5000 złotych na dzieciaki.
Gość się zaśmiał, powiedział, że głupi jestem i polazł. Gabinet figur woskowych należał do tej samej firmy. Po zwiedzeniu jednej wystawy miało się 10% zniżki na drugą. Po tym, jak głowa rodziny znikła na piętrze, pani wykonała telefon. Na drugą wystawę płacili pełną kwotę (dzieciaki mu jęczały). Nas chcieli wpuścić za darmo. Jak to koleś usłyszał zaczął robić awanturę. Pani odrzekła mu ze spokojem:
- Choć raz pan coś ludziom zasponsorował. Ja takich jak pan sponsoruję co miesiąc.
Koleś wszedł, a my na moją prośbę zapłaciliśmy za bilety normalnie minus 10%. Za to dali nam w gratisie pamiątki.
Trasa E77, jeden z sieciowych fast foodów z USA
Zgłodnieliśmy, zajechaliśmy na jedzenie. Jak zawsze do sieciówki. Nauczyłem się tego po tym, jak zjadłem żurek w jednej z karczm, a potem miałem przymusowy postój na każdej stacji paliw. Może i niezdrowo, ale bezpiecznie. Włażę, chcę zamawiać, a tu jakiś koleś podlatuje i awanturę robi. Leci to mniej więcej tak:
- Czemu tu są 3 bekony? Zawsze były 4. To skandal!
- Proszę pana, są 3 większe, wagowo się zgadza.
- Jakie wagowo? Na sztuki powinniście kłaść, z kierownikiem zmiany poproszę.
- Rozmawia pan z kierownikiem.
- To skandal! Okradacie mnie. Państwo daje dziecku pieniądze, ja za te pieniądze dziecku jedzenie kupuję, na wódkę nie przeznaczam. I nie po to kupuję, by go jakiś Amerykanin okradał.
I dalej w tym tonie.
Ustąpili, zrobili mu burgera nowego. Pieniacz usiadł, po czym... zabrał się do jedzenia tego burgera. Dziecku dał tego wybrakowanego z 3 bekonami. Już mu ilość nie przeszkadzała. Siedziałem obok, więc słyszałem jaki dumny był, że oszukał Amerykanów i że od tego nie zbiednieją, złodzieje i imperialiści.
Ja w tym czasie zamawiałem jedzenie dla siebie i syna. A syn w tym wieku jest, że je co widzi, a chude toto jak patyk. Ponieważ nie było kanapki XXL z 3 kawałami mięsa, kupiłem z dwoma, ale XXL. Przynieśli jakiegoś małego burgerka.
Zerknąłem na zamówienie - no jest XXL. Podjechałem do pani wyjaśniać.
Powiedziałem grzecznie, że prawdopodobnie pomylili zamówienia i mi juniora dali zamiast XXL, ale to nie szkodzi, młody sobie poradzi z dwoma i (by nie robić festiwalu spierdolenia) ja zaraz dopłacę za tę małą kanapkę, a oni niech zrobią jeszcze tę z zamówienia, a pomyłka prawdopodobnie wynikła z tej zadymy i ja to rozumiem, cóż, zdarza się.
Pani powiedziała, że absolutnie ich wina i żebym nie wygłupiał się z zapłatą. Młody pochłonął małego burgera w czasie jak robili właściwego, dużego wziął do samochodu na drogę, nalaliśmy do kubków coli na podróż i wychodzimy. W tym czasie pan pieniacz robił sobie chyba 8 dolewkę. Do jednego kubka na spółkę z synem. Jak ich mijaliśmy, dogoniła nas pani i wręczyła kupon ze zniżką 50% na następne zamówienie i z przeprosinami. Pieniaczowi burger stanął w przełyku. Pierwszy raz widziałem taką minę.
