18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
Główna Poczekalnia (1) Soft Dodaj Obrazki Dowcipy Popularne Losowe Forum Szukaj Ranking
Wesprzyj nas Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 20:34
📌 Konflikt izraelsko-arabski Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 17:47
🔥 Przesłanie do kozojebców - teraz popularne

#artykuł

Witaj użytkowniku sadistic.pl,

Lubisz oglądać nasze filmy z dobrą prędkością i bez męczących reklam? Wspomóż nas aby tak zostało!

W chwili obecnej serwis nie jest w stanie utrzymywać się wyłącznie z reklam. Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).

Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę
 już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Prawo zakazujące homoseksualizmu.
I................o • 2013-08-25, 22:30
Dzisiejszy dzień jest tak niespodziewany, że aż morda opada.

Po pierwsze znalazłem ten artykuł na onecie gdzie większość informacji jest pro gejowska i pro gówniana. A tu szok , pozytywny rzecz jasna.



Po drugie artykuł jest o Ruskach, w którym piszą, że zakazuje się u nich homoseksualizmu. ( )

Był podobny artykuł tutaj ale to nie ten sam.

Polecam bo krzepi na sercu. Ktoś normalny się za nich wziął.


Kontrowersyjna ustawa


Podpisana w czerwcu przez Władimira Putina ustawa, która w pierwotnej wersji miała zakazywać "propagowania homoseksualizmu", ostatecznie zabrania dystrybucji informacji o "atrakcyjności nietradycyjnych stosunków seksualnych" oraz "równorzędności tradycyjnych i nietradycyjnych relacji". Zakazuje także "narzucania informacji wywołujących zainteresowanie takimi relacjami". "Działania" takie ustawa kwalifikuje jako "szkodzące zdrowiu dzieci".

Ustanawia grzywny dla szeregowych obywateli w wysokości 4-5 tys. rubli (124-155 dolarów), dla osób pełniących funkcje publiczne - 40-50 tys. rubli (1240-1550 dolarów), a dla osób prawnych - od 800 tys. do 1 mln rubli (24,8-30,9 tys. dolarów). W wypadku osób prawnych możliwe jest też zawieszenie ich działalności na okres do 90 dni.

Natomiast w stosunku do cudzoziemców wprowadza - poza karą grzywny - deportację z terytorium Federacji Rosyjskiej, którą może poprzedzić areszt do 15 dni.

Po jej przyjęciu na świecie zawrzało. Środowiska gejowskie, które uznały nowe prawo za homofobiczne, wezwały do bojkotu przyszłorocznych zimowych igrzysk olimpijskich w Soczi i uruchomiły na Facebooku profil "Boycott Sochi 2014", na którym, oprócz potępienia Rosji, pojawiły się także wezwania do bojkotu... rosyjskiej wódki.

Znany brytyjski komik Stephen Fry porównał łamanie praw mniejszości seksualnych we współczesnej Rosji do prześladowania Żydów w nazistowskich Niemczech podczas igrzysk olimpijskich w Berlinie w 1936 roku. "Putin uczynił z homoseksualistów kozły ofiarne, dokładnie tak samo jak Hitler z Żydów" - napisał w specjalnym liście do premiera Davida Camerona.

Rosję skrytykowali prezydent USA Barack Obama i wielu innych wpływowych polityków. - Nie toleruję krajów, które próbują traktować gejów, lesbijki i osoby transseksualne w sposób, który je zastrasza lub rani - oświadczył Obama w wywiadzie dla telewizji NBC.



Putin: nie ma żadnej dyskryminacji

Rosyjski prezydent z kolei podczas kwietniowej wizyty w Holandii, a więc pierwszym na świecie kraju, który zalegalizował małżeństwa osób tej samej płci (w 2001 roku - przyp. red.), przekonywał stanowczo, że w Rosji "nie ma ograniczania praw mniejszości seksualnych". Prosił też, aby "nie wtrącać się" w "nasze regulacje".

Krytyka pod adresem rosyjskiego ustawodawstwa zbiegła się w czasie z lekkoatletycznymi mistrzostwami świata, które odbywały się w Moskwie. Jeszcze przed ich rozpoczęciem minister sprawiedliwości Niemiec Sabine Leutheusser-Schnarrenberger wezwała "wolny świat", żeby się zastanowił nad tym, jak przeciwdziałać rosyjskiej "polityce wykluczania" mniejszości.

Gdy szwedzka skoczkini wzwyż Emmy Green-Tregaro w geście solidarności z homoseksualistami w Rosji wystąpiła podczas mistrzostw z paznokciami pomalowanymi w kolorze tęczy (symbol ruchu LGTB), dziennikarze poprosili o komentarz najsłynniejszą rosyjską sportsmenkę Jelenę Isinbajewą.

"Caryca tyczki", która właśnie wywalczyła kolejny złoty medal, odparła po angielsku: "Każdy może u nas wziąć udział w zawodach, ale jeśli będzie promować takie związki na ulicach, będzie to brak szacunku dla mieszkańców naszego kraju. Jesteśmy przeciwko propagandzie homoseksualizmu w Rosji. (…) Jesteśmy przeciwko demonstrowaniu tego, ale oczywiście nie jesteśmy przeciwko poszczególnym osobom. To ich życie, ich wybór, ich uczucia".

- Mamy swoje prawa, które każdy, kto przyjeżdża do nas, powinien szanować – stwierdziła sportsmenka. - Jeśli pozwolimy promować tego typu zachowania na ulicach naszych miast, możemy zacząć się bać o nasz naród – kontynuowała.

- Uważamy się za normalnych, zwykłych ludzi. Chłopcy spotykają się z dziewczynami, a dziewczyny z chłopakami. Nigdy w Rosji nie mieliśmy takich problemów i nie chcemy ich mieć w przyszłości – dodała.



"Isinbajewa twarzą rosyjskiej homofobii"

Słowa sportsmenki wywołały falę oburzenia w zachodnich mediach. "Chicago Tribune" ogłosił Isinbajewą "twarzą rosyjskiej homofobii", a niemiecki "Die Welt" wezwał do odebrania jej prawa do bycia ambasadorem igrzysk.

Norweski "Dagsavisen" zamieścił natomiast artykuł o ekspansji "globalnej homofobii", która jest "dobrze zorganizowana i znajduje się na drodze do legalizacji w skali międzynarodowej".

Media pisały o wielkim, międzynarodowym skandalu. Obszernie cytowano sportowców, którzy wyrażali zdumienie słowami mistrzyni w skoku o tyczce.

Isinbajewa w końcu zabrała głos ponownie i tłumaczyła, że została źle zrozumiana. - Chciałam powiedzieć, że ludzie powinni respektować prawa innych państw, zwłaszcza gdy w nich przebywają. Chcę zdecydowanie podkreślić, że jestem przeciwko jakimkolwiek formom dyskryminacji homoseksualistów ze względu na ich orientację seksualną – wyjaśniła.

