Witam
Wczoraj wróciłem z wycieczki do Auschwitz i usłyszałem tam pewną historię i postanowiłem się ją z wami podzielić
Jest długie ale naprawdę warto
Na samym dole streszczenie dla leniwych
Historia miłości Jerzego Bieleckiego i Cyli Cebulskiej:
Kto ratuje jedno życie - ratuje cały świat
Jest dzień 14 czerwca, 1940 rok. Dzień upalny, słoneczny, piękny. Wczoraj popołudniu przewieziono nas z tarnowskiego więzienia w samochodach ciężarowych do łaźni. Przez całą noc trwały kąpiele, ale cóż to za kąpiele były... Wszyscy weszli do wody, pomoczyli się, pomoczyli i wyszli.
Kilka kobiet dało nam trochę jedzenia, były chyba z organizacji charytatywnej.
A teraz jest ranek przeprowadzają nas przez miasto pod eskortą policji. Czuję się jak gnane bydło do rzeźni.
Ulice są wyludnione. Nikt chyba nie chce oglądać naszego ponurego pochodu...
Jednak co jakiś czas w oknach pojawiają się przygnębione twarze...oszołomione terrorem i ogromem transportu. Koledzy z Tarnowa widzą swoje matki.
Ktoś rzucił wiązankę czerwonych róż pod nasze nogi! Tak nas żegnają...
Cholerny żandarm zdeptał kwiaty!
Idziemy z placu Pod Dębem, przez Wałową, Krakowską , dotarliśmy na rampę kolejową.
Stoję i czekam...
Gdzie jedziemy?
Niektórzy mówią, że do obozu pracy, inni, że na roboty do Niemiec, może do Austrii, każdy mówi coś innego...
Wagony przygotowane...
W oddali widzę znajomą postać. To mężczyzna. Wysoki, wychudły, przystojny.
To Jurek Bielecki...
Jerzy Bielecki
Nr obozowy 243
Urodził się 28 marca 1921 r. w miejscowości Słaboszów na kielecczyźnie. Uczeń Gimnazjum Bartłomieja Nowodworskiego w Krakowie. Miał 18 lat, gdy wybuchła wojna. Chciał walczyć z okupantem. Razem z pięcioma kolegami przedzierał się na Węgry, by stamtąd dostać się do polskich sił zbrojnych we Francji. Pojmany przez Niemców, osadzony został w więzieniu w Nowym Sączu, skąd przewieziono go do Tarnowa. 14 czerwca 1940 roku został deportowany do Auschwitz wraz z pierwszym transportem 728 Polaków.
Prawie natychmiast, gdy buty hitlerowskiej armii dotknęły piastowskiej ziemi oświęcimskiej, kilka specjalnych komisji SS przeprowadziło inspekcję tego terenu. Zadaniem komisji było zbadanie możliwości utworzenia na Zasolu - jednym z przedmieść Oświęcimia - obozu koncentracyjnego. Myśl o założeniu obozu powstała w Urzędzie Wyższego Dowódcy SS i Policji we Wrocławiu.
Na czele tego urzędu stał SS-Gruppenführer Erich von dem Bach-Zelewski, któremu podlegał inspektor Gestapo SS-Oberführer Wiegandt. Wniosek swój Wiegandt motywował koniecznością przeprowadzenia fali masowych aresztowań wśród polskiej ludności śląska oraz Generalnej Guberni. W jednej z inspekcji brał udział ówczesny kierownik obozu w Sachsenhausen Rudolf Höss. Rozkaz założenia obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu wydany został w kwietniu 1940 roku. Komendantem obozu mianowano Rudolfa Hössa. 14 czerwca hitlerowcy kierują pierwszy transport Polaków do Konzentrationslager Auschwitz.
Wy psy
Do dziś Jerzy Bielecki pamięta słowa wypowiedziane przez niemieckiego oficera podczas pierwszego apelu w obozie:
"Wy Psy, Polnische Bande. Pamiętajcie, że to obóz niemiecki, a nie sanatorium. Będziecie tu pracować do końca swojego życia. Porządnie pracujący więzień może tu przeżyć trzy miesiące, kombinator lub złodziej przeżyje może pół roku, księżom i Żydom daję trzy tygodnie. Nie zapominajcie nigdy, że wyjście stąd jest tylko jedno - przez komin. A jeśli się to komuś nie podoba, może od razu iść na druty"
Jurek - więzień o numerze 243 rozpoczął walkę o przetrwanie. Przez około 1½ roku pracował w różnych komandach zewnętrznych np. wykopywanie fundamentów po zburzonych budynkach, rozbiórkach domów po wysiedlonych Polakach itd. Dzięki znajomości języka niemieckiego z początkiem 1942 roku przeszedł do Landwirtschaftskommando, do młynu w Babicach. Kommandoführerem był młynarz z zawodu, SS-Unterscharführer Paul Messner. Tam podreperował siły, doszedł do siebie, uwierzył, że obóz można przetrwać.