Socjal na 100%
Państwo da. Otóż nie - nie da. Państwo nie ma. Ja dam z własnych podatków. Ty, który pracujesz, dasz z własnych podatków. Ja jestem tego świadomy, więc pracuję po to, by inni nie musieli na mnie dokładać. Bo tak mnie wychowano. Nauczono szacunku do pracy i takie wartości wpajam swoim dzieciom. A jakie wartości wpoi ojciec z gatunku Homo Socjalicus swoim dzieciakom? "Kombinujcie, bo tak będzie najlepiej"? "Państwo da"? To kto będzie pracował na to, by państwo dało? Albo "synek - dają kasę, to walcz o więcej darmochy i kombinuj". Nieważne jak, ale kombinuj. Byle jak najwięcej darmochy. I rodzi się taki pretensjonalny styl życia. Cel 500 plus może i był szczytny, za to jego skutki powoli zaczęły przerastać tych, którzy zaplanowali ten dodatek. Każde rozdawnictwo rodzi patologię. Dochodzi już i do takich ewenementów:
Tak, beneficjenci tego programu już planują jak odebrać innym beneficjentom, by sobie przytulić jak najwięcej. Nie mówiąc już o odbieraniu najbogatszym, bo im nie potrzeba. Ludzie - oni PRACOWALI na to, co teraz mają. Właśnie taka patologia się rodzi i w takiej patologii będą wychowywane dzieci.
Idea programu była szczytna, tyle że trendu nie odwróciła. Rodzi się nadal za mało dzieci, a jeszcze doszło do tego, że sporo z tych dzieci może nie pracować, bo rodzice nie pracowali i jakoś to było. Takie wartości wynieśli z domu i według takich będą żyć. I garstka ludzi będzie pracować na nierobów, socjal dla nich i na emerytury dla osób starszych. Bo że Ty pracujesz na swoją emeryturę, to można sobie między bajki włożyć. Ty pracujesz na wysokość emerytury, a pieniądze na nie państwo będzie miało z podatków, jakie ściągnie od osób obecnie pracujących. Podobnie jak Twoje pieniądze idą między innymi na emerytury dla Twoich rodziców. Trzeba to zrozumieć i jak najszybciej naprawić ten program, który co do założenia nie jest zły, ale co do samego sposobu wykonania już tak. Bo niby czemu ja mam płacić większe podatki, wyższe akcyzy, by sponsorować takiemu dzieciorobowi i leniowi rodzinę? Bo to już za daleko zabrnęło. I w głowach beneficjentów rodzi się takie coś:
No właśnie.
A wystarczyło podnieść kwotę wolną od podatku. Albo ustalić, że taki program przysługuje rodzinom, które mają roczny dochód brutto na poziomie 25 000 złotych. I to dochód z pracy, a nie z socjalu. Od razu by było inaczej. Samotni rodzice - dochód 12 500 zł. Rodzice z niepełnosprawnością posiadający zaświadczenie o niezdolności do pracy i samodzielnej egzystencji, a posiadający dzieci, mieliby tak jak dotychczas to 500 plus. Bo na serio, nasze dzieci się zbuntują, jak będą musiały pracować na 20 nierobów liczących na socjal. I ani się obejrzymy, a na nasz rynek pracy wejdą inni, tacy, którym będzie się chciało pracować. Co powoli już się dzieje. A ci inni będą pracować za mniejsze pieniądze. I zamiast gonić zachód pod względem zarobków, nadal pozostaniemy na wschodzie. Bo pracodawca zatrudni tego, kto będzie tańszy. I będzie narzekanie, że ceny mamy zachodnie, a zarobki wschodnie. Sami na własne życzenie to sobie robimy. Zachodowi zarobki i obecny poziom życia (w tym socjal) się z nieba nie wzięły. Sami sobie na to ciężko zapracowali. My jesteśmy na etapie dorabiania się i w połowie drogi na własne życzenie zaczynamy rezygnować z wyższych zarobków.
Drodzy niepracujący beneficjenci programu 500 plus i innych zapomóg socjalnych. Sami ciężko pracujecie (o ironio, nie pracując) na to, by te zarobki były tak niskie. O tym pisałem powyżej.
Tak więc moje zdanie jest takie. Pomoc dla rodzin - tak. Ale nie w tej formie.