Rosyjskie media obszernie relacjonowały zamieszanie, wskazując na mającą ich zdaniem miejsce nagonkę na Isinbajewą. Skrzętnie wyławiały przy tym z potoku epitetów te najbardziej niewybredne. I tak np. muzyk Boy George, niekryjący swojego homoseksualizmu, na Twitterze nazwał tyczkarkę "głupią s…", a włoski polityk Gianluigi Piras sugerował wręcz, że być może należałoby ją uprowadzić i zgwałcić.

Po stronie sportsmenki zdecydowanie stanęła Rosyjska Cerkiew Prawosławna, ale też elity polityczne.

– Wyznawcom różnych religii niejednokrotnie wmawiano, że nie uznają wolności słowa i chcą mieć monopol na prawdę, lecz - jak pokazała informacyjna kampania przeciw Jelenie Isinbajewej, wiele światowych mediów najwyraźniej przemyślało swój stosunek do zasady swobody wyrażania myśli – powiedział rzecznik Patriarchatu Moskiewskiego Władimir Legojda. Pełną oburzenia reakcję zagranicznych mediów na słowa sportsmenki określił jako "dziwną".

Zaproponował również, aby ostro krytykujący Isinbajewą dziennikarze poszukali wśród uczestników francuskich masowych demonstracji przeciw legalizacji małżeństw homoseksualnych sportowców reprezentujących ten kraj i zacytowali również ich poglądy.

Dodał także, że próby nacisku na Isinbajewą należy rozpatrywać jako wyraz braku szacunku dla ludności Rosji, która gremialnie poparła ustawę zakazującą propagandy homoseksualizmu wśród dzieci.



Co Rosjanie sądzą o homoseksualizmie?

W rzeczywistości zapisy rosyjskiej ustawy są i tak mniej restrykcyjne niż poglądy Rosjan na temat homoseksualizmu.

Badania Ogólnorosyjskiego Ośrodka Badania Opinii Publicznej (WCIOM), przeprowadzone w czerwcu, pokazują, że aż 88 proc. Rosjan opowiedziało się za zakazem "propagandy homoseksualizmu". Tylko 7 proc. było przeciw.

Co więcej, aż 42 proc. badanych uważa, że należy karać za "nietradycyjną orientację seksualną", 25 proc. – że powinna być ona przedmiotem ogólnospołecznego potępienia. 15 proc. chce karać homoseksualistów grzywnami.

Socjologowie podkreślają, że w Rosji rośnie liczba osób, które deklarują swoją niechęć i negatywny stosunek wobec homoseksualizmu.

Niezależny Ośrodek Lewady w kwietniu spytał grupę Rosjan, jakie działania należałoby podjąć wobec homoseksualistów. Oto wyniki:

Cytat:

Ścigać na drodze sądowej 13 proc.
Leczyć 38 proc.
Pomagać godnie żyć 8 proc.
Zostawić w spokoju 31 proc.
Trudno powiedzieć 10 proc.



Z kolei na pytanie, czy państwo powinno zakazać publicznego okazywania homoseksualizmu, 43 proc. odpowiedziało - "Zdecydowanie tak", a 25 proc. - "Raczej tak".

Socjologowie z Ośrodka Lewady wprost mówią, że przekonania zdecydowanej większości obywateli Rosji i ich przedstawicieli w Dumie Państwowej są zbieżne.

Z innego badania tego ośrodka wynika, że 61 proc. respondentów obawia się, że ich dzieci i wnuki mogą stać się ofiarami "propagandy homoseksualnej". Przy czym - jak podkreślają autorzy sondażu - pojęcie to jest nieostre, a aż połowa badanych traktuje je bardzo szeroko, uznając za propagandę nawet osobisty kontakt z gejem czy lesbijką.

Co więcej, w Rosji rośnie również liczba przeciwników "małżeństw homoseksualnych", a media dużo piszą o ich instytucjonalizacji, którą we Francji przeprowadził Francois Hollande, a w Wielkiej Brytanii – David Cameron.

- W Rosji ten temat przypomina przeciąganie liny, gdzie po jednej stronie znajdują się burżuazyjni opozycjoniści, kreujący się na zachodnich Europejczyków, a po drugiej stronie 140-milionowy naród. Nasz naród jest bardzo prosty. Niepotrzebne nam te zachodnie perwersje. Ja oczywiście stoję po stronie narodu – przekonywał w rozmowie z Onetem Edward Limonow, arcywróg Władimira Putina i jeden z najwybitniejszych współczesnych pisarzy rosyjskich.

Również w Polsce doszło do polemiki na temat rosyjskiej ustawy, gdy jako jej zwolennik objawił się poseł PiS i legendarny bramkarz Jan Tomaszewski.

– Osobiście chciałbym, aby żeby prawo Putina ws. gejów obowiązywało w Polsce - wyznał poseł w TVN 24.



Gdyby ktoś chciał się czepiać, według praw tolerancji każdy homofob ma prawo manifestować swoją nienawiść tak samo jak geje mają prawo do manifestowania swojej miłości! To się nazywa wolność słowa! Uszanujcie nasze prawo albo zrezygnujcie ze swoich aby być na równi z nami. Wasz wybór.
Niniejszym zamieszczam ciekawy artykuł traktujący o rzeczywistości z jaką przyszło nam się borykać. Treści w nim zawarte powinny być znane każdemu obywatelowi, niemniej jednak żywię nadzieję, że dla części osób okażą się one impulsem do działania- nieważne jakiego- każde działanie jest lepsze niż stagnacja.

Tekst w skrótowy sposób przedstawia genezę obecnego stanu rzeczy w kraju. Autor poza opisem rodzimego ustroju politycznego i gospodarczego stawia hipotezę (słuszną, czy nie- to już inna sprawa), opierając się o którą, można osiągnąć sukces naprawczy. Zdaniem autora głównym winowajcą jest światowa i krajowa finansjera, która żeruje na "biednym Kowalskim" i skutecznie blokuje wszelkie istotne zmiany. A nie jest czasem tak, że naród jest sobie sam winien porzucając koncepcję społeczeństwa obywatelskiego i negując jakąkolwiek ingerencję w obecny stan rzeczy na rzecz egzystencji godnej warzywa? Zapraszam do lektury i dyskusji.