Jego i innych pracowników młyna dokramiali ludzie z ruchu oporu.
Jednak po ucieczce jednego z więźniów z Mühle Babitz wszystkich przeniesiono do innych, dużo gorszych komand.
Dostał się do komanda kosiarzy, gdzie pracowało około 60 więźniów. Kosili trawę na całym terenie należącym do obozu, tj.: od wioski Babice po Harmęże i Budy.
To wtedy po raz pierwszy zobaczył na dziedzińcu krematorium tak ogromną ilość zmagazynowanych zwłok przygotowanych do spalenia. Dziś wspomina, że mogło ich być nawet 5 tysięcy.
Praca była sezonowa. Po ukończeniu prac związanych z koszeniem Bielecki znalazł zatrudnienie jako mechanik w warsztacie naprawczym komanda Landwirschaft, co w obliczu zbliżającej się zimy było na wagę życia. Naprawiał wszystko, od rowerów do maszyn rolniczych włącznie. Często z magazynu organizowali części zamienne m.in. do motocykli i wymieniali je za jedzenie, ratując się w ten sposób przed głodem.
Jakiś czas potem przerzucono go do pracy w magazynie zbożowym, znajdującym się przy rampie kolejowej, w olbrzymim budynku dawnego Monopolu Tytoniowego.
Początkowo było ich 26 więźniów, w późniejszym okresie stan wzrósł przekraczając liczbę czterdziestu. Ze względu na znajomość języka niemieckiego Bielecki został mianowany Vorarbeiterem. Do zakresu pracy komanda należało przyjmowanie zboża z całego gospodarstwa obozowego. Zboże w workach dostarczali więźniowie furmankami.
Pilnowali ich esesmani. Każdy odebrany worek ze zbożem ważyli i za pełny wydawali pusty, a gdy brakło pustych worków wysypywali zboże. Każda odebrana ilość zboża była kwitowana. Kwity odbierali kierownicy Aussenkommanda. Przywiezione zboże czyścili, część składali na miejscu w spichlerzu, pozostałość ładowali sami do podstawionych wagonów, które wysyłano do Rzeszy lub kierowano do młyna Babice, gdzie następował przemiał na mąkę i paszę dla bydła. Gotowa pasza wracała do nich i była wydawana do gospodarstw rolnych w podobozach Budy, Harmęże, Babice i gospodarstwa rybnego w Pławach.
Transportem zajmowało się oddzielne komando Landwirtschaftu zwane "Rollwagą". Tygodniowo wydawali do 20 ton paszy. Pracowali od 7-ej do 19-tej, przy bramie odbierał nas jeden z esesmanów - SS-Oberscharführer Pomplum, Rottenführer Titze lub SS-Hauptscharführer, starszy esesman. Pomplum bił więźniów, a Titze był bardziej dokuczliwy. Pracując w magazynie uprawiali na większą skalę handel zbożem z esesmanami. Odbywało się to w porze obiadowej, gdy esesmani pilnujący ich udawali się na obiad, wówczas inni zajeżdżali samochodami i zabierali zboże.
Zawsze otrzymywali od nich kwity dostaw, więc mogli swobodnie wyjechać z ładunkiem. Zboże sprzedawali za żywność, chleb, margarynę, papierosy. Zdobyte rzeczy dzielili między kolegów, którzy przenosili je do Brzezinki w nogawkach spodni i za paskiem.