Gdyby zamiast rozdawnictwa państwo wprowadziło ulgi podatkowe, wybudowało więcej państwowych żłobków i przedszkoli, dawało darmowe obiady w nich oraz szkołach, dawało rodzicom pracującym większe dodatki na wczasy, nie lepiej by było? Czy wtedy nie dopingowałoby to do pracowania i uczciwego zarabiania? Na pewno zmniejszyłaby się liczba wiecznie roszczeniowych ludzi, którzy uważają, że czy się stoi, czy się leży, 500 plus się należy. Nie przypomina Wam to czegoś? Czegoś z niedalekiej przeszłości? Owszem. Komuna upadła, a socjalizm w naszym kraju zaczyna się mieć dobrze. Bardzo dobrze.
Autor: Charakterek
Tagi: 500 plus pretensje zarobki rozdawactwo
879
Podoba mi się!
37
« nowszylosujstarszy »
Masz uwagi do artykułu - znalazłeś błąd, literówki, źródło? Napisz do redakcji
Oglądany: 56586x | Komentarzy: 244 | Okejek: 879 osób
Niby 500+ takie złe a rząd taki rozrzutny i taka patologia.
To pomyślcie sobie tak: PO wygrywa wybory sprowadza imigrantów do Polski. Jak wiadomo asfaltowi nie chcą pracować więc dają im mieszkania i socjal. Napływa ich coraz więcej, rozmnażają się jak króliki i państwo zadłuża się tak samo jak teraz, a do tego mamy drugą Francję na ulicach.
Już wolę niech dają te pieniądze Polakom niż gdyby mieli je dać brudasom. Nie każdy który bierze 500+ to patus.
Nie mam dzieci więc jakby co nie sieję tu jakiejś propagandy.
Pewnie zaraz zlecą się i zjadą mnie ultra pro PO wyborcy.
Ty debilu pisowski idiotko ile razy mam kurwa powtarzać że wasz pierdolony socjalistyczny rząd sprowadził 2mln Ukraińców za rok będzie ich 3mln.
Czy wy do tego stopnia jesteście takimi debilami czy poprostu kurwa udajecie że nie ma Ukraińców?
Jak chcesz komuś dawać pieniążki to dawaj kurwa ze swoich a nie wyciągaj z mojej kieszeni nierobie.
Niech każdy sam zarabia na własne potrzeby a nie kurwa patrzy tylko żeby innym zabrać.
Temat jest rewelacyjny i wspaniale opisuje do jakiej patologii pis doprowadził.
Co to kurwa za kraj poierdolony jest gdzie karze się ludzi pracujących a pierdolonym nierobom pieniądze daje za darmo.
Nienawidzę korwina-mikke ale jak dalej w tym kraju będzie się komukolwiek dawać pieniądze za leżenie to kurwa na niego zagłosuję Zagłosuję na każdego kto wreszcie skończy politykę socjalną.
Co ty mi tu będziesz pierdolił o asfaltach którzy nie chcą pracować jak PiS doprowadził do takiej patologii że dzisiaj na niektóre stanowiska fizyczne nie da się Polaka do roboty na siłę zaciągnąć bo się nierobom pierdolonym nie chce pracować bo więcej socjalu dostaną. Polskiej patologii również mieszkania rozdają za darmo. Kurwa za prąd i wodę im płacą bo jebane nieroby nawet na to nie potrafią zarobić są bardziej bezużyteczni niż czarny na polu bawełny.
I chuj mnie to obchodzi jak jest we Francji i w innych krajach.
5 lat Studiowałem studia podyplomowe kursy dokształcające dziesiątki książek przeczyta wszystko kurwa po to żeby być specjalistą w swojej dziedzinie i ja teraz za tą ciężką pracę Mam płacić podatki na jakieś kurwy bezzebne którym się do szkoły nie chciało chodzić. Nie chciało się uczyć nie chce się pracować to niech zdychają z głodu pod mostem.
Udowodniono że 500 plus nie ma żadnego związku z przyrostem naturalnym kolejne pisowskie pierdolenie w TVP.
Jebać wszystkich socjalistów na świecie żebyście kurwy czerwone wyzdychali. Chuj.
Mało kto działa na mnie tak negatywnie.
Muszę przestać tam zaglądać.
Link to artykułu: kobieta.onet.pl/siedmiu-politykow-mizoginow-ich-wypowiedzi-naprawde-wk...
ps. Wszystkim prawdziwym Kobietom - Wszystkiego najlepszego z okazji Waszego święta.