Żyjemy dzisiaj w trudnych czasach. Sytuacja ekonomiczna w kraju się pogarsza. Bezrobocie rośnie. Coraz czarniejsza przyszłość przed nami się rysuje. Przyczyn tego stanu rzeczy jest kilka. Jednak najważniejszą z nich jest kryzys władzy. Ustrój demokratyczny w założeniach miał dać ludziom możliwość decydowania o swoich losach. Powszechne wybory do parlamentu miały umożliwić wybranie takich rządzących, którzy działaliby dla dobra całego społeczeństwa. Niestety dzisiaj rządy demokratycznie wybrane straciły większość władzy na rzecz różnych grup interesu, takich jak światowa finansjera, wielkie korporacje czy też lobby urzędnicze.
Gdy w Polsce Donald Tusk został wybrany na premiera w roku 2007 obiecywał bardzo dużo. A z tych obietnic prawie nic nie zostało zrealizowane. Stało się tak nie dlatego, że premier kłamał, ale dlatego, że nie zdawał sobie sprawy, iż nie miał możliwości zrealizować tych obietnic. Były wielkie chęci i próby wprowadzenia zmian. Większość Polaków chciałaby zmniejszenia administracji i taniego państwa. Walczył z biurokracją premier i walczył też Janusz Palikot na czele komisji Przyjazne Państwo. Oboje przegrali. Urzędnicy za pomocą różnych komisji, podkomisji i innych sztuczek prawnych torpedują wszelkie ustawy, które mogą ich pozbawić przywilejów.
Pomimo głośnych obietnic urzędom centralnym nie udało się zmniejszyć zatrudnienia. Tylko między 2008 a 2012 rokiem przybyło w Polsce 19 285 urzędników — wynika z raportu Fundacji Republikańskiej. Sam Donald Tusk przyznał, że to była największa porażka jego rządu. W marcu 2011 roku, na antenie TVN24 stwierdził: „Byłem za słaby, nie dałem rady."
Premier w Polsce jest już za słaby, by rządzić. Nie ma prawie wcale władzy. Dużą jej część mają urzędnicy, którzy tworzą ciągle nowe etaty w urzędach by zatrudniać członków swoich rodzin i znajomych zwiększając tym samym obciążenie państwa oraz utrudniając rozwój przedsiębiorczości. I nic tu nie pomoże zmiana rządu. Biurokracja rośnie stale, niezależnie od tego kto rządzi.
Pojawia się więc oczywiste pytanie. Czy w takim razie żyjemy ciągle w kraju demokratycznym, gdzie rządzi lud, czy też jest to już chaotyczna władza grup interesu? Jeżeli zdecydowana większość obywateli chce taniego państwa, a nie da się tego w żaden sposób osiągnąć, to nie jest to już demokracja. Nie rządzi większość. Rządzi mniejszość, która coraz bardziej okrada większość.
Wprowadzona niedawno w Polsce ustawa śmieciowa miała głównie jeden cel. Tym celem jest zatrudnienie nowych urzędników do obsługi firm wywozowych i nadzorowania obywateli. Nie zlikwiduje to problemu wywozu śmieci do lasów, ale za to wzrośnie biurokracja, która będzie utrzymywana z wyższych opłat za odbiór odpadów.
Jednak o ile jeszcze mamy jakiś minimalny wpływ na naszych urzędników krajowych, to już nie mamy żadnego wpływu na biurokrację Unii Europejskiej. A tam podejmowanych jest wiele decyzji, od których zależy nasze życie. Komisja Europejska, która tworzy ustawy, nie podlega prawom demokratycznym. Obywatele nie mogą wybierać jej członków. W rezultacie twór ten ulega lobby wielkich koncernów. To interes bogatych jest realizowany przez unijnych urzędników.
Ale największą władzę w dzisiejszych, tak zwanych, państwach demokratycznych ma światowa finansjera. Nasz system finansowy jest tak skonstruowany by zamożni tego świata mogli się bogacić coraz bardziej kosztem biednej części społeczeństwa.
Mało ludzi zdaje sobie sprawę z tego, że są okradani przez bankierów, finansistów i bogatych inwestorów. Bankierzy i finansiści zyskali zbyt duży wpływ na rządy. To oni stworzyli nasz system finansowy, który jest oparty na długu. Przypomina on piramidę finansową, taką jak na przykład Amber Gold. Tak samo jak firma Marcina Plichty nie miała złota na pokrycie wkładów od swoich klientów, tak też i w nasz system finansowy nie ma pokrycia w rzeczywistości. Pieniądze ulokowane w bankach czy w obligacjach nie mają odzwierciedlenia w realnej gospodarce. Tych pieniędzy nie ma. Długi wielu państw są już niemożliwe do spłacenia, a kapitały banków pokrywają tylko niewielką część ulokowanych w nich pieniędzy.



Taki system musi kiedyś upaść. Każda piramida finansowa kiedyś upada. Stałoby się to już we wrześniu 2008 roku, po ogłoszeniu upadłości przez bank Lehman Brothers, ale bankierzy wywarli wpływ na rządy i zyskali zgodę na dofinansowanie z budżetu państwa nierentownych instytucji finansowych oraz wymusili na rządach dodruk pieniądza. Obecnie światowy system finansowy podtrzymywany jest przy życiu za pomocą pieniądza drukowanego. Zatrzymanie pras drukarskich, w jakiejkolwiek dającej się przewidzieć przyszłości oznacza pewną katastrofę gospodarczą. Wierzyciele straciliby wiarę w lokaty bankowe i obligacje, co skutkowałoby niewypłacalnością banków i państw. Nie dostaliby pieniędzy emeryci, ani pracownicy sektora budżetowego. Wstrzymane zostałoby finansowanie firm z banków. Skutkowałoby to załamaniem całej gospodarki i kryzysem jakiego jeszcze świat nie widział. Ale stałe drukowanie pieniędzy spowoduje jeszcze większe problemy w przyszłości — wywoła ono hiperinflację.
Chciwość bankierów zaprowadziła nas w ślepą uliczkę. Prędzej czy później trzeba będzie się zmierzyć z poważnym kryzysem. Zapłacą za niego oczywiście najbiedniejsi. Bogaci sobie poradzą.

Aby dzisiaj było można mieć nadzieję na w miarę łatwe wyjście z kryzysu, który nas czeka i na lepszą przyszłość, niezbędna jest naprawa systemu finansowego i odebranie przywilejów wielu niesłusznie uprzywilejowanym. Jednak nie da się tego dokonać w ramach naszego ustroju politycznego. Zmiana partii u władzy nic nie da. Premier jest zbyt słaby by rządzić. Dzisiaj potrzebne są zmiany ustrojowe. Potrzeba jest na nowo oddać władzę w ręce ludu, aby zwyciężał interes większości, a nie interes małych uprzywilejowanych grup. Taka operacja jest możliwa. Prawdziwa demokracja istnieje jeszcze w Szwajcarii. To jest demokracja bezpośrednia. W kraju tym ludzie naprawdę mają władzę. Mogą głosować za lub przeciw danej ustawie, a nie tylko na danego kandydata do władzy. Dlatego też Szwajcaria bardzo dobrze sobie radzi gospodarczo. Nie jest okradana przez różne grupy interesu. A przynajmniej dzieje się to w dużo mniejszym stopniu niż na przykład w Polsce.
Wielu ludzi jest zaangażowanych w propagowanie idei demokracji bezpośredniej. Wielu ludzi chce walczyć o jej wprowadzenie. Ciągle jednak jest to zbyt małe poparcie. Dlatego potrzebna jest pomoc tych, którym zależy na przyszłości dla nas i naszych dzieci. Potrzeba dzisiaj propagować ideę demokracji bezpośredniej, by partie chcące ją wprowadzić wygrały wybory i by miały możliwość zmiany konstytucji.
Dzisiaj wszystko spoczywa w naszych rękach. Jeżeli ludzie się zmobilizują i zaczną wspierać prawdziwą demokrację, to jest szansa na jej wprowadzenie i odebranie władzy grupom interesu. Wtedy będziemy mogli myśleć o lepszej przyszłości. W przeciwnym razie zmierzamy tylko do katastrofy. Chaotyczna władza grup interesu, jaką mamy obecnie, będzie stale niszczyć budżety państw. Dlatego prędzej czy później musi ona zostać obalona. Pytanie tylko czy zrobi to silna władza, czy też zwycięży demokracja. Gdy nadejdzie poważny kryzys, władzę mogą przejąć dyktatorzy. Ktoś, kto ma pełnię władzy może pozbawić tej władzy różne grupy interesu, które okradają kraj. Istnieje poważne zagrożenie, że pogrążeni w kryzysie obywatela będą woleli poprzeć dyktatora, który silną ręką wprowadzi porządek w państwie. W krajach Europy, gdzie mamy już recesję, takich jak Grecja czy Hiszpania, rośnie poparcie dla partii z zapędami dyktatorskimi.
Potrzeba dzisiaj wytłumaczyć ludziom, że obecna, tak zwana demokracja, prowadzi nas tylko do katastrofy, a dyktatura to nie jedyne wyjście z kryzysu. Jest inna możliwość. Nazywa się ona demokracja bezpośrednia.

