Pamiętacie film Gry Wojenne? Zastanawialiście się wtedy co by było gdyby taka sytuacja naprawdę miała miejsce? Otóż to nie jest fikcja. Sytuacja z Rosji(a gdzieżby indziej)
26 września 1983 roku system wczesnego ostrzegania w centrum dowodzenia radzieckich wojsk
rakietowych uruchomił alarm jądrowy. Gdyby nie postawa pułkownika Stanisława Pietrowa, który
złamał wydany wtedy rozkaz, 23 września mógł okazać się ostatnim dniem życia milionów ludzi na
świecie.
Pierwsza połowa lat 80. była jednym z najbardziej napiętych okresów zimnej wojny. Związek
Radziecki dokonał inwazji na Afganistan, doszło do bojkotu Igrzysk Olimpijskich w Moskwie.
Równocześnie, ze względu na produkcję przez ZSRR pocisków balistycznych SS-20, siły NATO
zapowiadały znaczną ekspansję arsenału w bezpośrednim sąsiedztwie supermocarstwa. We wrześniu
1983, Armia Radziecka omyłkowo (prawdopodobnie) zestrzeliła cywilny lot Korean Air 007, co
doprowadziło do jeszcze poważniejszej eskalacji konfliktu na arenie międzynarodowej i w odczuciu
KGB przybliżało widmo niezapowiedzianego ataku nuklearnego ze strony Stanów Zjednoczonych.
Zapowiadał się kolejny nocny dyżur - walka ze snem i czekanie na dzienną zmianę - gdy nagle na
nieruchomym do tej pory ekranie zapaliła się pierwsza lampa i napis "atak rakietowy". Po sekundzie
nie było wątpliwości - amerykańska rakieta zbliża się w kierunku ZSRR. Wkrótce następna, po kilku
kolejnych sekundach komputer wskazywał już pięć rakiet - Stany Zjednoczone rozpoczynały atak
jądrowy z bazy Malmstrom w Montanie. W sztabie rozległ się dźwięk syreny, a na pulpicie, przy
którym siedział Pietrow migały już dwie lampki: "atak rakietowy" i "start". "Start" był komendą do
odpalenia radzieckich pocisków nuklearnych.
Losy globu znalazły się w rękach 44-letniego pułkownika Stanisława Pietrowa, oficera radzieckich
wojsk rakietowych, trzymającego rękę nad atomowym guzikiem, który miał odpalić 5 tysięcy rakiet
nuklearnych, wymierzonych w Stany Zjednoczone i ich sojuszników. Wada radzieckiej techniki
komputerowej, czy początek "imperialistycznej agresji" USA, przed którą państwowa propaganda tak
skutecznie straszyła radzieckiego człowieka? Stał przed wielką elektroniczną mapą Ameryki nie
mogąc uwierzyć w to co się dzieje. Był jedynym w całym kraju człowiekiem zdolnym wydać
odpowiedni werdykt - atak czy fałsz? Po czym zgodnie z instrukcją natychmiast zawiadomić
przywódcę ZSRR Jurija Andropowa, a po akceptacji rozpocząć odliczanie i wystrzelić rakiety. Kreml
mógł się jedynie i wyłącznie kierować tylko jego orzeczeniem, dlatego tak ważna była decyzja
Pietrowa. Zachował jednak zimną krew.
Poczułem, że nogi mam jak z waty. Spojrzałem na swoich podwładnych - na początku cisza, widzę,
jak ludzie się we mnie bezradnie wpatrują, a zaraz potem panika, krzyki, niemal nie zniszczą
stanowisk. Zacząłem rzucać mięsem, kazałem im natychmiast wrócić do roboty, zaraz potem
poczułem, że muszę podjąć chyba najważniejszą decyzję w życiu - mówi.
Europa powoli kładła się spać. W Belgii zmarł były król Leopold III i media jak przed trzydziestoma
laty znów snuły rozważania, czy kolaborował z niemieckim okupantem, czy też nie. W Anglii media
podały sensacyjną wiadomość o spektakularnej ucieczce z pilnie strzeżonego więzienia Maze 38
członków Irlandzkiej Armii Republikańskiej. Wówczas był to problem, wydawałoby się, znacznie
pilniejszy niż Sowieci i cały ich atomowy potencjał.