Antarktyda - najbardziej niedostępny kontynent Ziemi - stanowi dla naukowców zagadkę. Nic tu nie jest takie, jak się wydaje - a ekstremalne warunki utrudniają zgłębienie tajemnic.
Rodzi to wiele domysłów - także zupełnie nieprawdopodobnych. Problem polega na tym, że naukowcy nie raz przekonali się już, że w przypadku Antarktydy nie sposób określić, co jest niemożliwe, a co… wręcz przeciwnie.
Schody do nieba
17 fraz, których lepiej nie wpisujcie w Google:
Blue Waffle - grozi zobaczeniem zdjęcia waginy
Tub Girl - w tym przypadku będzie to kobieta w wannie. Niestety, wypełnionej odchodami
Harlequin ichthyosis - Google prawdopodobnie wyświetli wam zdjęcia noworodków z tą groźną chorobą. Nie polecamy
Girls Finger Paint - brzmi jak niewinna zabawa dla dzieci, ale wierzcie nam - nie chce wiedzieć co się kryje pod tym hasłem
Goatse - nie liczcie na kozę. Google zaserwuje wam zdjęcie mężczyzny w niedwuznacznej sytuacji
Lemon party - podobnie jak wyżej. Tym razem zdjęcie nagiego mężczyzny w starszym wieku
Peanut - niezbyt urodziwy (delikatnie mówiąc) pies
Krokodil - krokodyl? Nie, tym razem jest to wyniszczający tkanki narkotyk. Google oczywiście pokaże wam to na zdjęciach
Pluskwy łóżkowe - na pewno nie chcecie wiedzieć, kto wam towarzyszy w trakcie snu. Wierzcie nam
Kids in a Sandbox - dzieci w piaskownicy? Co może być w tym obrzydliwego? Zapewne niewiele, ale to nie to kryje się w Google pod tym hasłem. Zamiast tego, mamy do czynienia z materiał o charakterze mocno seksualnym
Clock spider - boicie się pająków? I może na tym co już widzieliście poprzestańcie
Mr. Hands - tutaj Google lubi zaserwować mężczyznę tratowanego przez konia
Cake farts - popularna wyszukiwarka na pewno wyświetli wam tu film o pewnej kobiecie siadającej na torcie… bez szczegółów
Calculus Bridge - duża wada uzębienia. Nie musimy chyba dodawać, że lepiej tego nie widzieć?
Fournier - jeżeli interesujecie się koszykówką i NBA z pewnością kojarzycie to nazwisko. Pech chciał, że pod tym hasłem wyskakuje również podła infekcja...
Trypophobia - strach przed dziurami. Jeżeli do tej pory się ich nie obawialiście - zaczniecie jeżeli spojrzycie w zaproponowane obrazki
Na dobrą sprawę każda choroba - Z tym lepiej udajcie się do lekarza, a nie do Google'a. W większości ujrzycie albo paskudne obrazki albo diagnozę stwierdzającą, że chorujecie na coś znacznie poważniejszego niż w rzeczywistości.
źródło: Komputer Świat
Jak było to do kosza, tradycyjnie
Policja aresztowała Pakistańczyka i Tunezyjczyka planujących zamachy w Italii. Świetnie zintegrowani, mieszkali i pracowali we Włoszech od lat.