Cyla Cybulska
Wspomina:
"Urodziłam się i wychowałam w miasteczku Łomża, gdzie zastał mnie wybuch II wojny światowej. Od czasów założenia przez hitlerowców getta w Łomży, razem z innymi mieszkańcami tego miasta pochodzenia żydowskiego, musiałam się przenieść tam razem z naszą rodziną. Po pewnym czasie przeniesiono mnie do Sammellager w Zambrowie, skąd wywieziono nas do hitlerowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz w Oświęcimiu w dniu 21 stycznia 1943 r. Do obozu przewieziono całą moją rodzinę tzn. mamę Felę, ojca Mordechaja, starszego brata Jakuba, młodszego Natana oraz dziesięcioletnią siostrę. W poszczególnych wagonach jechały całe rodziny i panował nich olbrzymi tłok. Kiedy pociąg zatrzymał się już w Oświęcimiu, wówczas esesmani przy użyciu pałek i wśród nieustannego popędzania oraz przekleństw, wypędzali ludzi z wagonów. Po wyładunku odbyła się natychmiast selekcja. Padały słowa: rechts, links. Po każdym takim słowie ktoś odchodził na prawą lub lewą stronę. Jeśli jakaś kobieta, bez względu na wiek miała przy sobie dziecko, kierowano ja do grupy przeznaczonej na śmierć w komorze gazowej. W takiej właśnie sytuacji moją matkę razem z dziesięcioletnią siostrą włączono do grupy tych, którzy odeszli do komór gazowych. Mnie skierowano na prawą stronę. Uznano mnie za zdolną do pracy. Z naszej licznej rodziny tylko ja jedna pozostałam przy życiu. Wszyscy pozostali zginęli.
Pozostałe przy życiu kobiety wpędzono do łagru Birkenau do odcinaka BIa. Tam odebrano nam wszystkie przedmioty cywilne, zostałyśmy ostrzyżone i wytatuowano mi na przedramieniu lewej ręki numer 29558. Przydzielono mnie do baraku nr 9, w którym funkcję blokowej pełniła czeska Żydówka. Biła nas bardzo często. Po zarejestrowaniu w obozie natychmiast przydzielono nas do pracy. Żadnej kwarantanny nie przechodziłyśmy. Jedną z pierwszych prac było burzenie domostw po wysiedlonych Polakach, które znajdowały się w rejonie należącym do obozu. Przy pracy tej używało się najbardziej prymitywnych narzędzi jak młoty, łomy. Po kilku tygodniach razem z innymi wyselekcjonowanymi więźniarkami przeniesiono mnie do KL Auschwitz, czyli do obozu macierzystego. Do przeniesienia kwalifikowano wyłącznie młode, zdrowe i urodziwe dziewczęta. Po przeniesieniu nas do KL Auschwitz zostałyśmy umieszczone w murowanym budynku nazwanym Stabsgebäude. Zastałyśmy tam warunki diametralnie różne od tych, które panowały w KL Birkenau, tylko dlatego, że w tym samym budynku mieszkały także tzw. Aufzejerki, czyli niemieckie nadzorczynie. W budynku Stabsgebäude przeznaczono dla około 50 więźniarek pomieszczenie w piwnicy. Było to jednak pomieszczenie suche, spałyśmy pojedynczo na siennikach, dla utrzymania czystości osobistej musiałyśmy się na miejscu codziennie kąpać dwa razy dziennie: rano i wieczór. Otrzymywałyśmy także lepsze pożywienie, tzn. lepsze od tego, które otrzymywałyśmy podczas pobytu w Birkenau. Było to podobno pożywienie takie, jakie otrzymywały niemieckie nadzorczynie. Przydzielono mnie do budynku, w którym znajdowała się cerowalnia worków dostarczanych do młyna. Był to budynek spichlerz."
W jednym z pomieszczeń magazynu paszowego znajdowało się oddzielne pomieszczenie zbudowane z desek, służące do reperacji worków. Było tam zatrudnionych 10 polskich żydówek. Codziennie były przyprowadzane i odprowadzane do Brzezinki przez esesmanów. Z kobietami rozmawiali przez szpary w drewnianej zabudowie, ale też co drugi dzień esesman otwierał drzwi aby odbierać lub wnosić worki. Trzech serdecznych kolegów: Jurek Bielecki, Marian Wudniak i Kazek Jankowski znalazło tam swoje sympatie. Często gdy esesmani szli na obiad spotykali się z nimi.
Systematycznie dostarczali im żywność, one również przenosiły ją do Brzezinki.
Odwdzięczały się koszulą, swetrem, mydłem.
Esesmani przekupieni przez więźniów przymykali oczy na te rozmowy, kontakty.