źródło: racjonalista pl
Propaganda na JoeMonsterze
kasztanek • 2013-07-01, 15:01
Przeglądam sobie właśnie Joe Monsterka i oto jaki zastałem tak widok. Temat artykułu - Co cię wkurza, gdy mieszkasz w mieście.

Widać propolski serwis rozrywkowy

Najlepszy komentarz (41 piw)
Pater patriae • 2013-07-01, 15:23
Napis w porządku, ale jeżeli to nie jest na własnym budynku, to autorowi należałby się wpierdol za niszczenie cudzej własności prywatnej.
Zawsze drugi, czyli jak szukałem pracy w urzędach
x................r • 2013-06-26, 14:04
Poniżej wklejam artykuł z Dziennika Wschodniego, po tagach nie znalazłem zeby tu było, a jak było spalić i zakopać, generalnie dobrze opisana historia jednego z mieszkańców Lublina, enjoy

Przez ponad cztery lata pracowałem w jednym z urzędów centralnych w Warszawie. Typowa kariera. Gdy odchodziłem, zajmowałem stanowisko starszego specjalisty w jednym z departamentów. Na dziewięć możliwych służbowych stopni urzędnika służby cywilnej, mam dwa.

Postanowiłem wrócić do swojego rodzinnego miasta. Gdy nie udało mi się przenieść do Lublina ścieżką oficjalną, nie przejąłem się tym. Pomyślałem: wystartuję w paru konkursach i szybko znajdę pracę.

To było półtora roku temu. Dziś mam za sobą dziesięć konkursów w różnych lubelskich urzędach . W większości z nich dochodzę do ostatniego etapu. A potem okazuje się, że jestem drugi.

Drugi po raz pierwszy

Kwiecień - Czerwiec 2009: Lubelski Urząd Wojewódzki szuka osoby ds. obsługi spotkań kierownictwa. Test napisałem najlepiej ze wszystkich kandydatów; na rozmowie też chyba wypadłem nieźle. Byłem drugi.

Wtedy specjalnie mnie to nie zdziwiło. Ktoś może mieć przecież gorsze kwalifikacje, ale z różnych innych względów lepiej pasować to tej konkretnej urzędniczej maszyny.

W tym czasie starałem się też o stanowisko w Departamencie Strategii i Rozwoju Regionalnego Urzędu Marszałkowskiego. Po teście byłem w pierwszej piątce. Ale przegrałem z pracownikiem sekretariatu tego departamentu. To dało mi trochę do myślenia. Ale nie na tyle, by nie próbować dalej.

Do 15 różnych urzędów wysłałem pisma z ogólną propozycją współpracy. Na połowę z nich dostałem odpowiedzi. Standardowe – że w najbliższym nie szykują się żadne wakaty.

Zadzwoniła do mnie jedna osoba: Komendant Straży Pożarnej. Powiedział, że aktualnie potrzebują księgowych i zapytał, ile mam lat. Gdy odpowiedziałem, zasugerował mi wstąpienie do służb mundurowych. Podziękowałem. To nie dla mnie.

Znów drugi

Szukanie pracy to ciężka praca. Do testu przygotowuję się około tygodnia. Pytania są dość trudne, za każdym razem dotyczą różnych ustaw. Nie startuję więc wszędzie. Wybieram stanowiska, gdzie rzeczywiście mogę coś z siebie dać.

W lipcu ogłoszono konkurs na inspektora ds. mediów w Kancelarii Marszałka. Test nie poszedł mi najlepiej. Miałem 52 proc., byłem w pierwszej siódemce. Tym razem wygrał chłopak, który był na stażu w urzędzie.

Może dla niektórych to dziwne, ale zawsze staram się skontaktować z kimś z komisji konkursowej. Jestem ciekaw, dlaczego znów przegrałem. Sprawdzam też w sieci osoby, które okazały się lepsze ode mnie. Facebook i Nasza-Klasa nie kłamią.

Teraz też spotkałem się z jednym z członków komisji. Tak dowiedziałem się, że po rozmowie byłem drugi. Znowu... Zapytałem wprost, jak mógłbym dostać się do urzędu w sposób legalny. Bo w mojej sytuacji nie mam szans na staż. Może dopiero gdybym się rozwiódł, to jako ojciec samotnie wychowujący dziecko miałbym szansę się załapać?

Próbuję nadal

Jeszcze w lipcu spróbowałem swoich sił w Urzędzie Miasta w Lublinie. Tak kiepsko przeprowadzonego konkursu nie widziałem już dawno. Miały być trzy etapy, były cztery. Nie lubię, jak w trakcie zmienia się zasady. Zresztą chyba nie tylko ja.

Pierwsze dwa etapy przeszli wszyscy. Kolejny to rozmowa po angielsku, ale... nikt z członków komisji nie podjął się jej przeprowadzenia. W końcu poproszono kogoś z zewnątrz. Na pytanie, czy znam jakichś dziennikarzy z Lublina, odpowiedziałem zgodnie z prawdą: nie, ale skompletowanie pełnej listy zajmie mi kilka dni. Moja odpowiedź nie zadowoliła komisji. Trudno... Konkurs wygrał pracownik biura prasowego kancelarii Prezydenta.

W sierpniu się trochę podłamałem, ale złożyłem papiery do Centrum Promocji Województwa Lubelskiego. Po teście byłem w pierwszej piątce. Zresztą jako jedyny mężczyzna. Tym razem pracę dostały dwie dziewczyny, które wcześniej pracowały w Lubelskiej Regionalnej Organizacji Turystycznej. Pewnie miały wyższe kwalifikacje. Powoli przestawałem się temu wszystkiemu dziwić.

Nie poddaję się

Końcówkę wakacji miałem ostrą. Najpierw konkurs na starszego referenta w Lubelskim Urzędzie Skarbowym. W teście z ustaw dostałem 25 punktów na 30. Powoli zaczynałem traktować to wszystko jak sport.

Czekając na rozmowę kwalifikacyjną z naczelnikiem spisałem nazwiska osób, które wchodziły do pokoju. Wszystkie dziewięć. Wyobraźcie sobie jak się zdziwiłem, gdy pracę dostał ktoś, kogo nawet na tych rozmowach nie było! W papierach pewnie jest w porządku, bo mógł przecież przyjść drugiego dnia, prawda?

