A ja się dziwię o co te feministki ciągle walczą. Odpowiecie mi - o równouprawnienie. Ja zapytam - Serio?
Nie czuję się gorszy od nich i nie mam żadnego bólu dupy o to, co za chwilę napiszę.
Kobiety mają teraz więcej praw od mężczyzn.
Do emeryturki pracują krócej (a ogółem żyją dłużej)
Na stanowiskach pracowników fizycznych pracują lżej (coś trzeba dźwignąć? W pracy ciągłej mężczyzna do 30 kg, kobieta 15-20)
Macierzyński dostają (ktoś słyszał żeby to facet brał tacierzyński i zostawał w domu z dzieckiem?)
Mamy także przywileje ze względu na kulturę w której żyjemy:
Kobiecie nie można przywalić (damski bokser, buuu!)
Kobiety nie można znieważyć (powinien być podpunkt: "Dotyczy kobiet, nie "głupich szmat")
Kobietę trzeba szanować (ktoś słyszał by to mężczyzna był przepuszczany w przejściu?)
Feministki powiedzą: "Ale to przecież mężczyźni zajmują najwyższe stanowiska w firmach"
No kurwa serio? W każdej firmie? A może to od czegoś zależy? Kwalifikacje / znajomości? (a nie tylko wielka morda)
Powiedzą: "kobieta powinna decydować czy chce mieć dziecko czy nie"
A nie decyduje? no żesz przecież w naszej kulturze to facet prosi o różowe ciastko, nie kobieta o banana, więc to ona najczęściej decyduje kiedy i jak często, a przede wszystkim CZY W OGÓLE. A dzieci nie biorą się nie wiadomo skąd.
Cały ten post jest próbą dowiedzenia że feministkom w dupach się przewraca i chcą dla kobiet jeszcze więcej praw, gdy już w tym momencie są one uprzywilejowane.