Któregoś dnia Jurek spotkał grupę pracujących więźniarek w pralni. Jedna z nich smagła, ładna brunetka, przyglądała mu się z ciekawością. Dowiedział się, że ma na imię Cyla i jest żydówką. Jurek zakochał się w niej po uszy. Ze wzajemnością. Często rozmawiali, przez dziurę w desce, innym razem przy śmietniku. Tak opowiedzieli sobie całe życie. Wspominali swoje domy rodzinne, przyjaciół, dzieciństwo. Cyla była jego promykiem w obozowej rzeczywistości. Mógł dotknąć jej włosów, czule pogłaskać, pocałować w policzek. Każde kolejne spotkanie było dla obojga prawdziwym przeżyciem. Stali się sobie drodzy i bliscy. To była ich chwila normalności, mała ucieczka z Auschwitz-Birkenau.
W Birkenau szalała śmierć
Tymczasem w Birkenau szalała śmierć, bardzo, jak nigdy dotąd. Kominy dymiły dzień za dniem, krematoria nie nadążały ze spalaniem kolejno nadchodzących zwłok. Wiele z nich było spalanych na olbrzymich stosach na skraju pobliskiego lasu. Trupi odór włóczył się po okolicy nieustannie, dymy snuły się nisko nad ziemią. Śmierć była wszechobecna. W obozie mówiło się, że niszczeni są przede wszystkim Żydzi. Wciąż nadchodzące transporty były kierowane od razu do „łaźni". Jurek bał się o Cylę, ona sama wpadła w panikę. Obydwoje byli świadkami bestialskiego zastrzelenia dwóch żydówek.
Pewnego dnia, w Wigilię, Jurek tuląc w ramionach Cylę, przybitą i przerażoną pogłoskami o masowej akcji gazowania żydów, gładząc ją po włosach, wyznał jej w romantycznym uniesieniu, że wyrwie ją z tego piekła.
Jurek każdego dnia, w każdej minucie obozowej rzeczywistości rozmyślał o sposobie ucieczki. Ogromna miłość do ukochanej i motywacja do wolności, ani na chwilę nie pozwalała na zwątpienie. Po pewnym czasie miał gotowy plan - postanowił wyprowadzić Cylę z obozu w mundurze esesmana...
Tadeusz Srogi, przyjaciel Jurka poznany w trakcie transportu, pracował w magazynie odzieżowym dla SS.
Tadeusz, nr 178, w ciągu kilku tygodni dostarczył Jurkowi poszczególne części umundurowania niemieckiego wraz z dystynkcjami Rottenführera oraz blankietem przepustki, którą pozostawił w bluzie jeden z esesmanów.
Przez pewien czas Bielecki rozważał możliwość ucieczki czterech osób, wraz z Tadeuszem Srogim oraz jego sympatią Reginą. Srogi jednak wycofał się z przedsięwzięcia, nie widząc szans dla całej grupy. Mimo to, do końca ucieczki pomagał Jurkowi, ryzykując własnym życiem.
Na dokumencie, który zostawił esesman widniało nazwisko Helmuth Stehler, Jurek nie mógł wyjść z obozu o takim nazwisku, ponieważ strażnicy znali Stehler'a. Czym prędzej przerobił nazwisko na Steinera.
Teraz musiał tylko czekać, aż nadejdzie pora zielonych przepustek, bo w zwyczaju komendantury było zmienianie co jakiś czas koloru dokumentów.
Czekał na swój kolor.
Następnego dnia Jurek spotkał się z Cylą przy śmietniku i odrzekł: "Posłuchaj, niedługo, około trzeciej po południu, przyjdzie po ciebie esesman i zabierze na przesłuchanie do Politische Abteilung". Zdumiona, tylko na niego popatrzyła. "Pamiętaj i czekaj", odpowiedział krótko i odszedł, wartownik przyglądał im się podejrzliwie.
Jeszcze tego samego dnia Jurek dowiedział się, że oddział dziewczęcy został przeniesiony. Nie miał pojęcia dokąd. Tej nocy nie zmrużył oka. Bał się, że już nigdy nie ujrzy swojej ukochanej.
Po czterech dniach dostał od kolegi mały liścik: "Pracuję w Stabsgebäude C.".
Jerzy odetchnął z ulgą, Cyla była niedaleko.
