Powróciłem po wielu latach na moją rodzinna wioskę. Mimo, że z Kobitą nie jesteśmy "praktykującymi" katolikami oraz ...łooola Boga nie mamy ślubu (tak żyjemy w paskudnym konkubinacie , dodatkowo dziś się załamałem, bo skończyły mi się te piękne koszulki "żonobijki" i musiałem ją gonić w odświętnej koszuli - mega niewygodne) to mimo tych wszystkich niedogodności jedno Wam napiszę:
Co mnie pozytywnie zaskoczyło u Nas proboszcz nie wpierdala się w codzienne życie, kwestię stanu cywilnego i całej tej chorej otoczki w którą często ingeruje kościół katolicki, można z nim normalnie pogadać - ja, chcąc być chrzestnym, nie miałem najmniejszych problemów, aby uzyskać od niego potrzebne zaświadczenie(w większości miejsc w Polsce jest to niemożliwe będąc osobą nie praktykującą i żyjącą w związku nie małżeńskim) Z opowiadań znajomych wiem, że to ewenement - inny obszar działania i inny "proboszcz" - czytanie na niedzielnej mszy kto ile dał, wymienianie z imienia i nazwiska osób, pretensje - dlaczego tyle i dlaczego tak mało - jestem w szoku, że ludzi godzą się na taki poniewieranie.
Suma summarum jest trochę księży z powołaniem i normalnym podejściem, niestety to jakiś mały odłamek procentowy, o czym m.in. świadczy, że im wskaźniki uczestnictwa we wszelkich obrządkach lecą na łeb i szyję. Jeżeli mieli by normalne podejście byłoby inaczej. Ale czego się spodziewać jak jakiś 140 kilowy typ z ambony prawi o poście, albo inny typ obwieszony złotem prawi o życiu w skromności materialnej.
Hipokryzja w czystej postaci.