Pietrow czekał, upływały kolejne sekundy, w ciągu pół godziny pierwsze rosyjskie miasta mogły
zostać starte z powierzchni ziemi. On - do niedawna zwykły radziecki służbista, który ostatnie
dziewięć lat przepracował w systemie wczesnego ostrzegania - mógł spowodować, że to samo stanie
się z Nowym Jorkiem, czy Los Angeles. Później taki sam podpułkownik, po drugiej stronie Atlantyku,
zobaczyłby podobny alarm i zapewne nie miałby żadnych podstaw, żeby się zawahać. Czy zawahałby
się Ronald Reagan, zanim sięgałby po teczkę atomową? Czy po pierwszej odwetowej serii, Związek
Radziecki zaprzestałby wojny? Tak czy inaczej, dziesiątkom milionów mieszkańców północnej półkuli
pozostawałyby minuty, godziny życia.
Nie było wątpliwości - komputer pokazywał atak, dziwny atak, bo kto rozpoczyna wojnę nuklearną
pięcioma rakietami, ale dane nie pozostawiały wątpliwości. Między wielką mapą USA i wielką mapą
ZSRR zapalały się kolejne światła. Minister obrony, sztab generalny i Kreml czekali na informację, a
czas uciekał - wspomina Pietrow.
Decyzja zapadła po trzech minutach rozważań. To musi być bzdura, błąd komputera, nie wierzę w to,
krzyknąłem w słuchawkę. Po drugiej stronie odpowiedział ściszony i nie mniej przerażony głos
oficera operacyjnego: Zrozumiano, pracujcie dalej.
Dużo ryzykował. Nie miał 100 proc. pewności, że był to fałszywy alarm.
Na zachodniej półkuli nikt nie mógł mieć nawet pojęcia, co dzieje się w sierpuchowskim bunkrze, w
centrum odbierającym dane od radzieckich satelitów. W Ameryce, pod rządami Ronalda Reagana,
trwało spokojne niedzielne popołudnie 25 września 1983. Wciąż pobrzmiewały jednak echa skandalu
sprzed ponad trzech tygodni - zestrzelenia przez ZSRR południowokoreańskiego samolotu z 269
pasażerami na pokładzie.
Powodów do spokoju nie było jednak nadal, tym razem dłużyły się kolejne minuty. Jeżeli Pietrow się
pomylił, to amerykańskie pociski powinny spaść po około 25-30 minutach od momentu wystrzelenia.
Nie było jednak żadnej informacji o potężnych eksplozjach. Kreml wciąż stał cały, wokół była
spokojna noc z 25 na 26 września 1983 roku.
Nie obeszło się jednak od paniki na wyższych szczeblach. Nazajutrz w centrum pojawiła się specjalna
komisja mająca wyjaśnić, dlaczego radziecka technika, która przecież "niczym nie ustępuje
amerykańskiej, a nawet pod pewnymi względami ją przewyższa" tym razem postawiła świat na skraju
wojny. Komisja nic nie wyjaśniła, na trop pomyłki pół roku później wpadł jeden z młodych oficerów.
Zdolny chłopak - wspomina Pietrow - zauważył, że istnieje pozycja, w której w bardzo niewielu
przypadkach Ziemia może dać odbicie i wywołać właśnie taką reakcję systemu. System naprawiono,
nigdy przedtem, ani nigdy później nie doszło do podobnego błędu. Przynajmniej ja o nim nic nie
wiem.
Okazało się, że miał rację. System satelitarny zawiódł z powodu odbicia się światła słonecznego od
chmur, które tego dnia były nad Montaną. Po 26 września pułkownik został zepchnięty na boczny tor.
Pietrowa okrzyknięto dopiero bohaterem w 1993 roku. Sam już dawno wyrzucił z pamięci
wrześniową noc, gdy jego były dowódca, płk Jurij Wotincew przyznał w wywiadzie dla "Prawdy", że
kompromitująca Związek Radziecki pomyłka miała miejsce i że jego podwładny zapobiegł wówczas
najgorszemu.
