Jeśli są tu jacyś "fani" motocykli, wytłumaczcie mi proszę co jest takiego fajnego w paleniu gumy czy odcince na postoju?
Bo ja rozumiem, że motocykle mogą być super hobby. To jak by nie było są inżynieryjne dzieła, niektóre zdolne niemal do łamania praw fizyki.
Rozumiem jak ktoś próbuje "stunt'u" gdzieś na zamkniętej drodze. Szacun.
Rozumiem jak ktoś wybiera się na tor i próbuje swoich umiejętności. Szacun.
Rozumiem tych którzy pakują się na moto i jadą na wycieczkę w Alpy, na wybrzeże, czy choćby nawet gdzieś w Polskę. Szacun.
Rozumiem też tych którzy korzystają z moto w mieście, bo to bardzo wygodne rozwiązanie pod wieloma względami. Szacun.
Ale ni chuja nie potrafię zrozumieć tych półmózgów, którzy stoją na światłach i piłują te szlifierki do odcinki. Tych którzy jadą na zlot i próbują nieudolnie spalić kapcia. Tych którzy urządzają sobie na publicznych drogach tory wyścigowe, a później narzekają że "debil z puszki" wymusił pierwszeństwo i zabił motocyklistę który sobie spokojnie wyhamował przed miastem do bezpiecznych 140 km/h.
Sam jestem lekko najarany na jakiś motocykl właśnie ze względu na możliwość fajnych wycieczek. Z drugiej jednak mocno hamuje mnie myśl, że ludzie będą mnie stawiać na równi z tymi których opisałem w drugim akapici.