Pan Tadeusz-Księga XIV
I szło by na to, że losów tej pary koniec,
Gdyby dnia pewnego nie pojawił się goniec
Chłop w sile wieku, z turbanem na głowie
Ledwo wbił się, a już wali âPanowie!â.
Pan Tadeusz łypie nań oniemiały.
Zakrzyka na służbę âŻeście ośle pały!â
âGamonie, bęcwały, zdurniałe obibokiâ
âSzybko, łapcie dziada, niechaj puści soki!â
âNiechaj krew pocieknie po bezbożnym obliczu,
jako krew Jezusowa od smagania biczówâ
Goniec w pierś wali, turban z głowy zrywa
Krzyczy, że on brać polska, jedyna, prawdziwa.
Tadeusz w tył skacze, szybko gładzi wąsa,
Chce coś mówić, zadziałać, lecz tylko się dąsa.
Na to goniec rzecze, że z dalekich krain
Przybywa kochanka, z gromadą wasali.
Panicz pada na ziemię, głową o stół wali.
A sługowie się patrzą i stoją, jak stali.
Krew z głowy pocieka, posoki ubywa.
Służba krzyczy âJezuâ i w szafie się skrywa.
âPomóż mi!â szepcze Tadeusz swych sił ostatkiem
âDam Ci ja wszystko, w dodatku z opłatkiem
przedzielę się, gdy przyjdzie wigiliji pora,
a wiedz, że lepsze to, niźli rady znachora!â
Goniec kuca i ręce na nim zaciska,
Wali pięścią, a piersi kolanem dociska.
I wydawałoby się, że po Tadeuszu,
Gdyby jakieś anioły nie rzekły do uszu:
âW taki sposób człowieka nie uratujesz!
Mordercą zostaniesz i sumienie popsujesz!â
âPrawdali to?â zapytał sam siebie, i ryczy:
âWaćpana trzeba szybko położyć na pryczy!â
Zza rogu poczęły się sług mordy kaprawe
Wychylać, w tym wszystkim znajdując zabawę.
Kaprawi, wyglądem straszący małe dziatki,
Weterani wojen krymskich, koślawe dziadki,
Panny z rynsztoków, co do pracy kucharki,
Czy jakiej inszej nie brały żadnej przymiarki.
Jaki dom, służba taka. Nie ma co nieboraka,
Nie przyjąć, szansy nie dać, gdy okazja taka.
Krzywdy nie zrobi (chyba) i pracę wykona,
Opiekę podejmie, kiedy opatrzność skona.
Ważne, by opłacon był sowicie, a nie jak
Te dziady, co więcej ich waćpan wyda na frak,
Niż im da, choćby miał, w kieszeni pieniądze.
Służba po sobie spojrzała, łby zawiesiła,
Lecz wtem wzięła się buntem, Zosię zgwałciła,
Dzieciaki zatłukła, Tadeusza dobiła,
Posłańca na pastwę strachu pozostawiła.
Wszystkie skarby znaleźne do toreb wrzuciła,
Zaś na sam kres buntu im chałupę spaliła.
Tak też się kończą losy Pana Tadeusza,
Jego żony Zosi, posłańca z Olkusza.
Dziatek: Kasi, Michała, Piotrka, Mateusza.
Pięknej Sali myśliwskiej, nowego kontusza.
Rzec można: âW diabły niech idzie ta przygoda,
Z finiszem zabójczym, jak wilcza jagoda!â
Więc dla smaku powiem, że panna Telimena,
W imć hrabii znalazła dżentelmena.
I Ma z nim wiele dzieciaków, więc przekupy
Na wsi myślą, że Telimena daje dupyâŚ
Daje? Nie daje, przecie ona jeszcze młoda,
Zostawmy ją, hrabiego, bo czeka przygoda!
Tal sadystycznie, mimo iż nie od początku.