Nie mówię, że jestem świetny. Nie można być dobrym we wszystkim. Chodzi o coś zupełnie innego.
We wrześniu starałem się o posadę w kuratorium. Wydawało mi się, że to stanowisko stworzone dla mnie: podobnymi rzeczami zajmowałem się już w Warszawie. Ale, niestety, komisję bardziej interesowało to, że jestem urzędnikiem służby cywilnej. Zaczynam mieć wrażenie, że bardziej mi to przeszkadza niż pomaga. Taką osobę trudniej zwolnić, trzeba jej też więcej płacić.

Ze stażystą nie wygrasz

W rekrutacji prowadzonej przez Komendę Miejską Policji i lubelski oddział Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad poległem już na pierwszym etapie. Nie przeszedłem dalej, chociaż spełniałem wymogi formalne. W dyrekcji pracę dostała osoba, która od dawna pracuje na tym stanowisku. Łatwo było to sprawdzić na stronie internetowej GDDKiA.

Znów próbuję w kancelarii marszałka. Tym razem na stanowisko ds. organizacji pracy Marszałka i członków Zarządu. Z planowanych dwóch etapów rekrutacji zrobili trzy, ale – co tam – powoli zacząłem się przyzwyczajać. Po teście zostało pięć osób. Wśród nich pewna pani stażystka. Od razu wiedziałem, że wygra.

Gdy czekaliśmy na korytarzu, powiedziałem tym, którzy najbardziej liczyli na ta robotę, by nie cieszyli się na zapas. Bo skoro wśród nas jest stażysta, to już wszystko wiadomo. Oni byli tacy, jak ja pół roku wcześniej. Pełni nadziei, ambitni i naiwni.

Siadłem przed komisją. – Zawsze przegrywam ze stażystami. Czy teraz będzie tak samo? – zapytałem. Ktoś mi odpowiedział: Proszę próbować dalej. Więc spróbowałem. Ale już tylko raz.

Drugi, bo nie z Kraśnika?

Specjalista ds. edukacji – to stanowisko w Urzędzie Statystycznym byłoby dla mnie idealne. I kontakt z ludźmi, i służba cywilna. Po zdanym teście trzeba było zrobić prezentację. Temat bardzo ogólny: statystyka. Zależało mi na tej pracy, postanowiłem zrobić najlepszą prezentację, jaką potrafię. I... znów byłem drugi. Tym razem przegrałem z kobietą spod Kraśnika.

Wydaje mi się, że to kolejna prawidłowość. W lubelskich urzędach pracę znajdują zwykle osoby pochodzące z dwóch regionów: z okolic Kraśnika i Chełma. Ciekawe...

Napisałem wtedy do Szefa Służby Cywilnej w Polsce. O tym, że stanowiska tworzone są pod konkretne osoby, a w trakcie trwania konkursu zmienia się jego zasady.

Nie chodziło mi o to, by komuś zaszkodzić. Raczej o to, by trzymać się ustalonych z góry reguł. Mam za sobą szkolenia, na których wiele się mówiło o podnoszeniu jakości pracy czy etyce w służbie publicznej. W Lublinie te zasady są łamane.

Wszelkie podręczniki o szukaniu pracy też można wyrzucić do kosza. Nie ma sensu profesjonalnie pisać CV, skoro rzadko kto je czyta? (mam za sobą dziesięć różnych rozmów kwalifikacyjnych, pytanie o rzecz z CV padło raz). Znajomość języków? A po co, jeśli członkowie komisji przeważnie nie potrafią tego sprawdzić.

Odpowiedź z Warszawy dostałem dość szybko: Nie są w stanie w każdej komisji posadzić obserwatora z zewnątrz. Tak się dzieje tylko na konkursach na wyższe stanowiska w służbie cywilnej.

Jak na Lublin

Dlaczego tak się uparłem? Bo zawsze, bardziej niż pieniądze, liczyło się to, co robię. Zawsze też chciałem pracować w administracji. Nawet pracę magisterską pisałem o etyce pracy w urzędzie. Nigdy też nie zależało mi na kasie.

W Warszawie zaczynałem od 1100 zł na rękę. Po 4,5 roku zarabiałem 4 tys. zł. Tutaj wystarczyło, bym na początek dostał 1500. Do tego przysługuje mi 700 zł dodatku dla urzędnika służby cywilnej (pracodawca wykłada z tego tylko 200 zł – resztę pokrywa ministerstwo). Razem to 2200. Przyzwoicie jak na Lublin.

Rok temu wydawało mi się, że wracam do Lublina z jakimś doświadczeniem. Ale pozycja "praca w stolicy” w CV wcale mi nie pomogła. Okazało się, że w Lublinie hasło "Warszawa” działa jak płachta na byka. Tylko że to nie jest tak. Znam siebie, wiem jak pracuję. Jestem ambitny, ale potrafię grać drugie skrzypce.

Czym jest dla mnie ten wywiad? Pożegnaniem z administracją.

źródło: http://www.dziennikwschodni.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20110304/MAGAZYN/952456900
Najlepszy komentarz (35 piw)
zygmuntor • 2013-06-26, 14:47
Co za jebany pasożyt z tego bohatera artykułu. Do normalnej roboty nie pójdzie, tylko się na darmozjada do urzędu pcha!
Z Sadistic.pl na JoeMonster
Tomaszov • 2013-05-20, 11:02
Brawo dla Sadola!
Na JoeMonster możemy znaleźć taki oto ciekawy artykuł: -> LINK.

Ale zaraz... czy ja tego gdzieś wcześniej nie widziałem, a jednak -> LINK.



Można? Można!

Częściej raczej spotykamy sytuację odwrotną
Najlepszy komentarz (102 piw)
bloodwar • 2013-05-20, 11:07
Uciąć złodziejskim chujom jaja! A mi tantiemy wypłacić!
Mafii już nie ma. Teraz oni trzęsą Polską
I................o • 2013-05-11, 10:49
Terror, handel bronią i materiałami wybuchowymi, wymuszanie haraczy, pranie pieniędzy, narkotyki,
afery bankowe - to tylko część przestępstw, jakimi zajmują się polscy gangsterzy z 772 grup przestępczych
działających na terenie Polski. CBŚ opublikowało właśnie raport ze swojej działalności w 2012 roku.





Najwięksi polscy mafiosi odsiadują wyroki w więzieniach. To jednak wcale nie oznacza, że nasz kraj uwolnił się od zorganizowanej przestępczości. Przez ostatnie lata zmieniła ona swój charakter, ale wciąż pozostaje jednakowo groźna, przynosząc duże straty państwu i ogromne zyski kryminalistom.

Dziś przestępcy najczęściej rezygnują ze spektakularnych krwawych porachunków czy brutalnych morderstw. Swoje interesy prowadzą w większym ukryciu i starają się nie ściągać na sobie uwagi.