Bielecki wyznaczył termin ucieczki na 21 lipca 1944 roku. Umówili się z Cylą, że w tym dniu co dwie godziny będą wychodzić z budynków, a o godzinie piętnastej Cyla ukaże się w oknie swojego bloku, a Jurek na balkonie magazynu. Podniesiona ręka będzie sygnałem, że ucieczka jest aktualna.
Nadszedł czas ucieczki
Koło południa, przed magazyn zajechała zaprzęgnięta w dwa konie platforma. Zauważył tam nieznanego więźnia, obok niego zaprzyjaźnionego Staszka Zygułę oraz konwojenta. Przedłożona przez Zygułę do podpisu szefa, magazynu przepustka wraz z innymi dokumentami była koloru zielonego. Jurkowi mocniej zabiło serce.
Wymiana zdań co do procedury przejazdu przez szlaban, gdzie zostali pobieżnie skontrolowani, utwierdziła Bieleckiego w przekonaniu, że ucieczka tą drogą ma szanse powodzenia. Dziękując Zygule za te cenne informacje, usłyszał pokrzepiające słowo - Powodzenia. Staszek na pewno domyślił się jak zostaną wykorzystane te informacje.
Nie było czasu do stracenia. Jurek pobiegł na poddasze i ze schowka pod podłogą wyjął zieloną przepustkę.
Opanowując drżenie rąk Bielecki dokonał na dokumencie niezbędnych wpisów ołówkiem kopiowym: miejsce, cel marszruty, liczba konwojentów i więźniów, nazwisko esesmana-kontrolera, godzinę i datę wystawienia przepustki. Jeszcze raz sprawdził swoje esesmańskie personalia: Steiner Helmuth, stopień - SS Rottenführer.
Na końcu wstawił datę - 21.VII.1944. Datę, która miała zadecydować o wolności lub stać się dniem ostatecznej klęski.
Tymczasem Cyla coraz bardziej obawiała się ucieczki. Była załamana, chciała zrezygnować.
Powstrzymała ją od tego jej serdeczna przyjaciółka Sonia Rotschild, która widząc niepewność Cyli odrzekła: "Może będziesz żyła na wolności tylko tydzień lub dwa. Może cię złapią, trudno! Ale powiedz światu, co się tu dzieje. Niech ludzie wiedzą. Niech cały świat o tym wie, co oni tutaj robią z ludźmi." Sonia trzymała ją w objęciach i całowała.
Bielecki na dwie minuty przed drugą stanął na balkonie i dał umówiony znak Cyli.
Następnie poprosił Rottenführera Titze o zwolnienie go na godzinę w celu zorganizowania kiełbasy w rzeźni. Zaznaczył, że odda mu część kiełbasy, na co przystał.
Dochodziła trzecia... Jurek opuścił magazyn główną klatką schodową, po chwili wszedł do niego od strony rampy, schodami rzadko uczęszczanymi. Udał się na strych, gdzie miał ukryty mundur esesmański.
Serce mu waliło, a ręce drżały. Pospiesznie zrzucił z siebie pasiak. Założył zielono-brunatną koszulę i niemiecki mundur. Zasznurował juchtowe buty, na mankiety spodni nałożył brezentowe spinacze, zapiął klamrę pasa, a kaburę obciążoną kawałkiem metalu, wzorem SS, przesunął na lewą stronę do przodu. Na głowę włożył furażerkę z trupią czaszką i hitlerowską „wroną" na froncie. Do chlebaka ciasno zapakował buty i gumową pelerynę dla Cyli, sweter, trochę żywności i przybory do golenia. Zerknął do lusterka. Zadrżał w pierwszej chwili z wrażenia. Stał przed nim esesman z zaciśniętymi ustami i trupią czaszką na furażerce.
Otarł z czoła pot, nałożył ciemne okulary, wziął głęboki oddech i energicznym krokiem opuścił budynek.
Pracujący więźniowie kolejno podrywali się na baczność, co pozwoliło mu odprężyć napięte nerwy. Jeszcze zasalutował po hitlerowsku znanemu esesmanowi i znalazł się w Stabsgebäude.
Poza obozem
Kiedy przed budynkiem Stabsgebäude pokazał się ubrany w mundur esesmana Jurek Bielecki, Sonia Rotschild ucałowała Cylę po raz ostatni i szepnęła jeszcze: "Niech Bóg cię prowadzi" i mówiąc te słowa lekko pchnęła ją w kierunku wyjścia.
