W Polsce coraz więcej ludzi chce po śmierci zostać skremowanym. Problemu nie ma, gdy prochy zostaną gdzieś rozsypane. Jednak niektórzy wolą babkę, ciotkę, stryja czy innego krewnego mieć na półce w dzbanku... Po "pogrzebie" rodzinka idzie na stypkę, a w obowiązku pracowników zakładu pogrzebowego jest dostarczenie prochów w wcześniej ustalone miejsce (no bo raczej pod pachę sobie go nie wezmą i na stole nie postawią; choć i tacy się zdarzają, że jeszcze i kielicha z najlepszym wujkiem jebną). Tu pojawia się pytanie: specjalnie angażować w to przedsięwzięcie karawan? Nie warto, więc znajomy wskoczył do swojego prywatnego auta, a "delikwenta" usadził na tylnym siedzeniu, za przyciemnionymi szybami i przypiął pasem, żeby czasem mu się nie posypał przy hamowaniu. Do pokonania miał dobrych kilka kilometrów na jakieś obrzeża, więc depnął. Usłyszał sygnał radiowozu, zjechał na pobocze.
P: Dzień dobry, dokumenciki proszę. (podał mu dokumenty). Sam pan jedzie?
G: A nie, z kolegą
(policjant się rozejrzał)
P: A to poproszę dokumenty kolegi
(trochę zmieszany, nie spodziewał się takiego posunięcia, ale w skrytce miał jego akt zgonu, więc mu go dał)
Policjant na początku nie zaczaił ocb, ale po chwili zdało się usłyszeć swojskie "co to kurwa", po czym nastąpił szybki zwrot wszystkich papierów i wycofanie się do radiowozu...
Jak przypomnę sobie więcej takich historii to zamieszczę w komentarzach