Nie jest to jednak łatwe. Bandyci ze zorganizowanej przestępczości są w stałym zainteresowaniu CBŚ. Funkcjonariusze przedstawili najnowszy raport z działalności w 2012 roku. Wynika z niego, że w Polsce działa 772 gangów, w tym 54 o charakterze międzynarodowym i 6 rosyjskojęzycznych. W sumie skupiają blisko 7,5 tysiąca osób uwikłanych w przestępczy proceder. Terror, handel bronią i materiałami wybuchowymi, wymuszanie haraczy, pranie pieniędzy, narkotyki, afery bankowe - to tylko niektóre gałęzie ich działalności.


Link do oryginalnego artykułu: [ + ]
Najlepszy komentarz (86 piw)
r................o • 2013-05-11, 11:24
Tu masz największy gang.
Do pieca z nimi. Ryży chuj jako pierwszy.
Trening Mike Tyson
E................k • 2013-05-03, 1:31
MIKE TYSON


Dzień treningowy (7 razy w tygodniu):
5.00 pobudka i trucht 3 mile
6.00 powrót do domu, prysznic i do łóżka spać (wspaniały trening dla jego wielkich nóg)
10.00 pobudka i owsianka do jedzenia
12.00 trening bokserski (10 rund sparringu)
14.00 drugi posiłek (stek, makaron i sok owocowy)
15.00 więcej treningu bokserskiego i 60 min. aerobów na rowerze stacjonarnym (znów ćwiczenie wytrzymałośći ogromnych nóg)
17.00 2000 brzuszków, 500 - 800 pompek na poręczach, 500 pompek, 500 szrugsów z 30 kg hantlami i 10 min. treningu karku
19.00 stek, makaron i sok owocowy znowu (pomarańczowy chyba)
20.00 znów 30 min. na rowerze stacjonarnym
A potem trochę oglądania tv i spać

Przed porannym truchtem rozciągał się, robił 10 skoków na pudła i 10 sprintów. O 12 - tej sparring. O 15 -tej ćwiczył na ciężkim worku albo trening na łapach (wpiszcie
"mitt work" w youtubie). Rozgrzewka przed treningiem bokserskim to skakanka, walka z cieniem albo na speed ballu (ten szybki worek, gruszka czy też jak to się tam to nazywa). O 17 -tej robił trening obwodowy. 10 rund. W każdym obwodzie wykonywał koejno: 200 brzuszków, 25 - 40 pompek na poręczach, potem 50 pompek, znów 25 - 40 razy poręcze, 50 szrugsów i na koniec 10 min. treningu karku na podłodze. Co za zwierzę! Tyson powiedział, że szrugsy wzmacniają jego barki. To pozwalało mu zadawać piekielne ciosy mimo krótkich ramion. I przy okazji wzmacniały wytrzymałość jego karku. Trzeba zaznaczyć, że Tyson nie mógł zrobić więcej niż 50 brzuszków i 50 pompek dziennie gdy miał 13 lat. Ale stopniowo dzięki, codziennemu treningowi stopniowo rozbudowywał swą siłę. I tak, mając 20 lat, robił 2000 brzuszków w ciągu dwóch godzin każdego dnia.

Mike opowiedział o swoim treningu Ian`owi Durke`owi (komentator Sky), kiedy odwiedził Anglię by obejrzeć walkę Franka Bruno w marcu 1987 r. Durke powiedział, że Bruno ćwiczy jak kulturysta i spytał co Mike o tym sądzi. Mike odparł, że naturalne ćwiczenia są lepsze (floor exercises and natural exercises). Wyjaśnił, że siła jego ciosów pochodzi z ćwiczeń na ciężkim worku i z niczego więcej. "Wypracuj siłę z biodra" - powiedział. Pomijając szrugsy z hantlami, Mike uważał, że podnoszenie ciężarów jest tak samo użyteczne jak sernik. Niemniej jego trener Cus D`amato widząc styl Tysona, zdawał sobię sprawę, że potrzebuje on potężnego uderzenia (pomijając to potężne uderzenie z którym się urodził). Dlatego stopniowo zwiększał ciężar ciężkiego worka, tak, że w wieku 18 -19 at Mike uderzał tak potęznie jak nikt inny. Ponadto Also zalecił poranne bieganie z obciążeniem. 22.5 kg w plecaku. Ponieważ nie chciał, aby Mike urósł zbyt wysoko (bo nie pasowało to do jego stylu).

Cus zanim umarł powiedział Rooney`owi: "Pomimo, że cała robota została zrobiona, trenujcie nadal ciężko". Stevie Lott wspomina, że Cus spędził z Mikem 5 lat, koncetrując się na rozwijaniu techniki bardziej niż na pozostałych aspektach. Potem wycofał się i nadzorował trening poprzez Rooneya. Przed śmiercią przez rok obserwował czy są na właściwej drodze.

Oto jak Lott opisuje trening Mike u szczytu formy:
"Mike wstawał wcześnie, około 4 lub 5 i biegał. Potem o 12-tej szedł na trening. To był ten sam schemat niezależnie czy to była walka w Las Vegas czy w Atlantic city. Kevin zwykł zmieniać liczbę rund sparringowych w zależności ile czasu zostawało do walki. Rzadko widywałem sparringi [ale w znaczeniu, że był zajęty czymś innym, a nie, że nie było sparringów]. Ale każda runda była traktowana jak prawdziwa walki.

Partnerzy sparringowi byli znakomici. Jesse Ferguson, Oliver McCall i Mike Williams. Nagrywaliśmy te walki. Gdy je oglądam po latach to jestem pod wrażeniem. W 95% są na poziomie przewyższającym prawdziwe walki bokserskie stoczone w ostatnich 15 latach.

Późnym wieczorem Mike relaksował się w clubie albo przez godzinę pedałował na rowerze stacjonarnym.

O sparringu :

Dwa, trzy dni przed walką Mike robił 15 - 16 rund sparringu z dwoma lub trzema partnerami treningowymi. Tak, że byliśmy pewni na 100%, że da radę boksować pełne 12 rund. Jestem oldschoolowcem, wierzę w ciężki trening.

O walce z cieniem:

Cusa denerwowało kiedy fighter traktował walkę z cieniem tylko jako rozgrzewkę. A większość z nich tak właśnie robiła. Tzn. powtórzyć kilka ruchów, podźgać powietrze. Dopiero potem zaczynali, jak to mówili, prawdziwy trening. Ale jak jesteś w ringu to walczysz z żywymi ludźmi, którzy mają różne techniki i style. Jeśli widziałeś kolesia, który ćwiczył trzy różne kombinacje, to wiesz co dokładnie jak się zachowa. Wystarczy wyprzedzić jego reakcję i zadać mu cios.
Myśl w kategoriach kombinacji ciosów, uderzania piekielnie szybko, bez oporu worka treningowego czy ciała przeciwnika. W walce z cieniem należy się skoncentrować na wyprowadzaniu więcej niż jednego ciosu. Z takim podejściem kształtuje się dobry nawyk zadawania ciosów w serii. To pomoże w nabraniu płynności oraz wspomoże synchronizację pracy rąk i nóg. Nie zadawaj bezmyślnie ciosów gdy ćwiczysz. Skoncentruj się i myśl co robisz. Luzacka walka z cieniem nie pomoże ci na ringu, więc nie trenuj w ten sposób.