Do Jurka podeszła korpulentna blondynka w mundurze Aufscherin. Zameldował się jako funkcjonariusz Politische Abteilung: - „Dostałem rozkaz doprowadzić na przesłuchanie więźniarkę - Moment mal... w tym miejscu przerwał, wyciągnął z lewej kieszeni bluzy kartkę papieru. Häftlingsnummer 29558, Name Cybulska-Stawiska, sylabizował.
Aufsherin zawołałą kapo i rozkazałą: Ruf mal die Schwarze von Bügelstube - zawołaj tę czarną z prasowalni. Sama zaś zajęła się flirtem z przystojnym esesmanem.
Bielecki musiał dostosować się do gry mimo ogromnego zdenerwowania.
Po chwili w drzwiach stanęła kapo, a za nią blada z przerażenia Cyla.
Ruszyli. Cyla szła pierwsza, za nią Jurek, niby ją eskortując. Na horyzoncie majaczyły wieżyczki strażników. Powoli zbliżali się do strefy śmierci.
Okładający więźniów pałką kapo spojrzał na Jurka i stanął na baczność.
Przy drodze rysowała się budka kontrolna dyżurującego podoficera SS. Na kilka kroków od Kontrollstelle Bielecki zatrzymał się. „Heil Hitler Unterscharführer" - krzyknął Bielecki, po czym podsunął Niemcowi dokument. Strach dławił mu gardło. Nie było już odwrotu. Chwila, w której podoficer oglądał przepustkę spoglądając na Jurka i Cyle wydawała się wiecznością.
W pewnej chwili usłyszeli: "Weiter machen", co oznaczało: "Możecie iść".
Jurek stuknął jeszcze raz obcasami, wyrzucił rękę w górę i ostro popędził Cylę. Jeszcze wieczność trwogi, czy nie usłyszą za sobą: "Halt!". Nic takiego nie zaszło. Wolność stanęła przed nimi otworem.
Choć byli już poza obozem, nie czuli się wolni.
Kontynuowali swój marsz w przyspieszonym tempie. Moment grozy przeżyli gdy obok nich, na szosie pojawił się znajomy esesman. Na szczęście nie rozpoznał w Jurku dawnego więźnia.
Skryli się w wiklinach i pod ich osłoną przesuwali się w kierunku południa.
Pozostały za nimi łuny Oświęcimia i Brzezinki.
Klucząć polami po ciemku weszli na teren jednostki Wehrmachtu, strzegącej balonów zaporowych w pobliżu budujących się obiektów Buna Werke. To mogło skończyć się tragicznie już na początku ucieczki.
W ciągu dnia spali i odpoczywali ukryci w łanie zboża.
Pewnej nocy zostali ostrzelani w pobliżu Zatora przez niemieckich osiedleńców, pełniących nocną wachtę na skraju wsi. I tym razem udało im się wymknąć śmierci, korzystając z ciemności nocy i szumu padającego deszczu.
Następnej nocy uciekinierzy osiągnęli wieś Bachowice w pobliżu Spytkowic. Tam po raz pierwszy otrzymali pomoc ze strony ludności polskiej. Schronienia udzieliła im rodzina Stanisława Kosowskiego, miejscowego organisty. Kosowski zorganizował dla Cyli i Jurka przwodniczkę, która kilka dni później przeprowadziła ich przez zieloną granicę w pobliżu wsi Brzeźnica. Pod Czernichowem przeprawili się promem przez Wisłę już na terenie Generalnej Guberni. Cyla nie chciała iść dalej. Była wyczerpana, przemęczona. Ale Jurek nie pozwalał jej się załamać.
Wędrując dotarli do znanych Jurkowi okolic Krakowa. Kilka dni później odpoczywali już bezpiecznie w domu Jana Marusy, krewnych Jurka, w miejscowości Muniakowice.
Rozstanie
Po pewnym czasie musieli się rozstać. Żegnali się całą noc. Jurek obiecał, że zaraz po zakończeniu wojny wróci po nią. Przysięgli sobie, że będą na siebie czekać.
Cyla ukrywała się do końca wojny we wsi Przemęczany-Gruszów u rodziny Czerników, znajomych wujka Jurka, gdzie była traktowana jak córka.
Jurek wstąpił do partyzanckiego oddziału Armii Krajowej.