Nagle znalazłem się w centrum zainteresowania. Moja żona, której przez lata nie powiedziałem ani
słowa, była przerażona - "to naprawdę o tobie piszą, no co ty, nie wygłupiaj się". Do domu zjeżdżali
się dziennikarze, próbowali mi wmówić, że jestem jakimś wielkim człowiekiem, a ja po prostu
wykonywałem swój obowiązek i akurat właśnie wtedy się znalazłem w pracy - mówi.
Gdy Amerykanie dowiedzieli się o najdłuższej nocy zimnej wojny, okrzyknęli Pietrowa bohaterem.
Jego imię znalazło się w encyklopediach, anglojęzyczna prasa na całym świecie co jakiś czas od nowa
wraca do historii sprzed lat. "Wszyscy jesteśmy dłużnikami Stanisława Pietrowa, bohatera naszych
czasów" - napisała organizacja Obywatele Świata, gdy w maju tego roku przyznała mu swoje
wyróżnienie i nagrodę...1000 dolarów.
Suma ta wywołała uśmieszki amerykańskich internautów, a o Pietrowie znów się zrobiło głośno. Ten
facet zasługuje na p... Pokojową Nagrodę Nobla, a nie na jakieś śmieszne tysiąc baksów - napisał
jeden z nich.
Podpułkownik pieniędzmi jednak nie pogardził. 65-letni Pietrow od lat mieszka w zdewastowanym
mieszkaniu w podmoskiewskim Friazinie. Jego emerytura to - przy rosyjskich cenach, wyższych niż w
Polsce - równowartość około 650 złotych.
I tak nie jest źle - uśmiecha się. Podwyżkę mi dali parę lat temu, wcześniej były zupełnie głodowe
stawki - powiedział.
Po wrześniowej nocy 1983 roku nie doczekał się żadnej nagrody. "Mołodiec" - powiedział mu jeden z
badających sprawę generałów i tyle było pochwał. Gdy okazało się, że nagradzając Pietrowa
wypadałoby jednocześnie kogoś innego ukarać, sprawę wyciszono.
Odszedł z armii w 1984 roku. Skończyłem 45 lat i mogłem odejść. Gdy pytali, czy chcę zostać,
odpowiedziałem, że jedyną rzeczą, jakiej od nich oczekuję, to żeby się ode mnie odczepili. Wolałem
poświęcić się rodzinie, mieć więcej czasu dla siebie. Pracowałem w biurze konstrukcyjnym, potem w
1992 roku przestano nam płacić - poszedłem na emeryturę - mówi.
Po chwili spogląda na odrapane ściany swojego mrocznego mieszkania. Remont tu kiedyś można by
zrobić, bo wstyd ludzi przyjmować. Eee, to kiedyś. Na razie - pokazuje z dumą - zaoszczędziłem i
kupiłem sobie prawdziwy odkurzacz.
W 1993 roku po przejściu na emeryturę, zajmował się swoją żoną, która przeszła udar mózgu. Gdy
zmarła, musiał pożyczyć pieniądze na jej pogrzeb. Ze względu na tajemnicę wojskową wydarzenia te
były trzymane w tajemnicy do 1998 roku. Dopiero w ostatnich latach Pietrow został uznany za
bohatera: w 2004 otrzymał nagrodę World Citizen Award, a w 2006 został uhonorowany przez
Organizację Narodów Zjednoczonych.
Niektóre źródła podają, że mimo że Pietrow zapobiegł katastrofie, liczyło się przede wszystkim to, że
postąpił wbrew rozkazom swoich przełożonych i naruszył przyjęte procedury operacyjne. Został
poddany intensywnym przesłuchaniom, a następnie odsunięty od służby i ukarany naganą, oficjalnie
za nieprawidłowe wypełnienie dokumentacji.
Dziś Stanisław Pietrow (Stanislav Petrov) mieszka w podmoskiewskim blokowisku miasta Friazin.