Prokuratura udostępniła wyjątki transkrypcji podsłuchiwanych od kwietnia rozmów obu niedoszłych zamachowców. Nie było problemu z tłumaczeniem, bo ich jedynym wspólnym językiem był włoski. Opublikowane we wszystkich liczących się mediach, wstrząsnęły Włochami.Pracujący w mediolańskiej firmie sprzątającej 35-letni Tunezyjczyk Lassaad Briki i 26-letni Pakistańczyk Muhammad Wakas, kierowca zaopatrujący restauracje w owoce i warzywa hurtowni w Manebrio pod Brescią, zostali aresztowani, bo zgubiły ich naiwność i głupota. Na ich ślad wpadli policjanci kontrolujący internet pod kątem zagrożenia terrorystycznego. W kwietniu br. w sieci pojawiły się zdjęcia Koloseum, dworca w Wenecji, katedry w Mediolanie i kilku stacji metra wykonane telefonem komórkowym z karteczkami na pierwszym planie, gdzie po arabsku, włosku i angielsku wypisano: „Państwo Islamskie w Rzymie", „Jesteśmy na waszych ulicach", „Już niedługo uderzymy - żołnierze Allaha", „Rzymianie! Macie trzy wyjścia: 1. Przyjąć islam. 2. Płacić dżizję (podatek, który muszą płacić „niewierni" w krajach islamskich - red.). 3. Albo zginąć od naszych wyciągniętych już noży" etc. Policja natychmiast namierzyła autorów, Brikiego i Wakasa. Zaczęła ich śledzić, podsłuchiwać rozmowy i kontrolować ich aktywność internetową.
Choć obaj aresztowani odmówili jakichkolwiek zeznań, włoscy śledczy są przekonani, że nikt ich w Italii nie zrekrutował - ani agenci Państwa Islamskiego, ani fanatyczni imamowie w domach modlitwy. Jak powiedział włoskim mediom prokurator Maurizio Romanelli, Briki i Wakas niemal na pewno zradykalizowali się i stali się żądnymi krwi fanatykami dżihadu przez internet. Z biegiem czasu męczeńska śmierć po uprzednim wymordowaniu jak największej liczby niewiernych stała się ich obsesją. Wakas poszukiwał w internecie najbardziej trującej ze znanych toksyn - jadu kiełbasianego. Briki poleciał pożegnać się z rodziną do Kairuanu, gdy pochodzący z tego samego miasta fanatyk urządził 27 czerwca rzeź na plaży w pobliskiej Susie. Sprawca stał się idolem Brikiego. Mówił o nim „mój mistrz"
Po powrocie do Mediolanu Briki rozpoczął rekrutację ochotników na prowadzenie świętej wojny. Jednemu z kandydatów powiedział: „Ja sam byłem z Włochami dwa, trzy razy na dyskotece. Musisz zmienić swój wygląd. Zgól brodę. Zacznij nosić kolczyki, złorzecz Państwu Islamskiemu, rozmawiaj o Michaelu Jacksonie, Madonnie, Nicole Kidman. Idź na dyskotekę z puszką piwa w ręku, ale nie pij! Musisz zdobyć ich zaufanie. Musisz się kamuflować".
Briki i Wakas snuli plany fantastyczne i skrajnie naiwne, ale krwawe. Planowali dostać się do amerykańskiej bazy lotniczej w samochodzie dostarczającym pieczywo. Chcieli zaatakować samoloty na ziemi koktajlami Mołotowa, a żołnierzy wystrzelać z kałasznikowa. Marzyła im się też broń przeciwlotnicza, którą mogliby zaatakować samoloty w powietrzu. Alternatywnie planowali wykonać zamach na pełen wiernych kościół, zastrzelić kilku karabinierów albo wziąć w jakimś ludnym miejscu zakładników i wybić ich do nogi. Chcieli też w nocy puścić z dymem firmy, w których pracowali. Mówi Briki: „Pomyśl! Trochę benzyny i zapalniczka, a jakie straty! Dla państwa, zakładu ubezpieczeń. Ile osób zostanie bez pracy!". W pewnym momencie planowali zaciągnąć kredyty na mieszkanie i oczywiście w związku z rychłą przeprowadzką do raju ich nie spłacić, by narazić w ten sposób włoski bank na straty.
Za sprawą tych planów włoskie media ochrzciły obu fanatyków mianem „idiotów dżihadu ", ale nikt nie lekceważy zagrożenia. Padają pełne obaw pytania: „Ilu jeszcze jest takich pośród 1,8 mln muzułmanów mieszkających w Italii? ". „A co będzie, jeśli trafi na nieco bardziej rozgarniętych?". W sondzie ulicznej w zamieszkanej przez muzułmanów dzielnicy Mediolanu pytani darzyli wielkim szacunkiem tych, którzy „zdecydowali się umrzeć za Allaha".
Piotr Kowalczuk
Zródło; WP
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów