Wczesny poranek, wieś, dom, obok chlew. Na niebie warstwa szarych chmur, z których siąpi rzadki deszcz. Z domu wychodzi rolnik Zenek (dwudniowy zarost, podkrążone oczy, ręce jak bochny, kufajka, gumofilce, berecik z antenką). Powolnym krokiem idzie przez błotniste podwórko do chlewu. Spod gumofilców z każdym krokiem wyrywa się mlaszczący odgłos, woda drobnymi strużkami leniwie spływa po kufajce. Z chlewu dochodzą pierwsze niepewne pokwikiwania. Zenek podnosi wiadro z pomyjami i wchodzi do środka. Zatoczywszy się trąca wiadrem o ścianę i rozlewa trochę na progu; lekko kwaśny zapach podnosi się w powietrzu, a wszystkie świnie kwiczą i tłoczą jak najbliżej. Zenek z pietyzmem, zamaszyście nalewa pomyje do koryta - świnie w spazmach, pełen entuzjazm, kwik nie do wytrzymania. Zenek przez chwilę stoi i patrzy się na nie z lekko zażenowanym uśmiechem. Cofa się do wyjścia, przez chwilę jeszcze patrzy na szamoczące się i kwiczące zwierzęta, po czym powoli odwraca się i wraca do domu. W domu zdejmuje kufajkę i podchodzi do sczerniałego kawałka lustra wiszącego nad miską, przygładza tłuste włosy i przekrwionymi oczami długo patrzy na swoje odbicie... W końcu mruczy do siebie:
- Kurde, co one takiego we mnie widzą???
- Kurde, co one takiego we mnie widzą???