Do Gruszowa wolność przyszła 3 stycznia, tam gdzie ukrywał się Jurek miesiąc później. Natychmiast pojechał po Cylę, jednak już jej nie zastał...
Podobno każdego dnia znikała na długie godziny i wypatrywała Jurka na drodze. Płakała, że jest już koniec wojny, a Jurka nie widać...
Cyli powiedziano, że Jurek zginął w partyzantce, on zaś usłyszał, że jego ukochana wyjechała do Szwecji i tam zmarła.
Po tak okrutnej informacji, postanowiła pojechać do swojej ciotki w Łomży. W pociągu poznała dwóch braci Zacharowiczów, młodszy - Dawid w kwietniu 1945 roku został jej mężem. Wujek Cyli postanowił sprowadzić ich do Nowego Jorku. Zanim dostali Się za Ocean spędzili razem w Szwecji 5 lat. Cyla posyłała paczki Czernikom, w każdym liście pytała o Jurka. Bielecki cały czas poszukiwał dziewczyny, nie wiedział, że teraz ma inne nazwisko.
Cyla zawsze 1 listopada zapalała na kredensie swojego nowojorskiego mieszkania lampki i popłakiwała. Jurek półtora roku po zakończeniu wojny ożenił się. Cyli szukał nadal - przez znajomych, Czerwony Krzyż.
Cyla w USA musiała ciężko pracować. Po pewnym czasie wraz z mężem swoją intensywną pracą osiągnęli przyzwoity status materialny. Mijały lata...
Cyla nigdy nie zapomniała o Polsce i o swoim ukochanym.
Jerzy Bielecki ukończył studia w Politechnice Krakowskiej i z nakazem pracy trafił do PKS w Nowym Targu. Jego rodzina rozrastała się.
Potem był nauczycielem i aż do przejścia na emeryturę dyrektorem Zespołu Szkół Mechanicznych.
Spotkanie po latach
Dowiedzieli się o sobie po wielu latach. Zadecydował o tym przypadek.
W maju 1983 roku, do Cyli przyszła jak co dzień Irka, kobieta pochodząca z Polski, sprzątająca u niej. Cyla poprosiła ją, by usiadła z nią przy kawie. - "Wiesz dlaczego ja Cię tak lubię" - powiedziała - "Jesteś z tych samych stron, co chłopak, który uratował mi życie wyprowadzając mnie z obozu" - wyznała. Gdy zaczęła szczegółowiej opowiadać swoją historię, Irka przerwała jej.
Zdumiona powiedziała, że słyszała o tej historii w telewizji, i jest pewna, że bohater programu Jerzy Bielecki żyje! Zapamiętała, że mieszka w Nowym Targu i jest dyrektorem dużej szkoły mechanicznej. Cyla postanowiła czym prędzej to sprawdzić. Zdobyła numer domowy Jerzego. Zadzwoniła w nocy. Rozmawiali przez długi czas. Starali opowiedzieć sobie ostatnie kilkadziesiąt lat. Cyla przyleciała do Polski 8 czerwca 1983 roku. Jurek czekał na nią na lotnisku z bukietem 39 róż, za każdy rok rozłąki po jednej.Od tamtego czasu Cyla była w Polsce wiele razy, również Jurek odwiedził ją w Nowym Jorku.
Cyla od 2006 roku nie żyje...
Mam nadzieje że się podobało długie jest ale ciekawe
Strzeszczenie jak komuś się nie chce poczytać:
Jerzy Bielecki przy pomocy przyjaciela który pracował w pralni w Auschwitz ukradł mundur jednego z SS-manów, dzięki temu mógł zabrać swoją miłość Cylię Cebulską, zostawił ją u swoich przyjaciół i poszedł walczyć przeciw Niemcom, przez burdel w papierach Cylia dostała informację że Jerzy nie żyję (co było kłamstwem), Cylia nie widząc przyszłości bez niego wyjechała do Ameryki, on gdy skończyła się wojna wrócił do swoich przyjaciół lecz także dostał złą informację że Cylia zginęła podczas podróży do Ameryki. Przez lata nie mogli się odnaleźć przez burdel w papierach Czerwonego Krzyża. Cylia przez przypadek dowiedziała się od swojej sprzątaczki (Polki) że miesiąc temu oglądała w TV jak Bielecki opowiada o swojej historii, dzięki temu skontaktowała się z nim, Cylia zmarła w 2006 roku a Jerzy w 2009...