O treningu z ciężarami:

Mike nigdy nie dotykał ciężarów, gdy trenował pod moim okiem. Gdy zaczynał ćwiczyć z żelastwem stawał się wolniejszy niż normalnie.
Nie będziesz szybszy od Muhammada Alego jeśli trenujesz ze sztangą.

O ciężkim worku:

Siła ciosu Mike rozwijała się wraz z ciężarem worka. Doszliśmy do 160 kg w 84 roku, zanim Tyson stał się pro. Ale po kilku tygodniach uszkodził sobie dłoń, więc nigdy już nie ćwiczyliśmy na takim ciężarze.

O jedzeniu:

Pożerał steki I kurczaki. To było cholernie kosztowne - nakarmić go. Jego ulubionym rodzajem był Captain Crunch. Zwykłem kupować je na pudła, by zapełnić jego żołądek.
Najlepszy komentarz (69 piw)
R................c • 2013-05-03, 11:10
Moja codzienna gimnastyka:
7.00 - Pobudka i skrętoskłony w pozycji horyzontalnej w poszukiwaniu budzika, który nieubłaganie halasuje;
7.10 - Skłon, by włączyć pc, wziąć skarpetki z dolnej szuflady i podnieść konsolę, żeby uszykować ją sobie do pracy, następnie spacer w stronę kuchni, by zrobić kawę;
7.25 - Rozgrzewka z pomocą gorącej kawy;
8.00 - Trening umysłowy, zaczynam zastanawiać się nad ludźmi, którzy mają pracę od 6 i już dawno zapierdalają, a następnie o tych, którzy mają lepiej.
8.30 - Trucht w stronę firmy z jednoczesnym ćwiczeniem bicepsów od podnoszenia i opuszczania papierosa.
9.00 - Prysiad przy miejscu pracy

...

Fakt nie brzmi to tak zniewalająco jak w przypadku Tysona, ale systematyka jest = D.
Kraj wtórnych analfabetów
t................o • 2013-03-22, 15:49
Smutna rzeczywistość.

"Trzy czwarte Polaków to mniej lub bardziej zaawansowani... wtórni analfabeci. Czy można to zmienić?

Według badań międzynarodowych organizacji PISA (Międzynarodowego Programu Oceny Umiejętności Uczniów) i OECD (Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju) blisko 40% Polaków nie rozumie tego, co czyta, a kolejne 30% rodaków rozumie, ale w niewielkim stopniu. Powodów postępującego otępienia społeczeństwa jest kilka - najważniejszy to zanik nawyku czytania, bezrefleksyjne oglądanie telewizji oraz wzrastające ubóstwo (dzieci wychowywane w biedzie mogą mieć nawet o 9 punktów niższy iloraz inteligencji). Wtórny analfabeta bez większego wysiłku może przejść przez życie i jego ułomność intelektualna specjalnie mu nie przeszkadza. Nie musi czytać gazet, by wiedzieć, co się dzieje na świecie (informacji dostarczają mu telewizja i radio). Po skończeniu szkoły nie musi nawet pisać (listy zastąpiła rozmowa telefoniczna, a życiorys czy podanie pisze rzadko i według schematu). Nawet w instrukcjach obsługi umieszcza się rysunki ułatwiające zrozumienie, co trzeba zrobić. Paradoksalnie, może być "czytelnikiem" prasy - choć tylko telewizyjnej (to najpopularniejsze w Polsce gazety) i brukowej, w której tekst ogranicza się do podpisu pod zdjęciem.
Z socjologicznego punktu widzenia analfabeta wtórny to człowiek, który mimo ukończenia szkoły nie potrafi sprawnie czytać ani pisać. Można być także analfabetą funkcjonalnym, czyli osobą, która wprawdzie składa litery w wyrazy, a wyrazy w zdania, ale nie potrafi zrozumieć ich treści ani znaczenia. Dotyczy to nawet prostych komunikatów, z którymi mamy do czynienia na co dzień, np. ulotek informacyjnych o sposobie dawkowania leków.

Analfabeta po uniwersytetach

Choć brzmi to zaskakująco, analfabetyzmem wtórnym i funkcjonalnym zagrożeni są nawet absolwenci szkół wyższych. Z badań przeprowadzonych pod patronatem OECD wynika, że co szósty magister znad Wisły to analfabeta funkcjonalny! W badaniach porównywano zdolności rozumienia tekstu i poradzenia sobie z wyczytanymi informacjami u mieszkańców siedmiu państw: USA, Kanady, Polski, Niemiec, Szwajcarii, Holandii i Szwecji. W każdym kraju obserwowano ok. 3 tys. osób. Okazało się, że Polacy gubili się przy odczytywaniu rozkładu jazdy pociągów czy mapki pogody (40%). Trzy czwarte rodaków bezradnie rozkładało ręce przy pytaniu, czy dostrzegają związek między dwoma wykresami (jeden dotyczył sprzedaży petard, drugi - liczby wypadków). W rezultacie na najwyższych (piątym i czwartym) poziomie znalazło się zaledwie 3% Polaków. Do dwóch najsłabszych grup zaliczono natomiast prawie 80% mieszkańców naszego kraju. Co trzeciego z nas uznano za analfabetę wtórnego lub funkcjonalnego. Zajęliśmy ostatnie miejsce w rankingu.
- Dlaczego wypadamy tak nisko w międzynarodowych rankingach na rozumienie instrukcji obsługi? Bo zamiast ją czytać, Polak woli zapytać znajomego, który wcześniej instalował podobny sprzęt. Jesteśmy społeczeństwem gadanym i unikamy tego, co jest obce naszej kulturze, czyli czytania - komentuje psycholog społeczny, prof. Janusz Czapiński.
Dane budzące grozę, ale czy aby na pewno powinniśmy się temu dziwić? O tym, jak posługują się językiem pisanym wykształceni rodacy, mogliśmy się przekonać pod koniec lutego, kiedy to parlamentarzyści zostali poproszeni o napisanie dyktanda. Nie musieli pisać samodzielnie, lecz... w grupach, tak by mogli się konsultować w przypadku wątpliwości. Kiedy sprawdzono wyniki, okazało się, że nasza elita elit, na co dzień posługująca się językiem mówionym i pisanym, nie potrafi poprawnie pisać! Wbrew logice przyznano jednak tytuł Bezbłędnego Klubu Parlamentarnego tym zawodnikom, którzy... popełnili najmniej błędów!
Analfabeta w szkole

W międzynarodowych testach na rozumienie czytanej treści nie lepiej wypada polska młodzież. W 2002 r. Międzynarodowy Program Oceny Umiejętności Uczniów PISA przebadał 265 tys. 15-latków z 31 państw. W Polsce do testów zabrało się aż 4 tys. uczniów, którzy mieli się wykazać zdolnością wyszukiwania informacji, interpretacji tekstu, refleksji i krytycznej oceny. Nietypowa klasówka wypadła fatalnie. Wyniki podzielono na pięć poziomów. Tylko 6% młodych Polaków zakwalifikowało się do najwyższego poziomu. Natomiast niemal 10%... nie spełniało wymogów najniższego poziomu! Wylądowaliśmy na 24. miejscu. W raporcie końcowym PISA stwierdziła, że co dziesiąty absolwent polskiej podstawówki nie potrafi czytać, w zasadniczych szkołach zawodowych zaś analfabeci wtórni stanowią jedną trzecią!
Jak wyplenić analfabetyzm wtórny i funkcjonalny skoro już młodzież szkolna jest nim zarażona?
Według prof. Janusza Czapińskiego, jeśli chcemy skutecznie walczyć z analfabetyzmem wtórnym, powinniśmy przede wszystkim zabrać się do zmiany systemu szkolnictwa. W Polsce zamiast uczenia samodzielnego myślenia mamy mechaniczne wkuwanie na pamięć dat i formułek. - Tendencje do ułatwienia sobie życia dotyczą nie tylko nowoczesnych technologii, lecz także edukacji. Uczniowie starają się czytać nie lektury, ale ich omówienia. Nawet na wyższych uczelniach sięga się po nowoczesne metody przekazywania wiedzy, np. slajdy, które pomagają przyswoić wiedzę bez żmudnego, lecz owocnego siedzenia w bibliotekach - ocenia prof. Czapiński. - Warto też się zastanowić nad różnicą podręczników polskich i amerykańskich. Tu widać przepaść, jeśli chodzi o ich cele. W przypadku naszych podręczników celem zdaje się ukazanie erudycji autora. Celem amerykańskich zaś jest dotarcie z jak największą liczbą informacji do odbiorcy. Nie da się ukryć, że nasze po prostu nudzą i zniechęcają do czytania.
Sposobem na analfabetyzm wtórny i funkcjonalny jest wypracowywanie nawyku czytania - od książek i prasy począwszy, a skończywszy na ulotkach, regulaminach i instrukcjach obsługi.
Być może internet spowolni proces rozszerzania się analfabetyzmu - wymusza bowiem kontakt ze słowem pisanym. W sieci można znaleźć nie tylko miliony informacji o świecie (hasła encyklopedyczne, artykuły), ale także jest miejsce na indywidualną aktywność - pisanie pamiętników (blogów) czy komentowanie bieżących wydarzeń i czytanych tekstów.
Zdaniem prof. Czapińskiego, warto zacząć od najprostszych rozwiązań, chociażby od emitowania w telewizji filmów z napisami.
- My puszczamy filmy z lektorem, a w Europie, np. w Belgii, Skandynawii i Niemczech opatrzone są tylko napisami. To świetne rozwiązanie, bo lektor rozleniwia, a napisy wymuszają kontakt ze słowem pisanym. Przy okazji odbiorca osłuchuje się z obcym językiem i łatwiej mu się go uczyć - zauważa.
Warto dodać, że statystyczny Polak spędza przed telewizorem cztery godziny dziennie.
Brak refleksyjnego podejścia do przekazywanych treści widać znakomicie na przykładzie reklam. Wiele sloganów pozbawionych jest logiki, roi się w nich od błędów językowych, ale nikomu to nie przeszkadza. To pierwszy krok do bycia współczesnym analfabetą. Podobnie jest z językiem piosenek, np. emitowany od kilku lat serial \"Klan\" w swojej sztandarowej piosence uczy Polaków błędnej formuły językowej: \"Czasem chcesz się pożalić, ale nie masz do kogo\". Ilu telewidzów razi ten błąd?
- Tracimy wyczucie językowe. Przejawia się ono choćby w akceptacji bezsensownych tekstów, np. reklamowych typu \"Zmieniamy sens twoich stóp\", \"Serek dla mocnych kości\" czy \"Polskie mleko z polskiej krowy\". Ich pojawienie się świadczy o stępieniu się naszej wrażliwości na kłamstwo i manipulację - uważa dr Katarzyna Kłosińska, językoznawca z Uniwersytetu Warszawskiego.
Skutecznym sposobem zahamowania analfabetyzmu wtórnego i funkcjonalnego jest uczestnictwo w kulturze. Niestety, do tej metody Polacy raczej się nie rwą. Nie chodzimy do teatru, na wystawy, a nawet do kina. Z badań CBOS wynika, że jeszcze w 1989 r. 42% Polaków było przynajmniej raz w roku w kinie, w 2003 r. już tylko 29%. Biblioteki są dostępne za darmo, mimo to są coraz rzadziej odwiedzane. W 1989 r. 64% Polaków twierdziło, że czyta jedną książkę w roku. W 2003 r. odsetek ten zmniejszył się do 54%. Aż 44% rodaków przyznaje, że w ogóle nie sięga po książki.

Analfabetyzm wyniesiony z domu

Do tej pory naukowcy przekonywali, że poziom i jakość uczestnictwa w wydarzeniach kulturalnych nie zależą od stanu materialnego Polaków. Ci, którzy wynieśli z domu lub sami wypracowali nawyk czytania, sięgają po książkę niezależnie od grubości portfela. Jednak pracownicy ośrodków pomocy społecznej alarmują, że długotrwałe, niemal 20-procentowe bezrobocie przyczynia się do dziedziczenia, a więc przechodzenia z rodziców na dzieci, analfabetyzmu wtórnego. Mówią wręcz o powstaniu nowej grupy społecznej - o zawodowych analfabetach. Osoby te nie potrafią zrozumieć najprostszych komunikatów wywieszanych w urzędach. Prowadzi to do bezradności i nieumiejętności dochodzenia swoich praw.
Prof. Czapiński uspokaja, że niebezpieczeństwo nie jest tak wielkie. - Problem dotyczy nie tyle bezrobotnych, ile zamkniętych enklaw - terenów postpegeerowskich. Dziecko bezrobotnych rodziców, które chodzi w mieście do szkoły, styka się z dziećmi z większym bogactwem kulturowym i to może je mobilizować do wyrwania się z marazmu, zniechęcenia i bezradności. Natomiast jeśli się obraca w środowisku zamkniętym, wśród społeczności o podobnych (niskich) aspiracjach, to oni nie zarażą chęcią innego życia. To nimi, a nie bezrobotnymi powinno się zająć ze szczególną troską państwo - przekonuje prof. Czapiński.

***
Jest jednak druga strona medalu. Jeśli przestajemy rozumieć treść komunikatu, wina może leżeć po stronie jego autora, a nie odbiorcy.
- To, że wiele osób nie rozumie przekazu telewizyjnego, to raczej wina dziennikarzy. Z instrukcjami też czasem dzieje się podobnie. Producent przetłumaczy dosłownie obcojęzyczną instrukcję lub zapomni umieścić jakiejś informacji w treści - pociesza prof. Czapiński.
Pamiętajmy więc, że nie tylko czytający może być analfabetą wtórnym. Także piszący."

Artykuł dosyć długi. Pewnie niewielu przeczyta go do końca. Ciekawe ilu pojmie o co w nim chodzi...
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zobligowała nas do oznaczania kategorii wiekowych materiałów wideo wgranych na nasze serwery. W związku z tym, zgodnie ze specyfikacją z tej strony oznaczyliśmy wszystkie materiały jako dozwolone od lat 16 lub 18.

Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:

  Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na rok. 6,50 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem